Po sobotnim remisie Realu, Atletico Madryt utrzymało punkt przewagi nad lokalnym rywalem, przy aż trzech rozegranych meczach mniej. Pozycję lidera obronił również Lyon, który trzyma się o punkt nad PSG. Niewiele zabrakło, by prowadzenie w tabeli oddał Bayern Monachium, który ma tylko 2 punkty więcej od RB Lipsk. Manchester City po fatalnym początku zaczął odrabiać straty do czołówki dopiero w połowie grudnia.
No i jest jeszcze Juventus. W tej chwili z 7-punktową stratą do Milanu, na czwartym miejscu w ligowej tabeli.
W pięciu najlepszych ligach kontynentu mamy trzech zaskakujących liderów, a w pozostałych dwóch też wyniki układają się zdecydowanie w poprzek przedsezonowych oczekiwań. Kryzys – jednoczesny, dość głęboki i łatwy do wychwycenia – dotknął niemal wszystkich największych. I naprawdę trudno nie doszukiwać się tutaj jakiejś jednej, wspólnej przyczyny.
BEZ URLOPÓW
Zacznijmy od tej rzeczy, która rzuca się w oczy od razu. Od okresu przygotowawczego, który w przypadku kilku najmocniejszych klubów Europy przypominał hybrydę półkolonii miejskich oraz sera szwajcarskiego. Bayern Monachium. Mistrz Niemiec, dominator na lokalnym podwórku, a również i obecny obrońca tytułu zwycięzcy Ligi Mistrzów. Jak wyglądał ich czas od lipca?
- 4 lipca zagrali ostatni mecz ubiegłego sezonu w Niemczech – zamknęli rozgrywki zdobyciem Pucharu Niemiec w starciu z Leverkusen
- 5 lipca – 7 sierpnia – niemal równy miesiąc, który był trochę odpoczynkiem po finiszu rozgrywek niemieckich w sezonie 2019/20, a trochę okresem przygotowawczym pod wielki finał Ligi Mistrzów 2019/20
- 8-23 sierpnia – cztery mecze fazy pucharowej Ligi Mistrzów, wraz z finałem wygranym z PSG
- 24 sierpnia – 17 września – kolejne trzy tygodnie ni to przygotowań przedsezonowych, ni to urlopów po rekordowych trudach ostatnich miesięcy
- 18 września – 10 stycznia – 24 spotkania Bundesligi, superpucharów, pucharów i Ligi Mistrzów, wychodzi po 6 spotkań na miesiąc, a przecież po drodze były przerwy reprezentacyjne, na które Bayern wysyłał prawie wszystkich najważniejszych piłkarzy
Można oczywiście bagatelizować, że wielkie kluby i tak często wykorzystywały letnią przerwę na zwiedzanie Azji bądź USA. Można wytykać, że dwie krótkie przerwy nie powinny być w sumie gorsze od jednej nieco dłuższej. Ale nie da się lekceważyć roli okrojonych przygotowań z dwóch oczywistych względów. Wyznaczenia, kiedy tak naprawdę ma przyjść ten słynny „szczyt formy” oraz… zwykłej psychiki każdego z piłkarzy, który jest „pod prądem” praktycznie od maja do maja, bez żadnej istotniejszej przerwy na faktyczny relaks.
Sierpniowa Liga Mistrzów dotknęła zawodników dwunastu klubów.
Odliczamy z tego grona Lyon i PSG – przez przedwczesne skończenie ligi, francuskie kluby trzeba traktować trochę jako inny system walutowy. Gdy cała Europa w maju i czerwcu miała swój najbardziej intensywny okres, Francuzi odpoczywali i zbierali siły na sierpień. To zresztą zaowocowało sensacyjnym awansem Lyonu do półfinału Ligi Mistrzów oraz finałem z udziałem PSG.
W tej fazie Ligi Mistrzów zagrali:
- Manchester City – dwa mecze, w tym z Realem Madryt
- Real Madryt – jeden mecz
- Atalanta – jeden mecz
- Atletico Madryt – jeden mecz
- Bayern Monachium – cztery mecze
- Juventus – jeden mecz
- RB Lipsk – dwa mecze
- Barcelona – dwa mecze
- Napoli – jeden mecz
- Chelsea – jeden mecz
Dla wielu ekip to było zaledwie 90 minut kopania, ale jakże istotne w kontekście planowania urlopów, przygotowań, dobierania obciążeń. Z tej dziesiątki jako „udany” początek sezonu mogłoby określić chyba jedynie Atletico. To zresztą znamienne – najlepiej radzą sobie te ekipy, które „szczęśliwym” trafem ominęły sierpień. Liverpool odpadł z Atletico na początku marca. W Ligę Mistrzów wszedł od trzech zwycięstw. W Premier League do Świąt Bożego Narodzenia wygrał 9 z 14 meczów, remisując po drodze m.in. z Manchesterem City właśnie.
Jeszcze wyraźniej ten spowolniony start pucharowiczów widać w Serie A.
Po ośmiu kolejkach ligi włoskiej, czyli pod koniec listopada, liderem tabeli był AC Milan. Wiceliderem Sassuolo. Obie drużyny bez sierpniowych pucharów. Grający w sierpniu Ligę Europy Inter Mediolan wygrał 4 z 8 spotkań, nieco lepiej spisywała się Roma, ale ona w LE odpadła już po pierwszym meczu. Juventus? Zajmował wtedy ósme miejsce z 3 zwycięstwami w 7 meczach.
Nie chcemy iść za daleko z wnioskami dotyczącymi Hiszpanii, bo kryzysy Realu Madryt i Barcelony wydają się mieć nieco głębsze podłoże niż poszatkowane urlopy i przygotowania. Ale zwycięzcy Ligi Europy, Sevilla, wygrali zaledwie dwa z pierwszych sześciu meczów ligowych.
Zresztą – nawet Olympiakos zremisował dwa z pierwszych czterech meczów (potem już wygrywał wszystko). A Basaksehir z Turcji dopiero teraz zaczyna się odkręcać – po 15 kolejkach miał na koncie kompromitujące 16 punktów, niejako potwierdzając, że im klub słabszy personalnie, tym większe spustoszenia zasiało w nim sierpniowe dogrywanie europejskich pucharów.
WZROSTOWA FORMA
Teorię zdają się potwierdzać również ostatnie wyniki tych, którzy najmocniej rozczarowywali na starcie sezonu. Manchester City właśnie ciągnie passę sześciu kolejnych zwycięstw, a przecież były w tym i hitowe starcia, jak derby z United w półfinale EFL Cup. Trochę odgruzowała się Barcelona, która od porażek z Cadiz i Juventusem zagrała 8 meczów – wygrała sześć i zremisowała dwa. Podobnie wygląda to w przypadku Realu, który od porażki z Szachtarem na początku grudnia wygrał 7 z 9 meczów, nie ponosząc przy tym ani jednej porażki. Na tym samym dystansie, czyli od początku grudnia, odpowiedni balans zaczyna łapać Juve. Nadal gra rozczarowująco, ale z 10 meczów wygrało 8, przegrało tylko z Fiorentiną, a zremisowało z Atalantą.
O, sama Atalanta to przecież też dobry przykład. Po rozczarowaniach z początku sezonu – 6 zwycięstw w 8 meczach, w tym dwa remisy m.in. ze wspomnianą Starą Damą.
Jak widać – tak jak na komendę prawie wszystkie te kluby weszły w sezon ospale, tak też niemal na komendę zaczęły rytmicznie odrabiać swoje straty, mniej więcej od początku grudnia. I co ciekawe – to akurat widać nawet w Ligue 1. Olympique Lyon, półfinalista Ligi Mistrzów, zaczął ten sezon od jednego zwycięstwa w sześciu meczach. Dziś? To lider tabeli, który wygrał 8 z ostatnich 10 meczów – w tym z Paris Saint Germain.
Można się oczywiście zastanawiać, czy to nie jest trochę stały trend, niezależny od koronawirusa. W końcu najmocniejsi jesienią zazwyczaj grają na trzech czy czterech frontach, do ligi i krajowych pucharów dokładając też Ligę Mistrzów czy nawet Superpuchary. Mamy jednak wrażenie, że ta teoria upada, gdy spojrzymy na takie kluby jak Liverpool czy Milan. Tam przecież w pewnym momencie robił się prawdziwy szpital, a natężenie meczów było ogromne. Mimo to ani The Reds, ani Rossoneri nie złapali żadnej dłuższej zadyszki.
SZPITALNE KLIMATY
Naturalne skojarzenia są proste – grają dużo, nie mieli urlopów i przerw, więc nie domagają kondycyjnie oraz zdrowotnie. Ale tutaj wpadamy w pułapkę – tabela kontuzji z Premier League pokazuje jasno, że jeśli kogoś dotyczyły w tym sezonie iście szpitalne klimaty, to nie sierpniowych straceńców z City, United, Tottenhamu czy Wolves, ale tych, którzy sierpnia uniknęli – jak Liverpool czy Newcastle.
Sky Sports zajął się wyliczeniami na początku grudnia, a więc w okresie, gdy eksportowe ekipy były jeszcze pogrążone w kryzysach. Tabela dla Premier League nie pozostawia wielu wątpliwości, co do wpływu sierpniowego grania na zdrowie zawodników. Liverpool, który sierpień ominął, szefuje tabeli – wówczas 20 urazów w 10 kolejkach. Na podium jeszcze Burnley oraz Newcastle, odpowiednio 17 i 15 urazów. Na końcu ekipy, które urlopów nie miały – Wolves z 7 i Chelsea z 5 urazami.
Oczywiście, Sky Sports nałożył te wyniki na 10 pierwszych kolejek sezonu 2019/20. Wyniki tutaj są już zgodnie z oczekiwaniami – ogółem doszło do ok. 20% wzrostu pod względem liczby urazów, choć trzeba pamiętać, że piłkarze o wiele częściej chorowali, również z uwagi na pandemię. Jeśli chcielibyśmy zganiać ten wolny początek faworytów na kwestie zdrowotne – to raczej nie ten adres.
Potwierdza to zresztą… Pep Guardiola.
Po pierwsze – liczbą zmian w meczach swojej drużyny. W aż dwunastu meczach tego sezonu Hiszpan nie zdecydował się na wykorzystanie limitu zmian – z Fulham nie wykonał ani jednej zmiany, w sześciu meczach wymienił tylko jednego zawodnika, w pięciu meczach dwóch. Cztery i więcej zmian? Tylko w pięciu spotkaniach sezonu. Po drugie – doborem personalnym. Manchester City zagrał „na galowo” nawet ostatni mecz z Birmingham City, jakby odpoczynek nie był piłkarzom z błękitnej części Manchesteru w jakikolwiek sposób potrzebny. A przecież nie trzeba być fizjologiem ani ortopedą, by powiązać urazy z obciążeniami.
Jeśli Pep swoich piłkarzy nie oszczędza, to najwyraźniej po prostu jego zawodnicy oszczędzania nie potrzebują.
Oczywiście nie ma sensu opierać się na pojedynczym przypadku, ale taki Bayern również ma już 12 piłkarzy z ponad 1000 minut na koncie. To z jednej strony świadczy o tym, jak wymagające są ostatnie miesiące w światowym futbolu, ale z drugiej – o tym, że trenerzy wcale nie postawili na dynamiczną rotację jako antidotum na słabsze wyniki. Dobrze widać to też w Juventusie, gdzie kadra jest dość wiekowa. Ronaldo, Cuadrado, Bonucci czy Danilo odpoczywają naprawdę sporadycznie, a przecież trzeba pamiętać, że taki CR7 wypadł głównie z uwagi na koronawirusa, poza tym właściwie nie pauzował.
CZY W PIŁCE NAJWAŻNIEJSZA JEST GŁOWA?
Ta zbiorowa niemoc faworytów to temat na duże opracowanie naukowe z uwzględnieniem wyników testów motorycznych w poszczególnych klubach. Ale patrząc na to, że przyczyną nie wydaje się ani fizyczne zmęczenie kluczowych zawodników, ani natężenie urazów w najmocniejszych klubach, zaczynamy się zastanawiać nad roboczą tezą. Czy nie chodzi po prostu o wakacje?
Jeśli w piłce najważniejsza jest głowa – jak ją właściwie nastroić na wymagania nowego sezonu, skoro stary tak naprawdę się nie skończył? Piłkarze Bayernu urlopy dostali tak naprawdę podczas pierwszych zgrupowań reprezentacyjnych, niektórym udało się opóźnić start ligi. Ale to półśrodki. Tak naprawdę ta najlepsza część piłkarskiej Europy przeszła z lipcowego morderczego finiszu ligowego w sierpniowy morderczy finisz europucharów, a następnie morderczy wrześniowy start ligowy.
Biorąc pod uwagę odrodzenie faworytów w ostatnich tygodniach – może to nie organizmy potrzebowały odpoczynku, ale głowy.
Fot.Newspix