Ależ ta para wyglądała niezachęcająco! Lechia Gdańsk z trzema porażkami z rzędu (wszystkie do zera), a Wisła Płock z dwoma punktami w pięciu meczach, na co m.in. złożyły się koszmarne domowe starcia z Cracovią, Pogonią i Górnikiem Zabrze. No nic, tylko zacierać ręce i liczyć na dobre widowisko. Niczego nie oczekiwaliśmy, więc… po końcowym gwizdku byliśmy zadowoleni, bo dostaliśmy więcej, niż mogliśmy zakładać.
To było całkiem przyzwoite spotkanie do oglądania. Lechia jednak dołożyła do tego swoją cegiełkę dopiero w drugiej połowie. Przed przerwą prezentowała się fatalnie. W założeniu miała atakować przede wszystkim skrzydłami, ale kompletnie jej to nie wychodziło. “Nafciarze” natomiast dominowali i nadawali ton grze, nawet nieźle poczynali sobie w kreacji. W efekcie po dwudziestu minutach mieli aż 69 procent posiadania piłki, a do szatni na naradę schodzili z 59-procentowym posiadaniem. Gospodarzy z przodu po prostu nie było.
Dopiero wymiana skrzydeł zdecydowanie ożywiła poczynania biało-zielonych. I paradoksalnie Wisła w swoim najgorszym okresie w tym meczu, zadała decydujący cios. Bartosz Kopacz nie po raz pierwszy głupio faulował, rywale mieli rzut wolny. Powstało zamieszanie po dośrodkowaniu Mateusza Szwocha, Piotr Tomasik przytomnie wycofał piłkę do Dusana Lagatora, a ten z drobną pomocą rykoszetu od Egzona Kryeziu trafił do siatki. Konsternacja w gdańskich szeregach.
Najbardziej sfrustrowanym zawodnikiem Lechii musiał być Kenny Saief. To piłkarz ofensywny, a ciągle czeka na pierwszego gola lub asystę. Mimo to ocenialiśmy go nieźle (przed tą kolejką średnia 5.00), bo miał duży wpływ na grę, którego liczby nie oddawały. Zresztą, dostaliśmy idealny przykład, o co chodzi. Gdyby koledzy Saiefa wykazali się idealną skutecznością, schodziłby z boiska z trzema asystami.
-
Haydary kompletnie nie potrafił się ustawić do jego dalekiego zagrania w pole karne, idealna piłka na woleja lub do przyjęcia i strzału (jedyny groźny moment Lechii przed przerwą);
-
po błędzie Obradovicia Saief wycofał piłkę do Conrado, ale Brazylijczyk nie trafił w bramkę;
-
no i wisienka na torcie – Saief idealnie zgrał Conrado piłkę po przerzucie Kałuzińskiego, stuprocentowa sytuacja…
Co zrobił Conrado? Mógł strzelać od razu, mógł przyjąć i strzelić, mógł też wszystko zrobić źle i sprawić, że Kamiński w końcu wyłuskał piłkę. Oczywiście stało się to ostatnie. Brazylijski skrzydłowy był znacznie aktywniejszy niż Haydary i Żukowski, również ożywił poczynania gospodarzy, ale to on okropnie zawodził w kluczowych momentach, więc minus przy jego nazwisku zasłużony. A Saief po tej akcji był tak wściekły, że już się nie odkręcił i został zmieniony na kwadrans przed końcem.
Nie znaczy to, że Wisła Płock wygrała szczęśliwie. Nie, zasłużyła na pełną pulę. Wystarczy sobie wyliczyć, ile jeszcze sytuacji nie zamieniła na gola.
-
Pietrzak świetnie zablokował strzał Szwocha w polu karnym;
-
Tobers podbił groźne uderzenie Garcii;
-
Kuciak efektownie wybił bombę Lesniaka zza szesnastki;
-
Lesniak zmarnował setkę po podaniu Szwocha, Kuciak zdołał wystawić rękę;
-
Lewandowski za lekko strzelił zza “zasłony” w polu karnym.
“Nafciarze” w przekroju całego meczu byli lepsi, nie licząc tych pierwszych dwudziestu minut drugiej odsłony. Lechia po utracie gola większego zagrożenia już nie stworzyła, prędzej straciłaby kolejną bramkę.
Zespół z Płocka zaliczył jeden z przyjemniejszych występów w tym sezonie – z pewnością najprzyjemniejszy od chwili rozbicia Wisły Kraków przy Reymonta. Radosław Sobolewski zerwał się ze stryczka i uratował posadę. Na koniec roku jego podopieczni zmierzą się u siebie z pokiereszowanym do granic możliwości Podbeskidziem, więc tym bardziej Boże Narodzenie w Płocku może być radosne. Lechia po czwartej kolejnej porażce musi jeszcze jakoś zmobilizować się do dalekiego wyjazdu na stadion Cracovii. Dla niej ten rok mógłby się już skończyć.
Fot. FotoPyK