Leeds dostawało ostatnio trochę po głowie, bo wyniki ekipie Bielsy się pogorszyły, a 30 straconych bramek – najwięcej w lidze – nigdy nie będzie powodem do dumy. Zastanawiano się, czy styl proponowany (ha, „proponowany”, wymagany) przez Argentyńczyka nie jest ponad siły Leeds na poziomie elity, bo jedno to bawić się w Championship, a drugie – walczyć w Premier League. No i trudno uwierzyć, by Bielsa kiedykolwiek odszedł od swojej filozofii, natomiast tak czy tak dzisiaj oglądaliśmy brzydsze Pawie. Ale zwycięskie.
Podejście gospodarzy do meczu dobrze może zobrazować sytuacja Mateusza Klicha. Wczoraj asysty, gole, sympatie do zagrań piętką i tak dalej, a dzisiaj – skupienie głównie na defensywie. Zwrócił na to uwagę choćby Michał Zachodny:
Dzisiaj była to mocno defensywna wersja Mateusza Klicha (po przerwie tylko kilka kontaktów z piłką na połowie Burnley), jak i jest całego Leeds… pic.twitter.com/AgKjgpjOyx
— Michał Zachodny (@mzachodny) December 27, 2020
Tak, to było inne Leeds. Chociaż początek na to nie wskazywał. Bramka padła przecież już w piątej minucie, kiedy Bamford dostał świetną piłkę w polu karnym, ale został powalony przez bramkarza i sędzia wskazał na wapno. Sądziliśmy, że do strzału podejdzie Klich, ale jak defensywka, to defensywka na całego i uderzył Bamford. Bardzo pewnie, Pope nie miał nic do powiedzenia.
Po tej bramce trudno jeszcze uznać, by Leeds przestawiło wajchę i nastawiło się w całości na obronę. Próbował Moreno w krótki róg, ale bronił Pope, postarał się nawet wyjątkowo Klich, natomiast kopnął w trybuny. Była jeszcze świetna szansa Moreno, gdy zagrał na skrzydło, wbiegł od razu w pole karne, dostał dośrodkowanie, natomiast niezbyt dobrze złożył się do główki.
To jednak i tak było już inne Leeds.
Po pierwsze miało przed przerwą sporo szczęścia. Trudno nam bowiem zrozumieć, dlaczego sędzia nie uznał gola dla Burnley. Poszło dośrodkowanie, Meslier wpadł w Mee i to tak konkretnie – kolanem w plecy. Co więcej, nie złapał przy tym piłki, ta mu wypadła z rękawic, trafiła do Barnesa, a ten zapakował bramkę. Arbiter Jones stwierdził, że Meslier… był faulowany przez Mee. No ciekawe jak? Mee po prostu skakał do piłki, nie widział bramkarza, nie machał też przy tym łokciami, rozstawił ręce książkowo, chcąc pokazać – jestem tutaj całkowicie fair. Dostał kolanem i to on przewinił? Kuriozum.
W każdym razie Burnley dążyło do wyrównania i było blisko. Jeszcze przed przerwą bramkę powinien strzelić Wood, kiedy zmasakrował rywala w powietrzu, ale głową nie trafił z metra-dwóch.
No i właśnie: o ile w pierwszej połowie Leeds jeszcze starało się trzymać gardę i jednocześnie wyprowadzać swoje kontry w ringu, o tyle w drugiej skupiło się na pierwszym elemencie.
Pokazują to statystyki.
- Celne strzały: 3/1
- Posiadanie piłki: 63/41
- Sytuacje bramkowe: 7/4
Naturalnie z lewej pierwsza połowa, z prawej druga. Widać różnicę. Burnley przejęło inicjatywę, ale brakowało gościom konkretów – były wrzutki, z którymi niezbyt dobrze radził sobie Meslier, natomiast czy mogliśmy mówić o setkach? Raczej nie. Na przykład Barnes spróbował z kilkunastu metrów w krótki róg, co zbił Meslier na rzut rożny, ale przecież trudno się tym ekscytować. Czyli goście robili dużo szumu, Leeds się temu poddawało, natomiast jednak bez konsekwencji.
I Pawie wyszły też z kontrą, kiedy rajd Hernandeza skończył się strzałem i świetną paradą Pope’a, ale znów: nie zmienia to obrazu całej drugiej połowy. Przy lepszym rywalu ta defensywa mogłaby nie wytrzymać. I przy lepszym boisku, jeśli można by pograć piłką.
Ale najważniejsze: Leeds ma trzy punkty, na końcu to się liczy. Pytanie ile razy jeszcze zobaczymy taki styl prezentowany przez Leeds? Jeśli sytuacja w tabeli ich do tego nie zmusi, raczej niezbyt szybko. Dopiero gdy zbliża się czerwona kreska, twardziele miękną, a to na razie Pawiom nie grozi.
Leeds – Burnley 1:0 (1:0)
Bamford 5′
Fot. Newspix