Wiele razy w tym sezonie obśmiewaliśmy atakujących Wisły Płock czy Zagłębia Lubin. Dopiero w miniony piątek napastnicy “Nafciarzy”, w osobach Patryka Tuszyńskiego i Mateusza Lewandowskiego, po raz pierwszy w trwającym sezonie zdobyli bramkę inaczej niż z rzutu karnego. W Zagłębiu bieda z przodu straszna, za strzelanie goli musieli wziąć się obrońcy. Samuel Mraz i Rok Sirk razem zaliczyli w lidze trzy trafienia. Śmieszne liczby. Jakoś jednak w cieniu znajdują się “dziewiątki” Górnika Zabrze, a w zasadzie ich dorobek jest równie mizerny.
Jasne, Górnik nie gra teraz na jednego wysuniętego napadziora, zawsze chodzi o duet. Ktoś więc powie: – O co wam chodzi? Spójrzcie na Jesusa Jimeneza. Tyle że Hiszpan nigdy nie był klasycznym napastnikiem. To piłkarz na wskroś ofensywny, ale znacznie bardziej mobilny, nieprzywiązany do jednego sektora boiska jak typowi snajperzy pokroju Pekharta czy Ishaka. Tak samo modelową “dziewiątką” nie był Ricardinho, będący przez ostatnie dwa lata jedynym zawodnikiem Wisły Płock “występującym z przodu”, który miał godny dorobek bramkowy. Ci typowi – z założenia – łowcy goli notorycznie w Płocku zawodzą.
I powoli tego samego doświadczają w Zabrzu.
Marcin Brosz od początku wiedział, że nie zastąpi Igora Angulo w wymiarze jeden do jednego i odpowiedzialność za strzelanie goli rozłoży się na cały zespół. Również pod tym kątem zdecydował się na ustawienie z trójką stoperów, zrezygnował z klasycznych skrzydłowych i przesunął Jimeneza wyżej. Chyba jednak nie przypuszczał, że jego nominalne “dziewiątki” okażą się tak mało efektywne.
Pijemy tu oczywiście do Alexa Sobczyka i Piotra Krawczyka. Ta dwójka rywalizuje ze sobą o miejsce u boku Jimeneza. Znacznie częściej w wyjściowym składzie pojawiał się Sobczyk, ale mógł mieć wówczas pewność, że mniej więcej po godzinie gry zostanie zmieniony przez konkurenta. Obaj występują w każdym spotkaniu, a jeśli uznamy ich za całość, są na boisku non stop. Razem rozegrali prawie 1300 ligowych minut, co przełożyło się na trzy marne gole – jednego Sobczyka i dwa Krawczyka.
Sobczyk obiecująco zaczął.
Imponował walecznością, potrafił wstawiać głowę tam, gdzie niektórzy baliby się wstawić nogę. Czasami oznaczało to dla niego solidne poobijanie i przyspieszone zejście. Wiadomo jednak, że kibicom taki styl grania się podoba. Do tego urodzony w Austrii zawodnik potrafił dołożyć nieco konkretów. W ligowym debiucie z Podbeskidziem zaliczył asystę, a na Legii rozegrał mecz życia – najpierw dał prowadzenie, zaś przy dwóch następnych bramkach asystował.
Na tym się jednak skończyło.
Doliczając Puchar Polski z KSZO, Sobczyk nie znalazł drogi do siatki w dziesięciu kolejnych meczach (520 minut). Ma trudności nawet z samym dochodzeniem do sytuacji. Z Cracovią po akcji Ryczkowskiego doszedł do pierwszej od dawna bardzo dobrej okazji. Niemczycki go zatrzymał i licznik ciągle stoi.
Można zacząć żywić obawy, że na dłuższą metę temu zawodnikowi zwyczajnie brakuje atutów czysto piłkarskich, a sama wola walki to za mało. Ale rzecz jasna, jeszcze go nie skreślamy, natomiast sygnalizujemy ewidentny problem.
Kłopotów z dochodzeniem do sytuacji nie ma za to Krawczyk. On dla odmiany raził nieskutecznością. Nawet jeśli wcześniej wszystko dobrze zrobił – przyjął, ograł obrońcę i wypracował sobie pozycję – to finalizacja przeważnie była nieoptymalna. Wyciągnięty z Legionovii napastnik w 1. kolejce ładnie trafił głową do bramki Podbeskidzia, ale na kolejnego gola czekał aż do niedawnego meczu w Płocku. Tam dla odmiany efektownie uderzył od poprzeczki w sytuacji, w której nikt nie wymagał od niego cudów.
Krawczyk jest już w Zabrzu od półtora roku. 29 grudnia skończy 26 lat, więc trudno go jeszcze traktować jako zawodnika perspektywicznego. Powoli nadchodzi czas, w którym musi zacząć dawać jakość, również w liczbach.
Wygląda na to, że wzmocnienie ataku w przerwie zimowej powinno być jednym z transferowych priorytetów klubu z Roosevelta. Górnik zresztą po kapitalnym początku generalnie mocno zardzewiał w ofensywie. Proste dane:
pierwsze cztery kolejki – 12 strzelonych goli
następnych dziewięć kolejek – 6 strzelonych goli
Niesamowity zjazd. Nawet wspomniany Jimenez bardzo wyraźnie obniżył loty. Po czterech kolejkach miał pięć bramek, a w następnych dziewięciu zdobył już raptem trzy, z czego dwie z rzutów karnych. Licząc od 5. kolejki do teraz, zabrzanie mają najsłabszy atak w lidze razem z Podbeskidziem. I to zdecydowanie najsłabszy. To wszystko ma miejsce, mimo że według wyliczeń Ekstrastats.pl, drużyna Brosza znajduje się czołówce jeśli chodzi o strzały na mecz (14.77, czwarty wynik) i strzały celne na mecz (5.23, trzeci wynik).
Jedną z przyczyn tej zapaści jest niewykorzystywanie stałych fragmentów gry. Odliczając cztery trafienia z rzutów karnych, wyjdzie nam, że w całej w Ekstraklasie jedynie Legia rzadziej strzela po rzutach wolnych czy rożnych niż Górnik, który ma tu po jednej bramce. Jeszcze w ubiegłym sezonie zabrzańska ekipa po samych kornerach strzeliła dziewięć goli. Teraz, po wygaśnięciu ognia z początku rozgrywek, przy życiu utrzymuje ją głównie solidna defensywa – tylko Pogoń ma lepszą. Od triumfu na Legii nie udało się jednak odnieść przekonującego zwycięstwa. 1:0 z Wartą i Wisłą Płock to były typowe paździerze, a 2:1 z Pogonią to efekt bramki Bartosza Nowaka, która jest chyba największą kontrowersją całej rundy.
W Górniku mogą się więc cieszyć, że ten rok się kończy, bo zespół zdaje się jechać na oparach. Jesień zostanie zamknięta meczem z Jagiellonią. To właśnie z tym przeciwnikiem Brosz otwierał sezon 2020/21. W Pucharze Polski “Jaga” dostała 1:3, a tamto spotkanie utwierdziło trenera zabrzan w przekonaniu, że jego nowy pomysł ma rację bytu.
Piłkarze Bogdana Zająca od 3. kolejki nie bawią się w remisy. Z naszego punktu widzenia dobrą wiadomością jest fakt, że w każdym z pięciu ich ostatnich występów padały co najmniej cztery gole. Liczymy na podtrzymanie tej passy.
Fot. FotoPyK