Gdyby ten mecz rozegrano pół roku temu, Bayern zapewne wygrałby co najmniej 5:0, a Robert Lewandowski zapisałby na swoim koncie hat-tricka. Ale obecnie Bawarczycy dalecy są od swojej topowej dyspozycji i nawet w takich spotkaniach jak to dzisiejsze z Freiburgiem mają straszliwe problemy z przekuwaniem ewidentnej przewagi na gole. Ostatecznie mistrzom Niemiec udało się zatriumfować – pokonali rywali 2:1. Jednak o trzy punkty musieli drżeć aż do ostatnich sekund. Choć mieli wszelkie możliwości, by zabić mecz jeszcze w pierwszej połowie i to z naprawdę okazałym rezultatem.

Dominacja do przerwy
Bayern kapitalnie wszedł w mecz. Już w siódmej minucie spotkania Robert Lewandowski wpisał się na listę strzelców, wykorzystując fenomenalną, instynktowną asystę Thomasa Muellera. Dla Polaka było to dwudzieste pierwsze trafienie w sezonie ligowym, a przecież przed Bayernem jeszcze ponad połowa spotkań do rozegrania. Rekord Gerda Muellera naprawdę jest zagrożony.
Tak czy owak, wydawało się wówczas, że kolejne trafienia dla gospodarzy będą kwestią czasu. Bayern atakował z pianą na ustach, chcąc się za wszelką cenę zrehabilitować w oczach fanów i trenera po ostatnich niepowodzeniach. Freiburg początkowo zupełnie nie potrafił sobie poradzić z wysokim pressingiem Bawarczyków. Podopieczni Hansiego Flicka tłamsili oponentów, odbierali im piłkę na ich połowie i raz po raz zagrażali ich bramce niebezpiecznymi strzałami. Tylko w pierwszej połowie gospodarze oddali trzynaście uderzeń. Jednak tylko trzy z tych strzałów powędrowały w światło bramki. Tutaj był pies pogrzebany – Bayern po prostu nie potrafił przekuć swojej przewagi na kolejne gole.
Dlatego po pierwszej połowie mistrzowie Niemiec prowadzili tylko 1:0. Na dodatek im dalej w las, z tym większą swobodą goście potrafili wychodzić spod pressingu rywali, a to zwiastowało emocje po przerwie.
Wejście smoka
I rzeczywiście – doczekaliśmy się emocji.
Również w drugiej połowie Bayern wykazywał się bowiem niesłychaną wręcz nieskutecznością. Gospodarze miażdżyli swoich oponentów właściwie na wszystkich kluczowych płaszczyznach statystycznych, a jednak nie potrafili postawić kropki nad i. Nic nie wpadało do sieci. Efekt był taki, że sami otrzymali bolesnego prztyczka w nos. Wejście smoka na boisko zaliczył bowiem Nils Petersen. Doświadczony napastnik został wypuszczony do boju w 62. minucie i już kilkanaście sekund później odnalazł się niepilnowany w szesnastce Bayernu, skąd skierował piłkę do siatki, pomimo rozpaczliwej interwencji Manuela Neuera. I nagle Bawarczycy znaleźli się pod ścianą – zamiast mieć w garści jakieś spokojne trzybramkowe prowadzenie, zostali zmuszeni przez przeciwników, by rzucić się do odrabiania strat.
Kolejny raz w trudnym momencie przydał się jednak bawarskiej drużynie Mueller. To właśnie on na kwadrans przed końcem spotkania trafił do siatki na 2:1, dokładając gola do zanotowanej wcześniej asysty. Znów zrobiło się zatem na boisku nieco spokojniej, lecz to wcale nie oznacza, że emocje zupełnie wygasły. Petersen miał jeszcze co najmniej dwie szanse w dzisiejszym spotkaniu, by zaskoczyć Neuera.
Najpierw zabrakło mu odwagi, by złożyć się do woleja. Potem – tuż przed końcowym gwizdkiem arbitra – huknął na bramkę Bayernu niezwykle soczyście, ale futbolówka wylądowała na poprzeczce.
Gospodarze koniec końców dowieźli zatem zwycięstwo. Powrócili na właściwą ścieżkę, zgarnęli trzy punkty. Ale czy to było znowu ten sam Bayern, który zachwycał nas wiosną 2020 roku? Zdecydowanie nie. Brakowało podopiecznym Flicka nie tylko skuteczności, o której tak wiele razy wspominaliśmy. Bawarczycy mieli także kłopoty z ustawianiem sobie rywala w ataku pozycyjnym. Potrafili założyć świetny pressing na rywalu, ale sami kiepsko radzili sobie z wychodzeniem spod presji na własnej połowie. No i bardzo wiele do życzenia pozostawiał też postawa obrońców Bayernu. Boateng, Alaba, Davies, Pavard – wszyscy dzisiaj w co najmniej paru sytuacjach narozrabiali.
Na szczęście dla zespołu – tym razem bez konsekwencji w postaci straty punktów.
FC BAYERN 2:1 SC FREIBURG
(R. Lewandowski 7′, T. Mueller 75′ – N. Petersen 62′)
fot. NewsPix.pl
Bayern ma to szczescie ze wszyscy graja pod nich. W ogole ta druzyna juz nie zachwyca. Wiekszosc meczow wyszarpane wygrane 1 golem.
Brakuje mi trochę informacji, kolejny raz zresztą, kto marnuje te okazje Bayernu. Statystyki są porażające – 25 strzałów, tylko 9 celnych, ale… to Lewy marnuje? Skrzydłowi dochodzą do dobrych okazji i ładują w trybuny? To są próby spoza pola karnego? Trochę w tym artykule brakuje wskazania winnego za jedynie dwie strzelone bramki. A kolejny raz widzę, że wina za całe zło Bayernu spada na defensywę – oskarżeni wymienieni z nazwiska Boateng, Alaba, Davies, Pavard.
Sędzia w tym meczu wyjątkowo słaby. Dwa karne(w pierwszej połowie) dla Bayernu ewidentne. Najpierw gość bawi się w siatkówkę w polu karny(ręce wyciągnięte ponad głowę!) i Lewy go trafia… tutaj mała odległość nie ma znaczenia, bo nikt z tak ułożonymi rękami nie atakuje piłki. A drugi przy dośrodkowaniu Comana(ręka poza obrysem ciała). Gra Bayernu jak ostatnio, ale rywale grają pod nich i pewnie tytuł zapewnią sobie szybko :), bo też terminarz całkiem niezły.
Żeby pobić Gerda to musi z takimi słabiakami z dołu tabeli strzelać po 2-3 bramki, żeby mógł mieć przerwę np. z Dortmundem. Nie ma opcji żeby nie miał serii 2-3 spotkań bez gola.