Lubimy śledzić, co słychać u barwnych postaci, które przewinęły się przez Ekstraklasę. A za taką bez dwóch zdań należy uznać Gino Lettieriego, jednego z autorów (po Krzysztofie Zającu i niemieckich właścicielach) sportowego upadku Korony Kielce. W takich sytuacjach z jednej strony zazdrościmy innym ligom, które są przez nich raczone solidną dawką „nieszablonowych pomysłów”, z drugiej oddychamy z ulgą, bo zwykle nic dobrego z nich nie wynikało. Przygoda włoskiego szkoleniowca z MSV Duisburg zakończyła się tak, jak można się było tego spodziewać – spektakularną klapą i szybkim zwolnieniem.
Dwanaście meczów. Dwa zwycięstwa. Średnia 0,83 punktu na mecz. Pozostawienie MSV na ostatnim miejscu z bilansem 18 punktów w 21 meczach. Powiedzieć, że to słaby wynik, to nic nie powiedzieć. Z jednej strony Lettieri ma po swojej stronie kilka wymówek, których z pewnością w przyszłości użyje. Sytuacja organizacyjna MSV nie była stabilna, budżet na 2021 rok był spinany na agrafki. Z drugiej – przed sezonem klub z Duisburga był wskazywany jako jeden z kandydatów do awansu, no i Lettieri nie był w nim anonimową postacią.
Po swoim pierwszym epizodzie w MSV odchodził skłócony z piłkarzami, zrujnowany w oczach kibiców, z aferką, która wybuchła po tym jak poprawiał sobie reputację fejkowymi wpisami na forach kibicowskich. Odszedł przecież z tego klubu w niesławie, która okazała się na tyle duża, że za chwilę musiał szukać swojego miejsca w Polsce.
Thomas Dudek, niemiecki dziennikarz, który śledzi losy MSV, mówił nam kilka tygodni temu:
– Do dzisiaj nie rozumiem, dlaczego Ivica Grlic jako dyrektor sportowy zadzwonił akurat po Lettieriego. Osobiście miałem nadzieję, że to Prima Aprilis. Potem przyszedł wielki szok. A zaraz po nim złość. To moje osobiste zdanie i – z tego, co rozmawiam z kolegami i czytam komentarze – połowa kibiców jest w ciężkim szoku, a druga grupa okazuje neutralność na zasadzie „OK, każdy zasługuje na drugą szansę, może uratuje klub”.
I przy okazji nakreślał nastroje, jakie panują w Duisburgu. Kibice na znak protestu zrzekali się członkostwa w klubie. Jeden z lokalnych sponsorów wycofał się z finansowania MSV, stawiając sprawę otwarcie – nie zamierzamy dokładać kasy do pomysłów Gino. Słyszało się nawet o pracownikach klubu, którzy kompletnie nie popierali zatrudnienia Włocha. W ostatnich dniach kibice rozkręcili akcję „czerwona kartka dla Lettieriego i Grlicia”. Drugi z jegomości to dyrektor sportowy, który wpadł na pomysł zatrudnienia byłego trenera Korony.
Wyszła klapa. Wypowiedzi Lettieriego dla niemieckich mediów z ostatnich tygodni można streścić do „zabrakło szczęścia”, „nie można zmieniać trenera co trzy dni” i „zaraz zaczniemy punktować”. Gwoździem do trumny dla szkoleniowca były trzy mecze z rzędu u siebie, spośród których wygrał tylko jeden. Dostał jeszcze szansę uratowania się w spotkaniu z FSV Zwickau, lecz przegrał po raz kolejny.
Zwolnienie Lettieriego oznacza, że po raz kolejny nie spadnie z ligi. Jednym z kluczowym czynników, które powodowały toksyczną atmosferę w Kielcach, była nieumiejętność przyznania się do własnej winy. Zawsze taktyka była dobra, lecz piłkarze zawodzili. Treningi były OK, zawodnikom się nie chciało. Przegraliśmy, bo zawalił ten i ten. Nawet w naszym wywiadzie sprzed trzech lat Lettieri stwierdził: – W całym swoim życiu nigdy nie spadłem.
Oznacza to zatem, że…
- nie spadł podczas pierwszego epizodu w MSV Duisburg (bo w sezonie spadkowym wytrwał tylko 13 kolejek),
- spadku nie było też w FSV Frankfurt (tylko 13 meczów, nic nie dało się zrobić)
- Korona Kielce oczywiście też nie spadła przez Lettieriego (takie wnioski po siedmiu kolejkach?)
- z Arminią Bielefeld też nie spadł (był tylko asystentem)
- degradacji uniknął w SV Darmstadt (wyrzucony po 11 meczach)
- nie spadnie znów z MSV (o ile ten klub się nie uratuje).
Dzieje się tak, bo Lettieri rzadko kiedy jest w stanie wytrwać na stołku. Prezesi wyświadczają jemu i swoim klubom dużą przysługę – po prostu nie pozwalają mu pracować do końca. Pięć spadków w karierze i szósty w drodze? Duża sztuka.
Fot. FotoPyK