– Czuję bardzo, bardzo duży żal, że to się stało w tym momencie. Jestem jak kierowca dużego Fiata, który został wystawiony do rajdu Paryż-Dakar i radził sobie w nim dobrze, natomiast po kilku latach stwierdzono, że ten samochód powinien walczyć o najwyższe cele. I w momencie, gdy zaczął się remont tej zdezelowanej fury – mówię o stadionie – to zmienia się kierowcę. Tego nie mogę przeboleć – mówi Jacek Kruszewski, były prezes Wisły Płock. Szczera rozmowa. Zapraszamy.
Życie zwolniło po odejściu z Wisły Płock?
Zwolniło, bo zostałem zwolniony. Tak można powiedzieć. Po dziesięciu latach intensywnej pracy przyszedł czas, w którym mi podziękowano i ta pustka się pojawiła. Ale cóż, skoro los dał szansę na zwolnienie biegu, to trzeba tę szansę wykorzystać. Choć na pewno ciężko było mi odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Poświęciłem w końcu więcej czasu rodzinie. Kilka dni przed odsunięciem mnie od Wisły, urodziła mi się druga wnuczka. W dramatycznych okolicznościach. To był dla nas olbrzymi stres i walka o życie wnuczki Bianki oraz córki Katarzyny. Tak na marginesie, myślę, że ta cała sytuacja związana ze mną miała wpływ na to, że Kasia, która bardzo wszystko przeżywała, miała poważne problemy z mocno przedwczesnym rozwiązaniem.
W każdym razie – poświęcam się rodzinie, a tego mi brakowało w czasach pracy. Poza tym obserwuję wydarzenia piłkarskie, jak jeszcze było można, jeździłem na mecze ekstraklasy i niższych lig, reprezentacji Polski, byłem także we Włoszech, oglądałem w akcji zięcia. Absolutnie się nie nudzę. Natomiast coraz mocniej zaczyna brakować mi adrenaliny związanej z pracą zawodową i pojawiające się kolejne opcje zatrudnienia coraz wnikliwiej analizuję.
Czuje pan, jak zmienił się odbiór Wisły Płock? Dziś to jest być może najbardziej krytykowany, a może i najbardziej nieszanowany klub w Ekstraklasie.
Może coś w tym jest. Tyle że nasz klub nigdy nie był na topie i nigdy nie był dobrze oceniany. Zawsze byliśmy traktowani z przymrużeniem oka. Jak awansowaliśmy do Ekstraklasy w 2016 roku, niewiele osób patrzyło na nas poważnie, mieliśmy być w elicie na chwilę. Ale ciężka praca wielu ludzi, Łukasza Masłowskiego, moich wiceprezesów, pracowników marketingu, potrafiła zmieniać postrzeganie Wisły. Gdy pojawiły się dobre wyniki, reprezentanci, transfery Recy i Szymańskiego, ta opinia się zmieniła. Dzisiaj gorzej się mówi o tym klubie i jest to przykre. Ale nie wszystkie opinie i komentarze są sprawiedliwe. Media są jednak od komentowania i nie będę im zamykał ust.
Tym bardziej że w tych opiniach jest sporo racji.
Faktycznie, zmiany, jakie zachodzą w klubie – już nie mówię tylko o sobie, a choćby o odejściu dyrektora sportowego tuż po zamknięciu okna – nie wypływają dobrze na postrzeganie Wisły. Dzisiaj odbiór społeczny klubu nie jest dobry, mimo że budowany jest w końcu nowy stadion. Długa musiałaby być analiza tego, dlaczego tak się dzieje.
Szczęście w nieszczęściu, że podziękowano panu dość szybko. Mam wrażenie, że cała złość i szydera skupia się na Marku Jóźwiaku.
Powiem inaczej, to dla mnie żadne szczęście. Wydaje mi się, a raczej jestem przekonany w stu procentach, że gdybym został w klubie, to całego zamieszania w Wiśle by nie było. Mówię to nie dlatego, żeby się wychwalać, tylko dlatego, że my przeżywaliśmy różne kryzysy co sezon, ale potrafiliśmy z nich wychodzić. Nauczyliśmy się rozmawiać i współpracować z zespołem, z trenerami. Ogniska gasiliśmy w zarodku, staraliśmy się nie prać brudów na zewnątrz.
Wiedziałem dokładnie, jak to się robi. Gdy na przykład Sobolewski przegrywał w poprzednim sezonie, to patrząc na jego pracę i będąc z drużyną non stop, wiedziałem jak reagować. Wychodziliśmy obronną ręką z wielu trudnych momentów, takich o jakich nawet nie wiecie. Teraz jest zamieszanie z odwołaniem prezesa, z odwołaniem dyrektora. Niezadowolenie z piłkarzy, do tego wiadomości o nowym trenerze… To na pewno nie wpływa pozytywnie na postrzeganie Wisły. Ale żeby była jasność: nie cieszę się z tego, mimo że wyciśnięto mnie jak kilkakrotnie użytą cytrynę i odstawiono na bok. Będę kibicował Nafciarzom niezmiennie.
Z Sobolewskim się udało, ale nie zawsze było tak różowo – przykład Dźwigały, z którym, odniosłem wrażenie, ma pan na pieńku, ale któremu – co gorsza – trzeba było płacić pensje za nic.
Może on ze mną ma kłopot, ja nie. Rozumiem, że wracamy do wywiadu, którego udzielił wam. Pokazał nim tylko to, że mieliśmy rację, odwołując go z funkcji. Natomiast ja tak naprawdę nie miałem nigdy problemów z trenerami, bo jestem człowiekiem, który ludzi obdarza sporym zaufaniem, ale też szybko nauczyłem się zasady ufaj i sprawdzaj. Jednak trenowi Dźwigale życzę wszystkiego dobrego, ale niech on mi wierzy: nie było możliwości, by pozostał na swojej funkcji i wszyscy w klubie, nie tylko ja, byliśmy tego pewni. Jeżeli będzie chciał o tym porozmawiać, jestem chętny, by mu to wyjaśnić. Takie były realia.
Chciałem zapytać, czy po tych kilku miesiącach rozumie pan decyzje o zwolnieniu, ale po początku naszej rozmowy widzę, że wciąż nie.
Nie, nie rozumiem tej decyzji i nie pogodziłem się z nią. Nigdy oficjalnie nie zostały mi podane powody, dlaczego tak się stało. Moja praca była oceniana pozytywnie przez radę nadzorczą, dostawałem jednogłośne absolutorium, nie było przesłanek sportowych do zmiany. Natomiast została ona dokonana, właściciel miał takie prawo. Ale ja czuję bardzo, bardzo duży żal, że to się stało w tym momencie. Jestem jak kierowca dużego Fiata, który został wystawiony do rajdu Paryż-Dakar i radził sobie w nim dobrze, natomiast po kilku latach stwierdzono, że ten samochód powinien walczyć o najwyższe cele. I w momencie, gdy zaczął się remont tej zdezelowanej fury – mówię o stadionie – to zmienia się kierowcę.
Tego nie mogę przeboleć. Gdyby to się stało rok temu, gdy walczyliśmy do ostatniej kolejki o utrzymanie, pewnie byłoby mi łatwiej to zrozumieć. Po raz pierwszy popełnialiśmy błędy przy wyborze szkoleniowców, był duży stres na finiszu i tak dalej. Okej. A teraz utrzymaliśmy się w bez najmniejszego problemu. Zostawialiśmy w pokonanym polu silne kluby i miasta takie jak Łódź, Kielce czy Gdynia. Wydawało mi się, że tu nic nie może się stać, zwłaszcza, że przed nami był spokojny w końcu sezon przejściowy.. Zresztą nie tylko mi – radzie nadzorczej po wygranych w końcówce nie przechodziła przez myśl żadna zmiana. Nie mogę się z tym pogodzić i pewnie nigdy nie pogodzę. Ale cóż. Być może właściciel stracił do mnie zaufanie ze względów politycznych, może innych… Szkoda, bo nie dawałem dowodów nielojalności, a zawodowo podniosłem Wisłę z głębokich ruin.
Politycznych, to znaczy?
Wiadomo, że właścicielem Wisły jest miasto, a przedstawicielem miasta jest prezydent. Ciężko, żeby nie było polityki wokół klubu. Ja starałem się unikać polityki przez wiele lat, wręcz przeciwnie, chciałem jednoczyć polityków w klubie – bez znaczenia, czy rządzących, czy tych z opozycji. Był moment, kiedy w ostatnich wyborach dostałem propozycję kandydatury do rady miasta. Odmówiłem z dwóch powodów. Po pierwsze wówczas zmarł mój tata i ja nie bardzo miałem ochotę angażować się w kampanię, a po drugie miałem przekonanie, że Wisła to klub wszystkich płocczan (i nie tylko), wszystkich ugrupowań politycznych. Byłem dumny z tego, że w moim gabinecie przy słynnym długim stole, politycy z wszystkich opcji stukali się kieliszkami za Wisełkę. Być może tak nie powinno być? Ale ja jestem Wiślakiem i zawodowcem i dla mnie to był powód do ogromnej satysfakcji.
Rozumiałbym zmianę przez politykę, gdyby zmienił się prezydent, a jest ten sam.
A może przypomniały mu się wydarzenia z przeszłości? Nie wiem. Mi nic konkretnego nie zostało zakomunikowane, ale słyszałem na przykład, że ogromne wsparcie kibiców po informacji o planowaniu mojego odwołania było inspirowane przeze mnie. Że to ja wymyśliłem marsze kibiców, akcje protestacyjne… Bzdura – nie miałem z tym nic wspólnego. Kibicom mogę tylko podziękować. A Wisła była apolityczna, dzięki czemu w mieście rządzonym przez Platformę do Wisły wszedł Orlen, czyli spółka skarbu państwa. Z tego byłem dumny i nie patrzyłem na barwy polityczne.
Ale na przykład letnie okno transferowe po czasie nie może pana bronić.
W 70% to nie jest moje okno.
To pan zatrudniał Jóźwiaka.
Nie tylko ja. Zarząd i rada nadzorcza stosunkiem głosu sześć do zera zatrudniła Marka. Nie żałowałem tego i nie żałuję. Zimowe okno, w którym sprowadziliśmy Kocyłę, Kamińskiego, Sheridana, Wolskiego i Gjertsena, byłoby – gdyby nie fatalna kontuzja Rafała – najlepszym od niepamiętnych czasów. Jak obserwowałem ten zespół w grach kontrolnych – wewnętrznych, ale zawsze – i widziałem jak funkcjonuje środek pola z Furmanem i Wolskim, jak w tej sytuacji wygląda Sheridan, a na skrzydłach Gjertsen oraz Kocyła, to mogłem się tylko cieszyć. Bez kontuzji Wolskiego to okno byłoby w stu procentach trafne. Poza tym dostrzegałem w Marku zaangażowanie, pracowitość. Nie miałem najmniejszych wątpliwości, że wiosną, gdy przedłużaliśmy umowę, trzeba jeszcze dać Markowi szansę. Nie wiem, co się stało przez te ostatnie miesiące, ale słyszę, że zarząd miał pretensje do dyrektora. Dla mnie nie jest to do końca zrozumiałe.
Ściągając Wolskiego, trzeba mieć w tyle głowy jego kontuzje, poza tym Sheridan strzelił dwie bramki, a Gjertsen miał dwie asysty. To są wszystko słabiutkie liczby.
Gjertsen miał bardzo dobrą wiosnę, Sheridan strzelił dwie bramki…
… i na tym skończył!
Tak, ale to jest napastnik, który żyje z podań. Te wiosenne trafienia to były bramki po szybkich atakach, kontrach, kiedy wychodził sam na sam. Wolski przepracował ciężko pierwsze tygodnie u nas i nie było najmniejszych oznak, że pojawi się kolejna kontuzja. My przy transferach musimy podejmować ryzyko. To było dokładnie to samo, co z Damianem Szymańskim. Przyszedł do nas chłopak po przejściach, niechciany w Jagiellonii. Zaryzykowaliśmy i się opłaciło. Moim zdaniem ryzyko z Wolskim było warto podjąć. Wierzę, że on wyjdzie wiosną na boisko i o sobie mocno przypomni. Według mnie to zimowe okno było dobre, ale nie zapominajcie, że mówimy tylko i wyłącznie o Wiśle Płock. Niech pan wymieni piłkarzy, którzy strzelali dla niej bramki w Ekstraklasie… W pierwszej dziesiątce jest Giorgi Merebaszwili, ale też Alan Uryga, środkowy obrońca. A z napastników poza Jeleniem, to kto? Nosal, „półnapastnicy”Kante i Ricardinho, ale gównie pomocnicy – Geworgyan, Furman, Gęsior, Miąszkiewicz.
Ale czego to dowodzi? Przecież nikt wam nie bronił ściągać skutecznego napastnika.
Oczywiście, że nie, dlatego nieustannie szukaliśmy. Ale takiego chcą wszyscy. Jak ktoś strzeli kilka bramek, to bez co najmniej 15 tysięcy euro miesięcznie nie ma co startować, a na to nas nie stać.
Tak? To dlaczego Warta Poznań mogła sobie znaleźć Kuzimskiego, który ma w tym sezonie więcej bramek niż Sheridan, Tuszyński i Cabrera razem wzięci?
Trzeba też stawiać na młodych piłkarzy i ściągnięcie choćby Lewandowskiego, wcześniej Nowaka jest dowodem, że chcieliśmy to robić. Ciągle ryzykowaliśmy z nieco już doświadczonymi. Z Angielskim się nie udało, wiecznie miał urazy. Nie przekonał trenera Zawada, który jednak uratował nam ligę przed rokiem. Średnio się sprawdzili Piątkowski, Biliński, Drozdowicz czy Kuświk, wcześniej Lebedyński – który pomógł nam wywalczyć awans – nie strzelał bramek w elicie. Ale próbowaliśmy też „wynalazków jak Albert Taar, czy Lukas Kubus jeszcze w I lidze. Znalezienie napastnika jest najtrudniejsze i nam rzeczywiście od lat kiepsko to szło, ale mimo wszystko w ekstraklasie dawaliśmy radę.
Ja wiem, że jest trudno, ale pokazuję, że można. Moim zdaniem braliście zgrane karty.
Braliśmy karty takie, jakie był osiągalne dla nas. Gdy odchodził Ricardinho, nie chcieliśmy go blokować, bo naciskał, musieliśmy więc znaleźć kogoś w jego miejsce. No i akurat pojawiła się możliwość ściągnięcia Sheridana, piłkarza na naszą kieszeń, który zna ligę i strzelał w Jagiellonii. Silny, szybki, wysoki, wydawał się dobrą okazją do ryzyka. Podjęliśmy je. Przyznaję jednak, że na dzisiaj rzeczywiście można go oceniać negatywnie. Dużo więcej się po nim spodziewałem.
To przejdźmy do lata – mówił pan, że tylko pod 30% transferów może się pan podpisać. Pod kim konkretnie?
Część zawodników wróciła z wypożyczeń, więc o tym nie ma co wspominać, zostali w drużynie, ale nie grają. Ściągaliśmy młodych chłopców. Kondracki z Bełchatowa i Gerbowski z Escoli to piłkarze perspektywiczni i bardzo młodzi, podobnie Lewandowski, starszy, ale jeszcze do nauki. Muszą się ograć na poziomie seniorskim. Był Żuk, którego sprowadziliśmy z Lechii Gdańsk, nie ma go już.
To wiele mówi.
Tu jestem trochę zaskoczony. Nie wiem co tam się wydarzyło w trakcie zająć, bo to jest chłopak z rocznika 2001, który miał nie najlepsze – mówiąc delikatnie – pierwsze mecze, ale to w dalszym ciągu bardzo młody piłkarz, z którym nawet jeśli nie gra powinno się pracować. Uważam, że takim zawodnikom należy poświęcić dużo czasu, dać szansę, bo łatwo jest skreślać. Tutaj tej długofalowej pracy nie było, ale tak zostało to ocenione przez klub, więc powody musiały być. Idąc dalej po „moich” transferach – Lesniak i Lagator, będący na tapecie. Lagator przyszedł, gdy mnie już nie było, ale przygotowywałem ten ruch, oglądaliśmy jego mecze.
I to jest transfer, który moim zdaniem obrazuje Wisłę Płock. Czy naprawdę trzeba szukać defensywnego pomocnika w 26-letnim Czarnogórcu, który najlepsze chwile miał w drugiej lidze rosyjskiej?
Bezwzględnie decydowanie lepiej znaleźć Polaka, ale proszę mi wierzyć – ja transfery robiłem kilka lat i Polak, który coś osiągnął, to ma wymagania Lagator razy dwa. To nie jest przypadek, że w naszych klubach gra tylu obcokrajowców, bo Polacy mają ogromne wymagania. Wolelibyśmy swoich, ale na końcu zawsze są finanse. Natomiast jeśli chodzi o Lesniaka i Lagatora, to musieliśmy uzupełnić wyrwę w środku pola po odejściu Furmana. Adamczyk często łapał urazy, Ambrosiewicz miał lepsze i gorsze momenty i okazało się, że poza Rasakiem nie mamy żadnego wyboru i trzeba było ściągnąć kilku graczy, licząc, że któryś wypali.
Generalnie plan na środek był nieco inny, prowadziliśmy rozmowy z dwoma, znanymi w Polsce zawodnikami (Polak i obcokrajowiec), ale ostatecznie nie udało się dogadać. Szczerze, to też się po Dusanie więcej spodziewałem, ale w końcu się przełamał i liczę, że będzie już tylko lepiej. Ogólnie trzeba piłkarzom, takim, na jakich stać Wisłę, dawać więcej czasu, by się aklimatyzowali i pokazywali co potrafią.
A jeżeli my ściągamy zawodników, chwilę później zwalniamy dyrektora, który ich sprowadzał, to – szczerze mówiąc – na miejscu tych zawodników bardzo źle bym się czuł. Bo z tego co słyszę, Marek został odwołany za transfery i za to, że nie chciał się zgodzić na zwolnienie Sobolewskiego. To jest strasznie niekomfortowa sytuacja, bo jak się musi czuć taki piłkarz i trener, który wie, że do czegoś takiego doszło?
Oczywiście gra Wisły w wielu meczach nie wyglądała dobrze, ale też nie zapominajcie o tym, o czym mówił niedawno trener Probierz – pandemia naprawdę w bardzo różny sposób na piłkarzy działa, niektórych wirus dosłownie zwala z nóg, inni nie mają nawet drobnych objawów. Z tego, co mi wiadomo, wielu kluczowych piłkarzy Wisły ciężko zniosło zakażenie koronawirusem i ja bym też z tym wiązał dół zespołu. Gdy w końcówce oddech został złapany, była lepsza gra i zwycięstwa wyniki. Na ocenę nowych piłkarzy poczekałbym więc do meczów wiosennych.
Skoro brakuje Polaków, to może przez te lata zabrakło kroku przód w szkoleniu?
Nie zgadzam się, ono ulegało systematycznej poprawie. Pod koniec 2011 roku powołaliśmy Stowarzyszenie Sportu Młodzieżowego i te najmłodsze roczniki, które przechodziły już cały system w szkoleniu, wyglądają dużo lepiej. Natomiast ci piłkarze, którzy byli już wtedy w wieku juniora czy juniora starszego i powinni pukać do pierwszego zespołu, byli po prostu słabi i żaden z nich nie gra w tej chwili nawet w pierwszej lidze. Cały czas nie było z czego „strzelać”, a z drugiej strony oczekiwano od nas wyników – wejścia do Ekstraklasy i utrzymania się w niej. Dzisiaj słyszę, że będzie zmieniany system szkolenia i pojawią się nowe wizje. To brzmi trochę, jakbym był hamulcowym i wzbraniał się przed zmianami w Stowarzyszeniu czy skautingu, a to jest nieprawda i obecny prezes wie o tym doskonale.
Mieliśmy pomysły, szukaliśmy ludzi do zarządzania pionem szkolenia, do kadry trenerskiej, ale w większości przypadków rozbijało się to o pieniądze, chociaż nie tylko, bo niektóre pomysły torpedowała polityka. Absolutnie to nie jest tak, że nie chciałem rozwijać szkolenia, bo dla mnie młodzi piłkarze byli bardzo ważni. Świadczy o tym choćby to, że mnóstwo czasu spędziłem na meczach czwartoligowych rezerwach, czy spotkaniach juniorów. Chodziło o to, by oni wiedzieli, że prezes się nimi interesuje i by sprawdzać, jak się rozwijają. To nie jest tak, że młodzież była traktowana po macoszemu w Wiśle, ale zawsze – jak mówiłem wielokrotnie – jeśli ma się budżet niespełna miliona złotych w akademii, to trudno zatrudniać fachowców. I to o czym wspomniałem – ciśnienie na wynik seniorów. Teraz jest łatwiej, bo spada tylko jeden zespół, można więc trochę więcej uwagi poświęcić na młodzież i tak by się działo, gdybym został w klubie. Nie mam szansy żeby to udowodnić.
A gdyby budżet akademii wzmocnić pieniędzmi, które przeznaczał pan na nieudane transfery czy prowizje menadżerskie? Było zestawienie, że zapłaciliście więcej niż Legia czy Lech.
Znów odgrzewamy ten kotlet. Oświadczam więc po raz kolejny – w Wiśle płaciło się przeciętne, raczej niskie jak na realia prowizje. Jedyny przypadek, kiedy była wysoka prowizja, to był transfer Recy do Atalanty. Umowy sprzed lat były tak zorganizowane, że w zależności od wysokości transferu i powyżej pewnej kwoty, należało wypłacić pośrednikom wynagrodzenie. Tylko i wyłącznie z tego powodu, że transfer był kosmiczny jak na nasze warunki, realizowaliśmy umowy przez dwa lata i tamte koszty zaciemniły generalny obraz. Nie jesteśmy żadnym ewenementem i klubem, który przepłaca. Nie wiem, jak jest teraz, ale wydaje mi się, że Wisła będzie marcowym zestawieniu poniżej średniej ekstraklasowej. To ja do końca lipca negocjowałem z pośrednikami i biorę za te słowa odpowiedzialność.
Sądzi pan, że wróci kiedyś do Wisły, a jeśli nie, czy widzi się pan w innym klubie?
To jest mój klub i moje miasto, ale czy wrócę – nie wiadomo, co los przyniesie. Nie zapomnę, jak wielokrotnie, gdy upominałem się o klub, między innyi wiceprezydent Roman Siemiątkowski mówił do mnie: „weź kup tę Wisłę, bo w kółko tylko o niej gadasz i nas o nią nękasz„. Niestety na Wiśle się nie dorobiłem, nie kupię klubu, ale wiem, że są solidni chętni na jego przejęcie od miasta. Natomiast jeśli w przyszłości będzie możliwość, będą mnie chcieć, a ja będę mógł – to oczywiście: wrócę. Na marginesie mogę powiedzieć, że gdy Łukasz Masłowski odchodził od nas do Widzewa, to pytał się mnie, czy nie chciałbym zmienić miasta na Łódź i aplikować tam na stanowisko prezesa. Powiedziałem krótko, że nie – bo mam pracę i odpowiedzialność w Płocku. Sytuacja się zmieniła – to nie ja odszedłem, tylko mnie się pozbyto, jak kierowcę zdezelowanego Fiata, który dawał jednak radę w najtrudniejszym rajdzie. Jeśli więc będzie opcja pracy w innym klubie, a są już takie, to absolutnie tego nie wykluczam.
Rozmawiał PAWEŁ PACZUL
Fot. 400mm.pl&FotoPyk