Banałem stało się już ciągłe przypominanie o tym, jak szybko galopuje czas. Niedługo kwiecień, zaraz lato zleci, Wszystkich Świętych, znowu zima i już człowiek stoi na balkonie oglądając sylwestrowe fajerwerki. To wiedzą wszyscy. Ale żeby naprawdę uzmysłowić sobie z jaką ulotnością chwili mamy do czynienia, warto przypomnieć, że minęło ponad siedem lat od transferu Mesuta Ozila z Realu Madryt do Arsenalu. Całe siedem lat. A to w futbolu wieczność.
Przychodził na The Emirates w otoczce istoty niemalże niebiańskiej. Był nadzieją kibiców Kanonierów na nowe, silne rozdanie, kimś, kto poprowadzi Arsenal do trofeów. I w pewnym sensie ta sztuka się udała, bo żaden piłkarz w historii tego zasłużonego klubu nie zdobył więcej Pucharów Anglii niż Niemiec. Ale no, cóż z tego, skoro nie do końca na to wszyscy liczyli.
Dzięki pomocnikowi, londyńska drużyna miała śmiało rywalizować z najlepszymi w Europie.
Ozil wydawał się być brakującym elementem układanki, który wciągnie ich klub na półkę wyżej. Żołnierzem Mourinho, a zarazem świetnym playmakerem. Kimś, kto nawiąże do starych czasów, gdy zespół prowadzony przez Arsene’a Wengera bił się nie o miejsce w Lidze Mistrzów, ale o zwycięstwo w Premier League. Ozil był wewnętrznym krzykiem o powrót silnego Arsenalu. Krzykiem, który został boleśnie stłumiony. A przecież na początku niewiele na to wskazywało.
Niemiec za czasów francuskiego szkoleniowca grał po prostu świetnie. FIFA regularnie umieszczała go w zestawieniach najlepszych piłkarzy Europy i były ku temu konkretne powody, mimo że jego klub w gruncie rzeczy rozczarowywał w najważniejszych turniejach. A jednak na Ozila niemalże nikt wówczas nie narzekał. Faktycznie ciągnął ten Arsenal, tworząc zgrany duet z Alexisem Sanchezem. W sezonie 2015/16 został nawet najlepszym asystentem w Premier League, stając się tym samym pierwszym piłkarzem w historii, któremu sztuka ta udała się w trzech czołowych ligach. A jednak wszystko runęło, zostało pogrzebane, zakopane w zgliszczach, przeciągnięto po truchle Niemca pług, byle tylko zapomnieć o tym, jaką niebagatelną rolę odegrał Mesut w historii klubu z The Emirates na przestrzeni kilku lat.
Dlaczego nie został zapamiętany, skoro strzelił 33 gole i zanotował 54 asysty w 183 ligowych meczach?
Mimo że wykręcił cokolwiek dobre statystyki? Że jednak dał klubowi kilka trofeów? Co stoi za tym, że w ponad siedem lat zagrał tylko tyle meczów? Dlaczego Mesut Özil jest w środowisku fanów Kanonierów uważany za zdrajcę? Dlaczego związek Niemca i Arsenalu to w ostatnich latach związek toksyczny, pełen rozczarowań i wzajemnych pretensji? Jakie są przyczyny jednego z największych niepowodzeń w najnowszej historii Premier League?
Odejście Arsene’a Wengera
Francuz był dla niemieckiego pomocnika kimś więcej niż tylko szkoleniowcem. Prawdziwym mentorem, a przede wszystkim osobą, która ufała piłkarzowi w sposób bezgraniczny. Wenger chciał budować drużynę wokół byłego zawodnika Realu Madryt, pozwalając mu występować na ukochanej pozycji, bez obciążenia dodatkowymi zadaniami. Ozil miał po prostu realizować się jako klasyczna dziesiątka. Rozgrywająca piłkę, posyłającą przeszywające podania, dysponująca dobrym strzałem z dystansu i precyzją stałych fragmentów gry, ale bez jakichkolwiek zadań w defensywnych.
Straciłeś piłkę? Spoko nie martw się, stań sobie tutaj, Ramsey pobiegnie i spróbuje ją odebrać. Nie uda się? To nie twoja wina, przecież mógł się bardziej postarać.
Wenger wytworzył ekosystem, w którym Özil czuł się znakomicie, ale jednocześnie był to ekosystem nieco szkodliwy dla reszty zespołu. Niewątpliwy geniusz Niemca miał usprawiedliwiać jego lenistwo oraz uzależnienie od niego pozostałych zawodników Arsenalu. W efekcie, jeśli Niemiec zaliczał spotkania, w których nie udało mu się posłać tych kilku dobrych piłek, pozostawał zupełnie anonimowy, a tym, który naprawdę harował, był Alexis Sanchez.
Ofensywna dyspozycja Kanonierów została zatem uzależniona od dwóch piłkarzy, z czego jeden właściwie nie biegał.
Jasne, Berbatov wygłosił kiedyś swój najsłynniejszy bon-mot, że lepiej mądrze stać, niż głupio biegać, ale piłka poszła na tyle do przodu pod kątem szybkości gry, że w pewnym momencie przestało mieć to rację bytu. Ozil nie biegał, bo teoretycznie nie musiał. A jak już biegał, to zupełnie bez sensu. Nie potrafił dostosować się do nowych trendów, w których to napastnik narzuca tempo pressingu. Poruszał się po boisku jak kurczak bez głowy. Nadal miał dużo asyst i sporo bramek, ale bańka musiała w końcu prysnąć.
Odejście wspomnianego Sancheza było początkiem końca Mesuta. Jasne, w ataku wciąż pozostawali nieźli piłkarze, ale daleko im było do mobilności Chilijczyka w jego szczytowym okresie. Alexis powędrował do Manchesteru United, a Ozil musiał udźwignąć presję bycia stuprocentowym liderem. A do tego nie nadawał się pod względem mentalnym. Wraz z narastającymi oczekiwaniami i presją, zaczęły narastać kłopoty Niemca. Spalał się w coraz większej liczbie meczów, a jednocześnie Wenger nie potrafił nim potrząsnąć, jakby bał się, że straci kolejną ważną postać swojego zespołu. I faktycznie. Gdyby Niemiec opuścił wówczas The Emirates, Arsenal znalazłby się w sytuacji co najmniej tak złej jak teraz. Francuz nie mógł sobie na to pozwolić i zagłaskiwał pomocnika, pozwalając mu na serię beznadziejnych meczów, gdzie grał z zerowym zaangażowaniem.
Było to bardzo wyniszczające działanie.
Z jednej strony cierpiał Wenger, z drugiej sam Ozil nie był przystosowany do zmiany systemu, w którym nie znajdowałby się w centrum, w którym oczekiwano by od niego żelaznej dyscypliny. W związku z tym, gdy legendarny szkoleniowiec pożegnał się ze stołeczną ekipą, Niemiec przeżył szok. A właściwie to nie przeżył.
Doświadczenia z Unaiem Emerym położyły się cieniem na jego dalszej karierze na The Emirates. Hiszpan chciał, by Ozil był częścią systemu, w którym pressing odgrywa ważną rolę. Ozil ery Mourinho pewnie by się z tych zadań wywiązał. Przywiązany do papcia Wengera nie chciał tego robić. Brakowało mu motywacji, tym bardziej, że pływał w morzu gotówki niemniej niż Sknerus McKwacz.
Kontrakt, na który nie zasługiwał
Czy Mesut Ozil był w pewnym momencie najlepszym zawodnikiem Arsenalu? Tak. Czy należał do czołówki Premier League? Tak. Czy klub chciał go zatrzymać za wszelką cenę, bowiem bał się tragedii po odejściu Sancheza oraz potencjalnej stracie kolejnej gwiazdy? Tak. Czy Kanonierzy grali w Lidze Mistrzów? Nie. Czy dali Ozilowi tygodniówkę na poziomie 350 tysięcy? Oczywiście. Czy powinni to robić? Bez żartów.
Takie wynagrodzenie sprawiło, że na Niemcu zaczęła ciążyć jeszcze większa presja. Co jednak szczególnie ciekawe, to fakt, że odpowiedzialnym za to był Ivan Gazidis. Ówczesny dyrektor sportowy Arsenalu miał sprzątać bałagan w klubie. Wyszło mu wprost rewelacyjnie, bo zatrudnił Emery’ego, który utożsamiany jest z najgorszym okresem w historii londyńskiego klubu, a także niemalże osobiście wręczył Ozilowi gigantyczną tygodniówkę. Żeby było śmieszniej, kilka tygodni po tym drugim procederze po prostu zwinął się z klubu, pozostawiając nowy zarząd w absurdalnej wręcz sytuacji.
Mieli w składzie gościa, któremu płacili chore pieniądze, a na którego nie chciał stawiać nowo zatrudniony trener. Rzeczony piłkarz nie kwapił się też do odejścia, bo wiedział, że musiałby zejść ze swojej stawki, a było to dla niego po prostu nieopłacalne. I o ile jest to w pełni zrozumiałe z punktu widzenia piłkarza, o tyle u kibiców Kanonierów wywołało białą gorączkę. Ozil sportowo nie musiał wnosić nic, a i tak był bardzo majętnym człowiekiem. Tylko głupiec zrezygnowałby z takiej wygody i tylko głupiec dziwiłby się rozgoryczeniu kibiców.
Należy jednak zauważyć, że gdy już Niemiec wychodził na boisko, to każde niepowodzenie było zrzucane na jego barki.
Nie musiał nawet grać przesadnie źle. Wystarczyło, że po prostu był na placu i Arsenal nie wygrywał meczu. A że takich okazji nazbierało się całkiem dużo, to infamia otaczająca Özila rosła ponad granice wyobraźni.
Ktoś musiał być kozłem ofiarnym w tej sytuacji. A że padło akurat na tego, co do którego miano największe oczekiwania i największy żal, to niespecjalnie dziwne. W końcu doszło do tego, iż przestano postrzegać Niemca jako integralną część ekipy z The Emirates.
Pomocnik stał się osobnym bytem, zawieszonym gdzieś między trybunami, boiskiem, a domowym zaciszem. Nikt już właściwie na niego nie liczył. Zamiast tego odliczano dni, które pozostały do końca jego kontraktu. W końcu do tego gorącego oczekiwania dołączyła niemal cała społeczność Arsenalu, bowiem Ozil miał osobliwą tendencję. W teledysku do Losing My Religion jest taka scena, w której jeden ze starców wkłada upadłemu aniołowi palec w głęboką ranę pod żebrami. Niemiec robił to samo.
Czarna owca, czarny PR
Gdyby Ozil był po prostu wysłany do klubu kokosa, to pewnie dałoby się go znieść. Z bólem serca, ale dałoby. Problem w tym, że Mesut uwił sobie w rzeczonym klubie całkiem wygodne gniazdo, z którego zaczął działać na niekorzyść swojego pracodawcy. Bronie miał dwie – Twitter oraz… Twitch.
Nie ma nic złego w tym, że jakiś piłkarz gra sobie na konsoli, PC, gameboy’u, na czymkolwiek. Jak chce, to może nawet na Amidze. Problemy zaczynają się w momencie, gdy staje się to nie tyle pasją, co właściwie pełnoetatową pracą. Tak było z Niemcem, który rozkochał się w grze Fortnite znacznie bardziej niż Vadis Odjidja-Ofoe w Warszawie. Produkcja stworzona przez Epic Games pochłonęła zawodnika Arsenalu na tyle, że zapomniał on o swoich zawodowych obowiązkach. Do legendy przeszły już streamy organizowane przez Özila podczas meczów Arsenalu.
Jakby jednak tego było mało, to przyczyniły się one do… pogłębienia kontuzji pleców.
Niemiec nabawił się urazu, ale jakakolwiek w 100% skuteczna rehabilitacja nie mogła mieć miejsca, bo Mesut potrafił organizować jedenastogodzinne sesje, podczas których ślęczał przed komputerem. Być może starał się wówczas o angaż do CD-Action.
Ozil not selected in a 20-man squad. To be fair, he’s had a very tough three months banking £350k-a-week as he sits at home playing Fortnite. Hope he’s OK. 🙏 #MCFCAFC pic.twitter.com/onAqTW55kA
— Piers Morgan (@piersmorgan) June 17, 2020
Jednak o ile Fortnite denerwował przede wszystkim kibiców, to aktywność Niemca na Twitterze była belką w oku także dla zarządu Kanonierów. Ozil jest bowiem praktykującym muzułmaninem, co wiąże się z jego wyczuleniem na kwestie religijne. Gdy zatem pojawiły się pogłoski o tworzeniu obozów koncentracyjnych dla wyznawców Allaha w Chinach, zawodnik Arsenalu zareagował bardzo emocjonalnie.
#HayırlıCumalarDoğuTürkistan 🙏🏼 pic.twitter.com/dJgeK4KSIk
— Mesut Özil (@MesutOzil1088) December 13, 2019
Arsenal odciął się wówczas od swojego zawodnika.
Ba! Wydano nawet oficjalne oświadczenie, które wskazywało, że zdanie Ozila pozostaje zdaniem Ozila i Kanonierzy nie mają z tym nic wspólnego. Poszło oczywiście o kwestie finansowe. Rynek chiński, a przede wszystkim azjatycki, jest kluczowym rynkiem dla klubów z Premier League. Gdyby stołeczny klub wsparł Niemca, musieliby się liczyć z poważnymi stratami, idącymi w grube miliony. A tak bezpośrednio oberwał tylko sam piłkarz. Usunięto go między innymi z chińskich wydań FIFY oraz PES-a.
Oczywiście jeśli idzie o PR, to już nie było tak różowo, bo Arsenalowi groziła chwilowa blokada meczów na chińskim rynku i pewnie „kilka” osób oburzyło się na działania Ozila, bezpośrednio łącząc je z reprezentowanym przez niego klubem. Nie był to zresztą pierwszy raz, kiedy marketingowcy stołecznego klubu niemal walnęli na zawał, bo pochodzący z Turcji piłkarz wsparł też reżim Erdogana. Panów połączyła bardzo ścisła relacja, w końcu prezydent był nawet świadkiem na ślubie 31-latka z Amine Guelse w 2019 roku. Rzecz jasna przyjaźń ta nie podobała się zarówno kibicom reprezentacji Niemiec, jak i fanom Arsenalu, przez co Mesut musiał składać bardzo osobiste wyjaśnienia na Twitterze.
The past couple of weeks have given me time to reflect, and time to think over the events of the last few months. Consequently, I want to share my thoughts and feelings about what has happened. pic.twitter.com/WpWrlHxx74
— Mesut Özil (@MesutOzil1088) July 22, 2018
Ostatnim akordem grania Arsenalowi na nosie była afera z… klubową maskotką.
Podczas pandemii koronawirusa klub musiał dokonać cięcia etatów. Pożegnano aż 55 pracowników, w tym Gunnersaurusa, który towarzyszył stołecznej drużynie od 27 lat. Za Jerrym Quy’em – który odpowiedzialny był za tę postać – wstawił się wówczas właśnie Ozil. Stwierdził on, że takie zachowanie ze strony klubu jest bardzo nieodpowiedzialne i zaproponował, że będzie opłacał pensję wieloletniego pracownika.
I was so sad that Jerry Quy aka our famous & loyal mascot @Gunnersaurus and integral part of our club was being made redundant after 27 years. As such, I’m offering to reimburse @Arsenal with the full salary of our big green guy as long as I will be an Arsenal player… pic.twitter.com/IfWN38x62z
— Mesut Özil (@MesutOzil1088) October 6, 2020
Gest szlachetny, ale chyba nie ma wątpliwości, co do jego podstaw. Niemiec dodał bowiem, że będzie wspierał Quya tak długo, jak pozostanie piłkarzem Arsenalu. Wygląda na to, że gdyby faktycznie doszło do porozumienia, to Gunnersaurus nie nacieszyłby się wsparciem 32-latka zbyt długo. Obopólny koszmar właśnie się kończy.
Koniec psot
Z pomocą Kanonierom wyruszyły dwa kluby – D.C. United oraz Fenerbahce. Początkowym liderem tego wyścigu wydawała się być ekipa z MLS, która oferowała Niemcowi pomoc w rozwinięciu jego kawiarnianego biznesu. Poza kopaniem w piłkę oraz graniem w Fortnite’a Ozil jest bowiem całkiem zręcznym przedsiębiorcą, który posiada własną markę – M10 oraz sieć 39 Steps Coffee. Zarząd klubu ze stolicy USA miał obiecać dystrybucję jego napojów na stadionie oraz możliwość otworzenia własnych sklepików w środku Audi Field.
Tego rodzaju oferta stanowi oczywiście rekompensatę w stosunku do pensji Niemca, której po prostu klub z MLS nie jest w stanie opłacać. Nic dziwnego, bo kwota 350 tysięcy tygodniowo przeraża nawet największych śmiałków. Jeśli jednak udało się kiedyś z Waynem Rooneyem, może teraz uda się z mistrzem świata z 2014 roku.
Oczywiście należy zdać sobie sprawę, że z transakcji może nie wyjść nic, a Özil ostatecznie wyląduje w Turcji.
Pewne wydaje się jednak jego odejście z The Emirates po ponad siedmiu latach. Latach, które ostatecznie można podsumować jako bardzo dziwne. Niemiec zaczynał na topie, był najlepszym zawodnikiem klubu. Później odszedł szkoleniowiec, który go ubóstwiał, a on sam odkrył straszliwą tajemnicę. Że w obecnym futbolu nie ma miejsca na piłkarza w jego stylu. Mimo tego dostał kontrakt, o jakim mógł śnić, a konsekwencją tego było przykucie się do londyńskiego klubu na kilka długich lat. Jasne, nawet za kadencji Emery’ego i Artety zdarzały mu się przebłyski, ale były to chwile tak ulotne jak motyle. W gruncie rzeczy czas ten pełny był wzajemnego niezrozumienia i konfliktów na tle sportowym oraz marketingowym.
Możliwe, że wreszcie nadszedł kres tych przygód. W Harrym Potterze słowa: koniec psot zamykały Mapę Huncwotów. Ciekawe, czy podobnie rozwiążą kwestię Ozila. Problem zniknie, prawie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Opóźnionej o kilka lat, ale jednak.