Raków jest konsekwentny na wielu polach. Od lat ma tego samego trenera, tenże trener wymyślił oryginalny w naszych warunkach system gry, sam klub regularnie idzie do góry. Dostrzegamy jeszcze co najmniej jedną konsekwencję – otóż Raków bierze napastników, którzy nie słyną ze zdobywania bramek. Tym razem padło na Jakuba Araka.
Od momentu awansu do Ekstraklasy klub z Częstochowy zaprosił w swoje progi:
-
Kolewa, który miał osiem goli w lidze przed transferem
-
Forbesa, trzy trafienia
-
Zawadę, siedem goli
-
Gutkovskisa, 11 sztuk
Jeszcze może te liczby tak sucho podane nie brzmią najgorzej, ale trzeba przecież pamiętać, że Kolew kompromitował się w Arce, Zawada miał właściwie jedną przyzwoitą rundę, a potem też nie odpalił w Gdyni. Z kolei Gutkovskisa nie bez powodu ekstraklasowe boiska nie widziały przez dwa sezony.
Wychodziło różnie. Kolew przepadł kompletnie i szybko wyleciał, potwierdził, że to nie gdyńskie powietrze mu szkodziło, tylko brak umiejętności. Gutkovskis pudłuje w tym sezonie regularnie. Niby ma pięć bramek, ale dwa z karnych, Ekstrastats liczy mu marne 28% wykorzystanych okazji. Zawada? Sportowo kiepściutko – jedna bramka – ale przynajmniej finansowo dobrze, bo jakimś cudem Koreańczycy wyłożyli za niego w przeliczeniu milion złotych. Najlepiej pod względem piłkarskim wypada z tego grona Forbes, który w lidze sieknął 10 sztuk, choć koniec końców odchodził do Wisły Kraków jako zawodnik rezerwowy.
Bilans nie jest więc koszmarny, coś się ugrało, coś zarobiło, ale skoro udało się ściągnąć kozaków w postaci Tudora czy Tijanicia, to pewnie i napastnik – bez cudowania – by się znalazł. Ale nie, bo Papszun uparł się na gościa wysokiego i silnego. Niekoniecznie skutecznego.
ARAK TO ZUPEŁNIE INNY TYP ZAWODNIKA
Na to wszystko wjeżdża Arak, który owszem, nie jest skuteczny, ale też nie jest wysoki i silny. Odrósł od ziemi na 183 centymetry, trudno go kojarzyć z rozbijania defensywy przeciwnika. Prawdę mówiąc w ostatnim czasie trudno go kojarzyć z czegokolwiek. Mało grał, a sporo się leczył. Jego ostatni w miarę niezły okres przypada na sezon 2018/19, czyli dość dawno temu. Wtedy jako-tako Lechii pomagał w walce o puchary, strzelił jedną bramkę, zaliczył trzy asysty, w tym tak ważną na Lechu, gdzie Lechia wygrała 1:0 i potwierdziła spore aspiracje.
Natomiast patrząc na całokształt: będzie w Gdańsku zapomniany po tygodniu. Optymistycznie licząc. Cały jego bilans sprowadza się do 41 spotkań i tej jednej, jedynej brameczki z Miedzią Legnica.
Owszem, grał mało, miał wspomniane kontuzje, ale mimo wszystko trudno powiedzieć, by z nielicznych szans mocno korzystał.
Wydawało się, że w wieku zaraz 26 lat czego go degradacja, a tak naprawdę zaliczył awans sportowy, bo przecież Raków jest wyżej w tabeli i ma lepsze perspektywy niż Lechia. Natomiast częstochowianie mocno potrzebowali napastnika, zostali z jednym Gutkovskisem, pojawiła się okazja, więc skorzystali. A biorąc pod uwagę, że Marek Papszun w Weszłopolskich wspominał o dwóch transferach na tę pozycję, da się założyć, że Arak będzie wyborem numer trzy. No, chyba że Raków ściągnie Kuświka, cholera wie.
Oddajmy Papszunowi jedno – czasem pudłuje na rynku, biorąc piłkarzy nieoczywistych, ale umie trafić i zawodnika odrestaurować. Najlepszym przykładem niech będzie Marcin Cebula. W Koronie synonim nieefektywności, a w Rakowie facet, który notuje porządne liczby. Trudno tego progresu nie zauważyć.
Tyle że Arak jest przypadkiem trudniejszym. Jego naturalniejszym środowiskiem wydawała się pierwsza liga, tam strzelał całkiem przyzwoicie, a w Ekstraklasie – czy to w Lechii, czy w Ruchu Chorzów – nie był goleadorem, mówiąc eufemistycznie. Ale cóż, może w Rakowie okaże się tym przyzwoitym jokerem za pewnie nieduże w skali ligi pieniądze. W nic więcej nie wierzymy. Jeśli jednak Papszun zbuduje Araka do mocniejszej roli, będzie trzeba ruszyć na poszukiwania. Paktu z diabłem, który podpisał.
Fot. 400mm.pl