Reklama

Mamy ćwierćfinalistę mistrzostw świata. W czym? W darcie!

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

29 grudnia 2020, 23:10 • 4 min czytania 15 komentarzy

W rzucaniu jesteśmy znakomici – to wiemy od dawna. Młociarze czy dyskobole udowadniają to regularnie na lekkoatletycznych arenach. Od kilku lat dorównać próbuje im Krzysztof Ratajski, który rzuca… do tarczy. Polski darter właśnie awansował do ćwierćfinału mistrzostw świata organizacji PDC – najważniejszej imprezy w kalendarzu. Nie będzie zaskoczeniem, jeśli powiemy, że Polaka wcześniej nigdy tam nie było.

Mamy ćwierćfinalistę mistrzostw świata. W czym? W darcie!

Emocje!

Uf, co to był za mecz! Jeśli nie oglądacie darta – możecie żałować. Ratajski walczył o życiowy sukces, a równocześnie – historyczny dla Polski. Zresztą tę historię stworzył już wcześniej, w IV rundzie też nigdy wcześniej Polaka nie było. Oczywiste zdawało się od kilku lat, że jeśli ktoś ma tam dojść, to właśnie on. Bo trzymał poziom. I w końcu doszedł, zresztą w naprawdę niezłym stylu. W II rundzie (od niej zaczynał) pokonał 3:0 w setach Ryana Joyce’a, a w III 4:0 odprawił Simona Whitlocka, byłego finalistę mistrzostw świata.

O ćwierćfinał wedle przewidywań miał z kolei zagrać z Peterem Wrightem – obrońcą tytułu. Ale tu niespodzianka. Szkota wyeliminował znacznie mniej znany i ceniony Gabriel Clemens, z którym Ratajski do tej pory regularnie wygrywał. Liczyliśmy, że i dziś to zrobi.

I zrobił. Tyle że było to najbardziej zacięte z ich spotkań. Zwroty akcji były na porządku dziennym, kolejne legi (części seta) wyrywali sobie wzajemnie wręcz zębami. Nie był to też mecz stojący na najwyższym możliwym poziomie – obaj byli niestabilni, to rzucali 180 punktów (czyli maksa) przy jednym podejściu, to znowu nie potrafili ustrzelić ani jednej potrójnej. Źle bywało też na podwójnych, przy próbie zamknięć poszczególnych legów, a nawet setów. Mimo tego wszystko ostatecznie toczyło się torem, który można było przewidzieć – każdy wygrywał przypisane sobie sety. Czyli te, w których jako pierwszy podchodził do tarczy. Choć Ratajski kilkukrotnie mógł Niemcowi wyrwać jego partię.

Jeszcze jakiś czas temu było tak, że w ostatnim secie trzeba było mieć przewagę dwóch legów – na wzór dwóch gemów w tenisie czy dwóch punktów w siatkówce – żeby zamknąć mecz. Innymi słowy trzeba było przełamać rywala i utrzymać „swojego” lega. Ten przepis jednak zmieniono i teraz ten kto pierwszy wygra trzy legi, triumfuje w całym secie i spotkaniu. Przewagę miał więc Ratajski, bo to on zaczynał decydującą partię. I faktycznie z niej korzystał – w ostatnim legu wypracował sobie przewagę, podchodził z szansami na skończenie, miał jedną lotkę na podwójnej.

Reklama

Nie trafił. Ale potem swoją jedną lotkę zmarnował też Clemens. Tyle tylko, że po chwili trzy zmarnował Ratajski. Kolejne trzy za to Clemens. I kolejne trzy Ratajski. Generalnie w tym momencie, gdyby to było ich spotkanie w jakimkolwiek innym turnieju, już dawno byłoby po meczu. Ale tu górę wzięły emocje, presja. Żaden z nich nigdy wcześniej nie był w ćwierćfinale mistrzostw świata, obaj chcieli się tam znaleźć. I ostatecznie zrobił to Ratajski, bo Clemens znów nie skorzystał z prezentu. Polak trafił ostatecznie podwójną jedynkę – nietypowy finisz, raczej nielubiany przez darterów.

Zapisał się tym samym w historii polskiego darta. A jeśli chcecie zobaczyć, jak to wyglądało – spójrzcie na filmik pod spodem. Styl ostatecznie jest nieważny. Ważne są te emocje i to, że wszystko skończyło się dobrze dla nas.

https://twitter.com/OfficialPDC/status/1344029313528684544?s=20

To nie koniec?

Do gry Polak wróci już po sylwestrowej zabawie, o ile jakąkolwiek zaliczy. Zawalczy wtedy o półfinał mistrzostw świata, sporą wypłatę, zapewne skok w światowym rankingu i prestiż. Od razu to napiszmy: szanse będzie miał na to spore. Zaskakująco spore, można by dodać. Naprzeciwko niego stanie albo Stephen Bunting albo Ryan Searle. Obaj to dobrzy darterzy, którzy mają na swoim koncie nieco sukcesów. Ale nie są to zawodnicy, których spodziewalibyśmy się w ćwierćfinale największej imprezy świata.

Ten pierwszy co prawda już raz w niej zagościł – w 2015 roku, wygrywał też mistrzostwa świata BDO, mniej znaczącej organizacji. Drugi nie miał jeszcze takiej szansy, IV runda to szczyt jego możliwości. Szansa dla Ratajskiego będzie więc spora. Choć, oczywiście, to też nie tak, że może sobie zapisać już na koncie funty za awans do kolejnej fazy. Wręcz przeciwnie. Obaj potencjalni rywale już go pokonywali – Searle nawet czterokrotnie (Polak zrewanżował się jednym zwycięstwem).

Będzie więc trudno, bo musi być. To w końcu ćwierćfinał mistrzostw świata. Ale istnieje szansa, że „Polish Eagle”, jak zwie się Ratajskiego, poleci naprawdę wysoko. Tego mu życzymy, niech ten rok 2021 zacznie się dobrze.

Reklama

Fot. Wikimedia

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

15 komentarzy

Loading...