– U Kamila wszystko dziś grało. Trajektoria lotu, lądowanie – wszystko grało. Nie ma nawet co szukać jakichś błędów. Wszystko było tak, jak miało być – mówi nam Jakub Kot, były skoczek narciarski, a dziś trener i ekspert telewizyjny. Mówi też o szansach na podium konkursu Pucharu Świata, na którym staliby wyłącznie Polacy oraz o tym, dlaczego skocznia w Bischofshofen – gdzie kończyć będzie się Turniej Czterech Skoczni – jest trudna, ale nie powinna sprawić problemów naszym skoczkom.
Za nami konkurs skoków w Innsbrucku. Wygrał Kamil Stoch, trzeci był Dawid Kubacki, a czwarty Piotr Żyła. Gdyby więc opisać go jednym słowem, to jakiego byśmy użyli? Fantastyczny?
Fantastyczny, tak. Wyniki mówią same za siebie. Patrząc na ten Turniej Czterech Skoczni można zauważyć, że kolejni faworyci się gubią. Pierwszy odpadł Marius Lindvik [wylądował w szpitalu przez ból zęba – przyp. red.], potem Stefan Kraft, a dziś Karl Geiger czy Halvor Egner Granerud spadli w klasyfikacji. My wciąż jesteśmy w grze. To, że unikamy wpadek, bardzo się liczy. A jak do tego skaczemy swoje – jak Kamil dziś – to wychodzi nokaut. Do tego Dawid i Piotrek też skaczą fajnie, więc nic, tylko się cieszyć.
Potwierdziło się, że Kamil Stoch uwielbia skocznię w Innsbrucku.
Wiadomo było, że Kamil lubi tę skocznię. Jak do tego forma sprzyja i jest się pozytywnie nakręconym, to można do tego dołożyć parę metrów. To było dziś widać u Kamila, taką energię. Trajektoria lotu, lądowanie – wszystko grało. Nie ma nawet co szukać jakichś błędów. Wszystko było tak, jak miało być. Jak się jest w formie, to każda skocznia leży, a Innsbruck Kamilowi to już w ogóle.
Co roku powtarza się jeden schemat – Polacy rozkręcają się wolno, ale w Turnieju Czterech Skoczni mają już doskonałą formę. Z czego to wynika?
To jest planowanie treningu. Za to odpowiada sztab ludzi. Nie tylko jeden trener, ale też asystenci, fizjolog… Jest metodyka treningu, która mówi, że w pewnym momencie zawodnik musi być zmęczony, potem to zmęczenie przechodzi w odpoczynek – to są wykresy, które robi się już na studiach. Na tym to polega. Nie da się być najlepszym zawodnikiem od listopada do połowy marca. W obecnym układzie sił, przy tak wysokim poziomie sportowym, zmiennych warunkach i przelicznikach, to nie ma robota, który całe pięć miesięcy przetrwałby na najwyższym poziomie. Dwa sezony temu prawie zaprzeczył temu Ryoyu Kobayashi, ale też nie do końca mu się udało. Więc nie łudźmy się, że tak będzie.
Mogliśmy się spodziewać, że nasi będą się rozkręcać. Bo tak to raczej zwykle wyglądało, że początek sezonu, te pierwsze starty, aż do Engelbergu były dobre, ale niekoniecznie świetne. Trzeba wtedy pozostać spokojnym i czekać na formę. Często jest przecież tak, że ktoś zaczyna z wysokiego pułapu – w tym sezonie na przykład Markus Eisenbichler czy Halvor Egner Granerud – a potem obniża loty. Nie mówię, oczywiście, że ci dwaj nagle będą skakać gorzej, ale zdarza się coś takiego – przeżył to choćby rok temu Daniel Andre Tande.
Zamiast wystrzelić na początku można więc zacząć wolniej i rozkręcać się w miarę trwania sezonu, wchodzić wtedy na wysoki poziom. Szczególnie, że, jak dobrze wiemy, imprezy mistrzowskie są zwykle w środku sezonu. Ten był pod tym względem nieco wyjątkowy, bo mistrzostwa świata w lotach w Planicy były już w grudniu. Tam medalu indywidualnego nie mieliśmy, ale w drużynie już staliśmy na podium, więc plus i tak był. Wszystko co najważniejsze wciąż przed nami. Mistrzostwa świata będą w lutym – tam trzeba być w gazie. Niekoniecznie w listopadzie, gdy sezon startuje. A nasi pokazywali już wcześniej, że się rozkręcają. Stawali na podium choćby w Engelbergu. Symptomy były.
Właśnie, bo to nie tylko Stoch, ale kilku zawodników na znakomitym poziomie. Kamil, Dawid Kubacki i Piotr Żyła zaliczają podia, Andrzej Stękała regularnie w dziesiątce, Olek Zniszczoł też sobie radzi… Widzisz tu szanse na historyczne, wyłącznie polskie podium?
Patrząc na obecny układ sił – jesteśmy tego bardzo blisko. Kamil, Dawid i Piotrek cały czas są blisko podium. Te konkursy to pokazują. Dawid potrafi wygrać. Piotr jest nieprzewidywalny i może doskoczyć na podium. Już przed Turniejem trudno mi było wskazać, który z nich będzie najlepszy. W ich przypadku decyduje dyspozycja dnia, trochę szczęścia lub jego brak. Polskie podium więc jak najbardziej może się zdarzyć. Choć pytanie na ile Halvor Egner Granerud pozwoli, bo dziś przecież przeszkodziły mu warunki. Gość jest w życiowej formie, trochę go nawet szkoda, bo jeden skok z pierwszej serii pewnie pogrzebał mu szanse na zwycięstwo w TCS, a poza tym skacze naprawdę świetnie. Zakładam, że on nie odpuści i będzie mocny, więc o polskie podium będzie przez to trudniej, ale… czemu nie? Patrząc na to, jak nasi skaczą – jest to możliwe.
Zawsze, gdy Polacy wygrywali Turniej Czterech Skoczni, to triumfowali i w Bischofshofen. Wydaje się, że Kamil i Dawid lubią tamtejszą skocznię?
Patrząc na historię ich występów – zdecydowanie. Dawid wygrał tam rok temu, Kamil już dwa razy. To jest skocznia bardzo trudna, jak ktoś słabo skacze, to ten płaski rozbieg, dłużący się, na którego końcu nagle przychodzi próg, może sprawiać problemy. Z kolei jak forma jest, to nic nie przeszkadza. Można tam ładować ponad 140 metrów – to fajny, duży obiekt. Jak ktoś tę formę ma, to lubi właśnie takie obiekty. Jest wysokość, jest trochę lotu, są dalekie skoki. Zakładam, że nasi tam będą mocni, już standardowo.
Pamiętam, jak rok temu w biurze prasowym zjechało się sporo polskich dziennikarzy i czuło się nerwową atmosferę. Trochę nie wierzyliśmy, że Dawid to udźwignie. Atakować mieli Marius Lindvik, Karl Geiger czy Ryoyu Kobayashi. A Dawid wyszedł, zrobił swoje i zaliczył fantastyczny występ. Tak nerwowo pewnie w tym roku już nie będzie – bo mamy dwóch zawodników na czele i fajnie, niech między sobą rywalizują – ale poziom powinien być wysoki. Granerud nie odpuści, Eisenbichler pewnie też jeszcze powalczy. Będzie ciekawie, to na pewno.
Mówi się o skoczni w Bischofshofen, że jest najbardziej sprawiedliwa i rozstrzygają na niej nie warunki, a forma zawodników.
Tak się mówi, ale co będzie za trzy dni? Tego nie wiemy. Tak jest na papierze, a jednak pamiętamy, że kiedyś była tam śnieżyca, zdarzały się też odwilże… Oby było równo i sprawiedliwie. Choć skoki to taki sport, który w pewnym sensie polega na tym, że ma się nieco szczęścia albo pecha. Tak jak dziś z Granerudem czy Geigerem, którym szczęście nie dopisało. Chcielibyśmy pewnie, żeby zawsze decydowała forma, ale trzeba wziąć pod uwagę, że warunki mogą przeszkadzać. Faktycznie jednak Bischofshofen jest pod tym względem dość stabilne. Innsbruck, gdzie dziś skakano, raczej bywał znacznie gorszy.
Przez wiele lat albo nie mieliśmy triumfatora Turnieju Czterech Skoczni, albo na tej liście był tylko Adam Małysz z sezonu 2000/01. Zakładając, że wszystko pójdzie zgodnie z planem i albo Kamil, albo Dawid w Bischofshofen przypieczętują polskie zwycięstwo, będziemy mieć cztery wygrane TCS w ostatnich pięciu latach. Jak to brzmi?
Dumnie. To pokazuje, że się liczymy i jesteśmy światową czołówką. Czasami coś się zdarzy przypadkowo, a u nas jednak tego przypadku nie ma. Co do Kamila – on ma coś, czego nie mają inni. Trudno znaleźć słowa, które by go odpowiednio opisały. Te rekordy, który on pobija, śrubuje i wyrywa innym… Z czymś takim trzeba się urodzić. Niektórzy mogą robić to samo, trenować ciężko, a takich wyników nie osiągną. On ma coś, co jest potrzebne, żeby być mistrzem i na przykład wygrać po raz trzeci Turniej Czterech Skoczni. A może, jeśli w tym sezonie to osiągnie, to potem uda mu się to po raz czwarty. Te wszystkie triumfy pokazują, że jako polska reprezentacja liczymy się w świecie skoków. Cały czas jesteśmy w ścisłej światowej czołówce.
Kamil Stoch dziś też wygrał po raz 37. w Pucharze Świata. Zaraz dogoni w tej klasyfikacji Adama Małysza.
Wszystko przed nim. Patrząc na to, że jest zdrowy i omijają go – odpukać – kontuzje oraz urazy, które nie oszczędzają innych ekip, to nic nie stoi na przeszkodzie, by przez kolejne lata skakał na takim poziomie.
Dawid zresztą podobnie. Później zaczął, ale wiek też zdecydowanie nie przeszkadza.
Trening w skokach bardzo się zmienił. Stawia się dziś na jakość, nie ilość. Jest monitoring treningu, którego dawniej nie było. Jest odnowa biologiczna, regeneracja, kładzie się duży nacisk na odpoczynek. Wszystko jest pod kontrolą. Ta granica wieku się mocno przesunęła, coraz częściej widzimy starszych zawodników, którzy skaczą na poziomie. Kamil czy Dawid pokazują, że i po trzydziestce można osiągać wielkie sukcesy. Ta średnia wieku się przesuwa właśnie w tym kierunku.
ROZMAWIAŁ SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix