Bogdan Zając nie pracuje w Jagiellonii przesadnie długo, ledwie nieco ponad pół sezonu, ale to chyba wystarczający okres, by wiedzieć, co mniej więcej jego ekipa chciałaby grać. Tymczasem wciąż trudno określić, co to takiego miałoby być, bo zespół z Białegostoku jest równy jak polskie drogi. Raz wygra, raz przegra, raz zagra z zębem i pomysłem, raz brzydko i do zapomnienia. No i cóż, nie mamy wrażenia, że mecz z Podbeskidziem przybliżył nas do jakichkolwiek odpowiedzi.
Jaga zagrała dwie różne połówki
W pierwszej była absolutnie beznadziejna, prędzej uwierzylibyśmy w lądowanie statku kosmicznego na stadionie, niż w celny i groźny strzał gości. Gdyby Pesković nabrał ochotę na spacer wokół boiska, mógłby spacerować bez przeszkód. Powiedzmy tak: najbardziej uwiódł nas strzał z dystansu Borysiuka, który pocelował w dziesiąty czy dwunasty rząd. No, ale on przynajmniej spróbował. Imaz potrafił się utrzymać przy piłce, ale to właściwie tyle, Makuszewski i Cernych byli kompletnie bezproduktywni. Ich ataki mogłoby rozbijać Podbeskidzie z rundy jesiennej, a co dopiero z wiosny.
Co gorsza – w tyłach nie było lepiej, więc Górale już w 13. minucie wyszli na prowadzenie. Rzut rożny, zgranie Roginicia, do piłki dopada Janicki i brameczka. Ciekawie zachował się Tiru – obmacywał Janickiego, ale w pewnej chwili przestał, jakby był zadowolony z tego, co do tej pory wymacał. Zostawił stopera samego, a ten z ilu, może trzech metrów, wpakował piłkę do siatki, Dziekoński nie miał nic do powiedzenia.
Mogło i powinno być do przerwy wyżej. Danielak dostał świetną piłkę, o, taką:
Co zrobi w tej sytuacji Karol Danielak?
1) Elegancko wykończy i zapewni spokojne prowadzenie
2) Wywali piłkę w trybuny #stillthebest #PODJAG pic.twitter.com/hAoY3wY9Ag— Paul Bo (@borowy_pawe) February 20, 2021
Naprawdę, tutaj można rozbić biwak, opędzlować rogala i popić soczkiem, by dopiero potem strzelić pewną bramkę. Tyle że Danielak połakomił się na rekord Borysiuka i też kopnął bardzo wysoko.
Natomiast patrząc na całokształt – Podbeskidzie było zdecydowanie lepsze. Pewne tego, co chce grać, zmobilizowane. Niech ich postawę zobrazuje Janicki, który raz, że strzelił bramkę, to dwa, grał naprawdę porządnie, wychodził wysoko, ba, próbował rozgrywać! Można było myśleć – nie no, jak to się utrzyma, nie ma bata, by białostoczanie coś w tym meczu zrobili.
Ale to jest Ekstraklasa.
I to jest Jagiellonia, która po przerwie zagrała zupełnie inaczej
Nie minęły trzy minuty i bach, pierwsze ostrzeżenie. Piłka powędrowała na słupek po uderzeniu Nasticia i przy świetnej interwencji Peskovicia, który zbił futbolówkę na aluminium. Ale cóż, Górale nie chcieli tego ostrzeżenia wysłuchać, więc drugiego już nie było. Uderzył Olszewski, tym razem średnio interweniował Pesković, który nie zbił piłki wystarczająco do boku, zaspał Modelski, a całość wyjaśnił Wdowik, który wyrównał stan spotkania. Zresztą młodzieżowiec powinien mieć i drugą bramkę, tyle że nie skorzystał z innej patelni, gdy zamiast uderzyć mocno i celnie, kopnął celnie, ale z taką siłą, że tę próbę mogłaby zatrzymać byle mucha.
Gol na 2:1 co prawda padł, gdy kooperacja bomba Borysiuka – rykoszet od Janickiego zaskoczyła Peskovicia, ale Marciniak po konsultacji z VAR-em tego nie uznał. Na minimalnym spalonym był Makuszewski, natomiast nie rozumiemy, po co sędzia biegł do telewizorka. Jak spalony, to spalony, nie ma tu chyba wiele do oceny?
Po całym zajściu mecz się trochę uspokoił, Jaga już tak nie cisnęła, Podbeskidzie ogarnęło się po słabym wejściu w drugą połowę. Mogło w sumie nawet strzelić swoją bramkę, ale strzał Miakuszki powędrował prosto w Dziekońskiego.
I cóż, mamy wrażenie, że po takim meczu nie ma zadowolonych. Podbeskidzie nie przeskoczyło Cracovii, a miało okazję, Jagiellonia nie zgłosiła chęci do walki o coś więcej przy słabszej postawie Rakowa. Dali sobie po razie i poszli do domu. Nie był to zły mecz, ale wspominać go tygodniami też nie będziemy.
Fot. FotoPyk