Większy potencjał ludzki, bardziej doświadczony i zgrany zespół, stabilna sytuacja w klubie. Śląsk miał wszystko, żeby w sezonie 2020/2021 zrobić naturalny krok naprzód. Na papierze zgadza się dosłownie wszystko: pojawiły się nowe, wartościowe ogniwa, a trener nie ma na sobie presji rodem z klubów walczących o mistrzostwo Polski. Chciałoby się rzec: idealne warunki. I co? Widzimy drużynę, która osiadła na mieliźnie. Nie rozwija się tak, jak się tego spodziewaliśmy.
Wiecie, niby jest dobrze, bo mówimy o ekipie, która w kolejnym sezonie utrzymuje się w czubie tabeli Ekstraklasy. Sęk w tym, że od dobrych kilku miesięcy widzimy stagnację tego projektu. Ot, mamy do czynienia z typową sytuacją, gdzie ktoś lub coś nie pozwala uwolnić pełni czyjegoś potencjału. Mowa głównie o piłkarzach i sposobie, w jaki zbudowana została kadra Śląska. Słowem: ma to ręce i nogi, we Wrocławiu stworzono pakę na miarę walki z czołowymi drużynami. Oczywiście nie robimy ze Śląska kandydata na mistrza Polski, ale zgodnie przyznamy, że to trochę wstyd, jeśli kopiesz się po czole beniaminkiem lub niżej notowanym rywalem. I to nie raz.
Ogółem WKS stał się drużyną, którą dzisiaj mało kto chce oglądać, jeśli nie musi lub nie jest jej kibicem. Przypomnijmy: to ten sam Śląsk, który jeszcze nie tak dawno potrafił nas zachwycać. Oczywiście wciąż zdarza mu się to robić, ale jest tego tyle, co kot napłakał. Kurła, kiedyś to było, nie to co teraz.
- Po 20 kolejkach sezonu 2019/2020 – dziewięć zwycięstw, tylko cztery porażki (mniej porażek niż Orest Lenczyk w mistrzowskim sezonie Śląska)
- Pięć zwycięstw z rzędu (wyrównanie rekordu z 1976 roku)
- Pięć meczów z rzędu bez porażki na wyjeździe (rekord)
Potem kontuzji doznał Łukasz Broź. Co tu dużo mówić, wnioski nasuwają się same. No Broź, no party.
Mecze wyjazdowe do zapomnienia
Najbardziej zatrważający w przypadku Śląska jest fakt, że piłkarze nie dojeżdżają na mecze wyjazdowe. Wciąż. O tym trzeba chyba stworzyć osobny elaborat, bo to jest nie do pomyślenia, że na przestrzeni jednego tygodnia ci sami ludzie potrafią pokazać dwie, zupełnie inne twarze. We Wrocławiu – klasa, oczywiście poza nielicznymi wyjątkami. Całkiem dużo goli, eksponowanie swoich atutów, gra oddająca pozycję w tabeli. Zresztą nikt nie urwał się z choinki ze stwierdzeniem pt. “Wrocławska twierdza”, skoro nawet w tyłach WKS wyglądał naprawdę nieźle.
Niestety zawsze istniał problem w grze na obcym boisku, co dobitnie pokazują liczby z 2020 roku.
- 16 meczów wyjazdowych w 2020 roku: 12 porażek, trzy zwycięstwa, remis
- 10/51 punktów zdobytych (19%)
- Bilans bramkowy: 24 gole stracone, 16 strzelonych
Statystyki to jedno, wartości wizualne to drugie. Kiedy zasiadamy do transmisji takiego meczu, z góry zakładamy, że Śląsk po prostu będzie męczył bułę. Stworzy sobie ułamek dogodnej okazji na strzelenie bramki, najpewniej zagra zachowawczo i bez polotu. To o tyle zastanawiające, że w zespole Lavicki nie brakuje gości, którzy potrafią dać do pieca i dodać trochę kolorytu w akcjach ofensywnych. Praszelik, Pich, Sobota, Pawłowski, Zylla, Makowski czy nawet Musonda to nazwiska, które w większym lub mniejszym stopniu kojarzą się z jakimś poziomem dynamiki, czasami też kreatywności.
Szkoda tylko, że w praktyce rzadko kiedy te elementy dostrzegamy.
Widzimy zaś Picha i Pawłowskiego, którzy w meczu ze Stalą Mielec wygrywają całe dwa pojedynki na 31. Totalny koszmar. Jakby tego było mało, Śląsk zanotował współczynnik xG na poziomie 0,36. To najgorszy wynik w tym sezonie, gorszy niż w wyjazdowym spotkaniu przeciwko Zagłębiu Lubin (0,38). – Goście w zasadzie nie wypracowali sobie żadnej sytuacji, co najwyżej mieli zalążki. Michał Gliwa nawet nie ubrudził sobie stroju, mógłby bez przebierania się zapozować do oficjalnego zdjęcia. Skrzydłowi razili niemocą, środek pola z Pałaszewskim, Sobotą i Praszelikiem był skostniały do bólu, a Erik Exposito tradycyjnie walczył z problemami, które sam sobie stwarzał. Śląskowi przydałoby się trochę ognia w oczach jak u Roberta Lewandowskiego po rozmowie z Paulo Sousą – pisaliśmy w meczowej relacji.
Kibice Śląska na pewno chcieliby o spotkaniu ze Stalą zapomnieć. Niestety, ale nie mamy dobrych wieści. Takie obrazki jak ten wczorajszy nie istnieją od wczoraj i niewiele wskazuje na to, że coś w tej materii się zmieni. Trenerzy się oczywiście zarzekają, mówiąc, że szukają przyczyn tego zjawiska. Ale wczorajszy wyjazd do Mielca pokazał, że wizyta w tureckim warsztacie tylko pogorszyła sprawę. – Nasz plan na mecze wyjazdowe jest taki sam jak na te u siebie, czyli to nie jest tak, jak wszyscy myślą, że my specjalnie ustawiamy drużynę bardziej defensywnie. Nikt nikomu nie mówi na wyjeździe, że ma grać bardziej z tyłu. Wszyscy w sztabie trenerskim szukamy odpowiedzi na pytanie, czy słabe wyniki poza Wrocławiem wynikają może ze sfery mentalnej zawodników, czy może trzeba coś zmienić w organizacji wyjazdów – mówił trener Barylski.
Brak ognia i postępu
W poprzednim sezonie Śląsk wykręcił wynik ponad stan i wszelkie plamy na białej szacie trenera Lavicki nie były tak widoczne. Kiedy zaś oczekiwania wzrosły, bo Czech otrzymał lepsze narzędzia do wykonywania swojej roboty, zaczęliśmy spoglądać na jego działania z większymi wymaganiami. No i może my czegoś nie widzimy, ale ewolucji Śląska nie zauważamy. Ba, Śląsk oddał przedwczoraj jeden celny strzał na bramkę Gliwy i prezentował się tak, jakby Lavicka dopiero objął wrocławską maszynę. Nienaoliwioną, krztuszącą się na widok co drugiej akcji rywala, bezproduktywną.
Tak naprawdę od jakiegoś czasu do końca nie wiemy, jak chce grać Śląsk Wrocław i co jest jego największym atutem. To wszystko się trochę rozjechało. Najbardziej razi w oczy fakt, że niektórzy piłkarze albo grają jakby na zaciągniętym hamulcu, albo najzwyczajniej w świecie przestali notować postępy. Dlatego oczywistym jest, że na tle reszty stawki WKS się cofa. Zasłania to wyjątkowość Ekstraklasy, która rzuca kłody pod nogi najlepszym. Stąd trenera Lavickę nadal broni korzystny układ tabeli, ale niewiele więcej.
źr. livesports
Notorycznie powtarzają się błędy defensywy przy dośrodkowaniach rywali z bocznych sektorów, obrońcy popełniają błędy w kryciu (szczególnie Puerto). Skrzydła często nie funkcjonują jak należy, brakuje im nuty nieprzewidywalności, szybkości i konkretów. Takimi cechami w pewnym momencie rundy jesiennej wykazywał się Musonda. Tak, Musonda. Trudno dzisiaj zobaczyć coś podobnego ze strony Picha czy Pawłowskiego, którym zdecydowanie za często zdarzają się chimeryczne występy.
- Według naszych not Pawłowski zaliczył tylko dwa występy powyżej oceny wyjściowej (średnia 4.00, dla przykładu Musonda 4.8),
- Pich od października gra nierówno, zdarzają się noty na poziomie 2 i 3. 11 ostatnich meczów: dwa gole (jeden z Podbeskidziem)
Po kilku tygodniach od rozpoczęcia ligi przygasł również Sobota, niczego ekstra od dawna nie daje Stiglec. No i napastnicy… Wierzymy, że Dariusz Sztylka jest w stanie zrobić na Eriku Exposito naprawdę niezły biznes, ale z taką grą jak w Mielcu, która nie jest jedyną kompromitacją Hiszpana w tym sezonie, widzimy tuta potencjał co najwyżej na transfer do Wisły Płock. Nie lepszej ligi w Europie. Nie, kiedy na piętnaście kolejek strzelasz tylko w dwóch.
Przywiązanie do nazwisk realnym problemem?
W tej całej stagnacji Śląska zaczyna zastanawiać konserwatyzm trenera Lavicki. Można to krytykować lub nie, ale wydaje się, że potrzebny jest jakiś nowy bodziec. Zespół miał grać bardziej ofensywnie wraz z przyjściem piłkarzy, którzy to umożliwiają. Zapowiadali to nawet trenerzy, zdradzali też piłkarze. Okej, WKS próbuje grać innym ustawieniem w środku pola, tylko z jednym defensywnym pomocnikiem, ale póki co to nie zmienia zbyt wiele. Zaczynamy szukać winowajców. Sęk w tym, że nawet jeśli takowego wskażemy, jego akcje na rynku Lavicki i tak najpewniej nie spadną.
Swego czasu usłyszeliśmy z wrocławskiego obozu, że czeski szkoleniowiec nie słynie z dokonywania rewolucji. Nie odstawia od składu piłkarzy, którzy pracowali na swoje miejsce przez bardzo długi okres. Wywalczyłeś pole do gry? Jest twoje, masz duży kredyt zaufania. Grasz słabo? Nie martw się, grasz dalej.
– Trener jest konserwatystą, nie lubi nadmiernego ryzyka i rzadko kiedy decyduje się na zmianę personaliów w podstawowej jedenastce. Jeśli akurat uważał, że Diego Zivulić był w danym momencie lepszy ode mnie, musiałem to uszanować, ale przyszłość pokazała, kto i w jakim miejscu wylądował [Zivulić od początku sezonu 2020/2021 nie grał nawet w rezerwach]. Nie ukrywam, że pewne decyzje były dla mnie niezrozumiałe, bo wydaje mi się, że poziomem gry, zaangażowaniem i ciężką pracą się po prostu broniłem – mówił nam w listopadzie Jakub Łabojko.
Niewykluczone, że brak progresu wynika z decyzji kadrowych trenera Lavicki.
Naprawdę, czasami aż prosi się o poruszenie kołem z innej strony, spróbowanie nowego wariantu w warunkach meczowych, odwagę we wprowadzaniu innych młodzieżowców niż Zylla i Praszelik. Słowem: za dużo tu schematów, za mało ryzyka. Najnowszy przykład? Michał Szromnik wjeżdża w buta w Ekstraklasę w końcówce jesieni, dwa razy trafia do jedenastki kolejki. Kozak. Nie dość, że wykazał się czymś wybitnym (80% obronionych strzałów), to jeszcze jawi się jako opcja bardziej perspektywiczna niż Matus Putnocky. Obu bramkarzy dzieli prawie 10 lat. Kto zaczyna wiosnę między słupkami? Putnocky.
Vitezslav Lavicka ceni sobie znane, bezpieczne opcje – to wiemy już doskonale. Można jednak odnieść wrażenie, że z takim podejściem trudno będzie popchnąć ten zespół do przodu. Oczywiście ktoś mógłby się teraz oburzyć, argumentując, że na półmetku sezonu Śląsk zajmuje pozycję tuż za podium. Że w porównaniu do poprzedniej kampanii na tym samym etapie nie zmieniło się dosłownie nic. Ta sama lokata, jeden punkt mniej. Powiedzmy sobie jednak szczerze: musimy zacząć rozliczać trenera Lavickę na tle faktu, jak wysoko leży sufit obecnej ekipy WKS-u. Wiecie, to trochę taki casus Jerzego Brzęczka i reprezentacji Polski. Niby wstydu na papierze nie ma, ale gdy spojrzy się na ekrany telewizorów… Cóż, czujemy rozczarowanie.
Bo zwyczajnie powinno być lepiej. Najpierw na murawie, potem też w tabeli.
Fot. FotoPyk.pl