We wtorek śmialiśmy się głośno z Lechii Gdańsk, która poleciała z Pucharu Polski po starciu z Puszczą Niepołomice. I mieliśmy do tego śmiechu pełne prawo, bo kto to widział odpadać z pierwszoligowcem, który nawet nie zaczął swoich rozgrywek. Natomiast co mamy powiedzieć dziś, w momencie, kiedy Zagłębie nie dało rady Chojniczance, ekipie już z drugiej ligi? Przecież to nawet nie jest śmieszne, tylko żałosne, kompromitujące, wstydliwe i jasno pokazujące, jak w polskiej piłce przepalana jest kasa.
Czy my mamy prawo oczekiwać czegoś od ekstraklasowiczów, czy zaraz podniosą się głosy, że mogło się zdarzyć? Nie, cholera jasna, nie mogło się zdarzyć.
Zagłębie i Chojniczankę dzieli obecnie kilkadziesiąt miejsc w polskiej piłce, bo Miedziowi są na szóstym miejscu w Ekstraklasie, a Chojniczanka trzecia w drugiej lidze. Wypadałoby więc słabszego godnie przyjąć, ale jednocześnie wrzucić dwójkę czy trójkę i wrócić do swoich spraw. Przecież Chojniczanka – tak jak Puszcza – wciąż dość daleko ma do wznowienia rozgrywek, ba, nie mogła nawet grać z Zagłębiem u siebie przez problemy z murawą, więc przypadł jej ten mecz na wyjeździe.
SKORO NIE WIDAĆ RÓŻNICY, TO PO CO PRZEPŁACAĆ?
Wszystkie karty na stole. Różnica w organizacji, finansach, opinii. Cóż, na końcu okazało się, że już różnica w jakości jest tylko domniemana. I nie mówcie nam, że w innych ligach też faworyt potrafi odpaść. Tak, to prawda. Tyle że Zagłębie dwa lata temu dostało w ryj od Huraganu Morąg, więc nie chodzi tutaj o wypadek przy pracy, tylko o powtarzalną beznadzieję.
Co gorsza dla opinii Ekstraklasy, to spotkanie nie przebiegało według scenariusza „lepszy ciśnie, ale nie wpada, gorszy ma kontrę i klops”. Nie, jeśli wyłączyć kolory i nie robić zbliżeń na twarze zawodników, trudno byłoby powiedzieć, kto jest z Ekstraklasy, a kto z drugiej ligi. Ba, przecież to Miedziowi powinni mówić o szczęściu, skoro Chojniczanka strzeliła bramkę. Ostatecznie nieuznaną, tylko w sumie trudno powiedzieć dlaczego.
Było tak: Ziętarski strzelił gola głową, Forenc wygarnął piłkę już zza linii bramkowej, ale arbiter tego nie dostrzegł. Swoją drogą to dziwne, skoro asystent był ustawiony dobrze i wszystko powinien widzieć jak na dłoni. Długo trwało sprawdzanie wszystkiego na VAR-ze, zastanawialiśmy się dlaczego. Czy sędzia chce sprawdzić faul na Damianie Oko przy walce o górną piłkę? No przecież nie, znokautował go jego kolega z boiska. Czy chce sprawdzić spalonego przy wrzutce? Owszem, Mikołajczak wystawał za linię, ale piłka do niego nie trafiła, tylko do Skrzypczaka, który wydawał się mocno wklejony w defensywę lubinian i ewentualny spalony rozbijał się o centymetr, a żadne linie nie były rysowane (tak przynajmniej wskazywała transmisja).
Piłkę przyjął Skrzypczak (całkowicie na dole), który wg moich obliczeń nie pali. No ale ok. pic.twitter.com/BNWJwqGnZx
— Michał Sagrol (@michalchojnice2) February 11, 2021
W każdym razie sędzia bramki nie uznał, jednak pokazał spalonego. Mało szczęścia po stronie Zagłębia? No to wracamy do pierwszej połowy. Forenc wychodzi na jagody, fauluje Skrzypczaka i sędzia wskazuje na wapno. Słusznie, kompletnie nie mamy pojęcia, po co bramkarz Zagłębia opuszczał swój posterunek, chyba stęsknił się za graniem w piłkę, ale mógł to okazać inaczej. Natomiast gola z tego nie było, gdyż Klichowicz z jedenastu metrów nawet nie trafił w bramkę.
CHOJNICZANKA BYŁA PO PROSTU LEPSZA
Dorzućcie do tego choćby idealną sytuację Mikołajczaka, który z pięciu metrów nie trafił w bramkę i macie pewien obraz: Chojniczanka stworzyła sobie co najmniej trzy bardzo dobre okazje, co dla zespołu z Ekstraklasy powinno być upokarzające. A przynajmniej dać sygnał – panowie, bierzemy się do roboty, tak nie może być. Tylko że gospodarze wielkiej ochoty do pracy nie przejawiali.
Możemy wam powiedzieć, że Szysz minimalnie chybił, że bombę Drazicia z dystansu odbił Sokół. Ale to powinny być didaskalia, poboczne historie uzupełniające wynik 3:0 dla Zagłębia. Tymczasem tutaj nie dość, że gospodarze byli bezzębni w ataku, to jeszcze chcieli naciągać na karnego. Wójcicki nadepnął rywala, a nie był nadepnięty i – jak widać – dość przeciętny sędzia Kos nabrał się akurat na to, że Wójcicki głośno krzyknął. Przyznał rzut karny, ale całe szczęście skorzystał z VAR-u i szybko go odwołał.
Z jednej strony mieliśmy więc w tym spotkaniu sporo emocji, z drugiej – oglądało się to wszystko dość ciężko. Sporo chaosu, szarpanych akcji, strat. Najbardziej zapadła nam w pamięć ta Drazicia, który wychodził z kontrą i chciał zagrać fałszem, ale tak kopnął piłkę, że walnął w bandę reklamową. Po lewej stronie boiska. Wszyscy jego koledzy byli z prawej.
No i trwało to niezrozumiałe z punktu widzenia przyzwoitości Zagłębia szarpanie, które zaprowadziło nas do karnych. A tam – puenta. Puenta tak piękna, że mamy ochotę ją napisać Caps Lockiem, krzyczeć, bawić się nią i zaopiekować. Otóż Zagłębie odpadło po pudle… Crnomarkovicia. Cóż to jest za transfer, proszę państwa. Brutalny atak na Pyrdoła, wykluczenia piłkarza Wisły Płock do końca sezonu, zawieszenie na trzy spotkania, kara finansowa, a teraz koszmarnie wykonana jedenastka i wylot z Pucharu Polski. Wszystko w dwa spotkania.
Kapitalny biznes. KAPITALNY. A szkoda gadać, szkoda strzępić ryja. Brawo dla Chojniczanki, która pokazała charakter, a Zagłębie… Lepiej za wasze pensje kupić dzieciom czekoladę, przynajmniej ktoś miałby trochę radości.
Zagłębie Lubin – Chojniczanka Chojnice 0:0 (k. 5:6)
Fot. Newspix