„Puk, puk, komornik z tej strony. Proszę otworzyć!” – usłyszą za niedługo działacze Barcelony z nowym prezydentem na czele. Dopadnie ich pokłosie niezwykle kreatywnej księgowości Josepa Marii Bartomeu, która sprawiła, że klub musi ratować się przed upadkiem. Nie przesadzimy, mówiąc, że na horyzoncie pojawiło się realne widmo bankructwa. Tabelki Excela krzyczą hasłem ERROR, a w sklepach, gdzie Barca robiła zakupy na kartkę, zaczęto wystawiać listy gończe. To nie przelewki, zaczyna się prolog do katastrofy.
Kiedy w ręce ludzi oddanych za klub trafiło nowe sprawozdanie finansowe, na ich twarzach mógł pojawił się blady strach. Dokument dotyczy oczywiście roku 2020, roku, który odbił swoje piętno nawet na najbogatszych. Trudno się dziwić, pandemia zebrała swoje żniwa, dobitnie pokazując, kto nie dbał o własny sejf z należytą uwaga. Co jasne, Barcelonę do grona bogaczy zaliczamy, choć dzisiaj wiele wskazuje na to, że mamy do czynienia z kolosem na glinianych nogach. Ot, byle chucherko zmiecie ten klub-mem z powierzchni Ziemi, jeśli mądre głowy nie znajdą sposobu na spłacenie ogromnych zadłużeń.
Wiadomo, że to Barcelona. Siła marki, kół ratunkowych więcej niż w przypadku firm z niższych półek. Takie kluby zawsze znajdują sposób na wykaraskanie się nawet z największych opresji, choć, to trzeba wyraźnie zaznaczyć, tak źle z finansami Katalończyków jeszcze nie było. Katastroficzne wizje są teraz jak najbardziej na miejscu.
Bańka euro, zero euro
Nad tym, jak beznadziejny okres przeżywał klub pod wodzą Josepa Marii Bartomeu, nie trzeba się specjalnie rozwodzić. Na ten temat powiedziano już tak wiele, że po prostu oszczędzimy słów. Zresztą – następstwa kolejnych działań byłego prezydenta Barcelony mówią same za siebie. Niestety dla kibiców jednym z takich skutków, tym najbardziej martwiącym, jest fakt, że zadłużenia stanęły obecnie na poziomie ponad miliarda euro. MILIARDA EURO. Jak podają hiszpańskie media, nie cała kwota jest tutaj największym problemem (prawie 1,2 mld euro). Wielki cień na przyszłość klubu rzucają zadłużenia krótkoterminowe, czyli 730 mln, które klub musi spłacić jeszcze w tym roku.
– Myślę, że konieczny będzie audyt zrobiony przez nowy zarząd. Audyt który pokaże wszystkie błędy, strukturę finansów i to gdzie te gigantyczne pieniądze wychodziły. To, że ten zarząd był niegospodarny to raz, dwa, że działał momentami na szkodę klubu. Ja widzę Bartomeu w więzieniu – mówił nam Michał Zawada, socio Barcelony.
Trupy powoli wychodzą z szafy, ale Bartomeu wezwania na dołek wciąż nie otrzymał. Czas najwyższy, bo w treści sprawozdania mamy wzmiankę o tym, że prowadzenie tego biznesu powoli traci sens. – Skonsolidowany bilans na dzień 30 czerwca 2020 roku wykazuje, że kapitał obrotowy stoi na poziomie -601 mln euro, co budzi wątpliwości wobec kontynuowania dalszej działalności – czytamy. Warto dodać, że w czerwcu 2019 roku Barcelona była na minusie „jedynie” 284 mln euro. Wymowne, zabawne, przerażające.
To nie koniec. Na sezon 2020/2021 powstał konkretny plan na budżet, plan oszczędnościowy, który ma na celu w jakimś stopniu zasypać powstałą dziurę finansową. Wiemy, jak to z takimi rzeczami bywa. Kluby trochę podkręcają temat, niekiedy tworzą skrajnie optymistyczne scenariusze, ot, robią wszystko, byle tylko nie wyskoczyć poza widełki. Barcelona tej tendencji oczywiście uległa i oto kilka jej założeń:
- 127 mln euro zaoszczędzonych z kontraktów zawodników (względem poprzedniej kampanii)
- 67 mln euro przychodu z transferów
- Wpływ pieniędzy z biletów: 25% publiczności na stadionach w lutym, 50% od maja
- Ćwierćfinał Ligi Mistrzów (jak obliczył Michał Gajdek, socio Barcelony)
126 mln euro wstydu
Tu nie trzeba chyba nic dodawać. Szansa na wypełnienie niektórych z powyższych punktów graniczy z cudem, co oznaczałoby, że wielkość długu wcale nie zmaleje. No, chyba że klub zdecyduje się na ponowne wejście w spiralę pożyczek (zgubne odłożenie problemu na później) lub sprzeda dosłownie pół kadry za jednym zamachem. Jest jeszcze opcja dla desperatów: zbiórka pieniędzy wśród kibiców, ale to już raczej koncepcja science-fiction i samoistne, historyczne upokorzenie. Nieważne jednak, jak sprytni byliby nowi działacze Barcelony, skoro wymagane są naprawdę drastyczne ruchy.
Nie ma tu miejsca na półśrodki. Tu trzeba odciąć tak wiele, że pacjent nie wróci do pełnego zdrowia zapewne przez wiele najbliższych lat.
Wstydliwego kolorytu dodaje fakt, gdzie trzeba ulokować część zadłużeń. Okazuje się bowiem, że Barcelona, mówiąc kolokwialnie, wisi hajs dziewiętnastu klubom z całej Europy! To w dzisiejszych realiach transferowych żadne novum, kluby rozkładają transfery na raty. Nie da się jednak ukryć, że skala tego przedsięwzięcia w przypadku Katalończyków mocno razi w oczy. Do spłacenia zostało 126 mln euro.
- 29 mln za Coutinho (długoterminowo łącznie 40 mln)
- 16 mln za De Jonga (długoterminowo łącznie 48 mln)
- 10 mln za Malcoma (dla Bourdeaux)
- 8 mln za Arthura (dla Gremio)
- 9 mln za Firpo
- 5 mln za Fernandesa
- 5 mln za Griezmanna
- 200 tys. euro za Denisa Suareza (transfer z 2016 roku)
Kredyty i pensje piłkarzy niczym kajdany
Jakby tego było mało, Barcelona dopadają kredyty wzięte w przeszłości, jak choćby ten z Goldman Sachs. Ich spłatę za porozumieniem stron można było odkładać na później, ale limit odroczeń nie jest przecież nieograniczony. Hiszpańskie media podają, że do 30 czerwca Barcelona musi zapłacić instytucjom bankowym ponad 260 mln euro. To problematyczne o tyle, że klubowi nie udało się zdobyć wystarczających środków z obcięcia pensji zawodników, które tworzą aż 74% rocznego budżetu, a mogłyby trochę sprawę podratować. Widzieliśmy ostatnio, jak wyglądają negocjacje właśnie w tej sprawie. Prośby, a za niedługo pewnie i błagania, odbijają się jak od ściany.
W normalnych okolicznościach nadzieją byłby nowy prezydent. Sęk w tym, że wciąż nie wiadomo, kiedy odbędzie się głosowanie, jak w ogóle zostanie przekazana pałeczka władzy i kto obejmie stery wraz z końcem stycznia, kiedy wygasa czas kadencji zarządu Bartomeu. Mamy zatem masę niewiadomych, ogromne zadłużenia i brak perspektyw na to, że ktokolwiek ten burdel posprząta. To już nawet nie stajnia Augiasza, tylko zaczątek sportowo-finansowej apokalipsy. Oczywiście księgowych manewrów na polepszenie sytuacji, takich, o których nawet się nam nie śniło, istnieje cała masa, ale skala problemów Barcy nawet najbardziej zagorzałym optymistom może podciąć skrzydła. Jest źle, naprawdę źle.
Aha, no i ostatni gasi światło.
Fot. Newspix