Strasznie obawialiśmy się meczu Jagiellonii z Legią w kontekście przyjemności z jego oglądania, bo jak zaznaczaliśmy w zapowiedzi, od kilku lat w Białymstoku kończyło się na paździerzach. Tym razem jednak wyszło całkiem nieźle, na pewno było to najlepsze spotkanie od pamiętnego 4:1 dla “Wojskowych” z 2016 roku. Główna w tym zasługa zespołu gości, który pewnie jeszcze trochę będzie się zastanawiał, jakim cudem dziś nie wygrał.
Bo fakty są takie, że pomysł Jagi ograniczał się do murarki i liczenia, że po dalekim wybiciu z przodu “coś się wydarzy”. I nawet bardzo szybko się wydarzyło, gdy Cezary Miszta przy piąstkowaniu znokautował w polu karnym Jakova Puljicia. Szymon Marciniak obejrzał powtórki i wskazał na jedenasty metr, a sprawiedliwość pewnie wymierzył Jesus Imaz.
Od tego momentu jednak gospodarze z przodu praktycznie nie istnieli, nie licząc jednej sytuacji pod koniec pierwszej połowy. Przemysław Mystkowski, który dopiero co zmienił kontuzjowanego Fedora Cernycha, ładnie podał do Imaza, a ten przegrał pojedynek z Misztą. Młody bramkarz zrewanżował się za błąd z początku spotkania, broniąc strzał Hiszpana “pajacykiem” w stylu Artura Boruca.
To była najlepsza interwencja meczu, co nie znaczy, że Xavier Dziekoński nie wykazywał się swoimi umiejętnościami. Wykazywał i to znacznie częściej. Bronił bardzo pewnie, a odbicie strzału Filipa Mladenovicia z rzutu wolnego i – zwłaszcza – bomby Luquinhasa sprzed pola karnego wyglądało więcej niż dobrze. Generalnie 17-latek emanował pewnością siebie, również w rozegraniu. Wprowadzał spokój i budził zaufanie, jakby miał już na koncie co najmniej setkę ligowych występów.
Znacznie więcej uzbierał ich Błażej Augustyn, ale tego dnia kopał się po czole i wyłączył myślenie. Co sprawiło, że zdecydował się najpierw stanąć za Tomasem Pekhartem zamiast przed nim, a potem bezczelnie go przytrzymywać? Nie wiemy i nawet nie próbujemy zgadywać. W każdym razie karny dla Legii był tak ewidentny, że już bardziej się nie dało. Augustyn co chwila powodował nerwowość w szeregach obronnych Jagiellonii, popełniał banalne błędy i kiksował przy prostych wybiciach. Ten typ już tak ma. Gdy trafi mu się gorszy mecz, potrafi zepsuć wszystko. A przecież dopiero co jako jedyny ratował honor defensywy białostoczan w bitwie na śniegu z Wisłą Kraków.
Zupełnie osobną kategorią jest Kris Twardek. O ile bowiem od Augustyna pewnych rzeczy można i trzeba wymagać, o tyle ten gość jest tak słaby, że nie mamy wobec niego żadnych oczekiwań. To po prostu amator rzucony do grania z zawodowcami. Brakuje mu i umiejętności, i podstawowej boiskowej inteligencji. Nadal nie wierzymy, że skrzydłowy, który miał śmieszne liczby w lidze irlandzkiej ot tak został sprowadzony do Ekstraklasy. Na początku sezonu dał już próbki swoich “umiejętności”. Mimo to dziś po raz pierwszy od dawna zagrał w podstawowym składzie i to od razu z Legią. Podobno Bogdan Zając liczył, że popracuje w obronie więcej niż Maciej Makuszewski. I owszem, wracał się często, ale do przerwy była to sztuka dla sztuki. Albo ciągle się spóźniał i biegał dla zasady, albo kopał rywali po nogach (spytajcie Juranovicia), za co spokojnie mógł dostać żółtą kartkę. Szymon Marciniak do 22. minuty pokazał ich w tym meczu sześć, ale Kanadyjczyka spełniającego marzenia jakoś oszczędził. Bojan Nastić nie miał odpowiedniego wsparcia na swojej stronie, co nie usprawiedliwia faktu, że Paweł Wszołek w kilku akcjach objeżdżał go jak chciał. Sprowadzony z BATE Borysów Bośniak na razie jest dużym rozczarowaniem i w przerwie został zdjęty.
Co do Twardka. W drugiej połowie pracował w defensywie z nieco większym sensem i faktycznie parę razy się przydał do wybicia piłki. Jak już miał ją przy nodze… Cóż, wracamy do tego, że mówimy o kimś, kto powinien być teraz na testach gdzieś w III lidze. Na przyszłość radzimy trenerowi Zającowi, żeby przy defensywnym wariancie wystawił na jednym skrzydle Nasticia z Wdowikiem. Nie ma za co.
Legia grała więc z Jagiellonią mającą Augustyna w najgorszym wydaniu, amatora na skrzydle i Borysiuka próbującego wejść w buty kontuzjowanego Romanczuka. Indywidualnie jej piłkarze prezentowali się znacznie lepiej niż zawodnicy Jagi, ale zespołowo zabrakło kropki nad “i”.
Stołeczna ekipa szybko wyrównała, a potem Pekhart zabrał dwie piękne asysty Mladenoviciowi, marnując jego idealne dośrodkowania. Za pierwszym razem trafił w poprzeczkę (piłka odbiła się na linii), za drugim główkował tuż obok słupka. Dodajmy do tego poprzeczkę Luquinhasa, wspomniane dwie parady Dziekońskiego i wyjdzie nam, że mistrzowie Polski w cuglach powinni sięgnąć po pełną pulę. Być może w końcówce przydałoby się nieco więcej sił, lecz ławka Legii tak obfitowała w wybór, że Czesław Michniewicz zdecydował się tylko na jedną zmianę.
Remis sprawia, że warszawska drużyna nie dogoniła Pogoni Szczecin i traci do niej dwa punkty, a Jagiellonia nadrobiła tylko punkt do trzeciego Rakowa. No i dodajmy, że passa Legii bez triumfu w Białymstoku przedłużyła się do ośmiu spotkań.
Fot. FotoPyK