Dwa miesiące temu działacze Borussii liczyli na to, że Edinowi Terziciowi uda się posprzątać bałagan, który narobił Lucien Favre. Dotychczasowy asystent miał poprawić komunikację z drużyną, dać nowy impuls. Przede wszystkim sprawić, że zespół będzie znajdować się w strefie premiowanej awansem do Ligi Mistrzów. Jednak w Dortmundzie nie odnotowano żadnej poprawy. Ba, jest nawet gorzej. Nowy sternik nie był w stanie odmienić oblicza zespołu. Choć osoby z klubu i piłkarze w mediach stoją za nim murem, wszyscy doskonale wiedzą o tym, że niedoświadczonego szkoleniowca przerosło powierzone mu zadanie.
Nikt nie oczekiwał tego, że Borussia ponownie włączy się do walki o mistrzostwo. W tym aspekcie sezon i tak był już stracony. Cześć kibiców miała nadzieję, że Terzić okaże się – w odpowiedniej skali – kimś na wzór Hansiego Flicka. Najzwyczajniej miał zadziałać mityczny efekt nowej miotły. 38-latek stanowi przeciwieństwo szwajcarskiego poprzednika. Jest otwarty na bezpośredni kontakt z piłkarzami. Taki trochę kumpel-mentor. Czasem da burę, lecz częściej zmotywuje i poklepie po plecach. Zdecydowanie bardziej żywiołowo reaguje na boiskowe wydarzenia. Może i przez chwilę widać było jakąś tam zmianę sposobu gry BVB. Powoli, bo powoli, ale wózek jechał do przodu. Awaryjny zastępca Favre’a zaczął ubijać grunt pod pracę nowego szkoleniowca, który od lipca ma zawitać do Dortmundu.
Okazało się to tylko i wyłącznie chwilowym złudzeniem. Ekipa z Signal Iduna Park z głupiego gubienia punktów uczyniła sztukę. Znajduje się dopiero na szóstym miejscu w ligowej tabeli i do czwartej lokaty traci już sześć „oczek”. Cel nadrzędny, jakim jest uzyskanie przepustki do Champions League, może nie zostać zrealizowany. Oznaczałoby to wyschnięcie solidnego źródła przychodów finansowych i sportową katastrofę. Kadra z tak dużym potencjałem – nawet mimo wielu kontuzji – po prostu nie miała prawa wpakować się w tak duże tarapaty.
Miłe złego początki
Efekty pierwszych tygodni pracy Terzicia można było odebrać jako swoisty sygnał, że wreszcie coś drgnęło w zespole. BVB wyszarpała zwycięstwo z Werderem Brema. Potem przyszła porażka z jedną z rewelacji tego sezonu Unionem Berlin, ale już premierowe dwie noworoczne rywalizacje mogły napawać optymizmem. Na własnym stadionie jego podopieczni rozprawili się 2:0 z VFL Wolfsburg, dla którego była to dopiero druga porażka w tej edycji rozgrywek. Z kolei wyjazdowe zwycięstwo 3:1 z RB Lipsk miało stanowić mit założycielski projektu nowego szkoleniowca, moment zwrotny.
Tak się jednak nie stało. Za tydzień wszystko wróciło do „normy”. Najpierw frajerski remis ze słabiutkim Mainz. Trzy dni później Bayer Leverkusen odprawił dortmundczyków z kwitkiem. Natomiast najlepszym podsumowaniem tego, jak w tym sezonie prezentuje się Borussia, było spotkanie z jej imienniczką z Moenchengladbach.
Już na samym początku tej rywalizacji dostała dzwona, tylko że duet Jadon Sancho-Erling Haaland przypomniał wszystkim, z czego słynął w poprzednim sezonie. Anglik dwukrotnie asystował przy trafieniach blondwłosego kolegi, a akcje bramkowe zostały rozegrane w najlepszy możliwy sposób – błyskawicznie podania, wymienność pozycji. Obrona gospodarzy stała jak zaczarowana. Tylko inny plan na to spotkanie miała defensywa żółto-czarnych wraz z fatalnie dysponowanym tego dnia bramkarzem – Romanem Burkim. Ostatecznie wynik 2:1 zamienił się w porażkę 2:4.
To jest właśnie BVB w wersji vol. 2020/21. Co z tego, że w trakcie meczu uda się jej zawodnikom pokazać sporą namiastkę potencjału ofensywnego, skoro obrona jest dziurawa jak ser szwajcarski. Golkiperzy zaś też dodają sosu do wszystkiego. Na dodatek znowu powróciły demony trapiące drużynę, gdy trenerem był Lucien Favre. Mianowicie: porażki w najważniejszych rywalizacjach.
Zgniła atmosfera w zespole
Parafrazując znany tekst: miało być fajnie, fajniusio, po koleżeńsku, a wyszło zupełnie odwrotnie. Raz, że wyniki wciąż są zdecydowanie poniżej oczekiwań (pod wodzą Terzicia BVB zdobyła w lidze zaledwie 14/30 punktów) Dwa – standardowo zaczęło się wzajemne przerzucanie odpowiedzialności za kolejne wtopy. Defensywa dokłada do pieca atakującym – że marnują za dużo sytuacji. Ofensywni gracze kierują pretensje w stronę obrońców, że na zbyt wiele pozwalają przeciwnikom. I tak to się kręci teraz w Dortmundzie.
Po ostatnim remisie 2:2 z Hoffenheim w rozmowie ze Sky Sport Mats Hummels dał upust swoim emocjom: – Wszyscy wiemy, że piłka nożna to gra, w której decydują małe sytuacje, detale. To nie basket, że sobie pięćdziesiąt razy rzucimy do kosza. Tutaj o końcowym rezultacie decydują jeden lub dwa gole.
Over 2,5 gola w meczu Sevilla-BVB – kurs 1,80 w TOTALBET
Czy rzeczywiście problemem jest nieskuteczna ofensywa? Otóż problem leży zupełnie gdzie indziej – w formacji, w której występuje Hummels. Stoper BVB najwidoczniej zapomniał o kryciu na radar przy stałych fragmentach gry, o łamaniu linii spalonego przez niego oraz kolegów. Z ogromną łatwość wyrzucił z głowy wszystkie indywidualne „kwiatki” całej defensywy. Niezwykle wybiórcza pamięć, prawda?
Przecież, gdyby nie to, że Jadon Sancho zanotował zwyżkę formy od momentu objęcia sterów przez Terzicia – 4 gole i 5 asyst – oraz kluczowa dla losów rywalizacji w Pucharze Niemiec bramka Haalanda, Borussia mogłaby już całkowicie spisać sezon na straty.
Gromy nad głową szkoleniowca
To jest niemal pewna informacja, że w lipcu będzie musiał ustąpić miejsca Marco Rose. Niemieckie media donoszą, że ponoć już w listopadzie Michael Zorc dogadał się z opiekunem Źrebaków. Tak czy siak, mało kto przypuszczał realizację scenariusza, w którym to zarząd powierzy Terziciowi prowadzenie drużyny w następnym sezonie. Jego tymczasowym zadaniem było trochę poluzować zawodnikom i niczego nie skiepścić.
Na pewno na brak znaczącej poprawy wyników wpływ mają liczne kontuzje. Aktualnie nie może skorzystać z usług Axela Witsela, Dan-Axela Zagadou czy Thorgana Hazarda. Na prawej obronie był zmuszony wystawić Emre Cana, bo Thomas Meunier i Łukasz Piszczek leczą urazy. Słowem: nie ma dużego komfortu pracy. Natomiast ofensywny kręgosłup drużyny jest do jego dyspozycji. Nawet jeśli szeregi defensywne są obecnie mocno wybrakowane, to i tak trudno znaleźć usprawiedliwienie na to, że BVB w ostatnich sześciu kolejkach ligowych wygrała zaledwie raz.
Na tę chwilę Terzić posiada jeszcze votum zaufania ze strony władz klubu. Działacze wciąż liczą, że uda mu się pokonać wszystkie przeciwności i nie rozważają zastosowania nadzwyczajnego planu B: sprowadzenia trenera-strażaka, który ugasi pożar.
– Każdego dnia widzimy, jak Edin Terzić współpracuje z zawodnikami, zarówno pod względem zawodowo, jak koleżeńskim. Jak skrupulatnie podchodzi do pracy oraz otwarcie i uczciwie rozwiązuje problemy. Dlatego absolutnie nie ma żadnej krytyki jego pracy – wyjaśnił Sebastian Kehl, szef działu piłkarzy BVB.
Mats Hummels również stanął w obronie swojego szkoleniowca. Pomimo fatalnych wyników wicekapitan nadal wierzy w drużynę i trenera oraz widzi postęp. W przeciwieństwie do wielu krytyków, których głosy stawały się coraz głośniejsze w ostatnich tygodniach.
– Nadal jesteśmy na dobrej drodze. Chcemy grać bardziej aktywnym i agresywnym stylem. Z dnia na dzień nie da się tego wypracować. Pracujemy ciężko na treningach i jestem w stu procentach przekonany, że jeszcze możemy to zrobić w tym sezonie – odpierał krytykę mistrz świata z 2014 r.
Zwycięstwo Borussii w meczu z Sevillą – kurs 3,00 w SUPERBET
Diametralnie inne zdanie na temat szkoleniowca Borussii ma Dietmar Hamann. W dosadny sposób na łamach Sky Sport skomentował jego pracę: – To, co mam przeciwko niemu, to brak klarownych działań, brak wiary w jego siłę do podejmowania decyzji. Marco Reus powiedział wczoraj, że rozmawiał z trenerem i dlatego nie grał, ponieważ czeka ich angielski tydzień. Coś może być na rzeczy, ale z pewnością są też inne powody, dla których Reus był wczoraj poza domem i ktoś musi zająć się tą sprawą. Jeśli zawsze okłamujesz siebie i mówisz po meczu, że to nie było aż tak źle, to gracze idą do domu i w to wierzą. Grali wczoraj to samo gówno, co kilka tygodni wcześniej, ale na ich szczęście Bebou (napastnik Hoffenheim – przyp. red.) miał wczoraj złe buty, w przeciwnym razie znowu by przegrali.
*
Borussia była już rozregulowaną maszyną, zanim stery objął Terzić. Jednak obecnie wszystkie lampki alarmowe zapaliły się na czerwono. Sytuacja jest bardzo kryzysowa. Jasne, nic nie jest jeszcze przesądzone. Niemniej wobec znakomitej formy Wolfsburga i Eintrachtu Frankfurt trudno spodziewać się, by dortmundczycy w najbliższym czasie zapukali do pierwszej czwórki. Ewentualna wygrana w Lidze Mistrzów z rozpędzoną ostatnio Sevillą mogłaby co najwyżej minimalnie poprawić minorowe nastroje. Ale przy tak wielu absencjach istnieje duże prawdopodobieństwo, że występy co trzy dni odbiją się na ligowej dyspozycji. A BVB nie ma już praktycznie żadnego marginesu błędu.
Edina Terzicia tak naprawdę dopiero teraz czeka prawdziwe wyzwanie i czas próby. W przypadku jego niepowodzenia, Marco Rose będzie musiał zmierzyć się z wyprzedażą gwiazd oraz pracą organiczną u podstaw.
Fot. Newspix