Nie jest tak, że czekamy na ćwierćfinały Pucharu Włoch jak na święta, raczej nie zaznaczamy tych dat czerwonym kolorem w kalendarzu, ale uznaliśmy, że na Atalantę z Lazio warto spojrzeć. Jedni i drudzy potrafią dać show, w ostatnich trzech meczach z udziałem tych drużyn padło 16 bramek, a ponadto obie ekipy są w dobrej formie. Poza tym rozrywek w dzisiejszym świecie nie ma zbyt wielu, więc czemu nie odpalić takiego starcia? I cóż, nie pomyliśmy się! Było dużo bramek, były kontrowersje, było wykluczenie, obroniony karny, lasery, cuda, zwroty akcji. Pełen zestaw. Działo się, oj tak.
SHOW OD PIERWSZYCH CHWIL
Z jednej strony można było się martwić o poziom tego spotkania, bo Lazio mocno zakręciło składem, w pierwszej jedenastce nie było na przykład Immobile czy Correy. I rzeczywiście, początek wskazywał, że to będzie dla rzymian problem. Nie weszli w ten mecz najlepiej, jakby ospale, bez przekonania i chęci, a to wrażenie pogłębił jeszcze pierwszy gol dla Atalanty. Rzut rożny dla gospodarzy, pierwszy strzał broni jeszcze Reina, ale koledzy niezbyt chcą mu pomóc, są nieporadni, więc poprawka od Djimsitiego wpadła do siatki.
Potem jeszcze w niezłej sytuacji znalazł się Muriel, trafił co prawda w hiszpańskiego bramkarza, ale pomyśleliśmy: oho, chyba tylko jeden zespół ma tutaj ciśnienie. Na szczęście tym razem się pomyliliśmy!
Lazio szybko wzięło się do roboty i na dłuższą chwilę przed gwizdkiem na przerwę… prowadziło już 2:1. Dwie śliczne brameczki, oddajmy to. Przede wszystkim Acerbiemu. Najpierw super wrzucił do Muriqiego, ten dobrze wyskoczył i głową dał tam, skąd przyszła, ale potem Acerbi zebrał wszystkie zasługi. Wziął piłkę rywalowi i po prostu pobiegł na bramkę rywala. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Jeden rywal na zamach, drugi pobiegł w inną stronę, trzeci i czwarty przyjęli pozycję widzów, więc się stało, Acerbi załadował sztukę.
Przypomnijmy: nie napastnik czy ofensywny pomocnik, a facet ustawiony po lewej stronie w trójce obrońców.
Wow.
W tym momencie można było już mieć świadomość, że nie ma co tego spotkania typować, bo dzieją się cuda. Logika podpowiadałaby podłamanie się Atalanty, ale logika miała dziś wolne, absolutnie. Po bramce Acerbiego zaraz było 2:2. Muriel wziął na karuzelę Hoedta, podał w pole karne do Malinowskiego, ten miał tyle miejsca, że miał prawo przyjąć piłkę, podłubać w nosie i pomachać do kamery, ale skorzystał tylko z pierwszej opcji, potem zaraz uderzył i wpadło.
Pierwsza połowa załadowała nas więc emocjami jak mama w słoiki swojego synka, który wrócił ze studiów po mielone, ale – by pozostać w tym porównaniu – tata jako druga część gry nie chciał być gorszy i wsadził jeszcze dwie stówki do portfela.
Od razu trzęsienie ziemi.
53. minuta i czerwona kartka dla Palomino, który zdaniem sędziego faulował rywala w stuprocentowej sytuacji. W sumie… raczej nie, była tam jeszcze asekuracja. Chyba jednak błąd arbitra. Natomiast wtedy znów pojawiła się myśl: nie no, tym razem to się Atalanta załamie, Lazio siądzie i wygra.
Taa.
Cztery minuty po czerwonej kartce gospodarze wyszli na 3:2. Kontra, Romero między nogami rywala zagrywa do Miranczuka, ten wykorzystuje sam na sam z Reiną, choć Hiszpan trącił piłkę i wcale nie był daleko od skutecznej interwencji. Mało? Dziewięć minut później jest rzut karny dla Atalanty, beznadziejny dziś Hoedt fauluje Zapatę, a Kolumbijczyk sam chce skorzystać z jedenastki. Tyle że tego nie robi. To znaczy – koledzy pozwolili mu strzelać, ale Reina już nie, bo złapał piłkę, co jest najlepszą recenzją tej jedenastki.
Uff.
Lazio nie chciało odpuścić, Inzaghi wpuścił na boisko Immobile, goście cały czas byli na połowie przeciwnika, ale tym razem brakowało już konkretów. Atalanta mądrze się broniła, nie dopuszczała do groźniejszych sytuacji, wrzutki nie robiły na niej wrażenia, raz urwał się do głowy wprowadzony również Correa, ale jego próbę dobrze odbił Gollini.
I stanęło na 3:2. Natomiast dziękujemy jednym i drugim. Bawiliśmy się szampańsko!
Atalanta – Lazio 3:2
Djimsiti 7′ Malinowski 37′ Miranczuk 57′ – Muriqi 17′ Acerbi 34′
Fot. Newspix