Maksymilian Stryjek mając 24 lata, zaczął wychodzić na prostą ze swoją karierą. Po przejściach w Sunderlandzie i piątej lidze angielskiej, o których opowiadał nam pod koniec października, na stałe przebił się do składu szkockiego ekstraklasowca z Livingston, a jego drużyna złapała wspaniałą serię. Doliczając Puchar Ligi Szkockiej, polski bramkarz świętował już siedem z rzędu zwycięstw. Livingston dopiero co mogło z niepokojem spoglądać na dno tabeli, teraz natomiast powoli może myśleć, by nawet powalczyć jeszcze o europejskie puchary. Po naszej ostatniej rozmowie w klubie doszło do zmiany menedżera – odszedł Gary Holt, a zastąpił go jego asystent David Martindale – ale przyczyna tej metamorfozy jest znacznie szersza i chwilami bardzo prosta. Dlaczego drużynowe sesje z psychologiem były przełomem? Czemu Stryjek nie wierzył trenerowi, gdy zapewniał go, że dostanie szansę? Jaki moment był najlepszy na złapanie koronawirusa? Dlaczego wątpił, że jego rywal do gry jest do wygryzienia? Zapraszamy.
Wasza metamorfoza i twoje wejście do składu wiążą się przede wszystkim ze zmianą menedżera?
Zacząłem grać, bo menedżer szukał czegoś nowego. Wykorzystałem szansę i na dłużej na mnie postawił. A metamorfoza drużyny? Zaczęła się właśnie po tej trenerskiej zmianie. Już wcześniej rozmawialiśmy w swoim gronie, że trzeba ruszyć i wspinać się w tabeli. Od pewnego momentu bardzo dobrze nam to wychodzi, ale nadal żyjemy z meczu na mecz. Każde spotkanie jest dla nas jak finał, może nawet mistrzostw świata. Do tego mamy teraz zupełnie inną motywację w zespole i inną atmosferę. Jest bardziej rodzinnie. Mieliśmy też rozmowy z psychologiem. Pokazał nam, co powinniśmy zmienić, zaczęliśmy sobie mocniej ufać na boisku. W trakcie gry często mamy do siebie pretensje, ale poza murawą potrafimy znaleźć wspólny język. Zaczęło mi się podobać, że każdy od każdego wymaga, ale po meczu nie dochodzi do żadnych konfliktów. Dzięki temu zaczęło nam tak fajnie iść.
Czyli wcześniej jakieś drobne kwasy poza boiskiem się zdarzały?
Nie tyle kwasy, co przez sytuację z koronawirusem szwankowała u nas integracja. Brakowało nam jej, takich normalnych ludzkich relacji polegających na wspólnym wypadzie do restauracji czy na kawę. Tak naprawdę zaczęliśmy siebie poznawać dopiero podczas tych sesji psychologicznych, które zorganizował klub. Po nich w miarę możliwości organizowaliśmy inne rzeczy. Jak jeszcze można było wychodzić z domu, umawialiśmy się gdzieś z kolegami i dało to dobre efekty. Uwierzyliśmy, że razem możemy coś osiągnąć.
Przez kilka miesięcy de facto nie znałeś swoich nowych kolegów? Trening lub mecz i szybciutko partiami każdy w swoją stronę?
Generalnie znałem, ale mogliśmy się poznać lepiej, w luźniejszej otoczce. Gdy relacje w zespole są już niemalże rodzinne, po prostu przyjemniej się gra i trenuje. Atmosfera na co dzień jest fajna i jednocześnie wymagająca. Wcześniej nam tego brakowało. Dopiero przy wspólnych wyjściach dowiadujesz się, jak dana osoba reaguje, co lubi, a co ją denerwuje na boisku, kiedy trzeba coś podpowiedzieć lub nawet opieprzyć, a kiedy lepiej nic nie mówić. Sądzę, że to nam najbardziej pomogło.
W samej grze żadnego przełomu nie ma?
Nie no, trochę się też zmieniło, ale kluczowe były inne czynniki. Wcześniej również mieliśmy sporo sytuacji, tyle że nie potrafiliśmy ich wykorzystać. Teraz, doliczając Puchar Ligi, wygraliśmy siedem meczów z rzędu i strzeliliśmy w nich 17 goli, czyli więcej niż we wcześniejszych piętnastu kolejkach. Potrafimy ustawić sobie wynik, pewnie czasami po prostu dopisuje nam więcej szczęścia, ale trzeba jeszcze umieć mu pomóc.
David Martindale po przejęciu sterów nadal był typowym asystentem? Wiadomo, że osoby pełniące tę funkcję w sztabie często mają lepszy kontakt z piłkarzami niż pierwszy trener.
David jest już w klubie bardzo długo i zawsze znajdował się w cieniu, pełniąc rolę asystenta. Dostał wreszcie szansę, żeby poprowadzić nas samodzielnie i tak, te kontakty są bardzo rodzinne. Jeżeli ktoś czegoś potrzebuje i zwróci się do niego po pomoc, zawsze znajdzie chwilę, żeby coś zaradzić. I to w każdej sprawie, nawet pozaboiskowej. Sami się o tym niedawno przekonaliśmy. Musieliśmy kupić do domu drugie łóżko, menedżer pomógł nam to ogarnąć. Zna tutaj wszystkich, wie, kto może zaoferować jakąś zniżkę, a w razie czego z klubu mógłbym mieć nawet transport i złożenie mebla.
Martindale zastąpił Gary’ego Holta. Spodziewaliście się tej zmiany?
Nie, byliśmy zaskoczeni. Pewnego dnia przyszliśmy na trening i menedżer powiedział, że dziękuje nam za współpracę, ale ma trudną sytuację rodzinną, która wymaga jego odejścia. Jeśli się nie mylę, chodziło o chorobę brata. Nie mówił zbyt wiele, życzyliśmy sobie powodzenia, przybiliśmy piątkę i tyle.
Pierwsze trzy mecze ligowe pod wodzą Martindale’a nie zapowiadały jednak przełomu, zdobyliście w nich tylko punkt. Spotkanie z Dundee United traktowaliście jako ostatni dzwonek na przełamanie i uniknięcie pożaru?
Dla Daviego był to pierwszy mecz w roli pełnoprawnego menedżera, wcześniej był trenerem tymczasowym. Idealnie się to zbiegło z naszym przełamaniem i na dziś mamy siedem kolejnych zwycięstw. Co do Dundee, byliśmy świadomi swojego położenia, więc motywacja była prosta: przede wszystkim nic nie stracić i spróbować coś strzelić. Nieważna była taktyka czy styl, liczyło się jedynie osiągnięcie celu. Udało się i dziś jesteśmy w gazie.
A propos szczęścia, Dundee United i Hamilton do meczów z wami przystępowały przetrzebione koronawirusem, co ułatwiło wam ich pokonanie.
Myślę, że tak, ale trzymajmy się tego, że szczęście sprzyja lepszym (śmiech).
Obejrzałem skróty wszystkich ligowych meczów, w których zagrałeś od naszej poprzedniej rozmowy i nie mam wrażenia, że musiałeś dokonywać cudów w bramce. Przeważnie broniłeś co miałeś obronić, a puszczałeś to, co raczej inni też by przepuścili.
W ostatnich siedmiu meczach miałem może sześć poważniejszych strzałów do obrony. Może. Ale wiadomo, jak drużyna gra dobrze, to bramkarz ma niewiele do roboty.
Z drugiej strony, żadnej ekstra interwencji z tego okresu do kompilacji sobie nie wsadzisz.
Jakaś by się na pewno przydała, ale statystyki też mówią za siebie i działają na moją korzyść.
Po którymś występie byłeś z siebie mocniej zadowolony?
Satysfakcjonuje mnie każde czyste konto. W lidze mam już cztery, w Pucharze Ligi dwa. Najbardziej cieszyłem się po ostatnim meczu z ubiegłego roku, bo wygraliśmy z Kilmarnock dzięki bramce w 90. minucie, oraz po 2:0 z Ross County w pucharowym ćwierćfinale. Tam akurat mocniej się wykazałem, dwa razy broniłem w sytuacjach sam na sam i dołożyłem się do awansu.
Czyli zdobycie trofeum staje się celem?
Bardzo byśmy chcieli po nie sięgnąć, zwłaszcza że Rangersi i Celtic już odpadli. Szkoda tylko, że ewentualny triumf nie daje prawa gry w europejskich pucharach.
Poprzez ligę o międzynarodowe przepustki będzie wam trudno. Musielibyście być na podium, do którego tracicie teraz 12 punktów lub wygrać Puchar Szkocji.
Mamy wciąż dwa mecze zaległe. Gdybyśmy je wygrali, byłaby jeszcze szansa zagrozić trzeciemu i czwartemu miejscu [dałoby puchary, gdyby Puchar Szkocji zdobył mistrz kraju, PM]. Na razie jednak trzymamy się tego, że naszym celem przed sezonem była pierwsza szóstka. Na ten moment jest on zrealizowany.
Czujesz, że ostatnie dwa miesiące to długo wyczekiwany przełom w twojej karierze?
Tak. Miałem różne myśli, schodząc do piątej ligi angielskiej. Ktoś patrząc z boku mógłby zapytać “co to jest?”, ale wierzyłem, że los się do mnie uśmiechnie. Cały czas ciężko pracowałem na swoją szansę, wreszcie ją dostałem i pokazuję, że jeszcze mogę coś na poważnie podziałać w futbolu. To nadal moja pasja i hobby, zawsze chciałem grać w piłkę i cieszę się, że zaczynam się spełniać. Jestem na właściwym torze.
Twój rywal do gry Robby McCrorie dał powody do zmian czy po prostu padł ofiarą słabych wyników?
Na pewno nasza ogólna sytuacja miała spore znaczenie. Traciliśmy też dużo goli i może jakoś mocniej nie zawalał, ale też zawsze mógł coś zrobić. Z Kilmarnock, gdy przegraliśmy 1:3, popełnił już chyba dwa poważniejsze błędy przy bramkach, a ja dopiero co bardzo dobrze wypadłem w dwóch meczach Pucharu Ligi. Poszedłem do menedżera zapytać go, jak to ma dalej wyglądać. Byłem w gazie i mimo to w lidze nie dostawałem szans. No i zaufał mi. Z Rangersami i tak miałem zagrać, bo McCrorie jest od nich wypożyczony i klauzula zabraniała mu występu. Później już normalnie wywalczyłem sobie miejsce, a miałem też szczęście z koronawirusem.
Jak to?
Złapałem go podczas listopadowej przerwy reprezentacyjnej. Trenerzy się śmiali, że skoro już musiało do tego dojść, to nie mogłem wybrać sobie lepszego momentu. Wróciłem do treningów w czwartek, dwa dni przed ligowym starciem z St. Mirren. Trener powiedział, że jest za wcześnie, bym był w składzie. Instynkt mi jednak podpowiadał, że coś się stanie i zagram w tym meczu. No i nie myliłem się. W piątek okazało się, że teraz to McCrorie ma covida, więc dostałem telefon, że w sobotę wystąpię. Przegraliśmy 0:1, straciliśmy gola po rykoszecie, ale ogólnie wypadłem dobrze. Czułem się pewnie, zwłaszcza że miałem pewność co do zagrania w następnej kolejce. No i potem zaczęła się już nasza seria zwycięstw, a ja ugruntowałem swoją pozycję.
Jak przechodziłeś spotkanie z koronawirusem?
Kompletnie bezobjawowo, ale gdy robili nam testy i fizjoterapeuta patrzył na mnie spode łba, od razu wiedziałem, co się święci. Wracam do domu, mówię dziewczynie, że mam covida, a ona, że boli ją głowa, że straciła węch i smak. Myślałem, że sobie żartuje, a później się okazało, że nie i też była pozytywna. Jak już jedno złapie wirusa, to reszta domowników raczej tego nie uniknie.
Wracając do wcześniejszego wątku, tak po prostu poszedłeś do Martindale’a, żeby ponarzekać, że nie grasz?
Przekazałem to kulturalnie, nie na zasadzie pretensji. Powiedziałem, że chciałbym dostać szansę, ponieważ uważam, że na nią zasługuję. Odpowiedział, że ją dostanę i tak się stało.
Niejeden na jego miejscu wyrzuciłby cię za drzwi i jeszcze by się do ciebie zraził.
Właśnie to mi się podoba u tego trenera, że jak coś obieca, to zawsze dotrzymuje słowa. Przed sezonem usłyszałem od sztabu szkoleniowego, w którym Martindale też był, że jeśli zobaczą, że daję więcej drużynie, to zatrzymają mnie w bramce. Na razie trener jest słowny. Po przyjściu wiedziałem, że sezon zaczyna McCrorie, zostaną mi mecze pucharowe i z Rangersami, a dalej się zobaczy.
Fakt, iż jesteś na dłużej związany z Livingston, a McCrorie jedynie wypożyczony, mógł mieć znaczenie?
Możliwe, że miało to jakiś wpływ na decyzję trenera. Z drugiej strony, Robby też jest bardzo dobrym bramkarzem, ma już swoją markę w Szkocji. Jest z Rangersów, grał w kadrze U-21, a jesienią był już regularnie powoływany do seniorskiej reprezentacji. Na początku nawet myślałem sobie, że kurde, przecież mnie nie wstawią, bo jakby to wyglądało, że gość przychodzący z piątej ligi angielskiej sadza na ławce reprezentanta kraju. I właśnie wtedy menedżer Martindale wybił mi z głowy ten pesymizm i przypomniał, że skoro obiecał mi szansę, to ją dostanę. Chciałem mu wierzyć, ale nie do końca potrafiłem. Sądziłem, że nie będzie słowny, że tylko próbuje mnie utrzymać w gotowości. No i pozytywnie się zaskoczyłem (śmiech).
To skoro już jesteś na właściwym torze, gdzie on może cię zaprowadzić?
Chciałbym grać na jak najwyższym poziomie, ale na razie koncentruję się na swojej robocie w Livingston. A z czasem, mam nadzieję, coś się wyklaruje i będzie szansa pójść wyżej.
Premier League to marzenie czy cel?
Jedno i drugie. Można powiedzieć, że w Premier League już jestem, tylko innego kraju!
Liga szkocka na boisku czymś cię zaskoczyła?
Zaskakuje mnie jedynie pogoda, ostatnio ciągle pada śnieg. Byłem przygotowany, że to będzie dużo poważniejsze granie niż piąta liga angielska. Spodziewałem się mniej więcej takiego poziomu jak w Sunderlandzie, czyli powiedzmy w granicach dolnej połowy tabeli Championship i czołówki League One. I to się potwierdziło.
Kibice Widzewa na Twitterze zaczynają trochę żałować, że do nich nie trafiłeś latem 2019 roku.
Niech żałują (śmiech). Tak jak mówiłem ci poprzednim razem, nie do końca pasowało mi i miasto jako takie, i pójście do II ligi. Zawsze się zastanawiałem, czy rzeczywiście chcę grać w Polsce na niższym poziomie. Nawet perspektywa I ligi średnio mnie kusiła. Stwierdziłem, że lepiej zostać na Wyspach, zejść do tego piątoligowego Eastleigh, trochę pograć i może coś się trafi. Doczekałem się, latem nadeszła oferta z Livingston. Z perspektywy czasu cieszę się, że tak wtedy wyszło.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. Newspix