Damian Dąbrowski z Pogoni Szczecin przyznał, że nie ma zbyt wielu okazji do rozmów z mediami. Jednak, gdy już zdecydował się na konwersację, w szczegółach opowiedział nam o wielu kwestiach. Poruszył kulisy odejścia z Cracovii. Wrócił wspomnieniami do czasów, kiedy to wchodził do dorosłej piłki. Odniósł się także do przyczyn bardzo dobrej dyspozycji “Portowców” w samej końcówce poprzedniego roku. Co przeszkodziło mu zadebiutować w Ekstraklasie już w wieku 16 lat? Dlaczego obawiał się wypożyczenia do I ligi? Czy z trenerem Probierzem dalej łączą go dobre relacje? Czy temat kontuzji i reprezentacji Polski to dla niego nieprzyjemne zagadnienia? Zapraszamy!
***
Pamiętasz, co wydarzyło się w twoim życiu 8 maja 2017 roku ?
Nie. Kompletnie nic nie kojarzy mi się z tą datą.
Tamtego dnia ostatni raz zdobyłeś bramkę w Ekstraklasie.
Mogłem się spodziewać, że padnie pytanie dotyczące tego, dlaczego od dłuższego nie udaje mi się trafiać do bramki rywali (śmiech). Natomiast w ogóle nie męczy mnie ten temat, zbytnio się nim nie przejmuję.
Tak więc nie masz dużego ciśnienia, by koniecznie się przełamać?
Wiadomo, że każdy piłkarz z pola, gra głównie po to, aby strzelać gole. Mnie jednak, ze względu na moją pozycję na boisku, bardziej cieszą asysty niż bramki. To też nie jest tak, że nie szukam trafień, bo gdy mam taką sposobność, to oddaję strzały, ale jeśli kolega jest lepiej ustawiony lub opcja podania do niego wydaje się bardziej korzystna, nie mam problemu z przekazaniem piłki. Zawsze próbuję szukać najlepszych rozwiązań.
Mimo wszystko jednak często podchodzisz do wykonywania rzutów wolnych.
Tak, znajduję się w gronie zawodników wyznaczonych do strzelania wolnych. Cały czas ćwiczę nad poprawą tego elementu gry. Zależy mi na tym, aby na wiosnę zdobyć bramkę bezpośrednio z rzutu wolnego.
Napastnikowi łatwiej jest zapisać się w pamięci kibiców. W jednym meczu dwa razy wepchnie piłkę do pustej bramki i jest już bohaterem. Na pozycji defensywnego pomocnika zdecydowanie trudniej o wyróżnienia. Przyzwyczaiłeś się do tego?
Nie ukrywam, że tak jest. Na mojej pozycji trzeba dwa razy ciężej pracować, aby zostało to docenione przez kibiców. Z tym że jestem dojrzałym zawodnikiem i nie boli mnie to. Znam moje miejsce na boisku. Aby drużyna prawidłowo funkcjonowała, każdy musi wiedzieć, jakie zadania do niego należą. Czasem właśnie nie należy zbytnio wychodzić przed szereg, ale też nie można nagminnie uciekać od obowiązków. Ja staram się po prostu dla dobra drużyny wykonywać powierzone mi zadania.
Ten twój etos ciężkiej pracy wynika z domu?
Nigdy szczególnie mocno nie zastanawiałem się nad tym, ale to, w jakim domu się wychowałem, na pewno miało wpływ na mnie. Mój tato był górnikiem w lubińskiej kopalni. Widziałem, jak prawie codziennie wracał zmęczony po pracy i dźwigał na swoich barkach bagaż obowiązków oraz odpowiedzialności za rodzinę. Myślę też, że mój charakter bardzo mocno ukształtowało podwórko. Od zawsze miałem starszych kolegów. Ja z reguły byłem najmłodszy na boisku, na którym to graliśmy w czasach szkolnych. Aby móc biegać z nimi za piłką, musiałem sobie jakoś inaczej poradzić – sprytem, cwaniactwem boiskowym.
Rodzice wspierali cię w tym, co robisz? Czy powtarzali – weź się za naukę, z tego i tak nie będziesz miał za co żyć ?
Akurat byłem tym szczęściarzem, że rodzice dopingowali mnie, abym został piłkarzem. Zawsze wozili na treningi. Nigdy nie narzekali na moją pasję. Bywały też momenty, gdy mi się nie chciało jechać na trening, bo widziałem, że inni chłopacy raz na jakiś sobie opuszczą i nie mają z tego tytułu negatywnych konsekwencji. To i ja sobie nieraz myślałem – teraz odpuszczę, pośpię sobie dłużej albo odpocznę po szkole. Na całe szczęście mama z tatą wybijali mi to z głowy. Wsiadaliśmy w auto lub autobus i jechaliśmy na trening. Dołożyli swoją cegiełkę do tego, że gram dziś w Ekstraklasie.
No i w sumie to bardzo szybko zadebiutowałeś w niej. Miałeś niespełna 18 lat, a to nie były czasy, gdy tak chętnie i odważnie stawiano na nastoletnich piłkarzy.
Debiut w Ekstraklasie – zwłaszcza w tak młodym wieku – był dla mnie dużym sukcesem i wydarzeniem. Wtedy rzeczywiście młodzi zawodnicy nie otrzymywali aż tak wielu szans, jak teraz. Choć w moim przypadku na początku wcale nie było tak kolorowo. Gdy miałem 16 lat, byłem już w szerokim kręgu zainteresowań pierwszej drużyny Zagłębia Lubin, lecz przydarzyła mi się nietypowa choroba. Miałem takie czerwone plamy na całym ciele. Jeździłem ciągle po klinikach wrocławskich i nawet profesorowie nie byli w stanie do końca stwierdzić, co to tak naprawdę jest.
Przeraziłeś się?
Nie było wielkiej paniki, ale tydzień spędziłem w jednej klinice. Niby rodzice powtarzali, że wszystko jest pod kontrolą, ale czułem, że to coś poważniejszego. Tak jak wyżej wspomniałem – nikt nie był w stanie stwierdzić, co mi dokładnie dolega. Po trzech miesiącach choroba ustała i ślad o niej bezpowrotnie zaginął. Byłem nieco podłamany psychicznie. Rysowała się przede mną wielka szansa. W wieku 16 lat oddelegowano mnie do tego, bym pojechał na obóz z pierwszą drużyną “Miedziowych”. Dla mnie to było coś fenomenalnego, spełnienie marzeń, a przez chorobę byłem zmuszony jeszcze trochę poczekać. Przez kwartał w ogóle nie mogłem trenować i musiałem na nowo udowadniać swoją wartość, by ktoś ze sztabu zwrócił na mnie uwagę.
Choć minęło już ładnych kilka lat od twojego odejścia z Zagłębia, wciąż masz zadrę w sercu, że nie zaistniałeś w nim na dłużej?
Mam całą rodzinę na Dolnym Śląsku, pochodzę stamtąd, tak więc nigdy ten temat nie będzie mi obojętny. Jednak nie traktuję go jak zadry, jakiejś niezagojonej rany. Z perspektywy czasu sądzę, że mogłem dać więcej klubowi. No, ale życie piłkarskie pisze różne scenariusze. Może jeszcze kiedyś będę mógł pomóc Zagłębiu.
To, że los potrafi zaskoczyć, przekonałeś się jako gracz KS-u Polkowice. Zrobiłeś krok w tył, a już za chwilę wykonałeś dwa do przodu i wylądowałeś w Cracovii.
Już pomijając wszelkie kontuzje, to okres spędzony w Polkowicach był dla mnie największym zakrętem w karierze. Wcześniej wydawało mi się, że moja przygoda z piłką będzie się tylko i wyłącznie rozwijać. A zamiast progresu, mimo szybkiego debiutu i początkowo niezłych występów, musiałem iść do I ligi. Miałem też z tyłu głowy wyniki obserwacji innych chłopaków, którzy poszli na wypożyczenie ligę lub dwie niżej. Nie kończyło się to dla nich zbyt szczęśliwie. Jedno wypożyczenie goniło następne, a na sam koniec klub po prostu się z nimi pożegnał. Także bałem się tego, jak to ostatecznie będzie w moich przypadku.
W Polkowicach pierwszy raz doświadczyłeś, jak to jest nie dostać wypłaty na czas?
Akurat KS Polkowice to klub satelicki Zagłębia, więc miałem ten komfort, że mogłem trenować i grać blisko domu, a na dodatek – żadna tajemnica – 90% pensji płaciło Zagłębie. Ogólnie nie miałem problemów z wypłatą na czas. Może kiedyś, gdzieś tam zdarzyły się maksymalnie dwa miesiące opóźnienia. Jak się potem okazało, zupełnie niepotrzebnie miałem obawy co do konieczności grania w I lidze. Po pół roku przeszedłem do Cracovii.
Spędziłeś w Krakowie kilka lat. Któremu trenerowi Cracovii zawdzięczasz najwięcej?
Uważam, że za czasów trenera Wojciecha Stawowego zrobiłem największy progres. Zawsze wypowiadam się o nim w samych superlatywach i nie wstydzę się tego. Drugim trenerem, któremu też zawdzięczam wiele, jest Jacek Zieliński. Wprawdzie, gdy obejmował Cracovię, byłem już piłkarzem ukształtowanym, ale to podczas jego pobytu w klubie dostałem szansę gry w reprezentacji.
Ostatnio Robert Podoliński powiedział w rozmowie z nami, że miał problem w szatni Cracovii. Tak więc, co było powodem tego, że pod koniec jego pracy pomiędzy nim a zespołem nie było już chemii?
To są bardzo złożone kwestie. Z tego, co potem do mnie doszło, to trener Podoliński był zupełnie innym człowiekiem w szatni Podbeskidzia niż Cracovii. Trudno powiedzieć, jednoznacznie ocenić, dlaczego ta współpraca pod koniec tak wyglądała. Chociaż jestem trochę zaskoczony tym, że trener uważa, iż miał problemy z niektórymi zawodnikami. Bynajmniej ja takich problemów nie widziałem.
Wyprowadzka z Krakowa to była wyłącznie twoja decyzja czy mityczne porozumienie stron ?
To nie była moja inicjatywa. Przypomnę, że ten sezon rozpoczęliśmy dwumeczem w eliminacjach Ligi Europy z Dunajską Stredą. Zagrałem w obu tych spotkaniach, a w lidze nie dostałem już ani minuty. Droga od przygody z pucharami do zmiany barw klubowych okazała się autostradą.
Zostałeś kozłem ofiarnym fiaska Cracovii w europejskich pucharach?
Wielu ludzi myślało, że Dąbrowski chce za wszelką cenę wyjechać za granicę, a wcale tak nie było. Trener oraz działacze dali mi odczuć, że już za bardzo nie potrzebują mnie w swoich szeregach. Od razu wyczułem to i stwierdziłem wówczas, że takie siedzenie na siłę w tej drużynie po prostu nie ma sensu. Nie miałem już szans, aby odgrywać ważną rolę w zespole.
Coś konkretnego wpłynęło na to, że trener Probierz przestał stawiać na ciebie?
Trener widział we mnie duży potencjał. Liczył na moją postawę, ale później po prostu już wiedziałem, że brakuje dla mnie miejsca w Cracovii. To był idealny moment, aby zmienić otoczenie.
Wybrałbyś się na kawę z trenerem Probierzem? Czy tylko szybkie dzień dobry i każdy w swoją stronę?
Byliśmy w dobrych kontaktach, także jak najbardziej, gdyby była taka okazja, to usiadłbym z trenerem i wypił kawkę.
Wróćmy na chwilę do tematu reprezentacji. Masz alergię na słowo “EURO” ?
Eh, faktycznie w tamtym czasie, byłem blisko reprezentacji. Nawet przed moją kontuzją barku dostałem telefon od selekcjonera Nawałki, ale za jakiś czas, niedługo po rozmowie, doznałem tego nieszczęsnego urazu i nie mogłem pojechać na zgrupowanie reprezentacji. Po kilku dniach jeżdżenia od lekarza do lekarza okazało się, że konieczny będzie zabieg. Po szczegółowej diagnozie odbyłem kolejną rozmowę z selekcjonerem i zapytał się mnie – czy operacja będzie konieczna? Potwierdziłem, że niestety, ale będę musiał się na nią udać i przepadło mi powołanie na marcowe zgrupowanie. Media potem podgrzały temat. Ciągle mówiły, że uciekło mi Euro 2016, a nie samo zgrupowanie. Zupełnie zła retoryka. Natomiast byłem w dobrej dyspozycji i wszystko było w moich rękach, a przede wszystkim nogach.
Ostatecznie masz na koncie jeden występ w kadrze przeciwko Słowenii. Szklanka jest dla ciebie do połowy pełna czy pusta ?
Pusta. Jasne, cieszę się, że w ogóle udało mi się dostąpić tego zaszczytu, spełnić marzenie, ale mam poczucie niedosytu z powodu urazów. Gdyby mi się one nie przytrafiły, to weryfikowałoby mnie boisko.
Którą kontuzję mocniej przeżyłeś psychicznie?
Za drugim razem, kiedy to poszły mi więzadła, miałem większego doła. Jak za pierwszym razem człowiek łapie uraz, nie szuka na siłę teorii – dlaczego tak się stało? Wraca za jakiś czas na boisko, po urazie nie ma śladu i praktycznie zapomina o przejściach. Gdy sytuacja zdarzyła się już drugi raz, to w mojej głowie pojawiły się różne myśli – co będzie, jak wrócę do grania i kolejny raz coś mi się przypałęta? Na szczęście, paradoksalnie po drugim urazie bardzo mocno stanąłem na nogi i aktualnie czuję się bardzo dobrze. Czuję się mocny fizycznie i psychicznie. Nie mam żadnych obaw co do przyszłości
A co czułeś, gdy ci najbardziej fanatyczni kibice Pogoni – ze względu na konflikt z kibicami Cracovii – po debiutanckim meczu z Wisłą Płock, przegranym 1:2, wezwali cię na pogaduchy i musiałeś pod płotem wysłuchiwać ich komentarzy w twoją stronę? Nie wszyscy w Szczecinie odebrali twoje przyjście do klubu z entuzjazmem.
Szczerze? Nie zadawałem sobie sprawy z historii konfliktu pomiędzy kibicami obu tych drużyn. Dopiero po przyjeździe do Szczecina kilka osób zwróciło mi na to uwagę i wgłębiłem się w ten temat. Sama sytuacja z meczu nie była przyjemna. Starałem się nie wdawać w jakieś dziwne dyskusje. Zresztą, co ja mogłem wtedy zrobić ? Po prostu najlepszym sposobem było udowodnić na boisku swoją wartość i przydatność dla zespołu.
Osobiście byłeś rozczarowany tym, że poprzedni sezon zakończyliście dopiero na szóstej pozycji w ligowej tabeli ? Kibice na pewno czuli ogromny niedosyt. Spadła na was w pewnym momencie dość duża fala krytyki.
Owszem, też czułem się rozczarowany. Byliśmy przecież przez pewien czas liderem i to nawet przez dłuższą chwilę. Tylko specyfika naszej ligi jest taka, że gdy jakaś drużyna wskoczy na wyższy poziom, oczywiście pomijając Legię i Lecha, to zaraz indywidualności odchodzą z klubu. I tak było w naszym przypadku: zimą odszedł Adam Buksa, w trakcie pandemii Zvonimir Kozulj i Srdjan Spiridonović. Myślę, że miało to wpływ na końcowy fragment sezonu. To byli zawodnicy, którzy dawali nam ogromną jakość. Teraz możemy gdybać, ale jestem pewien, że z nimi w składzie na pewno byśmy zakończyli rozgrywki w lepszych nastrojach.
Co takiego zrobił trener Runjaic, że zaliczyliście tak udaną końcówkę 2020 roku? Zabrał was na kręgle i polepszył atmosferę? Przeprowadził jakieś męskie rozmowy? Przecież wcześniej, mimo że punktowaliście, prezentowany przez was futbol mógł podobać się co najwyżej prawdziwym koneserom.
Nie zastosował jednego konkretnego złotego środka. Po pierwsze, pragnę podkreślić, że naprawdę mamy w klubie dobrego trenera. Po drugie, sądzę, że mamy też bardzo solidny zespół, biorąc pod uwagę kolektyw, jak i indywidualności. Musieliśmy prędzej czy później odpalić. Wcześniej brakowało nam wiary we własne siły, choć był potencjał. W momencie, gdy to nad czym pracowaliśmy na treningach, zaczęło wychodzić w trakcie spotkań ligowych, uwierzyliśmy w siebie i w końcu zatrybiło. Teraz już nikt nie myśli na boisku, jak należy prawidłowo wykonywać swoje zadania, bo przyszły pewne automatyzmy.
Zanim nastąpiła dobra passa, musiałeś przez moment przełknąć pewien gorzki owoc. Byłeś mocno zaskoczony, gdy przed listopadowym meczem z Górnikiem Zabrze zobaczyłeś, że nie znajdujesz się w wyjściowej jedenastce? Wcześniejsze spotkania nie były przecież złe w twoim wykonaniu. Może bez fajerwerków, ale były to poprawne występy.
Jasne, byłem zaskoczony. Widziałem, że moja forma jest równa. Wyniki całej drużyny też wyglądały przyzwoicie, także była to dla mnie niespodzianka. Natomiast nie mam już 20 lat i po prostu uszanowałem decyzję trenera. Wziąłem ją na klatę. W poprzedniej rundzie też już przerabiałem to, że nie grałem we wszystkich meczach. Także nie było mi jakoś szczególnie trudno zaakceptować wyboru trenera. Ale taka zdrowa sportowa złość była we mnie – nie ukrywam.
W tym sezonie zarząd wyznaczył przed wami konkretne cele? Dajmy na to – minimum trzecie miejsce w lidze i półfinał Pucharu Polski?
Założyliśmy sobie wewnętrzne cele, jednak nie chcemy na razie głośno o nich mówić. A włodarze klubu nie postawili przed nami ściśle określonych oczekiwań. Z kolei idzie wyczuć, że każdy jest tutaj głodny sukcesu.
Pogoń zazwyczaj słabiej prezentuje się wiosną niż jesienią. Podczas tej zimy nie wybieracie się za granicę, szlifujecie formę w Szczecinie, to może w końcu nie zaliczycie regresu formy w rundzie rewanżowej?
Ciężko pracujemy, by wiosną spełnić oczekiwania własne oraz kibiców. Najważniejsze to podtrzymać formę, którą mieliśmy pod koniec zeszłorocznych zmagań. Wierzymy w to, że taka dyspozycja pozwoli nam rywalizować o najwyższe laury.
A gdyby teraz nagle pojawiła się jakaś lukratywna oferta z zagranicy? Odpowiednie miejsce i pieniądze przekonałyby cię do wyjazdu? Pojechałbyś na przykład do Turcji, w dwa lata zabezpieczył na przyszłość finanse rodzinne?
Oj, jestem na takim etapie swojego życia, że dla mnie to już nie jest takie proste – spakować walizki i po prostu pojechać w świat w poszukiwaniu szczęścia czy przygód. Mam żonę i dwójkę dzieci. Moja rodzina czuje się w Szczecinie bardzo dobrze. Ja też jestem zadowolony z tego, co nas tutaj spotkało i jak nam się tutaj żyje. To jaka jest organizacja w klubie, to co wokół klubu się dzieje – budowa stadionu oraz boisk treningowych – sprawia, że człowiek jest po prostu zadowolony z uczestnictwa w tym projekcie. Wracając do kwestii wyjazdu za granicę – nie wykluczam nigdy takiej opcji, ale też nie ukrywam, że musiałbym się bardzo, ale to bardzo poważnie zastanowić nad daną ofertą. Na pewno nie byłaby to decyzja błyskawiczna, podjęta pod wpływem impulsu. W każdym razie, nauczony doświadczeniami na kanwie problemów zdrowotnych, doceniam to, co mam i gdzie jestem – nie czekam z niecierpliwością na zagraniczne propozycje.
Przed chwilą wspomniałeś o tym, że jesteś zadowolony z tego, jak funkcjonuje pion organizacyjny Pogoni. Preferujesz model zarządzania klubem Jarosława Mroczka czy Janusza Filipiaka?
Dla mnie jako piłkarza nie jest aż tak istotne, jakim typem człowieka jest prezes. Ja muszę wykonywać swoje obowiązki na boisku względem klubu, a klub wobec mnie. To jest najważniejsze. Ale skoro pytasz, to odpowiem, że bardziej podoba mi się wizja i prowadzenie klubu przez Jarosława Mroczka.
Odczuwasz, że poprzez ogromny głód sukcesu, szczecińska publiczność jest bardzo wymagająca względem postawy boiskowej piłkarzy?
Nasza liga tak jest skonstruowana, że presja zawsze nam-piłkarzom będzie towarzyszyć i trzeba po prostu nauczyć się z nią żyć. Co do szczecińskiej publiki, to widać, że w całym mieście i całym regionie jest niesamowite zainteresowanie klubem. Niestety, ja na dobrą sprawę nie miałem okazji doświadczyć szczecińskiej atmosfery na trybunach. Gdy przyszedłem do Pogoni, otwarta była zaledwie jedna trybuna, a potem byliśmy zmuszeni grać bez udziału kibiców. Dlatego mam nadzieję, że niedługo będzie mi dane – już na nowej części stadionu – zagrać przy żywiołowo reagującej publiczności i móc świętować z nią sukcesy.
ROZMAWIAŁ PIOTR STOLARCZYK
Fot. FotoPyK/400mm.pl