Raków Częstochowa jako rewelacja rundy jesiennej mocno rozbudził apetyty względem drugiej części sezonu. Trudno się dziwić. Jego pozycja stanowiła logiczne następstwo regularnego i przemyślanego rozwoju całego klubu, a gra zespołu Marka Papszuna była w większości przypadków powtarzalna, zmierzała w jasno określonym kierunku. W naszej lidze to rzadkość, chyba że chodzi o nastawienie na defensywę, kontry i stałe fragmenty. Uzyskanie powtarzalności na ambitniejszym poziomie to duże wyzwanie, zwłaszcza jeśli nie jest się Legią czy Lechem. Rakowowi się to udało, ale dziś ewidentnie w trybach tej maszyny znajduje się sporo piachu. Dlaczego przestało być tak dobrze jak wcześniej?
MNIEJ SZCZĘŚCIA? NIEZBYT
Najprościej byłoby odpowiedzieć: bo grano w tym roku z dwoma innymi drużynami z podium i miano trochę mniej szczęścia. Faktem jest, że Raków i mecz z Pogonią, i mecz z Legią mógł sobie ułożyć inaczej. Z “Portowcami”, przy stanie 0:0, należał mu się w pierwszej połowie rzut karny po faulu Kucharczyka na Gutkovskisie. Teraz z kolei Legia wcale nie musiałaby wygrać, gdyby Artur Boruc nie popisał się refleksem po zaskakującym strzale Tudora, a Gutkovskis i Jach potrafili dobrze dołożyć stopę w świetnych sytuacjach. Z drugiej strony, ekipa z Warszawy sama zmarnowała jeszcze kilka okazji, że wspomnimy kapitalną interwencją Holca po przewrotce Pekharta.
A już wręcz o lekką arogancję ocierały się komentarze sztabu szkoleniowego częstochowian po Pogoni, sugerujące, że goście w zasadzie mieli jedną akcję zakończoną golem, by poza tym głównie się bronić. Każdy, kto oglądał to spotkanie, wie, że nie do końca tak było. Raków do przerwy tyleż przeważał, co bił głową w mur. Ani razu nie zmusił Dante Stipicy do większego wysiłku (wspomniany karny to inna sprawa), a najgroźniejsze sytuacje to zablokowane w polu karnym przez obrońców strzały Iviego Lopeza i Tijanicia. Szczeciński zespół natomiast przed objęciem prowadzenia zdążył już zmarnować bardzo dobrą okazję (niecelny wolej zupełnie niepilnowanego na dziesiątym metrze Kucharczyka), zaś przy wyniku 1:0 Benedyczak strzelił w słupek, a Sebastian Kowalczyk będąc niemal sam na sam posłał piłkę nad poprzeczką.
Krótko mówiąc, Raków w obu tych spotkaniach w sprzyjających okolicznościach mógłby sięgnąć przynajmniej po remis, ale w żadnym wypadku nie powinien mieć poczucia, że przegrał w jakiś wyjątkowo pechowy sposób. Nic z tych rzeczy.
SYMPTOMY KRYZYSU JUŻ W TAMTYM ROKU
I można byłoby przejść nad tymi dwoma wiosennymi meczami do porządku dziennego, gdyby nie to, że zjazd podopiecznych Marka Papszuna stał się zauważalny już w drugiej części rundy jesiennej. Sezon zaczęli od dość pechowego 1:2 z Legią, by potem w sześciu następnych meczach w dobrym stylu wywalczyć 16 punktów. Wyrośli na rewelację, czego de facto wielu się spodziewało. Zbierali zasłużone pochwały.
Momentem granicznym było wyjazdowe starcie z Górnikiem Zabrze.
Pokonanie tak zdecydowanie drużyny Marcina Brosza miało wówczas mocną wymowę, dziś nie zrobiłoby już takiego wrażenia. Raków jako pierwszy całkowicie obnażył słabe strony nowego systemu gry Brosza i bezlitośnie posyłał piłki za plecy wysoko ustawionej obrony Górnika. Tamto spotkanie stanowiło także przełom dla Iviego Lopeza, który przychodził z bardzo mocnym CV, ale wejścia z ławki miał słabe. Przy Roosevelta po raz pierwszy wystąpił w podstawowym składzie, zdobył dwie bramki i poszło. Przez kilka następnych tygodni ciągnął Raków, który jako całość wykazywał już pierwsze oznaki spuszczania z tonu.
Dlaczego mecz w Zabrzu uważamy za punkt graniczny? Ponieważ chyba właśnie wtedy ligowi obserwatorzy jednoznacznie uznali, że Raków faktycznie już teraz jest w stanie walczyć o coś więcej niż górna ósemka. Wahadło z “możemy” coraz bardziej przesuwało się na “musimy”. Presja zaczęła rosnąć, a rywale coraz poważniej traktowali częstochowski klub, co zresztą ostatnio Papszun podawał jako jedną z przyczyn słabszego okresu. I widać, że rola faworyta nie do końca tej drużynie odpowiada. Już tydzień później ze Stalą Mielec Raków miał trudną przeprawę i gdyby nie pójście za ciosem Iviego Lopeza, mogłoby się skończyć sensacją. Rzucało się w oczy, że zawodnicy Papszuna stracili trochę luzu w swojej grze, że zaczynają odczuwać bagaż oczekiwań i nie jest to dla nich komfortowe położenie.
ZA MAŁO MENTALNYCH LIDERÓW?
Dochodzimy tutaj do ważnego punktu: o ile kadra Rakowa na wielu pozycjach jest szeroka i wyrównana, o tyle na tle Legii i Pogoni brakuje w niej ludzi oswojonych z presją rywalizowania o najwyższe cele. W Szczecinie celowo zatrudniali ostatnio zawodników będących mistrzami w swoich poprzednich klubach, mających mentalność zwycięzcy (Zahović, Kucharczyk, Gorgon). Widać, że robi to różnicę w meczach na styku. 1:0 z Zagłębiem Lubin po wspaniałym golu Kucharczyka z 96. minuty stanowi najbardziej jaskrawy przykład. Legia takich piłkarzy ma siłą rzeczy.
A Raków? Jedyni piłkarze z mistrzostwem na koncie to Marko Poletanović w sezonie 2014/15 z belgijskim KAA Gent i Jarosław Jach niedawno z Sheriffem Tyraspol w Mołdawii. Poletanović był jednak postacią całkowicie drugoplanową, a Jach w Sheriffie spędził raptem kilka miesięcy, mając poczucie tymczasowości. Ktoś powie, że Petrasek, Schwarz, Niewulis, Bartl czy Sapała musieli zmierzyć się z presją walki o awans do Ekstraklasy. To jednak co innego, zwłaszcza gdy wyraźnie górowało się nad większością przeciwników i po prostu nie wypadało zawodzić. Oczywiście branie zawodników utytułowanych to także pewne ryzyko, można trafić na zgrane karty, przy Limanowskiego idą inną drogą. Jak jednak widać, każdy medal ma dwie strony.
OFENSYWA WIĘKSZYM PROBLEMEM NIŻ DEFENSYWA
Często podawanym powodem obecnych problemów jest kontuzja Tomasa Petraska. Czeski wieżowiec po raz ostatni zagrał ze Stalą, od tego czasu się leczy (wkrótce ma być gotowy do powrotu). W jego miejsce wskoczył kapitan w czasach I ligi Andrzej Niewulis, mogący mieć obawy, czy jego czas w ekstraklasowym Rakowie w ogóle jeszcze nadejdzie. Słychać tłumaczenia, że Petrasek wpływał mocno na całą grę Rakowa, ale patrząc przez pryzmat samej defensywy, wbrew pozorom ta “wymiana” nie jest odczuwalna. Czerwono-niebiescy w ośmiu meczach z Petraskiem w podstawie stracili dziewięć goli, czyli tyle samo ile w ośmiu meczach z Niewulisem. Petrasek zawsze był także groźny pod bramką rywali, ale tym razem i tutaj trudno mówić o znaczącej różnicy. Czech do momentu kontuzji zdołał trafić do siatki dwukrotnie, Niewulis po “odkurzeniu” trafił raz. Wychodzi nam jeden gol na minusie.
Nie tutaj jest pies pogrzebany. Raków od pewnego czasu ma problem przede wszystkim z ofensywą, nie defensywą. W ostatnich sześciu kolejkach aż cztery razy kończył z zerem z przodu. Z Wartą Poznań wygrał po fartownym karnym w końcówce, gdy odcięło prąd rezerwowemu Spychale. I tylko z Jagiellonią wszystko było w porządku – trzy zdobyte bramki i dużo innych okazji. Pamiętajmy jednak, że Bogdan Zając wystawił wtedy Bodvara Bodvarssona na środku obrony, co na pewno nie było bez znaczenia.
Na hamulcowego w ataku zaczyna wyrastać Gutkovskis. Łotysz miał obiecujący początek, w pierwszych czterech kolejkach strzelił cztery gole. Od tego czasu regularnie rozczarowuje.
-
ostatnich 12 meczów ligowych to jeden gol, na dodatek z rzutu karnego
-
na gola z akcji czeka jeszcze dłużej, bo od 1. minuty spotkania z Zagłębiem Lubin (3. kolejka), potem na Podbeskidziu także trafił z “wapna”
Daje nam to już 990 ligowych minut bez bramki z akcji! Statystyka absolutnie druzgocąca, zwłaszcza że nadal mówimy o zespole z największą liczbą goli w całej lidze.
LOPEZ I TIJANIĆ BEZ FORMY
Gutkovskis pudłuje na potęgę, lecz alternatyw dla niego brak, skoro latem odeszli Brown Forbes i Musiolik, a teraz do sprzedaży szykowany jest Oskar Zawada. Dostał on jesienią trzy szanse w wyjściowym składzie i nawet pokonał bramkarza Lecha, ale na dłuższą metę – o dziwo – większej jakości nie dawał. Papszun upiera się przy rosłej “dziewiątce”, ale pytanie, czy na tę chwilę to najlepsze rozwiązanie. Zresztą, jak się przyjrzeć napastnikom Rakowa po awansie, to poza pierwszym sezonem Browna Forbesa, żaden z nich nie bronił się liczbami. W tej sytuacji może warto spróbować na szpicy Iviego Lopeza, który grając w takiej roli strzelił sporo goli dla rezerw Sevilli.
Inna sprawa, że Hiszpan po kapitalnym okresie od połowy października do połowy listopada, także mocno obniżył loty. Tak naprawdę cały swój status zbudował na meczach z Górnikiem, Stalą i Lechem plus pucharowe spotkanie z Termaliką. W pozostałych przypadkach dawał znacznie mniej i już na koniec 2020 roku stracił miejsce w składzie. Wyraźnie zwolnili także David Tijanić (nieraz na siłę upychany jako “ósemka”) czy Marcin Cebula, któremu na dodatek z Legią odnowił się uraz mięśniowy.
TYGODNIE PRAWDY
W gruncie rzeczy dopiero teraz Raków zaczyna mieć problemy kadrowe mogące być usprawiedliwieniem samym w sobie. Już na Łazienkowskiej trójka stoperów w zestawieniu Niewulis-Mikołajewski-Schwarz wyglądała dość osobliwie, a w trakcie meczu do listy kontuzjowanych dołączył Niewulis. Jarosław Jach po straconej jesieni w Fortunie Sittard niekoniecznie będzie gotowy, by od razu dać spodziewaną jakość, ale innego wariantu na horyzoncie nie widać. Absencja Cebuli z kolei sprawia, że maleje wybór na skrzydłach – zwłaszcza z prawej strony, gdyby do ataku powędrował Lopez.
Kłopotów nie brakuje, co nie znaczy, że Raków zaraz się nie odbije. W najbliższym czasie czekają go głównie mecze z drużynami z dołu tabeli lub będącymi jeszcze mocniej pod formą, a w tym sezonie na takich zespołach podopieczni Papszuna rzadko się potykali. Ba, po minionym weekendzie i porażce Górnika w Bielsku, są już jedyną ekipą, która nie oddała żadnego punktu któremuś z beniaminków.
Dla częstochowskiego zespołu nadchodzą tygodnie prawdy. Niby zdarzają się jeszcze komentarze, że na 100-lecie klubu wciąż chodzi jedynie o najwyższe miejsce w historii (czyli minimum siódme), ale takich słów już chyba nikt nie traktuje poważnie, łącznie z ich autorami. Zresztą, optyka piłkarzy się zmieniła i coraz rzadziej się z tym kryją. Dopiero co Igor Sapała zapowiadał w “Super Expressie”, że celem jest mistrzostwo Polski, a “jeśli ktoś nie ma takich aspiracji, to powinien dać sobie spokój z tym sportem”. W grudniu podobnie na Łączy Nas Piłka wypowiadał się Andrzej Niewulis. Można się czarować i sztucznie zdejmować presję, co nie zmieni tego, że Raków doszedł już tak wysoko, że brak przynajmniej awansu do europejskich pucharów będzie porażką.
Fot. FotoPyK