Nasz kraj taki… pozbawiony wielkich kłopotów bogactwa, jeśli chodzi o lewych obrońców. Co roku na to narzekamy, ale jak tu nie narzekać, skoro w rankingu najlepszych na poważnie musimy rozważać kandydatury Adama Marciniaka, który spadł z Arką Gdynia do I ligi w sposób dość spektakularny, a także Kacpra Gacha, który awansował z Podbeskidziem Bielsko-Biała, ale po tym sukcesie współtworzy najgorszą defensywę ligi w XXI wieku.
Jakby tego było mało, Paweł Jaroszyński, stały bywalec pierwszej piątki, został przekwalifikowany na stopera. Ech.
Ostatecznie wspomniani panowie się nie załapali, spokojnie, ale do tego jeszcze przejdziemy.
Zaczynamy od Macieja Rybusa. Dalej trwa impas związany z jego grą w reprezentacji, wystąpił tylko w trzech z ośmiu spotkań w tym roku, w tym raz przez całe dziewięć minut. To wypadkowa tego, że nie zawsze był do dyspozycji oraz niechęci selekcjonera, którą widać od dłuższego czasu. A szkoda, bo w piłce klubowej za Rybusem stosunkowo niezły rok. Dołożył wicemistrzostwo Rosji i zagrał wszystko od deski do deski w fazie grupowej Ligi Mistrzów. Średnio udanej dla Lokomitivu, ale dwa remisy z Atletico Madryt to też coś.
Dalej, tak jak rok temu, Arkadiusz Reca. Ulubieniec Jerzego Brzęczka ma swoje argumenty. Co prawda gra w najgorszych drużynach Serie A – wiosną w SPAL, które spadło z ligi, teraz w Crotone, które dopiero w grudniu wygrało pierwszy mecz i dzięki końcówce skończyło rok nad Torino – ale przynajmniej utrzymuje się na powierzchni. Potrafi wyróżnić się w ofensywie, punktował przy okazji obu zwycięstw swojej ekipy i wypada zaznaczyć, że w klubie pełni głównie funkcje wahadłowego.
Dalej młodzieżowcy, przy których mieliśmy naprawdę twardy orzech do zgryzienia. Michał Karbownik wiosnę w Legii na lewej obronie miał trochę słabszą niż jesień, dało się odczuć zmęczenie pierwszym sezonem w dorosłej piłce. Nagrody pozgarniał, plebiscyty zaorał, ale bardziej za pierwszą część rozgrywek, choć oczywiście cały czas trzymał fajny poziom. Jesienią z kolei przestał grać na tej pozycji, wyjątkiem… mecz w reprezentacji. Prawdopodobnie po raz ostatni klasyfikujemy go wśród lewych obrońców, zastanawialiśmy się, czy to w ogóle robić, ale najwięcej meczów w 2020 rozegrał jednak właśnie tu.
Sporo spotkań w pomocy rozgrał również Tymoteusz Puchacz, oczywiście na skrzydle. Tu jednak problem dostrzegliśmy inny – w końcówce roku, mniej więcej po kapitalnym występie ze Standardem Liege w pierwszym meczu, Puchacz bywał jedynie solidny, częściej grając po prostu słabo. Odcinało mu prąd, choć jest koniem do biegania, końska dawka meczów go przerosła. Mimo wszystko trochę wyżej za ten rok postawiliśmy lechitę – chyba głównie dlatego, że dla Karbownika bardzo bolesne było pierwsze starcie z Europą, a dla Puchacza niekoniecznie (trzy asysty w fazie grupowej), bo jego najcięższe chwile paradoksalnie dotyczyły ligi.
Zostaje Rafał Pietrzak, który rok rozpoczął w Belgii, ale szybko wrócił do Polski, gdzie trzyma poziom (znów nawet zagrał w kadrze), a dalej są schody. Kamil Pestka był bohaterem finału Pucharu Polski, wiosną bywał dość solidnym ogniwem Cracovii, ale stracił całą jesień. Hubert Matynia w pierwszej części roku zawodził jak cała Pogoń, w drugiej się podciągnął (też jak cała Pogoń), ale pomimo tego, że współtworzy najlepszy blok obronny w lidze, zastrzeżeń mamy do niego całą masę. Obecność Macieja Sadloka to chyba najlepszy dowód, że jest bryndza. A ranking zamykają piłkarze, którzy jeszcze wiosną grali w pierwszej lidze. Krystian Getinger awansował poziom wyżej ze Stalą Mielec i w Ekstraklasie nie przyniósł wstydu, choć liczyliśmy na trochę więcej. Dawid Abramowicz mocno wyróżniał się na tle Radomiaka Radom i choć promocji nie zdobył (przegrane finały z Wartą), dostał szansę w lidze od Wisły Kraków. Uczucia po pierwszej rundzie budzi mieszane, nowy trener Białej Gwiazdy chyba zbyt mocno go nie ceni, skoro wrócił do porzucanego przez poprzednika pomysłu z Maciejem Sadlokiem na lewce, ale całościowo na dziesiąte miejsce to wystarczyło.
Przed Tomasikiem, Wdowikiem, wspomnianymi Marciniakiem i Gachem, Klimczakiem, Kiełbem, Grabowskim czy Wawszczykiem – o takim poziomie mówimy.