Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Marsylia była jedną z największych piłkarskich potęg Starego Kontynentu. Na Stade Velodrome wręcz roiło się od czołowych postaci światowego futbolu, takich jak choćby Jean-Pierre Papin, Abedi Pele, Rudi Voeller czy Chris Waddle. Zespół regularnie sięgał po mistrzowskie tytuły we Francji, dokładając też do tego znaczące sukcesy na kontynentalnej arenie. Rzecz jasna na czele z triumfem w premierowej edycji Ligi Mistrzów. Co wydarzyło się później, na pewno każdy doskonale kojarzy. Skandal korupcyjny, degradacja do drugiej ligi. Kontrowersyjny właściciel klubu, Bernard Tapie, ustępuje ze stanowiska w olbrzymiej niesławie. Trzeba było rozpocząć mozolny proces odbudowy klubu. Tym razem na zdrowych, uczciwych zasadach. Takie przynajmniej było pierwotne założenie.
Nie udało się go w pełni zrealizować, ale, jak mawia Bogusław Wołoszański: “nie uprzedzajmy faktów”.
Pogrążeni w kryzysie
W 1999 roku, a zatem sześć lat po triumfie w Champions League, Olympique zajął drugie miejsce we francuskiej ekstraklasie i dotarł do finału Pucharu UEFA. Mogło się wówczas wydawać, że sytuacja zaczyna się pomału normować, a Les Olympiens wracają na szczyt.
No cóż. Nic bardziej mylnego. W sezonie 1999/2000 marsylczycy wciąż dysponowali bardzo ciekawym składem – żeby wymienić choćby takich graczy jak Robert Pires, William Gallas,
, , Stephane Dalmat czy Peter Luccin – ale w lidze zjechali z drugiego na… piętnaste miejsce. Ostatnie, które pozwalało wówczas uniknąć degradacji. Jasne, trzeba brać poprawkę na fakt, że stawka w tamtych rozgrywkach była szalenie wyrównana – Marsylia straciła ledwie siedem punktów do ekipy RC Lens, która finalnie uplasowała się na piątej pozycji, a pięć do drużyny Auxerre, która zajęła ósmą lokatę i zakwalifikowała się do Pucharu Intertoto.Mimo wszystko, marne to usprawiedliwienie dla Olympique’u. Marzący o powrocie na ligowy tron zespół utrzymał się w najwyższej klasie rozgrywkowej tylko dzięki korzystniejszemu bilansowi bramkowemu od AS Nancy.
MARSYLIA WYGRA DZISIAJ Z LENS? KURS: 2,12 W SUPERBET!
Piłkarze nie mieli łatwego życia w mieście. Po jednej z domowych porażek wspomniany Luccin opuścił Stade Velodrome w bagażniku swojego samochodu, ponieważ poważnie groził mu lincz ze strony rozjuszonych kiboli. Z kolei auto Piresa dwukrotnie spłonęło pod jego domem.
Robert Pires w barwach Marsylii spędził dwa sezony, lecz nie zdobył z nią ani jednego trofeum
Pogłoski o zmartwychwstaniu Marsylii okazały się zatem mocno przesadzone.
Przez drużynę przewijały się nadal mniejsze i większe gwiazdy, najczęściej wschodzące. Didier Drogba, Samir Nasri, Franck Ribery. Jednak żadna z nich nie potrafiła przynieść klubowi wytęsknionych trofeów. Nie licząc nieszczególnie prestiżowego Pucharu Intertoto. Od czasu do czasu było bardzo blisko, lecz z takich czy innych względów nie udawało się postawić kropki nad i. W 2006 i 2007 roku Les Olympiens zdołali wprawdzie dotrzeć do finału Pucharu Francji, jednak polegli w obu decydujących konfrontacjach – z Paris Saint-Germain oraz FC Sochaux. W sezonie 2006/07 roku zajęli także drugie miejsce w Ligue 1, ale z olbrzymią stratą do Olympique Lyon, który zgarnął wtedy szósty tytuł mistrzowski z rzędu. Raz jeszcze potwierdzając całkowitą hegemonię na krajowym podwórku.
– Piękna tego miasta nie da się sfotografować, można je tylko odczuć. Będąc tu, jesteś w środku prawdziwej tragedii. W Marsylii nawet by przegrać, musisz umieć walczyć – napisał niegdyś Jean-Claude Izzo, francuski eseista. Tymczasem w 2007 roku stali bywalcy Stade Velodrome mieli już serdecznie dość bohaterskich klęsk. Potrzebowali sukcesu. Konkretnego. Pierwszego od 1993 roku, gdy Marsylia – jeszcze z owianym złą sławą Tapiem, pociągającym za sznurki – zdobyła Ligę Mistrzów i mistrzostwo Francji, które jej zresztą potem karnie odebrano.
Prosto do celu
Od 1996 roku większościowym udziałowcem Olympique’u Marsylia był Robert Louis-Dreyfus (RLD). Jeden z najbogatszych Francuzów, któremu sławę i zyski w latach dziewięćdziesiątych przynosiła przede wszystkim praca w roli dyrektora wykonawczego Adidasa. Choć już wcześniej uchodził za człowieka ponadprzeciętnie przedsiębiorczego. W 1977 roku podjął jedną z najważniejszych decyzji swojego zawodowego życia – przyjął zaproszenie do zarządu amerykańskiej firmy farmaceutyczno-badawczej IMS Health. Początkowo zainwestował w nią tylko 400 tysięcy dolarów, by po jakimś czasie podbić stawkę do miliona, co wciąż gwarantowało mu własność tylko 1% kapitału. Minęło jednak zaledwie kilka lat, a Louis-Dreyfus w praktyce sterował już IMS Health. W 1982 roku przedsiębiorstwo działało na terenie kilkudziesięciu krajów świata, wygenerowało zyski na poziomie blisko dwóch miliardów dolarów. Czyli przeszło dziesięciokrotnie wyższe niż wówczas, gdy Francuz dołączał do zarządu.
Pomyśleć, że RLD – jak sam twierdził – swoją biznesową działalność opierał początkowo na kapitale, jaki udało mu się ugrać… przy pokerowym stole. Być może było jednak w tej gadce trochę bajeru, ostatecznie mówimy o przedstawicielu niezwykle zamożnego, świetnie sytuowanego rodu.
Tak czy siak, następnie Louis-Dreyfus stanął przed jeszcze trudniejszym zadaniem. Miał uchronić przed upadkiem słynną agencję reklamową Saatchi&Saatchi, która kilkanaście lat wcześniej uchodziła za jedną z najbardziej kreatywnych na świecie, ale popadła w kryzys i niemal utonęła w długach. Francuz akcję ratunkową zaczął od brutalnych cięć. Był bezlitosny – zwalniał pracowników całymi setkami, posyłał do wszystkich diabłów nierentowne oddziały, sprzedawał zbędne aktywa (przede wszystkim samochody i drogocenne dzieła sztuki, latami gromadzone przez braci Saatchich). Własne zarobki też okroił, po prostu wszędzie szukając oszczędności. Efekt tych stanowczych działań był jednakowoż piorunujący – agencja odzyskała część dawnego blasku i ponownie podjęła współpracę z tak wielkimi partnerami jak Toyota czy też British Airways.
Robert Louis-Dreyfus
W 1994 roku Francuz zabrał się natomiast za wyprowadzanie na prostą kultowego Adidasa, gdzie – o ironio! – wcześniej rządził wspominany już wielokrotnie Tapie. Louis-Dreyfus nieomylnym instynktem wyczuł, że wiatr w światowym biznesie zaczyna zawiewać od strony Pacyfiku. W trybie ekspresowym przeniósł produkcję do Azji, co pozwoliło niemieckiemu przedsiębiorstwu odzieżowo-obuwniczemu na znaczące oszczędności. Zyskane w ten sposób środki RLD wpakował w zakrojone na szeroką skalę, globalne kampanie marketingowe. I raz jeszcze odniósł spektakularny sukces. Zresztą – długofalowy. W ciągu kilku lat pogrążony w marazmie Adidas zwielokrotnił przychody do sześciu miliardów euro rocznie. W 2020 roku Forbes sklasyfikował zaś tę firmę na 51. miejscu wśród najwartościowszych brandów na świecie.
Louis-Dreyfus w biznesie był nieprzejednany. Przyświecała mu prosta, acz wymowna maksyma: droit au but. “Prosto do celu”. Tak się zresztą dziwnie składa, że jest to również klubowe motto Olympique’u Marsylia.
“Louis-Dreyfus był szczerze zafascynowany sportem. Piłkarzy traktował jak bohaterów”
Didier Deschamps
Właśnie pod skrzydłami przebiegłego biznesmena Les Olympiens zaczęli gramolić się z kolan w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Francuz usiłował zresztą na Stade Velodrome upiec kilka pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, realizował tam swoją osobistą, futbolową zajawkę. Po drugie, liczył po cichu, że jeśli na początkowym etapie porządnie doinwestuje poturbowany, ale wciąż szalenie popularny zespół, to w przyszłości zacznie czerpać z niego konkretne, całkiem duże zyski. Wreszcie po trzecie – jego biznesową ambicją było, by co najmniej jeden potężny klub w każdej topowej lidze Starego Kontynentu ubierał się w stroje z logiem Adidasa.
W tym kontekście Olympique miał być więc zaledwie przyczółkiem, początkiem większej ekspansji. Która się, swoją drogą, dokonała – choćby w bieżącym sezonie produkty Adidasa noszą gracze Olympique’u Lyon, Manchesteru United, Juventusu, Bayernu i Realu Madryt.
By zrealizować zamierzone cele, właściciel Marsylii działał pomysłowo na wielu płaszczyznach. Na czele z tą najbardziej oczywistą – ściągał do klubu klasowych zawodników. Ale podejmował też inne kroki. Popularyzował Olympique wśród imigrantów, upatrując w nich przyszłą grupę docelową, jeżeli chodzi o sprzedaż klubowych gadżetów i, rzecz jasna, wejściówek na Velodrome. Sam obiekt doczekał się natomiast daleko idącego remontu przed mistrzostwami świata w 1998 roku. Jego pojemność wzrosła z czterdziestu do sześćdziesięciu tysięcy.
REMIS MARSYLII Z LENS? KURS: 3,35 W SUPERBET!
Wszystkie te posunięcia pozwoliły Marsylii na złapanie drugiego oddechu, tak bardzo potrzebnego po dotkliwym upadku, lecz nie przyniosły dosłownie żadnych trofeów. Na dodatek Louis-Dreyfus został przyłapany na uciekaniu się do nieczystych sztuczek. Udowodniono mu między innymi finansowe szwindle przy transferach. Został ukarany grzywną i karą więzienia w zawieszeniu za – jak dowodzili śledczy – zdefraudowanie przeszło dwudziestu milionów euro przy ściąganiu do klubu między innymi Laurenta Blanca i Christophe Dugarry’ego.
– W sądzie miał łzy w oczach, gdy podchodzili do niego kolejni kibice, by okazać mu wsparcie – opowiadał Jacques Veyrat, współpracownik i przyjaciel Dreyfusa. – Wyrok bardzo go zabolał. To jedna z najgorszych rzeczy, jaka go kiedykolwiek spotkała, jestem o tym przekonany.
A na tym problemy właściciela Olympique’u się nie kończyły.
W 2000 roku zdiagnozowano u niego białaczkę i walka z okrutną chorobą zaczęła pochłaniać coraz większą część jego uwagi. Wydawało się więc niezbyt prawdopodobne, by kiedykolwiek zdołał odzyskać plus-minus 180 milionów euro, jakie w sumie wpakował w futbolowy interes. Patrząc z czysto finansowego punktu widzenia, zaangażowanie się w marsylski klub to zapewne najmniej udana inwestycja w życiu Francuza. No ale nie sposób oceniać tej kwestii w tak jednowymiarowy sposób. Ostatecznie w futbol inwestuje się przede wszystkim emocje, nie forsę. A nie ma najmniejszych wątpliwości, że dobro Marsylii leżało właścicielowi na sercu. Czasami aż za bardzo, czasami tych emocji pojawiało się aż zbyt wiele. Dość powiedzieć, że w trakcie ery Louisa-Dreyfusa ekipa Les Olympiens doczekała się dwudziestu szkoleniowców i sześciu prezydentów.
“Już wiem, że nigdy nie zarobię na Olympique’u”
Robert Louis-Dreyfus
W 2007 roku Louis-Dreyfus, poważnie już schorowany i rozgoryczony kolejnymi niepowodzeniami, poważnie rozważał oddanie klubu w ręce kanadyjskiego przedsiębiorcy, Jacka Kachkara, który miał wyłożyć za Olympique przeszło sto milionów euro. Cała transakcja, choć nabrała poważnych kształtów, okazała się jednak wielką lipą. Dziennikarze RTL przedstawili przed laty tę historię w postaci kalendarium:
- końcówka 2006 roku. Jack Kachkar za pośrednictwem prawników nawiązuje kontakt z Louisem-Dreyfusem.
- 8 stycznia 2007. Strony dochodzą do porozumienia. RLD daje kontrahentowi dwa tygodnie na przedstawienie stosownych gwarancji bankowych.
- 16 stycznia. Kachkar przynosi oczekiwane kwity. Spotyka się też przy okazji z władzami miasta Marsylii. Poznaje prezydenta klubu, pozuje do zdjęć z szalikiem Olympique’u. W wywiadach mówi, że jest pasjonatem futbolu.
- 18 stycznia. Pierwsza konferencja prasowa z udziałem Kachkara. Inwestor zapewnia, że zaangażuje się w codziennie życie klubu znacznie mocniej niż ustępujący właściciel i wpompuje w Marsylię o wiele więcej pieniędzy. Kibice reagują na te deklaracje z entuzjazmem, ponieważ dość powszechny był w tamtym czasie pogląd, że z Louisem-Dreyfusem u steru Olympique’owi grozi ugrzęźnięcie w przeciętności.
- 27 stycznia. Kachkar z trybun Velodrome obserwuje spotkanie Pucharu Francji z Vannes OC.
- 28 lutego. Prawie-właściciel niespodziewanie prosi o odroczenie transakcji. Jak sugerują francuscy dziennikarze, jest to spowodowane śledztwem, jakie toczy się w jego sprawie. Prokuratura podejrzewa go o pranie brudnych pieniędzy.
- 1 marca. Dotychczas otwarty i pełen optymizmu Kachkar znika z mediów. W jego imieniu coraz częściej wypowiada się rzecznik, który stanowczo oświadcza, że akt sprzedaży klubu jest już podpisany. Louis-Dreyfus ustami swoich przedstawicieli zaprzecza tym rewelacjom.
- 29 marca. Właściciel Olympique’u definitywnie zrywa rozmowy z kanadyjskim biznesmenem.
Jack Kachkar – człowiek, który chciał kupić Olympique Marsylia za 115 milionów euro, mając na koncie zero euro i fałszywe gwarancje bankowe
Co tu dużo mówić – straszliwy bajzel. Po całej tej niedoszłej transakcji pozostał wyłącznie niesmak, choć wypada mimo wszystko w jakimś sensie docenić Louisa-Dreyfusa, że zastosował wszelkie środki ostrożności i finalnie nie oddał klubu w ręce pierwszego-lepszego łapserdaka. Historia futbolu, także polskiego, pamięta wszak właścicieli, którzy postępowali znacznie mnie roztropnie
Jak na ironię, niedługo po żenującej aferze z pseudo-inwestorem Marsylia… powróciła na ligowy tron.
Deschamps wkracza do akcji
Realna szansa na odzyskanie mistrzowskiego tytułu pojawiła się przed Marsylią w 2009 roku. Olympique Lyon, mający wówczas na koncie siedem mistrzowskich sezonów z rzędu, ewidentnie spuścił z tonu. Ekipa ze Stade de Gerland wprawdzie kapitalnie weszła w sezon 2008/09, głównie za sprawą świetnie dysponowanego i skutecznego Karima Benzemy, lecz już późną jesienią zaczęła się nadspodziewanie często potykać. Podopieczni Claude’a Puela przeplatali okresy kapitalnej gry z fatalnymi seriami meczów bez zwycięstwa. Wprawdzie dość długo utrzymywali się na pierwszym miejscu w tabeli, nawet pomimo tych wahań formy, no ale w końcu dopadł ich pościg. Dokładnie 12 kwietnia 2009 roku Olympique Marsylia zwyciężył przed własną publicznością z Grenoble Foot w ramach 31. serii spotkań i wspiął się dzięki temu na pierwsze miejsce w ligowej stawce.
Dla marsylczyków było to czwarte zwycięstwo z rzędu w Ligue 1, a także dziewiąty kolejny mecz bez porażki. Wydawało się wówczas naprawdę możliwe, że ekipa dowodzona przez Erica Geretsa po latach niepowodzeń powróci na tron. – Mam kilka drobnych urazów, ale adrenalina związana z finiszem rozgrywek jest tak wielka, że zupełnie o nich zapominam – zapewniał Mamadou Niang, jedna z gwiazd Olympique’u.
Marzenia o mistrzostwie Francji prysły dopiero na trzy kolejki przed końcem zmagań. Aż 57 tysięcy widzów przybyło na trybuny Stade Velodrome, by 17 maja 2009 roku zobaczyć, jak Marsylia w bezpośrednim starciu detronizuje ten przeklęty Lyon. Problem w tym, że… do żadnej detronizacji nie doszło, a życie raz jeszcze dowiodło słuszności słów Rudy’ego Tomjanovicha, który proroczo przestrzegał, by “nigdy nie lekceważyć serca mistrza”. Krótko mówiąc – Lyon przyjechał na Velodrome jak po swoje, wygrał 3:1 i na dobre strącił Marsylię z pierwszego miejsca w Ligue 1.
Olympique Marsylia 1:3 Olympique Lyon (36. kolejka Ligue 1 2008/09)
Zawodnicy Puela zachowali się wówczas trochę jak psy ogrodnika, ponieważ ten triumf nie zapewnił im wcale ósmego mistrzostwa z kolei. Na fotel lidera wskoczyła natomiast dzięki ich wielkiemu zwycięstwu ekipa Girondins Bordeaux. Dowodzona przez Laurenta Blanca, piłkarza Marsylii w latach 1997 – 1999. “Żyrondyści” już się z najwyższego stopnia podium nie dali usunąć.
Mimo wszystko spodziewano się, że umowa Erica Geretsa z klubem zostanie przedłużona. Ostatecznie do tytułu zabrakło marsylczykom zaledwie trzech punktów, a belgijski szkoleniowiec cieszył się dużym, wręcz stuprocentowym poparciem szatni. W ogóle był postacią niezwykle popularną wśród kibiców, a nawet pracowników klubu. Na piłkarzach zaczynając, a kończąc na greenkeeperach, sprzątaczkach czy sekretarkach. Mathieu Valbuena mówił o nim tak: – Gerets uczynił mnie znacznie lepszym piłkarzem. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek uda mi się jeszcze nawiązać z trenerem tak bliską relację. Sęk w tym, że wewnątrz Olympique’u toczyła się wtedy zajadła wojna o wpływy i władzę. Prezydent ścierał się z radą nadzorczą, swoje do powiedzenia chciał mieć również dyrektor sportowy. Louis-Dreyfus kompletnie już nad tym wszystkim nie panował.
Umierał.
Białaczka doszczętnie wyniszczyła organizm 63-latka.
Efekt całego tego rozgardiaszu był zatem taki, że pasjonujący sezon 2008/09 jeszcze nie zdążył dobiec końca, a już było pewne, że bijąca się o mistrzostwo Marsylia do kolejnych rozgrywek przystąpi z nowym trenerem. Na Velodrome po piętnastu latach powrócić miał Didier Deschamps, który na starcie swojej wielkiej kariery święcił w Marsylii sukcesy jako zawodnik.
LENS POKONA MARSYLIĘ NA WYJEŹDZIE? KURS: 3,70 W SUPERBET!
Niegdyś jeden z najsłynniejszych i najbardziej charyzmatycznych francuskich piłkarzy, w 2009 roku znajdował się na zakręcie trenerskiej kariery. Choć zaczął ją przecież w sposób imponujący. W sezonie 2002/03 poprowadził AS Monaco do zdobycia Pucharu Ligi Francuskiej, a rok później zaszokował piłkarską Europę, wdzierając się z ekipą z Księstwa do finału Ligi Mistrzów. Tam lepsze okazało się FC Porto, lecz wyczyn Deschampsa i jego podopiecznych tak czy owak musiał robić wrażenie. Nawet biorąc poprawkę na fakt, że Monaco nie wygrało wówczas Ligue 1.
W 2006 roku były kapitan reprezentacji “Trójkolorowych” trafił zaś do Juventusu, w którym również zapisał piękną kartę jako piłkarz. Miał wywalczyć z turyńskim klubem szybki awans do Serie A po karnej degradacji. Postawione przed nim zadanie wykonał – wygrał drugą ligę włoską. I na tym się jego przygoda trenerska w ekipie “Starej Damy” zakończyła. – Przez długi czas wydawało się to tylko niedorzeczną plotką, ale – jak się okazało – była to prawda. Deschamps czuł się nieszczęśliwy w Turynie. Nie chciał wypełnić dwuletniego kontraktu – pisał Bernard Pascuito, biograf obecnego selekcjonera francuskiej drużyny narodowej. – Nie widział siebie czekającego na lepsze czasy, gnijącego w środku tabeli Serie A. Chciał wzmocnień, chciał walczyć o Ligę Mistrzów. Tymczasem Juventus nie miał środków na realizowanie jego ambicji. To doprowadziło do konfliktu między trenerem a kierownictwem klubu, zwłaszcza dyrektorem sportowym. Brakowało wspólnej wizji rozwoju zespołu.
Doszło nawet do tego, że Jeannot Werth, agent trenera, żalił się na łamach mediów:
“Didier nie wie, dokąd dzisiaj zmierza Juventus. Nie czuje pewności co do tego projektu. Wydaje mu się, że jego praca nie jest doceniana, że traktuje się go w Turynie wyłącznie jako narzędzie, a nie osobę, która może nadać ton drużynie. Jeżeli mój klient ma zostać w Turynie, klub musi podnieść swój status. Zarówno pod względem finansowym, jak i w zakresie definiowania swoich ambicji”
Jeannot Werth
Konsensusu nie odnaleziono. Doszło do rozstania.
Po latach Deschamps przyznawał wprawdzie, że był to błąd i sytuację należało rozegrać roztropniej, z korzyścią dla obu stron, no ale refleksja przyszła zbyt późno. Potwierdziło się więc, że Francuz jest naprawdę trudnym człowiekiem we współpracy. Trenerem ambitnym, zdolnym, fakt. Ale i chorobliwie upartym zarazem. Krąży zresztą taka słynna anegdota, gdy jeden z członków sztabu szkoleniowego Deschampsa zagaduje jego żonę:
– Słuchaj, jak ci się udaje wytrzymać z typ gościem od dwudziestu lat?
– Nie udaje. Od pół roku jesteśmy w separacji.
Brutalne i wymowne.
Didier Deschamps na pogrzebie Roberta Louisa-Dreyfusa, obok niego piłkarze Olympique’u . Dlaczego oni, u licha, poleźli na pogrzeb w klubowych dresach?!
Deschamps w Marsylii szukał zatem ratunku dla swojej trenerskiej kariery. Od dwóch lat był bez pracy. Potrzebował nowego otwarcia. Tylko dlatego zdecydował się przyjąć ofertę ze strony klubu pogrążonego w tak wielkim chaosie organizacyjnym. 4 lipca 2009 roku zmarł Robert Louis-Dreyfus, co postawiło przyszłość Olympique’u pod jeszcze większym znakiem zapytania. Nie było bowiem pewności, czy żona Francuza, pochodząca z Rosji Margarita, będzie miała ochotę i czy znajdzie w ogóle wystarczająco przywódczych zdolności, by pokierować klubem po śmierci męża.
Cóż, w świecie futbolu wszystko potrafi się zmienić bardzo szybko. Jeszcze w 2007 roku Deschamps grymasił na niedostateczne ambicje działaczy “Starej Damy”, a dwa lata później w akcie desperacji podjął pracę w Marsylii, która lada dzień mogła się do reszty rozklekotać.
Mistrzostwo Francji
Francuski trener na starcie sezonu 2009/10 poukładał sobie ciekawy zespół. Z takimi zawodnikami jak Steve Mandanda, Taye Taiwo, Gabriel Heinze, Stephane Mbia, Lucho Gonzalez, Mathieu Valbuena, Benoit Cheyrou, Hatem Ben Arfa, Mamadou Niang, Fernando Morientes, Bakari Kone czy Edouard Cisse. Było zatem w tej ekipie kilku zawodników doświadczonych i kilku dopiero objawiających światu swoje umiejętności. Było tam też paru graczy charyzmatycznych, poukładanych, a także paru niesfornych łobuzów, którzy wymagali twardej ręki trenera. Krótko mówiąc – interesująca mieszanka, z której sprawny szkoleniowiec mógł ulepić mocny team. Oczywiście w skali francuskiej ekstraklasy, bo na europejskie podboje było zdecydowanie za wcześnie. Jeszcze nie ten poziom.
Deschamps do szatni Olympique’u wniósł swój specyficzny styl bycia. Podczas gdy jego poprzednik był przyjacielem wszystkich wkoło, a ze szczególną troską podchodził do młodych piłkarzy, Didier natychmiast dał każdemu zawodnikowi do zrozumienia, kto tutaj jest szefem. Nikt nie mógł liczyć na taryfę ulgową. Gdy zachodziła potrzeba, francuski szkoleniowiec potrafił przytulić swojego podopiecznego do serca, jasne.
Ale znacznie częściej stosował wobec piłkarzy kij, niż marchewkę.
“Didier Deschamps spędza całe swoje życie decydując. Kierując, korygując. Tak był jako piłkarz i taki jest jako trener. Gdy poprosi się go o scharakteryzowanie własnych metod trenerskich, najczęściej pojawia się w jego wypowiedziach słowo “dostosowanie”. Deschamps nie ma żelaznej taktyki, nie trzyma się zawsze tych samych nazwisk, choć niewątpliwie spotykał na swojej drodze graczy, których cenił wyżej niż innych. Przede wszystkim jednak – zespół musi się dostosować do jego stylu. Stylu gry i stylu pracy. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, droga wolna. Nikt go nie zatrzymuje w klubie”
Jean-Philippe Bouchard
W rundzie jesiennej sezonu 2009/10 Marsylia była wciąż zespołem dalekim od ideału. Notowała sporo potknięć. Miała wielkie problemy z wygrywaniem meczów na szczycie. Do historii przeszła jej konfrontacja z Lyonem, zremisowana 5:5 na Stade de Gerland.
Olympique Lyon 5:5 Olympique Marsylia (14. kolejka Ligue 1 2009/10)
Między 19 grudnia 2008 a 30 stycznia 2009 roku zespół zwyciężył tylko jeden mecz ligowy z pięciu rozegranych. Podopieczni Deschampsa osunęli się wtedy na czwartą pozycję w ligowej tabeli. Wydawało się więc, że marzenia o triumfie w Ligue 1 – jak co roku – można pomału odkładać na kolejny sezon. Potem jednak, jak powiedział klasyk, piłkarzom Olympique’u coś przeskoczyło w głowach. Wiosną 2010 roku marsylczycy przegrali tylko jedno spotkanie we francuskiej ekstraklasy. Fantastyczny finisz pozwolił im – po prawie dwóch dekadach oczekiwań – odzyskać mistrzowski tytuł. Zresztą okres posuchy udało się przerwać już w marcu, gdy Marsylia pokonała 3:1 Bordeaux w finale Pucharu Ligi Francuskiej.
OLYMPIQUE MARSYLIA SKOŃCZY SEZON LIGUE 1 W TOP3? KURS: 4,50 W EWINNER!
7 maja 2010 roku “Przegląd Sportowy” relacjonował: – Najpierw była feta na Stade Velodrome ze sztucznymi ogniami i racami przy dźwiękach hitu grupy Queen: „We are the Champions”. Potem piłkarze śpiewali i tańczyli w szatni, gdzie prym wiódł Mathieu Valbuena, który skakał nawet na stole. Fani ruszyli zaś, by świętować na ulicach Marsylii. Dziesiątki tysięcy kibiców przemaszerowały do Starego Portu – miejsca, gdzie dawniej cieszyli się z wielkich trofeów. Zwycięstwo 3:1 nad Rennes dało Olympique Marsylia dziewiąte w historii mistrzostwo kraju.
Olympique Marsylia 3:1 Stade Rennes (36. kolejka Ligue 1 2009/10)
Deschamps skutecznie odbudował trenerską reputację. Przywrócił Olympique Marsylia na tron w momencie najmniej spodziewanym. W chwili, gdy wielu sądziło, iż rozchwiany wewnętrznymi konfliktami klub czeka zagłada. Większość zasług za znakomite rezultaty w sezonie 2009/10 przypisano właśnie trenerowi, choć w gruncie rzeczy zespół punktował dokładnie tak samo, jak w poprzednich rozgrywkach. Po prostu konkurencja okazała się mniej niebezpieczna. Francuski szkoleniowiec w kolejnych lata nie powtórzył już zresztą ligowego sukcesu, sukcesywnie zrażając wobec siebie coraz więcej ludzi na Velodrome. No ale wyniki osiągane przez jego Marsylię były wystarczając okazałe, by Deschampsowi zaproponowano potem posadę selekcjonera drużyny narodowej, co przyniosło “Trójkolorowym” mistrzostwo świata w 2018 roku.
***
Czy był to zatem wielki sezon Marsylii?
W ujęciu historycznym – na pewno. Jedyne mistrzostwo kraju wywalczone przez Les Olympiens po erze Bernarda Tapie musi robić wrażenie. Ale jeśli spojrzymy po prostu na poziom, jaki zaprezentowała drużyna w lidze…
- 2008/09: 2. miejsce (77 punktów)
- 2009/10: 1. miejsce (78)
- 2010/11: 2. miejsce (68)
- 2011/12: 10. miejsce (48)
- 2014/15: 4. miejsce (69)
- 2017/18: 4. miejsce (77)
Jak widać – dorobek punktowy, który wystarczył ekipie Deschampsa do zdobycia mistrzostwa Francji w 2010 roku, osiem lat później ledwo, ledwo wystarczyłby na uplasowanie się na czwartym miejscu w tabeli. Marsylia wstrzeliła się po prostu w okres swoistego bezkrólewia w Ligue 1. Podupadła potęga Olympique’u Lyon, z kolei potęga Paris Saint-Germain nie zdążyła się jeszcze narodzić.
– Kadencja Deschampsa w Marsylii to w sumie sześć trofeów – zauważa Jean-Philippe Bouchard. – Nieźle, jak na trzy sezony spędzone w klubie, który wcześniej przez całe lata nie wygrał niczego. Zastanówmy się też, ile francuskich klubów dotarło w ostatnich latach do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, tak jak Olympique w 2012 roku? Jest oczywiście prawdą, że za każdym razem, gdy Deschamps opuszcza dane miejsce pracy, jest to przyjmowane przez wiele osób z westchnieniem ulgi. Jego żądania bywają bowiem irytujące. Jego zasady są sztywne aż do przesady. Ale ani Monaco, ani Juventus, ani Marsylia zaraz po rozstaniu z Deschampsem nie przeżyły przecież rozkwitu. Przeciwnie, popadły w tarapaty. On potrafi być wrzodem na tyłku. Jak choćby wobec Samira Nasriego, gdy wytoczył proces jego partnerce, która obraziła go na swoim profilu społecznościowym. Ale na koniec dnia współpraca z Deschampsem przynosi jednak więcej zysków niż strat.
Cóż – nie sposób temu zaprzeczyć. I trochę tylko szkoda, że Robert Louis-Dreyfus nie dożył dnia, w którym mistrzowski tytuł powrócił na Stade Velodrome. Nie był to właściciel idealny, ale – mimo wszystko – zasłużył, by przeżyć ten moment chwały.
fot. Getty Images / NewsPix.pl / Wikimedia