Gdy Podbeskidzie dzięki bohaterskiej postawie Kamila Bilińskiego pokonało Górnika Zabrze, Wisła Kraków razem ze Stalą Mielec spadła za bielszczan na dno tabeli. Mobilizacja, ale i presja przed starciem z Jagiellonią musiała być więc jeszcze większa. To był ostatni dzwonek, żeby uniknąć dużej nerwówki przy Reymonta w najbliższych tygodniach. I udało się. “Biała Gwiazda” nie odeszła od swojego pomysłu na grę, zdominowała przeciwnika i zasłużenie odniosła drugie zwycięstwo pod wodzą Petera Hyballi – a pierwsze na własnym stadionie.
Widząc oblodzone boisko (kiedy włączono podgrzewanie, hę?) mieliśmy sporo obaw co do poziomu tego meczu. Na szczęście niepotrzebnie. Chwilami widać było, że warunki są trudne i czasami trudniej zachować równowagę, ale do kabaretowych scen nie dochodziło – nie licząc beztroskiej nieskuteczności Browna Forbesa. Jedni i drudzy najczęściej nie trzymali zbyt długo piłki w środku pola, szybko grali do przodu. Bramkarze obu drużyn mieli co robić, a my po prostu dobrze się bawiliśmy. W całym spotkaniu oddano aż 32 strzały (Wisła 20, Jaga 12), z czego 15 celnych (Wisła 10, Jaga 5).
Na samym początku trochę lepsze wrażenie sprawiali goście. Szybko jednak krakowianie doszli do głosu i zaczęło się.
Gdyby Felicio Brown Forbes miał wykończenie Tomasa Pekharta, schodziłby z boiska jako autor trzech lub czterech goli. Zamiast tego dopiero w samej końcówce wcisnął jednego i to w dużej mierze dlatego, że Xavier Dziekoński akurat w tym przypadku zdecydowanie nie zrobił wszystkiego co mógł i po rękach przepuścił strzał w bliższy róg. Klasowa była natomiast asysta piętą Żukowa.
Dziekoński do pewnego momentu pracował dziś na znakomitą notę i miano piłkarza meczu. Wybronił dwie setki Browna Forbesa, złapał między nogami sprytne uderzenie Burligi, a w ostateczności mógł liczyć na trochę szczęścia. Dopisywało mu ono przy słupku Browna Forbesa (tu akurat Kostarykanin fajnie uderzył zza pola karnego), minimalnych pudłach Yeboaha i Jeana Carlosa czy kiksie Frydrycha, który miał idealną sytuację po dośrodkowaniu Sadloka z rzutu wolnego. Tenże Sadlok wcześniej przełamał wreszcie strzelecką niemoc gospodarzy i sprawił, że Dziekoński w swoim trzecim ekstraklasowym występie po raz pierwszy coś wpuścił. I znów można mieć lekkie zastrzeżenia do postawy 17-latka. Obrońca Wisły kopnął zaskakująco z narożnika pola karnego, dość precyzyjnie, ale oglądając kilka powtórek zza bramki nie mamy przekonania, że nic nie dało się zrobić. Odnosimy wręcz wrażenie, że młody bramkarz odrobinę ten strzał zlekceważył, nie rzucił się, tylko podniósł rękę i dlatego skończyło się jak się skończyło.
Co nie zmienia faktu, że autorowi gola należą się tu duże brawa.
Sadlok przez wcześniejsze cztery i pół roku zaliczył jedno ligowe trafienie, a teraz w ciągu tygodnia ma już dwa. Gdyby Frydrych był dokładniejszy, dołożyłby także asystę, a w defensywie grał bardzo solidnie. Tym razem został ustawiony jako lewy stoper, bo za kartki wypadł Mehremić.
Jagiellonia nie rozegrała paździerzowego meczu, ale gdyby zliczyć tylko te najkonkretniejsze sytuacje, jednak dość wyraźnie odstawała, bo powinno być gdzieś tak 5:2. Mateusz Lis wrócił między słupki po narodzinach syna i mocno się wykazał na początku meczu broniąc z bliska strzał głową Augustyna (próbujący dobijać z bliska Romanczuk kopnął w powietrze) oraz po bombie Pospisila z dystansu, jednak na tym większe wyzwania się skończyły. W białostockich szeregach rozczarowali ci, na których najbardziej liczono, czyli duet Imaz-Puljić. Hiszpan i Chorwat chyba najgorzej ze wszystkich odnaleźli się w tych śnieżnych i mroźnych okolicznościach.
Do swoich obrońców Bogdan Zając również może mieć sporo zastrzeżeń, nie licząc wybijającego się ponad resztę Augustyna, który starał się naprawiać błędy kolegów.
A tych nie brakowało. Tiru kilka razy został łatwo ograny, Olszewskiemu przydarzały się proste czy wręcz fatalne błędy (złe wycofanie piłki, po którym kolejną okazję zmarnował Forbes), a debiutujący Bojan Nastić po niezłym początku zaczął grać niefrasobliwie i nie dotrwał do końcowego gwizdka.
Wisła na własne życzenie wystawiła na szwank nerwy swoich kibiców, którzy przy skromnym 1:0 pamiętali, że ich zawodnicy przed tygodniem zmarnowali nawet trzybramkową zaliczkę. Ostatecznie jednak “Biała Gwiazda” w dobrym stylu sięgnęła po pełną pulę i od razu wskoczyła na dwunaste miejsce. Jagiellonia od dłuższego czasu nie umie punktować przy Reymonta. Ostatnich siedem meczów na tym stadionie to dwa remisy i pięć porażek. W Białymstoku mają czego żałować. Gdyby dziś wygrali, awansowaliby na czwartą lokatę i tracili już raptem dwa “oczka” do Rakowa Częstochowa.
Fot. FotoPyK