Reklama

Aron Johannsson w Lechu. Gwiazda w Danii i Holandii, zdrajca na Islandii

Przemysław Michalak

Autor:Przemysław Michalak

12 lutego 2021, 15:52 • 12 min czytania 60 komentarzy

Lech Poznań dokonał wreszcie ciekawego wzmocnienia w ataku. Aron Johansson to człowiek po wielu przejściach, ale w przeciwieństwie do innych transferowych hitów na papierze z ostatnich dni (Miroslav Stoch, Richmond Boakye), przychodzi on do Polski już odbudowany, po wyjściu na prostą.

Aron Johannsson w Lechu. Gwiazda w Danii i Holandii, zdrajca na Islandii

Nowy napastnik był “Kolejorzowi” niezbędny, bo Mikael Ishak ostatnimi czasy nie miał prawdziwej konkurencji. Na dodatek dopiero co odnowił mu się uraz. Kontuzjowany Nika Kaczarawa jeszcze długo nie wróci na boisko, a nawet gdyby był zdrowy, nie stanowiłby gwarancji odpowiedniej jakości. Mohammad Awwad nie przekonał do siebie Dariusza Żurawia i jego wypożyczenie z Maccabi Hajfa zostało skrócone. Hubert Sobol latem przeniesie się do Wisły Kraków, więc musiałby się znajdować w wielkiej formie, żeby otrzymać teraz poważniejszą szansę. 18-letni Filip Szymczak to mimo wszystko melodia przyszłości. Przy Bułgarskiej potrzebują kogoś, kto może dać jakość od razu, a kimś takim jest w założeniu Johannsson.

LECH JUŻ KIEDYŚ GO CHCIAŁ

To urodzony snajper, choć niekoniecznie typowa “dziewiątka”, w razie potrzeby może grać nieco głębiej. Z pewnością byłby dziś w zupełnie innym miejscu, gdyby nie problemy zdrowotne. Dopóki nie zaczęły go mocniej prześladować, jego kariera rozwijała się harmonijnie. W 2010 roku po rundzie z dwunastoma golami dla islandzkiego drugoligowca Fjolniru Reyjkjavik kupił go duński Aarhus. Co ciekawe, już w okresie gry dla Duńczyków znalazł się ona celowniku Lecha, ale okazał się zbyt drogim pomysłem. Johannsson rósł z każdym sezonem, ustrzelił m.in. najszybszego hat-tricka w historii ligi duńskiej. Po rewelacyjnej jesieni 2012 (18 meczów, 14 bramek) AZ Alkmaar wyłożył za niego 1,6 mln euro. Takich pieniędzy wówczas żaden polski klub nie byłby w stanie zapłacić.

W TOTALBET KURS 1.95 NA ZWYCIĘSTWO LECHA W WYJAZDOWYM MECZU Z WISŁĄ PŁOCK

W Holandii trochę na niego poczekali, bo najpierw musiał poświęcić kilka tygodni na – wiadomo – wyleczenie kontuzji. Później zaś wyjechał na zgrupowanie islandzkiej młodzieżówki. Wątek reprezentacyjny w jego przypadku jest bardzo ciekawy, wrócimy do niego. W każdym razie w kwietniu 2013 wreszcie zadebiutował w Eredivisie i przed końcem rozgrywek zdołał strzelić trzy gole. Sezon 2013/14 to już eksplozja formy. Johannsson 17 razy trafiał do siatki ligowych rywali, zaliczył też sześć asyst. W klasyfikacji strzelców holenderskiej ekstraklasy wyprzedzili go jedynie Graziano Pelle i Alfred Finnbogason. Do tego Alkmaar pięknie powalczyło w Lidze Europy, dochodząc aż do ćwierćfinału, w którym nie sprostało Benfice.

Reklama

DRAMAT Z KONTUZJAMI

Następny sezon stanowił preludium do zdrowotnych perypetii. Reprezentujący już wtedy USA piłkarz rozgrał tylko 21 meczów w Eredivisie, choć i tak zdołał zdobyć dziewięć bramek. Latem 2015 skusił się na niego Werder Brema, wykładając ponad 4 mln euro. Nowy napastnik odziedziczył numer po odchodzącym do Schalke Franco Di Santo, oczekiwania były duże.

I od tej chwili Johannsson chciałby pewnie wyczyścić swoje wspomnienia z kolejnych trzech i pół roku. Uzbierał przez ten czas zaledwie 30 meczów (5 goli). Miał niezłe wejście do Bundesligi, w pierwszych sześciu kolejkach dwukrotnie trafił do siatki. Współpraca zapowiadała się obiecująco, aż pod koniec września 2015 dopadła go poważna kontuzja biodra (do pewnego momentu połączona z kłopotami mięśniowymi). Tamten sezon właśnie się dla niego zakończył.

Ogółem podczas pobytu w Bremie zawodnik ten leczył 12 różnych urazów, z czego trzy bardzo poważne. Najdłuższa przerwa w grze (kontuzja stawu skokowego) trwała od 21 kwietnia 2018 do 18 maja 2019 roku, gdy Johannsson w ostatniej kolejce wszedł na symboliczne trzy minuty z RB Lipsk. Wiedział już, że odchodzi, a ludzie z Werderu postanowili go w ten sposób uhonorować w uznaniu za determinację w walce o kolejny powrót.

TRUDNE POCZĄTKI W HAMMARBY

Czekała go kolejna walka – o powrót do normalnej formy i odzyskania radości z gry w piłkę. Stało się jasne, że jego nowy klub weźmie pod swoje skrzydła kogoś, kto będzie zaczynał praktycznie od zera. Na to ryzyko w połowie lipca 2019 roku zdecydowało się Hammarby. – Aron należy do tej samej kategorii graczy co Jiloan Hamad, Muamer Tanković i Alexander Kacaniklić. Z różnych powodów potrzebowali nowego startu w swojej karierze, a dla tego rodzaju zawodników jesteśmy atrakcyjnym wyborem – mówił dyrektor sportowy szwedzkiego klubu Jesper Jansson.

Reklama
W Hammarby podkreślali, że Johannsson będzie potrzebował trochę czasu, żeby wejść na swój normalny poziom.

Chyba jednak nie przypuszczali, że przyjdzie im czekać tak długo. Ich nowy snajper początkowo kompletnie nie mógł się odnaleźć. Do końca sezonu 2019 zdążył rozegrać 10 meczów i ani razu nie trafił do siatki.

On sam był z tego powodu mocno sfrustrowany. – Miałem dwa miesiące wakacji przed przyjściem tutaj. Sezon już dawno wystartował, w zasadzie nie odbyłem żadnych przygotowań. Już po tygodniu rozegrałem swój pierwszy mecz. Po prostu brakuje mi podstaw w przygotowaniu. Pierwsze dwa lub trzy tygodnie były jeszcze całkiem niezłe, potem zaczęło być ciężko. Do tego miałem kilka drobnych problemów z mięśniami i przez chwilę byłem poza składem. Nie chodziło o nic poważnego, ale i tak denerwowało. Póki co nie jestem zadowolony ze swojej postawy, mimo że gram sporo. Wciąż brakuje mi formy. Nienawidzę przygotowań do sezonu, ale teraz rozumiem, jak są ważne – mówił na trzy kolejki przed końcem sezonu portalowi deichstube.de, który sprawdzał, jak mu się wiedzie w pierwszych miesiącach po rozstaniu z Werderem.

Jednocześnie nie tracił nadziei, że jeszcze nadejdą dla niego lepsze czasy i poprzez Hammarby gdzieś się wybije. – Jestem w bardzo dobrym zespole, który gra ofensywną piłkę i strzela dużo goli. Kto wie: może w przyszłym sezonie zostanę królem strzelców w Szwecji i zdobędziemy mistrzostwo? Marzenie o kontrakcie w mocniejszej lidze wciąż się tli. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, może coś się wydarzy. Z drugiej strony, niewykluczone, że zostanę tu na dłużej. Moja rodzina świetnie się czuje w Szwecji, szczególnie córka. Jest tu szczęśliwa – przyznawał.

MYŚLI O ZAKOŃCZENIU KARIERY

Johannsson nie ukrywał również, że miał za sobą poważny kryzys psychiczny i już kilka razy chciał na dobre skończyć z piłką. – Był styczeń tego roku, od operacji stawu skokowego minęły dwa miesiące, a ja wciąż odczuwałem ból i to chyba nawet większy niż wcześniej. Pomyślałem sobie, że “okej, może to już koniec”. Z punktu widzenia psychiki była to bardzo trudna sytuacja. Żona jednak mnie uspokoiła i widzisz, 11 miesięcy później mogę zostać mistrzem Szwecji [ostatecznie po tytuł sięgnęło Malmo, PM] – wspominał.

Zapytany, czy teraz jest w porządku, odpowiedział: – Czasami tak, czasami nie. Bardzo się cieszę, że znów mogę grać w piłkę, ale chwilami jest mi też smutno, że tyle musiałem wycierpieć. Pojawia się bunt, dlaczego nie mogłem pozostać w formie przez rok lub dwa. Ale nie ma co za dużo narzekać, dla wielu życie jest o wiele trudniejsze niż dla mnie.

Niedawno w innej rozmowie Johannsson rozwinął ten wątek.

W Bremie z zespołem pracował psycholog. Za każdym razem, gdy pytał mnie, jak się czuję, odpowiadałem, że dobrze. Nie chciałem o tym dyskutować, nie chciałem okazywać słabości, choć naprawdę potrzebowałem pomocy. To złe podejście. Ciężko było sobie z tym poradzić, długo byłem kontuzjowany. Kiedy przeszedłem do Hammarby, miałem wobec siebie wysokie oczekiwania, ale nie mogłem im sprostać. Nie byłem w dobrej formie. Trenowałem przez dwa tygodnie, a zespół znajdował już w środku sezonu. Trudno było znaleźć rytm, nie byłem mentalnie gotowy. Uświadomiłem sobie, że nigdy nie jest za późno, by prosić o pomoc. Niektóre rzeczy zrobiłbym inaczej, gdybym wtedy otrzymał pewne wskazówki. Za każdym razem, gdy bolała mnie kostka, szedłem do fizjoterapeuty. Kiedy czułam się źle, czułem się też źle psychicznie. Zachowywałem to jednak dla siebie, aż w końcu nazbierało się tego za dużo. Na szczęście mam przy sobie ukochaną kobietę, która kazała mi z kimś o tym porozmawiać. Dobrze czasem pewne rzeczy z siebie wyrzucić, dziś umiem to robić – cytował go portal dv.is.

Ponownie przyznał, że wracały myśli o zakończeniu kariery. – Rozważałem to i przed transferem do Hammarby, i już po nim. Kiedy ból się nasilał, chciałem wszystko rzucić. 

PRZEŁOM I MECZ Z LECHEM

Początek sezonu 2020 wcale nie zapowiadał pozytywnego przełomu. Johannsson co prawda w lutym i marcu, jeszcze przed koronawirusem, zdobywał bramki w Pucharze Szwecji, ale w lidze – gdy już wreszcie rozpoczęto rywalizację – ciągle czekał. W pierwszych siedmiu występach nie potrafił znaleźć drogi do siatki. Udało się to dopiero 9 sierpnia, w 14. kolejce z Djurgarden. I poszła lawina. Ostatnich piętnaście występów reprezentanta USA w Allsvenskan to 12 goli.

W połowie września, stając naprzeciwko Lecha w eliminacjach Ligi Europy, Johannsson był już w gazie, miał na koncie sześć ligowych bramek. Z “Kolejorzem” jednak dorobku nie powiększył, w czym główna zasługa Filipa Bednarka. Bramkarz poznaniaków najpierw odbił  strzał Johannsona w stuprocentowej sytuacji, a później zabrał mu asystę. Ten świetnie z głębi pola podał do wbiegającego Ludwigsona i znów skuteczny na przedpolu okazał się Bednarek. Hammarby mogło szybko prowadzić 2:0, dopiero potem Lech się ogarnął i koniec końców awansował w dobrym stylu.

GRA DLA USA ZAMIAST ISLANDII

Dwukrotnie w tym tekście napomknęliśmy o wątkach reprezentacyjnych, które w przypadku Arona Johannssona są niezwykle ciekawe. Niewykluczone, że gdyby chodziło o naszą kadrę, do dziś wyzywalibyśmy go od zdrajców. Zamiast tego robią to Islandczycy. Dlaczego?

Mimo że piłkarz urodził się w amerykańskim Mobile w stanie Alabama (jego rodzice studiowali w USA) i był tam przez pierwsze trzy lata swojego życia, to potem całe dzieciństwo i okres nastoletni spędził już na Islandii. W latach 2011-2012 rozegrał 10 meczów w islandzkiej młodzieżówce i siłą rzeczy wszyscy zakładali, że wkrótce zacznie być podporą dorosłej reprezentacji. Premierowe powołanie otrzymał już w październiku 2012, ale nie mógł przyjechać z powodu kontuzji pachwiny, co prawdopodobnie okazało się decydujące w tym temacie. Kiedy bowiem jego kariera zaczęła gwałtownie przyspieszać i strzelał już gole dla Alkmaar, odezwał się prowadzący kadrę Stanów Zjednoczonych Juergen Klinsmann. Skoro Johannsson urodził się w USA i miał amerykańskie obywatelstwo, niemiecki selekcjoner zamierzał z tego faktu skorzystać. I dopiął swego.

13 sierpnia 2013 roku FIFA zatwierdziła zmianę reprezentacji przez zawodnika i już dzień później zadebiutował on w wygranym 4:3 meczu z Bośnią.

W tamtym czasie nic jeszcze nie zapowiadało znakomitego okresu dla islandzkiej reprezentacji, dlatego Johannsson mógł zakładać, że z punktu widzenia czysto sportowego podejmuje oczywistą decyzję. W perspektywie miał przecież udział na mundialu w Brazylii. Pomógł wywalczyć awans golem w ważnym meczu z Panamą. Podczas samego turnieju zagrał raz, z Ghaną na początku rywalizacji w fazie grupowej. W 23. minucie wszedł za kontuzjowanego Jozy’ego Altidore’a i świętował zwycięstwo 2:1. Z Portugalią i Niemcami siedział już jednak na ławce, podobnie jak w 1/8 finału z Belgią, która okazała się lepsza po dogrywce.

OSTRA KRYTYKA W OJCZYŹNIE

Islandczycy decyzji Johannssona nie przyjęli ze zrozumieniem i to delikatnie mówiąc. Wcześniej próbowano o niego walczyć wszelkimi dostępnymi środkami. Krajowy związek piłkarski wprost apelował do mediów i opinii publicznej, żeby wywierać na niego naciski i odwieść od zamiaru gry dla Amerykanów. Podkreślano, że dla Islandii gra się wyłącznie dla honoru i zaszczytu, jakim jest możliwość reprezentowania kraju, a nie dla rozgłosu i wpływów od sponsorów, co na pewno w większym stopniu generowała reprezentacja USA.

Oburzony tą decyzją był znany trener młodzieży Thordur Einarsson. – Tutaj wyszkolono go na piłkarza, tutaj się uczył i żył, a teraz postanowił odrzucić swój kraj i naród, mając tak rzadką, ale jednocześnie cenną okazję do spłaty długu wdzięczności. Okazję, której większość obywateli nigdy nie otrzyma. Aron szkolił się pod kierownictwem KSI i był w naszej młodzieżówce na swojej drodze do sukcesu. Czy kiedykolwiek dostałby to miejsce kosztem innych chłopców, gdyby było wiadomo, że wybierze siebie zamiast swojego kraju? Podejmując tę decyzję myślał wyłącznie o sobie – grzmiał Einarsson na portalu Fotbolta.net.

I dodawał: – Wielu go broni i mówi, że to zrozumiałe. Ale czy na pewno ten sposób myślenia chcemy promować w naszym społeczeństwie? Czy chcemy mieć społeczeństwo, w którym wszystko kręci się wokół jednostki, w którym pieniądze i władza są ponad wszystkim? Społeczeństwo, które moralnie upadło i nie może się z tego upadku podnieść? Czy w taki sposób chcemy wychowywać nasze dzieci i pokazywać im, że nic oprócz ich zachcianek nie ma znaczenia? Że nie warto kierować się solidarnością, współczuciem i chęcią współpracy? Że społeczeństwo, które pomaga ci w nauce i zabawie, jest tylko po to, żeby je wykorzystać i nie dać nic w zamian? Czy Aron Johannsson będzie teraz mówił światu, że jest Amerykaninem? 

Sam zainteresowany, poza wydaniem początkowego oświadczenia, mówiącym, że “była to bardzo trudna decyzja”, tematu raczej nie drążył.

W każdym razie, islandzcy kibice mieli dziką satysfakcję, gdy ich reprezentacja zakwalifikowała się na mundial w Rosji, a USA na nim zabrakło. Media na całym globie podawały Johannssona jako przykład, że zmiana drużyny narodowej pod kątem przyszłych korzyści nie zawsze wychodzi na dobre. Inna sprawa, że ze względu na swoje kontuzje w Werderze prawdopodobnie nie wystąpiłby on ani podczas Euro 2016, którego Islandia była rewelacją, ani podczas MŚ 2018. Patrząc przez ten pryzmat, decydując się na USA przynajmniej udało mu się posmakować wcześniejszego mundialu.

Jego przygoda z amerykańską reprezentacją to już raczej zamknięty rozdział (19 meczów, 4 gole), choć on sam w listopadzie deklarował w rozmowie z ESPN, że jego celem jest udział za rok w katarskim mundialu. W kadrze po raz ostatni zagrał we wrześniu 2015. Dwa lata później stawił się na zgrupowaniu, ale oba spotkania przesiedział na ławce. Powołanie otrzymał jeszcze w 2018 roku, ale tradycyjnie plany pokrzyżowały kontuzje.

POZIOM VADISA?

Aby przypomnieć o sobie w Stanach, musi zacząć błyszczeć w Lechu. Ambicje klubowe zresztą także nadal ma spore. Ostatnio podkreślał, że chciałby kiedyś wrócić do Niemiec i udowodnić swoją wartość. Deklarował też chęć zagrania w MLS i zdradził, że już kilka razy był blisko transferu.

W przypadku tego zawodnika najważniejsze, że najgorsze ma za sobą i zdołał odzyskać równowagę psychiczno-fizyczną. Po odejściu z Werderu trwało to ponad rok, dopiero okres od sierpnia do listopada był powrotem do dobrych chwil z czasów Alkmaar i Aarhus. Do gry od zaraz – przynajmniej w wyjściowym składzie – 30-letni napastnik mimo to raczej nie będzie. Na boisku nie widzieliśmy go od 22 listopada, czyli już blisko trzech miesięcy. W przeciwieństwie do Boakye w Górniku Zabrze, presja czasu może być nieco mniejsza ze względu na znacznie dłuższy kontrakt, choć w obliczu kontuzji Ishaka nie można mówić, że w ogóle jej nie będzie.

Czego się spodziewać? Mariusz Moński – na co dzień śledzący ligę holenderską i jednocześnie kibicujący w Niemczech Werderowi – napisał na Twitterze, że Johannsson w zdrowiu i formie to ta sama półka z piłkarzami co Vadis Odjidja-Ofoe. Ale od razu dodał: “ciekawe, jak się teraz prezentuje”. No właśnie. Nie nastawiamy się, że facet olśni nas jak Vadis, spokojnie. Byłoby jednak miło, gdybyśmy za jakiś czas mogli też wysmarować tekst o tym, że sprowadzenie islandzkiego Amerykanina okazało się udanym ruchem i nie mówimy tylko o dodatku do meczowej kadry. Ekstraklasa niezmiennie potrzebuje również wyrazistych postaci z zagranicy, które markę zbudowały wcześniej, a u nas ją tylko potwierdzą. Właśnie dlatego transfery Miroslava Stocha, Richmonda Boakye czy Arona Johannssona tak mocno rozbudzają apetyty na starcie.

Fot. Newspix

Jeżeli uznać, że prowadzenie stronki o Realu Valladolid też się liczy, o piłce w świecie internetu pisze już od dwudziestu lat. Kiedyś bardziej interesował się ligami zagranicznymi, dziś futbol bez polskich akcentów ekscytuje go rzadko. Miał szczęście współpracować z Romanem Hurkowskim pod koniec jego życia, to był dla niego dziennikarski uniwersytet. W 2010 roku - po przygodach na kilku stronach - założył portal 2x45. Stamtąd pod koniec 2017 roku do Weszło wyciągnął go Krzysztof Stanowski. I oto jest. Najczęściej możecie czytać jego teksty dotyczące Ekstraklasy – od pomeczówek po duże wywiady czy reportaże - a od 2021 roku raz na kilka tygodni oglądać w Lidze Minus i Weszłopolskich. Kibicowsko nigdy nie był mocno zaangażowany, ale ostatnio chodzenie z synem na stadion sprawiło, że trochę odżyła jego sympatia do GKS-u Tychy. Dodając kontekst zawodowy, tym chętniej przyjąłby długo wyczekiwany awans tego klubu do Ekstraklasy.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

60 komentarzy

Loading...