Gdy ostatnio Pogoń w ekstraklasie wygrywała 3:0 do przerwy na wyjeździe, w kinie pojawił się Predator, a w TVP debiutowali “Zmiennicy”. W polskiej piłce Janusz Jojko wrzucał sobie piłkę do własnej bramki, a za mecze wygrane różnicą trzech bramek przyznawano dodatkowy punkt.
8 kwiecień 1987 roku, Motor – Pogoń 0:4. Motor pod rządami Jana Złomańczuka leciał z hukiem z ligi, zajmując ostatnie miejsce, zdobywając trzynaście punktów, tracąc najwięcej bramek w rozgrywkach. Motorowi potrafiono anulować mecz – uwaga, cytat – ze względu na brak sportowej postawy, ambicji i woli walki. Taki los spotkał lublinian za 0:4 z Górnikiem Wałbrzych.
Jak zwykle nadużywam historycznych nawiązań, ale chcę podkreślić, jaki wyczyn udał się wczoraj Lechowi. Do jakiej rozbitej, trawionej problemami, spadkowej drużyny wczoraj nawiązał.
Lecha pucharowa przygoda zaskoczyła tak, jak zima drogowców. Jestem w stanie zrozumieć niektórych piłkarzy, którzy rozegrali sezon w kilka miesięcy, że już nie dojeżdżają czysto fizycznie. Niektórych mniej, innych bardziej, ale jednak.
Natomiast nie da się ukryć, że cytatem jesieni w polskim futbolu będzie “JESTEŚMY GOTOWI DO GRY NA TRZECH FRONTACH” Tomasza Rząsy. Jeśli Lech, ledwo wyciągając remis ze Stalą Mielec, zbierając flirtujący z historią wpierdol – jeszcze od Pogoni, z którą zawsze mecze Lecha ważą więcej – jest przygotowany do gry na trzech frontach, to jak wyglądałoby nieprzygotowanie?
Tomasz Rząsa sam przebierałby się do gry?
Dzwonił do Piotra Reissa, czy by nie wystąpił?
Czy chodzi o to, że nie muszą oddawać walkowerów, tylko faktycznie te mecze rozgrywają, więc do grania gotowi?
Ligowa jesień Lecha jest katastrofą, to największe rozczarowanie w ESA. Lech, mając bezsprzecznie fundament kadrowy, by bić się o mistrzostwo Polski, skompromitował się. Dobre mecze ekipy Żurawia można policzyć na palcach jednej ręki. To, jak wymęczone były wygrane z Wartą czy Lechią, wie każdy, kto oglądał te spotkania.
Teraz będzie mowa o tym, że trzeba wyciągnąć wnioski. Że faktycznie, zostały popełnione błędy, nie doceniono tego, jak wymagający jest terminarz. Ale sęk w tym, że Lech te wnioski mógł wyciągnąć również z własnej przeszłości. Sezon 15/16, Lech w fazie grupowej Ligi Europy, Lech zaledwie siódmy w tabeli ligowej, wyprzedzający w grupie mistrzowskiej tylko Ruch Chorzów. Sezon 10/11, Lech leje City, wyprzedza Juventus w grupie, w tabeli ligowej zajmuje piąte miejsce, nie wchodząc do pucharów. Przykład tego, co się dzieje, gdy uprawia się “jakośtobędzizm”, leżał pod nogami.
Tabele z tamtych jesieni:
Śmiało można powiedzieć: jest konsekwencja.
Piję do tego, że to mógł być rok Kolejorza. Wypromowane talenty. Dobra gra wiosną, gdzie zastanawiano się, co by było, gdyby Moder grał wcześniej. Faza grupowa Ligi Europy. A i tak koniec roku jest taki, że ciężko być obecnie kibicem Kolejorza i nie czuć intensywnego niesmaku.
Oczywiście teraz kibicom Lecha sól w rany wcierają kibice z innych miast, choćby z Warszawy. Ci pierwsi, cierpiąc swoje, mogą odbić piłkę, powiedzieć: Karabach. Dudelange. I tak dalej. My, wiecie, chociaż w tych pucharach zagraliśmy. I też w tym będzie słuszność.
Szkoda tylko, że znowu to jest wyścig na to, kto bardziej zawalił. Ciekawe czy przyjdzie czas, gdy polskie kluby będą się ścigać porównując sobie nawzajem sukcesy, a nie na zasadzie “a u was biją Murzynów”.
***
Po cichu, po cichutku, Pogoń doszlusowała do ścisłej czołówki. Nie miała procenta tej uwagi, którą cieszył się Raków – a jednak ma tylko dwa punkty mniej. Nie posiadała ani jednej chwili takiej, jak Górnik, kiedy rozpływano się w zachwytach nad tym zespołem, z niżej podpisanym włącznie.
Nie wypalił Pogoni transfer Kucharczyka. Lewy obrońca, Mata, też, delikatnie mówiąc, bez szału. Alex Gorgon swoje robił, ale też spodziewano się po nim efektowniejszej gry. Luka Zahović – jeszcze nie odpalił tak, jak tego byśmy oczekiwali, choć na pewno są przebłyski każące sądzić, że wiosną może być lepiej. Czy Maciej Żurawski zrobił postęp w stosunku do wiosny? Nie, to regres. Boki obrony – bez trudu znajdziemy dużo lepsze. Najlepszy strzelec, Gorgon ma cztery bramki. A wszystko po wiosennej burzy, frustracji tym, że Pogoń nie powalczyła o puchary. Latem wycofuje się grupa Azoty. Niejednokrotnie, mówiąc kolokwialnie, męczona buła w lidze.
Jesień pod znakiem “być albo nie być” dla Runjaica – tak mówiono. Na razie jest to na pewno “być”, choć ten wynik robiony był na pewno bez poklasku, bez wielu efekciarstwa.
Pytanie – czy to typowa Ekstraklasa, gdzie znaleźć się na chwile w czołówce, to potrafiła i Wisła Płock w zeszłym sezonie. Pogoń ma potencjał pod to, by tak nie skończyć, ale znowu: wnioski nie leżą daleko, tylko w zeszłym sezonie.
***
Nie żyje Eugeniusz Głoziński, człowiek, który z Lechem był od zawsze i będzie na zawsze.
Nie był wielkim piłkarzem. Nie strzelił najważniejszych bramek. Ale piłka to nie tylko gole, wrzawa trybun.
Takie postaci są w każdym klubie. Postacie z tła, zza kulis, a odciskające swoją wieloletnią pracą piętno, dorzucające swoje trzy grosze do klubowej tożsamości. Pan Eugeniusz, stanowiący bezpośredni, nieustanny łącznik w klubie między tym, co teraz a czasami, gdy Lech rósł w siłę, gdy osiągał pierwsze sukcesy, ale też gdy się chwiał, dawał temu klubowi ducha. Nie sam, ale ostatecznie, gdy wyłączyć Excela, klub to ludzie, którzy go tworzą. Pan Eugeniusz, po prostu, wiedział czym jest Kolejorz.
W Widzewie długo taką postacią był fizjoterapeuta Wojciech Walda, a także pani Basia Jarnecka, która prowadziła kawiarenkę. Jej wpływ na klub daleko wykraczał poza to, co należało do jej obowiązków. Raz, że stworzyła klimat miejsca, w którym każdy piłkarz czuł się na Widzewie jak u siebie. Ale też po prostu żyła Widzewem, co przekładało się na to, że – przykładowo – pomogła w karierze Włodkowi Smolarkowi. Władysław Żmuda wspominał, że w czasach stanu wojennego, gdy był problem z dostaniem wszystkiego, ona pociągała za sznurki, wyciągając produkty spod lady. Czasem bawiła dzieciaki piłkarzy, pośrednio integrując środowisko. To wszystko ma znaczenie w codziennym życiu drużyny. A zresztą, podczas rajdu do półfinału Pucharu Mistrzów, gromadziła zagraniczne gazety sportowe, które były pomocne sztabowi. Sam Ludwik Sobolewski wybitnie cenił wpływ pani Basi na klub. Postać niezapomniana, której cechy charakteru, wkład w to, czym jest Widzew, jest większy, niż niejednego cenionego piłkarza.
Pan Eugeniusz jest z tej samej gliny. Sam unikał wywiadów jak mógł, odmawiał wszystkim, ale jest we wspomnieniach wszystkich, którzy przewinęli się przez Lecha.
Mały apel do tych, którzy w klubach rządzą: doceniajmy takie postaci, póki żyją.
***
Takie osoby są też w niższych ligach, dla mnie modelowym przykładem jest pan Eugeniusz Frankowski. Na pierwszym meczu Dłutowa był jeszcze w latach czterdziestych. Dziś jest po osiemdziesiątce, wciąż działa w klubie, dorobił się też stadionu swojego imienia. Zasłużenie, proszę pana. Jak chcecie poznać historię pana Eugeniusza, pisałem tutaj reportaż o nim, tytuł swoje mówi: “Żeby pan Bóg za tę pasję życie przedłużał”.
Leszek Milewski