Czasami jest tak, że z góry wiecie, że w danej sytuacji nie wydarzy się – jak w komedii Koterskiego – nic śmiesznego. Impreza organizowana przez kumpla-przegrywa w piwnicy, randka w kinie na komedii romantycznej, na której punkcie oszalała druga połówka, szybka kolacja w przydrożnym barze przy trasie E7. Idziesz i wiesz, że nic cię nie zaskoczy. Że to niezbyt istotny element twojego życia, generalnie – strata czasu.
I dokładnie takie wrażenie mamy, widząc, co na dzisiejszy wieczór przygotowała dla nas Ekstraklasa. Żeby nie było, że narzekamy dla samego narzekania – chętnie się miło zaskoczymy. Aczkolwiek ta chęć nie jest podparta zbyt wieloma logicznymi argumentami. Stal Mielec podejmuje Wisłę Płock w poniedziałek o 18:00. Czy coś w ogóle jeszcze trzeba dodawać?
Pewną przesłanką mówiącą za tym, że może jednak dziś nie będzie tak źle, jest ścisk, jaki zrobił się w dole tabeli. Przed sezonem myśleliśmy, że fakt jednego spadkowicza trochę zabije nam emocje w końcówce stawki. Wyobrażaliśmy sobie scenariusz, w którym jedna drużyna nagle zaczyna odstawać i cała walka o utrzymanie traci sens.
Ale już teraz możemy powiedzieć, że do niczego takiego raczej nie dojdzie. Wystarczy rzucić okiem, jak ciasno jest w tym sektorze tabeli.
- 11. Wisła Płock – 19 punktów
- 12. Wisła Kraków – 17 punktów
- 13. Warta Poznań – 17 punktów
- 14. Cracovia – 16 punktów
- 15. Podbeskidzie Bielsko-Biała – 15 punktów
- 16. Stal Mielec – 14 punktów
Dla porządku faktograficznego – tyle samo punktów, co „Nafciarze”, ma Lech Poznań, lecz mimo wszystko uznajemy to za chwilową dewiację, która zaraz zakończy się szybszym bądź powolniejszym marszem w górę. W dole tabeli jest ciekawie. Żadna z ekip nie może pozwolić sobie na stratę punktów. Podbeskidzie się ogarnęło i nie jest już parodią defensywnej piłki. Warta ciągle trzyma jakiś poziom i jest w stanie urywać punkty. Wisła Kraków za Hyballi wygląda co najmniej obiecująco. Cracovia może i dołuje, ale przecież ma – na tle rywali – jakościowych zawodników.
Dlatego mamy pewność, że i Stali, i Wiśle będzie dziś bardzo, bardzo zależało na punktach. Gdyby Stal była trochę skuteczniejsza, w meczu ze Śląskiem Wrocław powinna przywitać wiosnę zimę kompletem oczek. Abstrahując już od faktu, że na tamten mecz nie dało się patrzeć, generalnie mielczanie – od kiedy mają w swoich szeregach Leszka Ojrzyńskiego – są na krzywej wznoszącej.
Na poparcie tej tezy, garść faktów:
- przegrali tylko jeden mecz ligowy na sześć (wcześniej sześć na dziewięć),
- notują średnią 1,5 punktu na mecz (wcześniej 0,55)
- wygrali z Legią,
- tracą 1,33 gola na mecz (wcześniej 2,22)
Już teraz Leszek Ojrzyński wykręcił więcej punktów niż jego poprzednik, a przecież wciąż przepracował mniej meczów. Stal też – wygląda na to – wzmocniła się zimą. Pewnym odkryciem może być Albin Granlund, którego obecność sprawia, że lewonożny Flis nie będzie już musiał pomykać na prawej stronie. Zaczął nieźle – włączał się do ofensywy, dublował pozycję środkowego napastnika, z tyłu baboli nie popełniał. De Amo – gdy już wejdzie do drużyny – na papierze też ma wszystko, by dać radę. Jankowski wydaje się być też wzmocnieniem szytym na miarę. Co do Kolewa, wolelibyśmy przemilczeć sprawę, bo przecież znamy logikę Ekstraklasy – a mówi ona tak, że rosły napastnik, który przez 2,5 roku strzelił dwa gole, sieknie pewnie ze cztery bramki.
Nie napiszemy więc, że Stal jest w gazie, ale Stal na pewno jest znacznie lepsza niż na początku sezonu. W gazie za to wydaje się być Wisła Płock, która wygrała trzy mecze z rzędu, co jest pewną nagrodą za cierpliwość wobec trenera. Pod koniec sezonu w klubie na poważnie rozważano, czy misja z Sobolewskim na pokładzie dalej ma sens. Wyczekano moment, no i okazało się, że płocczanie potrafią punktować – na deski położyli Lechię, Podbeskidzie i Zagłębie. Wiadomo – ręce na kołdrę i tak dalej, mimo to trudno nie docenić tego przełomu.
Fot. FotoPyK
Dzisiejszy mecz ma też pewien pozaboiskowy kontekst. Leszek Ojrzyński prowadził Radosława Sobolewskiego w Górniku Zabrze w sezonie, gdy ten spadał do pierwszej ligi. Sobolewski wówczas przez większą część wiosny nie był zdolny do gry. Przed meczem, Leszek Ojrzyński wbił mu szpileczkę na konferencji prasowej: – Współpraca słabo wyglądała. Radek jako piłkarz myślał już chyba o trenerce i było to nieprofesjonalne podejście, bo piłkarz zawsze powinien myśleć o tym, że jego pierwszą rolą jest gra na boisku i wykonywanie poleceń.
Smaczku sytuacji dodaje fakt, że to Sobolewski przyszedł na miejsce Leszka Ojrzyńskiego. Choć pamiętamy, jaka była sytuacja – trener sam musiał zrezygnować z prowadzenia Wisły z powodów osobistych. Sam wspomina zresztą utrzymanie „Nafciarzy” jako najtrudniejszą misję w swojej karierze. Miał na nią dziewięć meczów, zaczął od czterech wygranych z rzędu i rzutem na taśmę uratował ligę dla Płocka. A teraz jest na dobrej drodze, by to samo zrobić w Mielcu.
Fot. FotoPyK