Ivica Vrdoljak przedstawiał go jako piłkarza za słabego na mocne ligi i jednocześnie za drogiego na Ekstraklasę, o czym świadczyć miało to, że Hajduk chciał za niego kwoty od miliona euro w górę. Ale Legia kupiła go za 400 tysięcy euro. Czy to była promocja? Może i tak, ale nie grzaliśmy się jakoś szczególnie. Bo choć Josip Juranović miał opinię tytana pracy i jednego z najlepszych prawych obrońców chorwackiej ligi, to gwiazdą w swojej ojczyźnie nigdy nie został. Niby ocierał się o reprezentację, ale jako mocno rezerwowa opcja, a i w europejskich pucharach jego doświadczenie było śladowe. Do tego miał wskoczyć w buty świetnie dysponowanego Marko Vesovicia, więc mieliśmy uzasadnione wątpliwości, czy aby na pewno sprosta oczekiwaniom. Minęło już jednak kilka miesięcy i możemy wysunąć wniosek, że obawy były niepotrzebne. Juranović się sprawdza.
Warszawską przygodę zaczął niefortunnie, bo od zdjęcia z żoną w restauracji, po którym musiał trafić na przymusową kwarantannę. Sam przekonywał, że podczas tej kolacji nie utrzymywał kontaktu z nikim, oprócz kelnera, ale nie da się ukryć, że był to objaw bezmyślności, tym bardziej, że niedługo później zaraził się koronawirusem, który wykluczył go z gry w eliminacjach do Ligi Mistrzów i w trzech pierwszych meczach ligowych. Wrócił akurat na koniec rządów Aco Vukovicia i początek kadencji Czesława Michniewicza, żeby zagrać nieznaczący epizod z Górnikiem Zabrze, przyzwoite zawody z amatorami z Drity i katastrofalne z Karabachem.
Wyobrażamy sobie lepsze przywitania z nowym pracodawcą.
Stanowczo.
A jednak od tego czasu, co wiąże się naturalnie z powrotem do pełnego zdrowia i odnalezieniem w zespole, było już tylko lepiej. Dużo lepiej. Josip Juranović odnalazł rytm. W kolejnych dziewięciu ligowych meczach słabiej zagrał tylko raz – z Lechem. I to, umówmy się, niekorzystne wrażenie potęguje przede wszystkim głupia bramka samobójcza i kilka nerwowych zachowań z pierwszej połowy, bo w drugiej odsłonie Chorwat wyglądał już znacznie pewniej. Poza tym nie schodzi poniżej solidnego poziomu, a to mało powiedziane, bo często ten solidny poziom przekracza.
Najlepiej obrazują to noty, które mu wystawialiśmy: 7, 7, 5, 6, 3, 6, 5, 6, 6.
Trójka oczywiście za Lecha. Dobra, ale żeby nie rzucać samymi cyferkami: Juranović gra dokładnie tak, jak miał grać. Zapowiadano, że to prawy obrońca z mocno ofensywnymi inklinacjami, podłączający się do ataków, dobrze czujący się z piłką przy nodze, niepanikujący przy wyprowadzaniu piłki spod własnej bramki, potrafiący kiwnąć, zrobić przewagę, dośrodkowań, asystować, zejść do środka, a zarazem słabszy w defensywie, ale też nie jakiś tragiczny.
I tak właśnie jest.
Według Ekstrastats (stan na 12. kolejek) stworzył trzy okazje kolegom i zaliczył jedenaście kluczowych podań. W tej pierwszej kategorii najlepszy w całej lidze jest Fran Tudor z siedmioma stworzonymi okazjami, w Legii taki sam wynik jak Chorwat wykręcili Luquinhas, Wszołek i Mladenović, a wśród bocznych obrońców Getinger i Pietrzak wykreowali więcej, a Holubek, Janża, Olszewski tyle samo.
Zaś jeśli chodzi o kluczowe podania – w Legii wyprzedzają go Luquinhas, Wszołek, Mladenović, Gwilia, Antolić, a wśród bocznych defensorów Pietrzak (30), Janża (24), Mladenović (21), Alan Czerwiński (17), Matynia (12), Holubek (12) i Rapa (12). Bilans bardzo przyzwoity, zważywszy również na to, że Juranović nie grał w trzech pierwszych ligowych spotkaniach, a i jasne jest, że z przodu Legia ma kim grać, więc siłą rzeczy zdobycze statystyczne rozkładają się na większą liczbę zawodników.
Jakie konkrety dał 25-letni chorwacki obrońca? Ano całkiem przyzwoite – gol i trzy asysty.
Klasowa podcineczka z Cracovią, którą wykończył Mladenović.
Spokojniutkie nawinięcie sobie Sadloka i całkiem niezłe dośrodkowanie na głowę Pekharta w meczu z Wisłą Kraków.
Z Wartą odnalazł się w polu karnym, po kombinacyjnej akcji, ni to strzelając, ni to podając, tak, że futbolówka nabiła głowę Pekharta i wpadła do bramki beniaminka.
No i na deser brameczka ze Śląskiem – przyjęcie, przymierzenie, ciasteczko.
W międzyczasie dostał też powołanie na listopadowe zgrupowanie reprezentacji Chorwacji i zagrał trzykrotnie. Spory zaszczyt, bo wychodził na boisko w drużynie wicemistrzów świata, ramię w ramię chociażby z Ivanem Perisiciem, Luką Modriciem czy Mateo Kovaciciem. Z Turcją zagrał średnio, ze Szwecją solidnie, a z Portugalią całkiem solidnie, tym bardziej, że z boisk Ekstraklasy został rzucony na pojedynki z Joao Felixem czy Cristiano Ronaldo. I to pewnie nie koniec jego reprezentacyjnych przygód. Jego szanse na wyjazd na Euro znacznie urosły.
Josip Juranović zalicza więc bardzo udaną rundę. Pozwolił Legii zapomnieć o Marko Vesoviciu, a pamiętajmy, że mówimy o facecie, który w okresie post-pandemicznym, przed kontuzją, grał tak, że z pełnym przekonaniem nazywaliśmy go najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy. Pisaliśmy tak:
W jego przypadku zaskoczeniem jest przejście ze statusu ligowego średniaka do ligowej gwiazdy. Sądziliśmy, że Czarnogórca dobrze już znamy i niczym nas nie zaskoczy. Dobry w ofensywie, znacznie gorszy w defensywie, mający przebłyski, ale i nie stroniący od jakichś odpałów.
Tak był postrzegany.
W tym roku jednak Vesović wszedł szczebel wyżej i wyrósł na najlepszego prawego obrońcę Ekstraklasy. Z przodu szalał, w tyłach solidny, nie było się do czego przyczepić. Nim doznał poważnej kontuzji wykluczającej go z gry do końca roku, zaliczył wiosną cztery występy na siódemkę i jeden na ósemkę. Po raz ostatni poniżej noty wyjściowej zagrał w listopadzie. Sztos. Będzie go Legii brakowało, wypełnienie luki po nim to jedno z największych wyzwań stojących teraz przed Vukoviciem.
Paweł Stolarski tej luki nie wypełnił, Michał Karbownik również i słusznie został przestawiony na środek pomocy, ale Juranović – już tak, jak najbardziej, bez dwóch zdań. Inna sprawa, że Marko Vesović powoli wraca do zdrowia i w styczniu powinien być już blisko powrotu na boiska. A to oznacza, że obu panów, prezentujących dosyć podobny styl gry, czeka zacięta rywalizacja o miejsce w składzie. Wiosną 2020 błyszczał jeden, jesienią 2020 błyszczał drugi.
Josip Juranović w Przeglądzie Sportowym.
– Zdaję sobie sprawę, że mój transfer był po części spowodowany kontuzją Marko. Nie powiem jednak, że będę z nim walczył o pierwszą jedenastkę, bo on jest moim bardzo dobrym kolegą. Życzę mu jak najszybszego powrotu do zdrowia. Cała drużyna na niego czeka. Kto wie, być może będziemy grali razem.
Marko Vesović w TVP Sport.
Chcę zostać w Legii, bo podoba mi się w klubie, jak i w Warszawie, gdzie zadowolona jest moja rodzina. Jestem chętny, by wciąż być przy Łazienkowskiej, ale na razie patrzę krótkowzrocznie – zależy mi w pierwszej kolejności na powrocie na boisko.
(…)
Jura trafił na Łazienkowską po mojej kontuzji. To świetny chłopak, który osiągnął świetną formę i to cieszy. Mogę nazwać go przyjacielem, bo szybko złapaliśmy kontakt. Gra w chorwackiej kadrze z pewnością jest dla niego powodem do dumy. To reprezentacja mająca kapitalnych zawodników i cały klub musi być zadowolony, że ma gracza w takiej drużynie. Juranović wiele daje Legii. To świetna rzecz dla wszystkich i oby było tak dalej.
Czesław Michniewicz będzie więc borykał się z niemałym kłopotem bogactwa na prawej obronie. I jasne, Juranović może grać w środku pola, a Vesović na skrzydle, ale przecież i tam Legia ma niesamowity ścisk. No i po co zmieniać im pozycje, skoro ewidentnie widać, że najlepiej czują się tam, gdzie aktualnie grają. Bałkańskie charaktery, mogą się nawzajem chwalić w mediach, ale rywalizować pewnie będą na noże.
Fot. Newspix