Reklama

Na co tak naprawdę stać Cracovię?

redakcja

Autor:redakcja

12 grudnia 2020, 12:58 • 8 min czytania 13 komentarzy

Gdyby nie pięć minusowych punktów w tym sezonie, to Cracovia zajmowałaby właśnie siódme miejsce. Do podium traciłaby pięć oczek, byłaby między Pogonią a Jagiellonią. Taki jest dziś realny obraz Cracovii. Pytanie – czy stać ją na coś więcej? Jakie ma argumenty za tym, by powalczyć w tym sezonie – może nie z Legią – ale z drużynami pokroju Górnika czy Zagłębia Lubin? I też co może być jej kulą u nogi przy próbie wskoczenia na wyższy pułap punktowy?

Na co tak naprawdę stać Cracovię?

Nie będziemy was czarować – to nie jest tak, że na mecze Cracovii czekamy od poniedziałku. Że we wtorek i środę Ligę Mistrzów oglądamy z myślą „fajny kiwa ten Neymar, nieźle podaje ten Goretzka, ale obejrzałoby się Fiolicia z Rapą”. Natomiast widzimy też cały zastęp klubów, które w Ekstraklasie wyglądają znacznie gorzej od „Pasów” pod względem jakości kadry.

Wydawałoby się, że Cracovia w tym sezonie może być jedynie zakładnikiem środka pola. W obecnym systemie ESA30 z jedną spadającą drużyną „Pasy” mogłyby się spokojnie usadowić na miejscach 6-10 i przebimbać do końca roku bez poważniejszej presji. Ale oczekiwania kibiców są większe – przecież oni mają w pamięci świeże obrazki w gry w eliminacjach do Ligi Europy, nie tak dawno świętowali też zdobycie Pucharu Polski. Apetyty są większe niż to, by bić się o miejsce w wirtualnej górnej ósemce. Ale jakie argumenty stoją za tym, by Cracovia włączyła się do walki o coś więcej?

Dlaczego mogą pójść wyżej?

Bo są dobrze zorganizowani

Tego „Pasom” odmówić nie możemy. Choć średnio podoba nam się taki styl grania i na pewno Cracovia nie przyciąga nim przed ekrany telewizorów, to wielu drużynom z krakowianami gra się po prostu trudno. Zespół Michała Probierza ma swój styl grania – nawet jeśli prosty, jeśli siermiężny, jeśli wręcz momentami prymitywny, to jest to jakiś styl.

„Pasy” bazują na organizacji gry w defensywie i szybkim przechodzeniu z obrony do ataku. Poza tym posyłają na pęczki te swoje osławione już dośrodkowania. Cracovia potrafi zamęczyć rywali graniem dobrze przesuwającą formacją obrony, którą wspiera jeszcze dwóch cofniętych pomocników w środku pola. A i skrzydłowi często bardzo głęboko pomagają swoim kolegom z boków obrony.

Reklama

Na organizacji można daleko zajechać. Śląsk jest tego dobrym przykładem. Lechia miała taki okres za Stokowca, że paskudnie trudno grało się ligowcom na ten pragmatyczny styl. I Cracovia od dłuższego czasu pokazuje, że na bycie tym wkurzającym rzepie na ogonie można daleko zajechać.

Mają Sergiu Hancę i Pelle van Amersfoorta

Holender nie jest może największą gwiazdą ligi, ale w klasyfikacji ligowych dziesiątek na pewno znalazłby się u nas dość wysoko. Nie jest może czarującym Ramirezem, efektownym Lopezem czy nawet Gwilią. Ale przy swojej uniwersalności w grze jako dziesiątką i jako taki fałszywy napastnik może dawać sporo. W zeszłym sezonie miał osiem goli, trzy asysty i dwa kluczowe podania – to wynik przynajmniej przyzwoity.

Za to Hanca był jednym z najproduktywniejszych skrzydłowych całej ligi. Piętnaście goli, sześć asysty i pięć kluczowych podań klasyfikowało go w ścisłej czołówce ligi. Jeśli ktoś ciągnął ofensywę „Pasów” to właśnie on.

I w tym sezonie jest podobnie. Duet Hanca-Pelle maczał palce już przy jedenastu trafieniach ekipy Michała Probierza. W podobnej kategorii wagowej chodzi z nimi tylko Loshaj (2G, 1A, 3KP). Ale jeśli Cracovia chce o czymś myśleć, to musi szukać właśnie tego duetu na boisku. Choć ciekawi też jesteśmy tego, jak Probierz będzie w stanie zmieścić w składzie Alvareza i Pelle? Pewnie Niemiec w tym wypadku skończy w ataku, bo żal byłoby sadzać van Amersfoorta na ławce.

Dlaczego pozostaną w środku stawki?

Bo kiedyś trzeba zaatakować

Filozofia gry oparta na reakcji na grę rywala jest skuteczna – do czasu. Ostatecznie prym w lidze wiodą drużyny grające futbol proaktywny. Weźmy na przykład Raków Częstochowa czy Górnik Zabrze – zespoły, które budżetem nie dorastają do Legii czy Lecha, ale sposobem grania próbują dominować nad rywalami. Cracovii grozi jednak wpadnięcie w pułapkę oczekiwania na rywala.

M.in. dlatego „Pasom” nie udało się pokonać czy to Stali, czy Podbeskidzia. Krakowianie popełniali wówczas błędy w obronie i to jest fakt, ale w starciach z takimi rywalami trzeba po prostu pokazać jakościową wyższość. Jak to robić – instruktaż przeprowadziły chociażby drużyny Piasta, Wisły Kraków czy Lecha.

Reklama

Cracovia ma problem z dominacją. I nawet jeśli w swoim reaktywnym sposobie gry będzie w stanie napsuć dużo krwi – dajmy na to – Lechowi, o tyle może remisować mecze, w których teoretycznie kadrowo jest lepsza, ale nie będzie potrafiła przekuć tego na realną przewagę w kreacji szans czy kontroli nad meczem.

Bo nie ma lidera ataku

Szesnaście goli strzelonych przez Cracovię w tym sezonie Ekstraklasy rozłożyło się na jedenastu piłkarzy. Część kibiców powie pewnie, że to dobrze – wszak po co uzależniać się od jednego typowego snajpera, skoro mogą strzelać wszyscy? Ale nie ulega wątpliwości, że „Pasom” przydałby się ktoś, kto wziąłby na siebie ciężar strzelania goli. To chyba główny powód, dla którego można wątpić dziś w obecności Cracovii w czubie tabeli.

W ostatnich latach nie brakowało po tej części Błoń snajperów z prawdziwego zdarzenia. Przecież pamiętamy Airama Cabrerę, który zdobywał bramki seriami. Pamiętamy też takiego gościa, który dzisiaj trafia w barwach Herthy Berlin, a wcześniej strzelał dla Genoi i Milanu. W zeszłym sezonie za strzelanie w pasiastej koszulce odpowiedzialny był Rafael Lopes. Każdy z nich potrafił w całym sezonie sieknąć dwucyfrową liczbę bramek.

Ale ani Piątka, ani Cabrery, ani Lopesa w zespole Michała Probierza już nie ma. I o ile do tej pory ta sztafeta napastników miała ciągłość, o tyle wydaje się, że coś się w Krakowie zacięło. Po części przez pecha, a po części przez to, że Cracovia nie ściągnęła rasowej dziewiątki w letnim oknie transferowym. Latem klub sprowadził Rivaldinho i Marcosa Alvareza. I co?

I Alvarez się sprawdził. Ma zastawkę, potrafi kiwnąć, sporo widzi. Sęk w tym, że najlepiej wyglądał wtedy, gdy grał nieco głębiej. Tam mógł wykorzystać swoje atuty odnajdywania się w tłoku, umiał rzucić piłkę na skrzydło. Zresztą wystarczy spojrzeć na jego sylwetkę – trochę przypomina nam nabitego Denisa Rakelsa, który jak w siatkówce wchodził z drugiej linii do ataku. No i ten właśnie Alvarez ma póki co jedno trafienie na koncie. I w tym roku tego dorobku nie powtórzy – wypadł z urazem, wróci prawdopodobnie na początek wiosny.

Trzech zastępców, żaden nie daje goli

Przy braku Alvareza pozycją jedynego napastnika w ataku dzielą się Rivaldinho, Filip Piszczek oraz Tomas Vestenicky.

Najrzetelniej z nich do tej pory wygląda Piszczek, ale mówimy tutaj o ogólnej postawie na boisku. Jaki jest Piszczek – każdy widzi. Powalczy, przepchnie się, przyciśnie w pressingu, wygra głowę, ale snajperem na pewno nie jest. Jego rekord strzelecki w jednym sezonie wynosi sześć trafień – zrobił to dwa sezony temu w barwach „Pasów”, rok wcześniej z takim samym dorobkiem zakończył rok w Sandecji. Trudno zatem oczekiwać, że nagle będzie regularnie trafiał do siatek rywali i włączy się o rywalizacje chociażby o miano najskuteczniejszego Polaka w lidze. Bo o biciu się o koronę króla strzelców nawet nie ma co myśleć.

Rivaldinho? Cóż, jeśli grałoby tylko nazwisko, to chłop błyszczałby jak mało kto w tej lidze. Jego problem polega jednak na tym, że grają umiejętności. A te albo ma skromne, albo bardzo skutecznie je ukrywa. Z regularnie grających napastników Ekstraklasie to on wypada najsłabiej z całej stawki.

Ostatnio robiliśmy nawet zestawienie wybranych snajperów, którzy rozegrali minimum 500 minut w tym sezonie.

  • Mateusz Kuzimski – 978 minut – 4 gole/1 asysta/0 kluczowych podań
  • Jesus Jimenez – 943 minuty – 8/0/3
  • Tomas Pekhart – 915 minut – 10/0/0
  • Flavio Paixao – 886 minut – 7/0/0
  • Mikael Ishak 869 minut – 7/1/3
  • Jakov Puljić – 796 minut – 8/1/0
  • Vladislavs Gutkovskis – 796 minut – 5/0/1
  • Kamil Biliński – 774 minuty – 5/0/0
  • Dominik Steczyk – 713 minut – 1/0/0
  • Samuel Mraz – 678 minut – 1/0/1
  • Alex Sobczyk – 634 minuty – 1/3/0
  • Erik Exposito – 562 minuty – 2/2/0
  • Piotr Krawczyk – 550 minut – 2/0/0
  • Jakub Świerczok – 518 minut – 4/0/0
  • Łukasz Zwoliński – 517 minut – 3/0/1
  • Rivaldinho – 515 minut – 1/0/0
  • Luca Zahović – 500 minut – 1/2/0

Tak to wyglądało przed tą serią gier. Zatem po Rivaldinho po prostu niewiele już się spodziewamy. Po tej ponad 1/3 sezonu stawiamy go na podobnej półce co Samuel Mraz czy Dominik Steczyk. Najzwyczajniej nie da się go traktować jako realną siłę ognia. Zwłaszcza, że on często nawet nie tyle, że nie strzela, a po prostu wcale nie uczestniczy w grze. Bywa tak, że napastnik może nie ładuje tuzina goli, ale przydaje się w fazie budowania ataków, robi miejsce kolegom, rozbija defensywę rywala. A Rivaldinho? On na ogół statystuje. Patrzymy na nasze noty w przypadku syna Rivaldo i wychodzi na to, że gość rozegrał do tej pory jeden średni mecz i same słabe. 3, 2, 2, 5, -, -, 3, 2, 3, 2.

Wobec tego trzeba liczyć na Vestenickiego. A doskonale wiemy, że nigdy nie był i pewnie nie będzie to gracz z wysokiej półki. Uniwersalny zapchajdziura, który zagra i na skrzydle, i na dziesiątce i w ataku, ale przecież go znamy. To będzie taki Michael Gardawski ofensywny. Fajerwerków nie odpali, ataku nie dźwignie, wskoczy na pustą pozycję i coś pokaże. Ale żeby opierać na nim atak zespołu, który ma ambicje walki o europejskie puchary? Cóż, niekoniecznie.

Pauzy nie pomagają w budowaniu napastników

Michał Probierz mówił, że w przypadku ofensywy Cracovii trzeba brać pod uwagę absencje. Piszczek wrócił z Włoch po kontuzji. Rivaldinho przechodził przez zarażenie koronawirusem i według relacji przechodził go dość ciężko. Alvarez jest kontuzjowany i w tym roku już najprawdopodobniej nie zagra. Atak był rozregulowany, ale czy tłumaczy to tak skromny dorobek całej czwórki grającej w ataku? W czwórkę strzelili pięć goli, Alvarez dorzucił do tego dwie asysty na konto napastników. Tyle samo bramek na koncie mają w pojedynkę – Lopez, Gutkovskis, Pich czy Biliński. A Pekhart zdobył dwa razy tyle goli, co oni w czwórkę. To dość wymowne. I to też nie jest tak, że kwartet napastników „Pasów” nie oddaje strzałów. Alvarez ma ich na koncie 20, Rivaldinho – 12, Piszczek – 11, Vestenicky – 10. Brakuje po prostu skuteczności.

Być może „Pasy” muszą po prostu dotrwać do końca sezonu na Piszczku lub Vestenickim, a po powrocie Alvareza ten dźwignie odpowiedzialność za strzelanie goli. Natomiast alternatywną wersją jest przyznanie się do błędu z Rivaldinho. A co za tym idzie – ściągnięcie do ataku gościa, który po prostu trafia w ten biały prostokąt.

fot. FotoPyk

Najnowsze

Polecane

Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”

Jakub Radomski
0
Agent zdradza kulisy siatkówki. „Było grubo. Bednorz w Rosji mógł trafić do więzienia”
Ekstraklasa

Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, ale są opcje mniej i bardziej perspektywiczne

Przemysław Michalak
6
Kto wchodzi do pucharów, ten na nie zasługuje, ale są opcje mniej i bardziej perspektywiczne

Komentarze

13 komentarzy

Loading...