Reklama

Mikel Oyarzabal, czyli Real Sociedad. Człowiek, który rozkochał w sobie San Sebastian

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

16 grudnia 2020, 17:42 • 16 min czytania 1 komentarz

Chcą go największe kluby Europy, a on woli zostać w Realu Sociedad. To ten klub ukochał sobie całym sercem, jeszcze w czasach, gdy był dzieciakiem. Gdy do niego trafił, w wieku czternastu lat, postanowił już nie opuszczać. Dziś ma na karku 23 wiosny, jest kapitanem zespołu i liderem z prawdziwego zdarzenia. Gdy gra Real Sociedad, to na niego zwrócone są oczy wszystkich oglądających. Mikel Oyarzabal jest już gwiazdą piłki,  nawet jeśli jego drużyna na ogół jest ignorowana.

Mikel Oyarzabal, czyli Real Sociedad. Człowiek, który rozkochał w sobie San Sebastian

Klub jego życia

W San Sebastián dzieciaki chcą być dziś jak Mikel Oyarzabal i noszą koszulki z jego nazwiskiem. Kilkanaście lat temu sam był jednak jednym z nich. Różnice wynikały jedynie z tego, że podziwiał innych piłkarzy i mieszkał 50 kilometrów na wschód. Urodził się bowiem w Eibarze. To tam stawiał pierwsze piłkarskie kroki. Idol? David Silva. Mikel miał siedem lat, gdy przyszła gwiazda piłki zjawiła się w klubie z jego miasta – wtedy drugoligowym. Mógł go oglądać z bliska, a potem starał się wraz z kolegami naśladować jego grę.

Dziś, szesnaście lat później, występuje z nim w jednej drużynie.

Klub to Real Sociedad San Sebastián, historycznie druga siła Kraju Basków. Pierwszą niezmiennie pozostaje Athletic Club, nawet jeśli obecne wyniki sportowe o tym nie świadczą. Właśnie Athletic zgłosił się do rodziców Mikela Oyarzabala, gdy ten miał 11 lat. Chciał go wyciągnąć z akademii Eibaru, sprowadzić do własnej. Rodzice nie wyrazili na to jednak zgody, a ich syn przesadnie nie narzekał – już wtedy zauroczony był derbowym rywalem Los Leones.

Pamięta, że jeździł na mecze. Niespełna godzina drogi w jedną stronę, dwie godziny na stadionie, a potem godzina w drugą. W ekipie Sociedad podziwiał Xabiego Alonso, który do Liverpoolu przeszedł właśnie z niej. Potem w jego głowie nastała era innego Xabiego – Prieto. Legendy Txuri-Urdin (biało-niebieskich), człowieka, który nigdy nie opuścił tego klubu. Z nim też zresztą miał okazję współpracować na boisku, całe lata później. Poza tymi gośćmi wpatrywał się też w takich piłkarzy jak Nihat Kahveci, Darko Kovacević czy Javier De Pedro. Niezwykły zestaw, co?

Reklama

Niezwykły jest jednak cały Oyarzabal. – Od dziecka nosiłem klubowe koszulki. Byłem kibicem La Realu i będę, tak już zostanie – powiedział kiedyś. I tego się trzyma. Gdy wielu sugeruje, że wyrósł już ponad klub i powinien go opuścić, wciąż wydaje się być dzieciakiem, który spełnia marzenia. Jest szczęśliwy. Po prostu. – Klub z taką historią jak Real Sociedad nie może być za mały dla nikogo, wręcz przeciwnie. Chcę napisać tu swoją historię, być dla klubu kimś więcej. Jestem radosny, mogąc cieszyć się futbolem w tym miejscu. Zawsze traktowano mnie tu dobrze – mówił.

Fani, gdy tylko pojawiały się jakiekolwiek plotki o jego transferze, od razu krzyczeli z trybun, by został. Zgodnie, jednym głosem. On sam podpisał już w swoim życiu kilka kontraktów z Realem Sociedad. Odkąd trafił tam w 2011 roku, żyje tą właśnie drużyną. Już nie tylko jako jej kibic, ale i piłkarz. Choć nie było lekko. – Najtrudniejsze były dojazdy. Codziennie jechałem na trening taksówką, co zabierało mi sporo czasu na naukę. W czasie pierwszego roku w Sociedad trudno było mi się zaadaptować. Ostatecznie, za sprawą dobrej organizacji, wszystko się udało – wspominał.

Trudnych momentów po drodze było zapewne więcej. Ale o nich stara się nie wspominać, woli pamiętać te dobre. A tych było już naprawdę sporo. W klubie jest przecież od dziewięciu lat i zamierza grać jeszcze dłużej. Po ofercie z 2008 roku, Athletic jeszcze kilkukrotnie próbował go ściągnąć do własnego zespołu. Nigdy się nie udało. Do sprawy pozostania Mikela na Estadio Anoeta odniósł się nawet burmistrz San Sebastián, wbijając szpilkę w derbowych rywali. To pokazuje, jak jest tam uwielbiany.

Czuję się tu kochany i doceniany. Ludzie za dużo gadają. Ja staram się skupić na tym, by jak najlepiej radzić sobie na boisku. Jestem piłkarzem Realu. Jestem tu, gdzie chcę być. Ten klub dał mi wszystko, to mój dom – powtarza Oyarzabal na każdym kroku.

Trudno się mu dziwić. Z Realem Sociedad przeszedł drogę od kibica, przez juniora, debiutanta i talentu, aż po kapitana zespołu. A na karku ma przecież dopiero 23 lata.

W górę

Od 14. roku życia przechodził przez kolejne szczeble klubowej szkółki, nie opuszczając jej ani na moment. Z jednym wyjątkiem. W sezonie 2013/14 ekipa Eibaru do lat 19 miała w swojej lidze spore problemy. Mikel poprosił władze Realu Sociedad o wypożyczenie. Dostał zgodę, pojechał grać do rodzinnego miasta i, w rywalizacji z piłkarzami starszymi o dwa a nawet trzy lata, znacząco przyczynił się do utrzymania drużyny.

Reklama

Ten epizod wiele o nim mówi. Mikel nigdy nie uważał, że jest na coś zbyt dobry. Słowa „gwiazda”, którego sami używamy w tym tekście, raczej nie usłyszycie z jego ust. – Jeśli chcesz się oderwać od rzeczywistości i myśleć, że jesteś ponad innymi, możesz to zrobić. Jednak jeśli chcesz pozostać takim, jak byłeś, to nie jest trudno zachowywać się odpowiednio. […] Najpierw jest się człowiekiem, dopiero potem piłkarzem. Czasem to właśnie najważniejsza rzecz – mówił, już jako jedna z ważniejszych postaci w klubie.

Ale od samego początku wyznawał takie właśnie wartości. Jego charakter idealnie pasował do piłki i takiego klubu jak Real Sociedad. Chciał osiągać więcej i więcej, ale cenił sobie wartości takie jak uczciwość czy ciężka praca. A te w Kraju Basków od zawsze postrzega się jako bardzo istotne. Do tego miał spory talent. Nic dziwnego, że gdy w sezonie 2015/16 zaczął grać w rezerwach Txuri-Urdin (choć epizodycznie grywał w nich już rok wcześniej), wystarczyło mu ledwie kilka spotkań, by został powołanym i do pierwszego zespołu.

Wprowadził go do niego David Moyes. I być może jest to jedyna naprawdę dobra rzecz, jaką Szkot zrobił dla tego klubu. Oyarzabalowi dał kilka minut w meczu przeciwko Levante, potem na powrót odesłał go do rezerw. Ale z zapewnieniem, że będzie się mu przyglądać. – Oyarzabal zrobił na mnie bardzo duże wrażenie. W przyszłości z pewnością będzie wspaniałym graczem. Wraca do rezerw, ale mam go na oku – mówił ówczesny trener Realu. Jakiś czas później już go nie było w klubie.

Jak się okazało – dla Mikela była to świetna wiadomość. Eusebio Sacristán, który przyszedł w miejsce Moyesa, odważniej postawił na wychowanka. Mikel coraz częściej pojawiał się na boisku. – Rok temu grałem w drużynie młodzieżowej, a teraz mam możliwość grać w pierwszym zespole, zdobywać w nim gole i każdego dnia trenować z zawodnikami, których podziwiałem od lat. Jestem bardzo szczęśliwy. Rok temu trudno byłoby mi w to uwierzyć. Ale gdy grasz i trenujesz, ufasz sobie bardziej i bardziej. Zawsze pytałem siebie: dlaczego nie? Dlaczego nie zadebiutować? Dlaczego nie zdobyć bramki? – mówił Oyarzabal w tamtym okresie.

Pierwszą bramkę zdobył jeszcze w tamtym sezonie. 8 lutego. Real Sociedad wygrał wtedy 5:0 z Espanyolem. Mikel trafił do siatki jako trzeci. A niespełna tydzień później zanotował pierwszy dublet – w wygranym 3:0 spotkaniu z Granadą. Gdy schodził, kibice zgotowali mu wielką owację. – Pierwszy gol? Niezapomniany moment. Coś, o czym marzy się od dziecka. Gdy przechodzi się przez kolejne kategorie wiekowe, marzenie się zbliża. I wreszcie stało się prawdą – mówił.

Dalej już poszło. Z każdym kolejnym sezonem Mikel stawał się ważniejszym graczem. Na okładkach gazet w kraju po raz pierwszy wylądował po fantastycznej główce w meczu z Barceloną pod koniec sezonu 2015/16. Otworzył nią wynik spotkania, który już nie uległ zmianie. – To świetne uczucie, ale nie szaleję. Dziś mnie chwalą, jutro mogą krytykować. Przyjmuję to spokojnie – mówił. Ale kraj, a zwłaszcza fani Realu Sociedad, już wariowali na jego punkcie. To wtedy media ponownie obiegła sensacyjna wieść o jego… rozmiarze buta. Ten wynosi 47. Więc faktycznie, stopa spora. Jak i talent.

Gazety z kolejnymi wzmiankami o nim gromadzą jego rodzice – z każdym sezonem coraz więcej. Za to skauci najlepszych klubów zapełniali swoje notatniki, obserwując jego grę. Dziś tak naprawdę nie muszą już tego robić. Każdy szanujący się klub z europejskiej czołówki ma na Oyarzabalu zawieszone oko. Gdyby jednak zajrzeć w takie, tworzone przez obserwatora notatki, pewnie wszystkie brzmiałyby podobnie.

Gdzie trener ustawi

Jego najlepszą pozycją jest lewe skrzydło. Co do tego chyba nikt nie ma wątpliwości. Ale już w czasach Eusebio przechodził też na drugą stronę, a gdy trzeba było, to grał też jako ofensywny pomocnik czy nawet drugi napastnik. Wszędzie sobie radził. Lepiej lub gorzej, ale zawsze co najmniej zadowalająco. W kilka lat od młodego zawodnika, wchodzącego do zespołu, stał się absolutnie kluczowym gościem dla całej drużyny.

Jego największą siłą jest inteligencja. Jest fantastyczny w odnajdywaniu i kreowaniu przestrzeni. Niemal zawsze wybiera dobre rozwiązania. Doskonale radzi sobie w grze kombinacyjnej, świetnie rozgrywa i potrafi odnajdywać partnerów. Lubi schodzić po piłkę – lub z nią – do środka, bo nie jest typowym skrzydłowym. Nie jest w stanie gubić obrońców, bo nie ma tak naturalnej szybkości, jak większość zawodników grających na jego pozycji. Potrafi jednak umiejętnie utrzymać się przy piłce, jest też utalentowanym dryblerem.

Nie dziwi, że doskonale odnajdywał się w duecie z Martinem Odegaardem, gdy Norweg w zeszłym roku grał w San Sebastian. Tak samo nie dziwi, że dziś doskonale współpracuje mu się z Davidem Silvą, choć aktualnie obaj leczą urazy. Często zresztą porównywany był właśnie do niego. Widać coś z młodych lat, gdy podziwiał Silvę w Eibarze, jeszcze mu zostało. Od starszego kolegi różni się jednak tym, że bardziej ciągnie go pod bramkę, choć sam mówi, że gol sprawia mu taką samą radość jak i asysta.

To zresztą widać. W zeszłym sezonie Mikel był jedynym, obok Leo Messiego, piłkarzem w La Liga, który zaliczył co najmniej 10 goli i co najmniej 10 asyst w tych rozgrywkach (choć Messi w obu tych statystykach przebił dwudziestkę). To w dużej mierze za jego sprawą Real Sociedad zajął miejsce premiowane grą w Europie. I wszedł do finału Pucharu Hiszpanii, choć tego jeszcze nie rozegrano. Przy całej jego błyskotliwości cechuje go też coś innego – harówka na rzecz zespołu. Najważniejszy jest dla niego wynik. Nieważne, jak osiągnięty. Dlatego jest w stanie poświęcić się na rzecz drużyny.

Najważniejsza cecha piłkarza? Wysiłek i poświęcenie. Priorytetem jest się wysilać i dawać z siebie, co mamy najlepszego. Nawet, gdy mecz nie pójdzie po twojej myśli, jeśli dasz z siebie wszystko, nikt nie będzie cię mógł za nic obwinić. […] Są gracze utalentowani technicznie, ale widzisz u nich brak zaangażowania. Nie osiągają tego, co by mogli. Czasem jakość pozwoli ci wynieść się ponad wszystkich innych, ale na ogół – w co wierzę – to wysiłek i poświęcenie dają wyniki – mówił Mikel, odpowiadając na pytanie o swoją boiskową filozofię.

Jego minusy? Pewnie spory można postawić przy dośrodkowaniach, co też wiąże się niejako ze wspomnianą szybkością – rzadko bowiem jest w stanie zgubić obrońców. Centruje dość niedokładnie, ale sam to zauważył i liczbę dośrodkowań w ostatnich sezonach po prostu ograniczył. To zresztą też warte podkreślenia – Mikel doskonale czyta grę, rozpoznaje wady i zalety innych graczy, ale i swoje. Sam mówi, że w miarę jak nabiera doświadczenia, wszystko wychodzi mu łatwiej. Ale dodaje też, że tego doświadczenia wciąż ma mało, uważa się za bardzo młodego piłkarza.

A jak to wygląda z perspektywy kibica Txuri-Urdin?

– Oyarzabal jest doskonale zbalansowany jako piłkarz grający na boku tercetu ofensywnego. Na pewno nie można mówić o nim, że to typowy skrzydłowy. Jeszcze w rezerwach grywał na „dziesiątce” i to widać w jego grze. Z „wapna” nie pomylił się jeszcze w dorosłej piłce, doskonale wypracował sobie wykonywanie rzutów karnych, trafił wszystkie z czternastu do tej pory wykonanych. Do tego strzela z lewej, prawej, głową. Przestał wdawać się w dryblingi, które nie zawsze mu wychodziły, stał się lepszym egzekutorem, doskonale podaje. Trudno wskazać jakąś wadę, która wyraźnie wpływa na jego grę. Być może czasami zbyt długo holuje piłkę, czy stara się wybrać najtrudniejsze z możliwych rozwiązań, ale to są jedynie detale – mówi Dawid Kulig, były redaktor Ole Magazynu, prywatnie kibic Realu Sociedad.

Jednym zdaniem: Mikel Oyarzabal to niesamowicie utalentowany, inteligentny i kreatywny piłkarz. Zresztą – nie tylko piłkarz. Poza boiskiem też taki jest.

Student

Gdy większość zawodników z młodzieżowej kadry Hiszpanii starała się zrelaksować przed finałem mistrzostw Europy U21 w 2019 roku – ich drugim z rzędu – Mikel Oyarzabal odświeżał stronę internetową… swojego uniwersytetu. Czekał na wyniki egzaminu. Meczem niespecjalnie się przejmował, mimo jego wagi. Dwa lata wcześniej też grał na tej imprezie, wystąpił tylko w jednym spotkaniu, Hiszpanie przegrali w finale. Tym razem Hiszpanom wygrać się uda, ale dla jednego z nich jeszcze jakiś czas wcześniej ważniejsza była ocena.

Egzamin zdał. Dowiedział się o tym kilka godzin przed finałem. A już w siódmej minucie meczu doskonałym podał do Fabiana Ruiza, który podciągnął z piłką kilkanaście metrów, uderzył i wyprowadził La Rojitę na prowadzenie. Mikel i jego koledzy wygrali mecz 2:1 i zostali mistrzami Europy. Oyarzabal wrócił potem do domu i… zaczął nadrabiać zaległości na uczelni.

Zacząłem studiować jeszcze zanim zostałem profesjonalnym piłkarzem. Kiedy już studiowałem, chciałem ukończyć naukę, bo ją lubiłem. Były dni, gdy nie chciałem już się uczyć. Głowa nie dawała rady, bo cała energia szła na piłkę nożną – wspominał. Ale ostatecznie mu się udało. Studia ukończył, w dużej mierze – jak sam przyznawał – dzięki wyrozumiałości profesorów i przychylności kolegów. Swoją drogą z kilkoma z nich długo mieszkał w jednym mieszkaniu. Nawet gdy był już ulubieńcem kibiców. Dopiero gdy ci rozjechali się po świecie, wprowadził się z dziewczyną do innego lokum.

Kiedy zaczynałem studia, powiedziałem sobie, że muszę radzić sobie tak dobrze, jak koledzy. Pomagali mi często i dzięki nim mi się udało. Zadania domowe też dzieliliśmy między naszą trójkę. Wszyscy lubiliśmy gotować, więc działało to dobrze – wspominał.

Do studiów namawiali go rodzice, ale i on sam rozumiał, że z piłką może nie wypalić. Dlatego zaczął. Kontynuował, jak wspomniał, bo lubił, ale też dlatego, że poszedł na całkiem przydatny kierunek – Zarządzanie biznesem. Kapitał na przyszłość na pewno przecież będzie mieć, a w czasie kilku lat nauki pewnie dowiedział się, jak nim odpowiednio zarządzać. Choć, co ciekawe, nie zarządza swoją karierę. Nie robią też tego agenci. Zadanie to powierzył rodzicom, bo uznaje, że to oni najlepiej się tym zajmą – robili to w końcu od samego początku. I faktycznie, na razie taki układ działa.

Zresztą, zarządzanie karierą akurat tego gościa na razie zdaje się nie być przesadnie trudną sprawą.

Gwiazda

Dziś jest już niekwestionowanym liderem drużyny. Wspominaliśmy już o poprzednim, znakomitym w jego wykonaniu sezonie. W tym też nie spuścił z tonu, a wręcz przeciwnie – przyśpieszył. W 11 meczach zgromadził na razie siedem bramek, do tego dorzucił też dwie asysty. Już nie zaprzecza, gdy ktoś nazywa go liderem. Dwa lata temu jeszcze się nieco od tego dystansował.

W klubie są ludzie, którzy grają w nim od 10 lat. To oczywiste, że zasługują na więcej szacunku i posłuchu niż ja. Sam skupiam się na dobrej grze. Na boisku dowodzę, że nie boję się odpowiedzialności. Lubię to, co tam robię. Na murawie nie ma znaczenia, czy masz 20, 25 czy 30 lat – mówił. Ledwie dwa lata po tamtych słowach to on ma posłuch w szatni. Na plecach nosi bowiem „10”, należącą wcześniej do legend Realu Sociedad – Jesusa Marii Zamory, Javiego de Pedro czy Xabiego Prieto, od którego bezpośrednio ją przejął – a na ramieniu opaskę kapitańską.

Prieto, wspomniany przed chwilą, był dla niego drogowskazem. Pod względem gry, pod względem liderowania, zachowania na boisku, ale również bycia kapitanem, liderem. Mikel nie boi się stawać za zespołem, nie przygniata go taki ciężar. Gdy toczyły się dyskusje na temat finału Copa del Rey – Athletic i Real Sociedad chciały go przełożyć i rozegrać z kibicami, gdy będzie to możliwe, na co ostatecznie się zdecydowano – to Oyarzabal jako jeden z pierwszych głośno mówił, że bez fanów grać nie będzie.

Mikela często porównywano do Antoine’a Griezmanna. Obaj w Sociedad przywiązani byli do lewego skrzydła, choć świetnie czują się też w środku, obaj dysponują bardzo mocnym strzałem, obaj byli mocno z Realem Sociedad związani. Oyarzabal w dniu debiutu w drużynie był najmłodszym graczem właśnie od czasów Griezmanna, który tego dokonał. W swoich pierwszych sezonach w klubie obaj strzelili tyle samo goli. I tak dalej, i tak dalej. Być może najważniejsze jest jednak inne podobieństwo – obaj już zapisali się w historii drużyny.

– Czy gdyby teraz odszedł, to byłby już, patrząc historycznie, gwiazdą klubu? Zdecydowanie tak. To byłby kazus właśnie Griezmanna – piłkarza, który przerósł klub i w pogoni za realizowaniem planów musiał odejść. Wszyscy kibice to rozumieli. W przypadku Oyarzabala ostatecznie pewnie byłoby podobnie, choć na pewno byłoby to bardziej gorzkie pożegnanie ze względu na to, że jego status kapitana zdecydowanie wykracza poza bramy ośrodka treningowego czy stadionu – mówi Dawid Kulig.

Faktycznie, Oyarzabal jest już w pewnym sensie symbolem. Kibicom Realu Sociedad pokazuje, że ich klub może mieć wielkich piłkarzy, którzy czują się z nim związani. W tym sezonie – przynajmniej na jego początku – razem z Davidem Silvą, Portu, Mikelem Merino i spółką udowadnia, że Txuri-Urdin mogą też walczyć o najwyższe cele. To właśnie Real Sociedad jest w końcu liderem tabeli. Choć, co trzeba dodać, Atletico ma tyle samo punktów i mniej rozegranych meczów.

Nic dziwnego, że staje się też ważnym graczem hiszpańskiej kadry. Ma w niej już jedenaście rozegranych spotkań. Pierwsze zaliczył jeszcze przed Euro 2016, na następne czekał… trzy lata. Teraz nikt już nie podważa jego roli, choć jeszcze niedawno łączył starty w seniorskiej reprezentacji z kadrą U21. W nowym hiszpańskim pokoleniu staje się ważnym elementem ekipy Luisa Enrique. Do siatki w jej barwach trafiał cztery razy. Jedna z tych bramek była zresztą bardzo istotna – ze Szwajcarią w Lidze Narodów, gdy Hiszpania wygrała 1:0. W niedawnym meczu z Niemcami, w którym La Furia Roja rozniosła rywali, ustalił za to wynik spotkania.

A w ramach ciekawostki dodajmy, że zdarzyło mu się też wystąpić w reprezentacji… Kraju Basków. Zdobył zresztą wówczas ostatnią bramkę, a Baskowie wygrali 3:1 z Tunezją.

Oyarzabal jest więc diamentem, który w dużej mierze już został oszlifowany. On sam może powtarzać, że jest piłkarzem bardzo młodym, ale mimo wszystko ma już 23 lata. Wielu innych, mając taki talent, dawno wyjechałoby do większych klubów. Po Mikela zgłaszały się Real Madryt, Barcelona, oba Manchestery, Liverpool, Bayern i jeszcze kilka innych ekip z europejskiego topu. Jego klauzula wynosi na ten moment tylko 75 milionów euro. Ale wydaje się, że nawet po tym sezonie nadal nigdzie nie odejdzie.

– Czy zostanie na Anoeta? Nie widzę powodu, żeby to miało się nie udać. Klub jest we względnie dobrej sytuacji finansowej i nie ma potrzeby spieniężania największego kapitału na dwóch nogach w historii klubu. Mikel naturalnie wszedł w buty Xabiego Prieto, który przez ostatnie lata był uosobieniem wartości nie tylko klubowych, ale także społecznych. Mikel podąża identyczną ścieżką, z kapitańską Ikurriną biegał już mając 21 lat. Dzisiaj ma 23 i jest liderem pełną gębą.

Kiedy zimą 2018 roku Inigo Martinez postanowił zdezerterować do klubu, o którym mówił, że nigdy do niego nie przejdzie [Athleticu – przyp. red.], Xabi Prieto powiedział, że trzeba przekonywać ludzi, iż z mniejszymi apanażami też można dobrze żyć i być kochanym przez kibiców, bo tego nie kupią żadne pieniądze świata. Xabi tak żył i w latach 2004-2018 każdy w San Sebastian chciał być jak on. Teraz każdy w mieście chce być jak Oyarzabal, który połapał się między wierszami tamtej wypowiedzi Xabiego. Ta bowiem nie była skierowana wyłącznie do uciekającego z klubu tylnymi drzwiami w okularach przeciwsłonecznych i kapturze Martineza. To było przekazanie dziedzictwa, a oficjalna koronacja miała miejsce tuż po zakończeniu kariery Prieto, kiedy Oyarzabal od razu przejął jego „dychę”. Musiałoby wydarzyć się coś wyjątkowego, żeby Oyarzabal w ogóle rozważył odejście i swego rodzaju degradację z chluby regionu, który wyjątkowo ceni sobie lojalność, do bycia jedynie świetnym piłkarzem – mówi Kulig.

Mówiąc wprost: na ten moment Mikel Oyarzabal to Real Sociedad. I odwrotnie.

Wielki nieobecny?

Dziś baskijski klub zmierzy się z Barceloną. Normalnie wszystkie oczy kibiców Txuri-Urdin byłyby zwrócone właśnie na Oyarzabala. Liczyliby, że po raz kolejny okaże się pogromcą Barcelony. Ale dziś Oyarzabala może zabraknąć. Od jakiegoś czasu leczył uraz, w teorii został powołany do kadry na to spotkanie, w praktyce nie wiadomo, czy w ogóle na murawę wyjdzie. A nawet jeśli, to najprawdopodobniej tylko na kilka chwil.

Bez lidera Realowi Sociedad będzie trudniej. Takie stwierdzenie nikogo nie zaskoczy. Oyarzabal odpowiada za strzelanie goli, kreowanie sytuacji, ale jest też już kimś więcej – prawdziwym liderem, zarówno na murawie, jak i w szatni. Świadczą o tym jego opaska kapitańska, a także kolejne wyróżnienia – w październiku został najlepszym piłkarzem ligi, a według CIES taki tytuł powinien mu przynależeć znacznie więcej razy.

Jeśli faktycznie nie zagra, to jego brak na Camp Nou na pewno będzie odczuwalny. W San Sebastian wszyscy niecierpliwie czekają, aż wróci na boisko w pełni sił. Bo z nim to zupełnie inna, lepsza drużyna. Po prostu.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Źródła: Global Times, Futbol Fantasy, LaLiga, Ole Magazyn, Sports Illustrated, Marca, AS, Mundo Deportivo, El Pais, Onze Mondial, FOI, La Liga Analysis, WhoScored, Sport360, VAVEL, El Confidencial, Sportskeeda, BeIN, Efe, oficjalna strona Realu Sociedad.

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Patryk Fabisiak
2
Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Hiszpania

Hiszpania

Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu

Patryk Fabisiak
2
Xavi: Okoliczności się zmieniły. Podjąłem tę decyzję dla dobra klubu
Hiszpania

Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham

Patryk Fabisiak
5
Od Pucharu Syrenki do… Złotej Piłki? Jak rozwijał się Jude Bellingham
Hiszpania

Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Patryk Fabisiak
1
Wiceprezydent Barcelony potwierdza. „Nie rozpoczęliśmy rozmów z innymi trenerami”

Komentarze

1 komentarz

Loading...