Napoli, Napoli, kupon wam… W tym wypadku kupony ocalały, neapolitańczycy wywieźli z Udine 3 punkty, dokładnie tak, jak przewidywano przed meczem. Ale już styl, w jakim podopieczni Gennaro Gattuso zaprezentowali się na boisku 13. ekipy Serie A, pozostawia sporo do życzenia. Gdybyśmy mieli streścić to spotkanie jedną sytuacją, byłby to strzał Insigne po podaniu Zielińskiego z rzutu wolnego. Piłka właśnie stoi na granicy serbsko-czarnogórskiej, tak przynajmniej wskazywałaby na to trajektoria lotu po tym strzale.
Jednostajność ataków Napoli przyprawiała o ból zębów. Cały czas to samo – pyk, pyk, pyk, czasem przerwane wrzutką do nikogo lub przeciągniętą prostopadłą piłką. Momentami zawodzili zawodnicy ofensywni – jak choćby przy niezłej akcji Zielińskiego sprzed przerwy, gdy wszyscy jego koledzy pochowali się za plecami obrońców. Czasem środek pola, apatyczny i przewidywalny. Czasems skuteczność – jak przy strzale Insigne, dobijającego uderzenie polskiego pomocnika. Efekt był taki, że Napoli po prostu nie tworzyło sobie żadnych sytuacji.
I okej! Przez jakiś czas wydawało się, że to nie będzie miało żadnego wpływu na wynik meczu.
Ten bowiem został dość szybko otwarty po rzucie karnym Insigne. Lozano dynamicznie wpadł w pole karne, piłka mu trochę odskoczyła, ale to nie jest usprawiedliwieniem. Faul, i to dość brutalny, arbiter słusznie ocenił sytuację na VAR-ze. Zresztą, to ogólnie były bardzo dobre minuty w wykonaniu meksykańskiego piłkarza. Jego strzał głową, trudny technicznie i jednocześnie bardzo efektowny cudem wyjął Musso. Parę sekund później znów ten duet w roli głównej, uderzenie Lozano, strzał jeszcze poszedł po głowie jednego z kolegów z Napoli i po raz drugi doskonała interwencja Musso.
Neapolitańczycy mieli w tym momencie wszystko: gola, parę stworzonych sytuacji, dzięki którym mogliby uniknąć zarzutów o minimalizm i kawał meczu przed sobą, w dodatku z rywalem, który w ataku ma istny szpital. Zapewne mecz dotoczyłby się do końca z takim wynikiem, ale inne plany miał Amir Rrahmani. Co najlepszego sobie myślał, gdy obsługiwał podaniem Lasagnę? Nie do końca potrafimy odczytać intencje, wyglądało to tak, jakby celowo zagrał piłkę do napastnika Udinese.
Ten zaś nie miał problemów z umieszczeniem jej w bramce, zwłaszcza że podanie do bramkarza Rrahmaniego sprawiło, że i Meret był już wytrącony z rytmu.
Zrobiło się 1:1. A Napoli już wykorzystało najwyraźniej swój limit stworzonych sytuacji, bo kolejnych nie tworzyło.
Jeśli ktoś był bliższy gola, to gospodarze. Scenariusz, który powtórzył się kilka razy – Napoli buduje atak pozycyjny. Przesuwa się coraz głębiej na połowę Udinese. Gdy są już na niej niemal wszyscy zawodnicy, następuje strata i kontra. Piłka trafia do Lasagny, który ładuje w Mereta. Lasagna to zresztą do spółki z Bakayoko duet, który pewnie uratował Rrahmaniego przed rozsierdzonym Gattuso. Gdyby wykorzystał chociaż dwie z tych pięciu-sześciu kontr, nie byłoby czego zbierać. A tak? Nieudolność Udinese przy kontrach była tak wielka, że wręcz pachniało jakimś przypadkowym golem w końcówce.
I zgadnijcie, co się stało? Padł przypadkowy gol w końcówce!
Rui zagrał bardzo wysoką piłkę w pole karne, w dość nietypowy sposób, lewą nogą na prawy słupek. To wyraźnie zdezorientowało obrońców w biało-czarnych koszulkach, bo Bakayoko miał sporo miejsca i klarowną drogę do bramki. Uderzył głową może niezbyt mocno, ale szalenie dokładnie. Piłka obiła słupek i wpadła do siatki w 90. minucie meczu.
Starły się tu dwie potężne siły – dążenie Napoli do spieprzenia ludziom kuponów oraz naturalny futbolowy żywioł, w którym „niewykorzystane sytuacje się mszczą”. Wygrał futbolowy żywioł, ale Gennaro Gattuso ma mnóstwo materiału do analizy. Trzymamy tylko kciuki, by Rrahmani to przeżył.
Udinese – Napoli 1:2 (1:1)
Lasagna 27′ – Insigne 15′, Bakayoko 90′
Fot.Newspix