W piątkowej prasie wiele ciekawych materiałów. Karolina Bojar komentuje wydarzeniach związane z Derbami Krakowa, Mateusz Kuzimski opowiada o pracy w Anglii, Tomas Pekhart mówi o wszystkich zaletach pobytu w Legii. Oprócz tego m.in. sylwetki Marko Roginicia i Norberta Wojtuszka.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Od marca do listopada 2021 roku biało-czerwoni rozegrają minimum 15 meczów.
Pod względem liczby meczów w jednym roku kalendarzowym rekordowy pozostaje 1980. Prowadzona przez Ryszarda Kuleszę reprezentacja rozegrała w nim 18 spotkań na czterech kontynentach. Oprócz Europy wystąpiła w Afryce (Maroko), Azji (Irak) i Ameryce Południowej (Brazylia, Boliwia, Kolumbia, Argentyna). Kadra Brzęczka może poprawić wyczyn sprzed 30 lat – musi „tylko” zagrać w finale ME.

Tomas Pekhart o tym, jak dobrze czuje się w Legii Warszawa i jak dobrze mu idzie.
ROBERT BŁOŃSKI: W Legii odnalazł pan swoje sportowe miejsce na ziemi?
TOMAŠ PEKHART (LIDER KLASYFIKACJI STRZELCÓW EKSTRAKLASY): Od pierwszego dnia czułem się tutaj bardzo dobrze, w klubie panuje rodzinna atmosfera. Na boisku mogę cieszyć się grą, sprawia mi radość. Na pewno pomagają w tym gole, regularne występy oraz zwycięstwa.
Dopiero w lutym minie rok, odkąd znalazł się pan w Legii, ale czy już teraz może pan powiedzieć, że to najlepsze 10 miesięcy w pana piłkarskim życiu?
Najlepszy okres miałem w sezonie 2010/11, po którym pożegnałem się z ligą czeską. Już w 2010 roku zdobyłem 11 bramek dla FK Jablonec. Wiosną wypożyczono mnie do Sparty Praga i dołożyłem siedem trafień. W trakcie przygotowań zdarzył się incydent, który prawdopodobnie przesądził o tym, że o jedno trafienie przegrałem rywalizację o koronę króla strzelców z Davidem Lafatą. Podczas obozu przygotowawczego Sparta nie miała dla mnie koszulki, więc w sparingu wystąpiłem w t-shircie innego zawodnika. Niestety, było to oficjalne spotkanie i zostałem zdyskwalifikowany na dwa mecze ligowe. W sumie wiosną opuściłem aż cztery spotkania. Na finiszu zabrakło mi gola. Tamten sezon rozpoczęliśmy z Davidem w Jabloncu. W pierwszej rundzie on strzelił tylko pięć goli. Po moim odejściu do Sparty odblokował się i zaczął trafiać jak na zawołanie. Nie opuścił żadnego meczu. Przed ostatnią kolejką mieliśmy po 17 goli. Ja trafiłem raz, a on dwa.
Może w Polsce uda się zostać królem strzelców?
Spokojnie, do końca jeszcze długa droga, nawet nie ma połowy rozgrywek. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem, jak w tym momencie wygląda klasyfikacja najskuteczniejszych. Liczy się przede wszystkim sukces drużyny i mistrzostwo. OK, chciałbym zostać królem strzelców, ale tylko pod warunkiem, że moje gole pomogą zespołowi w obronie tytułu.
Dziesięć goli i żadnej asysty.
Tak się złożyło. Wynika to ze sposobu gry Legii i zadań od trenera. Kiedy mamy piłkę i atakujemy, nie cofam się do rozegrania. Po stracie pomagam w odbiorze, ale rzeczywiście trudno mi upolować ostatnie podanie. Z Lechią mogłem mieć asystę do Karbownika, ale zbyt mocno podałem. A kiedy już mam piłkę przy nodze poza polem karnym, to nie mam zbyt wielu opcji do dogrania.

Mauro Cantoro przemówił przed meczem Wisły Kraków z Legią.
Argentyńczyk od siedmiu lat mieszka w Peru. – Po skończeniu z grą w piłkę miałem szczęście, mogłem pracować w Universitario de Deportes Lima jako asystent trenera pierwszej drużyny. Potem zacząłem karierę w mediach, byłem ekspertem. Robiłem to przez trzy lata, występując w poważnej peruwiańskiej telewizji sportowej. Na początku tego roku zrezygnowałem, pandemia mocno skomplikowała sprawy. Teraz szukam pracy w charakterze szkoleniowca. Karierę robi za to moja żona, która jest dyrektorem w dużej międzynarodowej firmie kosmetycznej. Świetnie sobie radzi – opowiada nam Cantoro.
„El Toro” ma nadzieję, że jeden z synów pójdzie w jego ślady. W ubiegłym roku podpisał z klubem z Limy pierwszy profesjonalny kontrakt. – Mauro junior pasjonuje się samochodami, a Tiago zakochał się w futbolu. Kto wie, może któregoś dnia założy koszulkę Wisły? Przecież trenował w drużynach młodzieżowych Białej Gwiazdy – uśmiecha się Argentyńczyk.
– W Limie na pewno żyje się inaczej niż w Krakowie. Czuję się tu jednak świetnie, ludzie mnie szanują i cenią tak jak pod Wawelem. Jeśli chodzi o poczynania Wisły, jestem na bieżąco. Śledzę wyniki, czytam nawet wiadomości dotyczące tego, co się dzieje przy Reymonta. Kocham Wisłę, bo spędziłem tam swoje najlepsze lata w karierze. Oczywiście nie mam już regularnego kontaktu z zawodnikami tamtej drużyny, ale czasem jeszcze wymieniamy wiadomości. Nie tak dawno pisałem do Daniela Dubickiego, „Baszcza”, „Kosy” czy Maćka Żurawskiego. To ludzie, którzy są w moim sercu – zaznacza Cantoro.

Swoją grą pomocnik Rakowa Ivi Lopez nawiązuje do najlepszych obcokrajowców w historii ligi. Dołącza do wielkiej trójki – Maora Meliksona, Danijela Ljuboji i Vadisa Odjidji-Ofoe.
– Z pewnością jest to piłkarz, który może być gwiazdą naszej ligi – uważa ekspert Canal+ Maciej Murawski. – Melikson, Ljuboja czy Vadis przerastali umiejętnościami ekstraklasę. Ivi też ma taki potencjał. Osobiście najbardziej byłem pod wrażeniem Odjidy-Ofoe. Belg był o dwa lata starszy od Lopeza w momencie, w którym przyszedł do Legii. Maor miał tyle samo lat co Hiszpan, a Danijel trafił do Warszawy po trzydziestce. Był trochę jak Rivaldo, który po Barcelonie i Milanie błyszczał w Grecji techniką i doświadczeniem, podobnie jak Serb u nas. Wracając do Iviego, wydaje mi się, że on z tej grupy ma jedno z lepszych wejść do ekstraklasy. Zastanawiam się, czy to, co pokazuje, to jest już jego optymalny poziom, czy może stać go na jeszcze więcej – dodaje były piłkarz między innymi Lecha i Legii.
Melikson w swoich pierwszych dziewięciu występach w ekstraklasie miał dwa gole i cztery asysty. Vadis na początku nie zachwycał, bo był słabo przygotowany fizycznie. W takim samym czasie wypracował tylko dwa ostatnie podania. Swoją wielkość pokazał później (3 trafienia i 12 asyst). Z kolei Ljuboja w pierwszych dziewięciu spotkaniach naszej ligi zdobył sześć bramek i miał asystę.
W karierze 19-letniego Norberta Wojtuszka z Górnika Zabrze przygód nie brakuje.
Norbert Wojtuszek zapewne nie trafiłby tak szybko do ekstraklasy, gdyby nie pandemia. Jego były trener w Pogoni Siedlce Marcin Płuska z przymrużeniem oka nazywa go jej jedynym wygranym w Polsce. Pomogło zamknięcie siłowni przez rząd, bo według trenerów nastolatek spędzał tam za dużo czasu, co zaczęło źle wpływać na jego grę.
Latem zeszłego roku Wojtuszek wykonał ważny krok w karierze – zmienił drużynę juniorów Cracovii na seniorską Pogoni. Cztery lata starszy Kacper Falon zapamiętał ich pierwsze spotkanie w Siedlcach. Wspólnym tematem do rozmowy okazała się praca z Michałem Probierzem. Falon trenował u niego w Jagiellonii, a Wojtuszek w Cracovii, gdy dostał zaproszenie na kilka treningów z pierwszą drużyną. Przy Wielickiej chcieli, żeby został. Zaproponowali grę w III-ligowych rezerwach i od czasu do czasu treningi z pierwszym zespołem. Wybrał II ligę w Siedlcach. Falona zaciekawiło, dlaczego nowy kolega tak często chodzi do siłowni. – A bo lubię. Pewnie byłbym kulturystą, ale piłka zapewnia lepsze zarobki – szczerze odparł Wojtuszek.

Mając 16 lat Marko Roginić był bramkarzem. Dziś Chorwat to napastnik Podbeskidzia, dla którego nie strzelił jeszcze gola w ekstraklasie.
Masz dobry refleks, będziesz coraz wyższy. Powinieneś spróbować swoich sił na bramce – usłyszał od trenera. Marko Roginić miał dziewięć lat, a sytuacja miała miejsce w jego pierwszym klubie, w rodzinnym Bjelovarze – mieście leżącym na wschód od Zagrzebia, liczącym dzisiaj ponad 40 tysięcy mieszkańców. – Pamiętam, że jedną połowę rozegrałem wtedy w polu, a drugą na bramce i spisałem się dobrze. Bronienie strzałów było czymś nowym, ciekawym. Spodobało mi się i tak na lata zostałem bramkarzem – wspomina Roginić, który od stycznia ubiegłego roku jest… napastnikiem Podbeskidzia Bielsko-Biała.
Pozycję zmienił bardzo późno, bo w wieku 16 lat. – Stwierdziłem, że nie chcę już być bramkarzem. Przeniosłem się do drużyny z Varaždina, przekazując wszystkim, że teraz będę napastnikiem. Występowałem w zespołach młodzieżowych, poziom nie był zbyt wysoki, dlatego dość łatwo zaadaptowałem się do nowej pozycji. Na początku strzelałem niewiele goli, ale z czasem szło mi coraz lepiej – opowiada Chorwat. Przełom w jego karierze nastąpił na początku 2017 roku, gdy 21–letni Roginić wyjechał z Chorwacji i przeniósł się do słoweńskiego drugoligowca, NK Nafty Lendava. W sezonie 2017/18 zdobył 21 bramek w 28 spotkaniach i został królem strzelców rozgrywek. – Pamiętam pięć spotkań ligowych, które rozgrywaliśmy w dwa tygodnie. Marko zdobył w nich 13 goli. To było niesamowite. Wiedzieliśmy, że wystarczy mu tylko podać piłkę, a on zaraz trafi do siatki. Robił wtedy na boisku, co chciał – opisuje Leon Šeruga, wówczas obrońca klubu z Lendavy.

Przygoda z piłką Mateusza Kuzimskiego z Warty Poznań długo nie układała się jak trzeba. Musiał wiele przejść, by być teraz tu, gdzie jest.
Pobudka, dojazd do pracy. W niej ostatni etap produkcji, czyli pakowanie warzyw na palety. Dziennie dziesięć–dwanaście godzin w tym rytmie, a w sezonie letnim nawet piętnaście. W trakcie przerzucania kolejnej partii warzyw (selera) w głowie mnóstwo pytań i wątpliwości. Najczęstsze z nich: co ja tu robię? Kolejny dzień ciężkiej pracy skończony. Po przyjściu do domu jedyne pragnienie to pójście spać. Tak jeszcze kilka lat temu wyglądał przeciętny dzień Mateusza Kuzimskiego, napastnika Warty Poznań. W czasie pracy cały dzień trwała walka ze sobą i pytaniami. Przecież od dziecka mój plan był inny: chciałem być piłkarzem. Nie chciałem łączyć pracy fizycznej z grą w piłkę, więc cały czas myślałem, jak to zmienić – wspomina 29-latek.
Jak to się stało, że Kuzimski wyjechał pracować do Anglii? Trzeba wrócić do Tczewa, rodzinnego miasta zawodnika i początków gry. – W Tczewie było wówczas dwóch urwisów, których reprezentowałem – Paweł Wszołek i właśnie Mateusz. Paweł poszedł do Polonii Warszawa za dosyć dobre pieniądze – tłumaczy Robert Sierpiński, menedżer Kuzimskiego. W 2011 roku napastnik był blisko przejścia do GKS Bełchatów. Zimą w jego barwach rozegrał dwa sparingi – z ŁKS Łódź i Koroną Kielce. W jednym strzelił gola, a w drugim dograł piłkę do pustej bramki Marcinowi Żewłakowowi. Jan Złomańczuk i trener Paweł Janas byli zdecydowani na transfer, ale chcieli go najpierw wypożyczyć na pół roku z opcją pierwokupu. Na to nie chcieli przystać w Tczewie. Dlaczego?
– Chyba w klubie mieli w pamięci transfer Wszołka sprzed roku, za którego Józef Wojciechowski zapłacił naprawdę dobre pieniądze. Liczono chyba, że co roku będą robić taki transfer i nie chciano czekać pół roku. To trochę Mateusza podłamało, choć trener Bogusław Baniak wziął go do Miedzi. Tam z różnych powodów się nie udało i zdecydował się wyjechać – wyjaśnia Sierpiński.

Karolina Bojar komentuje wydarzenia w derbach Krakowa, obrażanie Daniela Stefańskiego i swoje sympatie kibicowskie.
IZABELA KOPROWIAK: Kibicuje pani Wiśle Kraków?
KAROLINA BOJAR-STEFAŃSKA: Pochodzę z Krakowa, w tym mieście mieszkałam przez 20 lat. Przez pewien okres życia byłam lekkoatletką, tyle że w Cracovii, w tych barwach zdobyłam mistrzostwo Małopolski w biegach przełajowych na 3000 metrów.
A jednak władze Cracovii twierdzą, że pani mąż nie był obiektywny podczas derbów Krakowa, bo pani kibicuje Wiśle.
Ludzie wysyłają mi zdjęcia kobiet w koszulkach Wisły i proszą, abym się do tego odniosła. Tyle że to nie ja jestem na tych zdjęciach, te dziewczyny nawet nie są do mnie podobne. Nigdy nie siedziałam ani na trybunach stadionu Wisły, ani Cracovii w koszulkach tych zespołów. Takie oskarżenia jednak krążą w sieci. Jak mam się odnosić do takich bzdur? Jednym z dowodów, do którego odwołał się prezes Filipiak w wywiadzie dla Wirtualnej Polski, było zdjęcie wykonane podczas castingu zorganizowanego przez Wisłę Kraków. Z okazji Dnia Kobiet tworzono Kobiecą Eskortę na ligowe mecze. Nie byłam w niej, ale brałam w tej akcji udział. Moje zdjęcie wrzucono wtedy na Instagram, oczywiście nie byłam na nim w koszulce Wisły, a w prywatnej różowej sukience. Ale to miało być dowodem na moje kibicowanie Wiśle. Tłumacząc to, czuję się naprawdę zażenowana, że muszę się odnosić do takich rzeczy.
Było też zdjęcie wykonane na stadionie Wisły Kraków, na którym siedzi pani na ławce rezerwowych, a jeden z hasztagów brzmiał #myclub.
Był też pod nim hasztag #premiership. Miałam wtedy 16 lat, znaczniki wstawiałam, aby zwiększyć grono odbiorców. Po to one też są: mają poszerzyć zasięg zdjęcia. A wie pani, dlaczego w ogóle tam byłam? Bo jako zawodniczka Cracovii miałam fizjoterapeutę, który przyjmował na stadionie Wisły. Przy jednej z wizyt usiadłam na ławce. Ot i cała historia. Swoją drogą bardzo podobne zdjęcie zrobiłam też podczas zwiedzania Camp Nou w Barcelonie.
To zdjęcie zniknęło jednak z pani Instagrama.
Zarchiwizowałam je. Zrobiłam to po to, by nie tworzyła się pod nim bezsensowna, kuriozalna dyskusja. Nie chcę brać udziału w tym cyrku, dawać komuś pożywki do pisania bzdur.
Jak się pani czuje w środku tego zamieszania?
Kiedy zostałam wezwana do tablicy, poczułam, że jestem na dość pewnym gruncie, bo zawodowo zajmuję się prawem. Jeśli ktoś mi coś zarzuca, to pisemna odpowiedź jest moją działką. Nie jestem typem osoby, który siada w kącie i płacze. Ja działam.
A pani mąż?
Po derbach Krakowa był zażenowany całą skandaliczną otoczką i faktem, że zamiast mówić o święcie futbolu, wprowadzono do publicznej dyskusji kolejne nieprawdziwe wątki dotyczące życia prywatnego i atakujące rodzinę. Zazwyczaj nie odnosimy się do hejtu, natomiast ta sytuacja przekroczyła wszelkie granice i poczuliśmy powinność, by publicznie zabrać głos.

SPORT
Janusz Kudyba zapowiada najbliższą kolejkę Ekstraklasy. Siłą rzeczy najbardziej interesują go derby Dolnego Śląska.
Jak pan wspomina derbowe starcia Zagłębia ze Śląskiem? Miał pan okazję wystąpić po „obu stronach barykady”, a nawet ustrzelić dublet w dwóch spotkaniach, jeden szczególnie ważny.
– Zgadza się. To był 1991 rok, zdobyliśmy wtedy mistrzostwo. Przyjechaliśmy na stadion przy Oporowskiej. Mimo że Śląsk był wtedy na dość niskim miejscu w tabeli, to było w nim kilku świetnych zawodników, jak Adam Matysek czy Janusz Góra. Wygraliśmy 3:1, strzeliłem dwie bramki. Nie ukrywam, że ten mecz najbardziej utkwił mi w pamięci. Po pierwsze – zdobyliśmy wtedy tytuł, a po drugie – po kilku latach wróciłem na Oporowską i pamiętam reakcję wrocławskiej publiczności. Ten stadion nadal ma swoją magię, do tej pory, gdy na niego wchodzę, czuję podekscytowanie. Wracają do mnie fajne chwile. Wiadomo, kiedy zdobyłem dublet, publiczność wrocławska nie była do końca zadowolona, ale wtedy rozegraliśmy bardzo dobry mecz. Kilka lat później znalazłem się w Śląsku i też zdobywałem w jego barwach sporo bramek. Mimo niechęci kibiców w tamtym momencie, dość szybko zyskałem sobie ich sympatię.
Wówczas ponieśli was też kibice. Podobnie było rok temu, gdy padł wynik 4:4. Teraz jednak tak nie będzie z powodu obostrzeń. Ich brak wpłynie na atrakcyjność najbliższych derbów?
– Pamiętam gdy grałem w Motorze Lublin i zdobywaliśmy awans. Na stadionie było 30 tysięcy widzów. Przyjeżdżały duże marki, m.in Widzew. Podobnie było w Zagłębiu. Potem przy Oporowskiej było ich mniej, bo stadion nie mógł wszystkich pomieścić. Graliśmy czasem na Stadionie Olimpijskim. Tego nie da się zapomnieć. Zawsze powtarzam, że jest czynnik mobilizacyjny w postaci trenera, kolegów, ale gdy wychodzi się przed publikę… Nieważne, czy oni kibicują gospodarzom, czy gościom. Jak ktoś grał przy takiej publice, to na pewno bardzo mu tego brakuje. Kibice wyzwalają w zawodnikach dodatkowe emocje, a ci wznoszą się na szczyt swoich cech wolicjonalnych.

Jako trener Górnika Zabrze Marcin Brosz pokonuje kolejne bariery.
Latem 47-letni trener pobił rekord w ciągłości pracy w górniczym klubie, w którym nieprzerwanie pracuje od początku czerwca 2016 roku. Wcześniej najlepszy był legendarny Gerard Wodarz, wielka gwiazda Ruchu Chorzów i polskiej piłki okresu międzywojennego. Ten były reprezentant Polski prowadził Górnika w okresie, kiedy ten nie grał jeszcze wśród najlepszych, było to w okresie październik 1950 – listopada 1954. Brosz już przebił ten wynik, bo pracuje od prawie 4,5 roku.
Teraz „przeskoczył” kolejną legendę polskiej piłki, Huberta Kostkę, który mistrzem Polski z Górnikiem jako zawodnik był 8 razy, a potem dwukrotnie po mistrzostwo sięgał z zabrzanami jako trener w latach 80. Kostka prowadził Górnika w 177 oficjalnych meczach, a jak wylicza strona GórnikZabrzeStats Brosz uczynił to już 178 razy. „Jest trenerem, który najwięcej razy prowadził Górnika w historii” – podaje GórnikZabrzeStats. Dodajmy, że większości tych ligowych i pucharowych meczów zabrzanie rozstrzygali na swoją korzyść, bo ze 178 oficjalnych meczów 79 zakończyło się zwycięstwami, 44 remisami, a w 55 lepsi byli rywale. Średnia punktowa na mecz, to 1,58. Jest nieznacznie lepszy od Michała Probierza, z którym Broszowi przyjdzie się zmierzyć w sobotę. Były zawodnik Górnika, a obecnie wiceprezes i trener „Pasów” ma średnią – ze 139 oficjalnych gier – 1,53 pkt. W Krakowie pracuje jednak w nieporównywalnie lepszych warunkach finansowych niż Brosz w Zabrzu.

Mimo że jesienią Zagłębie Sosnowiec zawiodło na całej linii, działacze zimą nie planują kadrowej rewolucji.
Co bardziej niecierpliwi kibice już kilka tygodni temu zastanawiali się jak tym razem będą przebiegać kadrowe zmiany w Zagłębiu podczas ligowej przerwy. Wszelkie spekulacje ucina jednak prezes klubu, Marcin Jaroszewski, który głosi wszem i wobec, że… – Ta drużyna nie potrzebuje żadnej rewolucji, a najpewniej kilku drobnych korekt. Nie słyszę od trenera Moskala czy też pozostałych członków sztabu wielkich wymagań co do wzmocnień. Szkoleniowiec przekazał, że chce pracować z grupą, którą zastał. Jak sam podkreśla, ci zawodnicy, którzy są w drużynie, powinni dać jakość. Więcej wiary w siebie i ciut szczęścia. Myślę, że tego bardziej nam potrzeba niż kolejnych hurtowych zmian – podkreśla prezes sosnowiczan.
Z naszych informacji wynika, że zespół wzmocni trzech, maksymalnie czterech piłkarzy.

SUPER EXPRESS
Kamil Grosicki komentuje losowanie grup eliminacji do mundialu w Katarze.
Super Express”: – Jak przyjąłeś wyniki losowania, a przede wszystkim to, że w grupie zagramy z Anglią?
Kamil Grosicki: – To bardzo ciekawa grupa, a co do Anglii, to cieszę się, że trafiliśmy na nią. Będziemy z Anglikami walczyć o pierwsze miejsce w grupie. W pozostałych meczach to my będziemy faworytami, ale Węgry i Albania mają dobre zespoły, z którymi dawno nie graliśmy i nie wiemy, czego się po nich spodziewać. Mecze z Anglią od dawna są czymś wyjątkowym dla polskich kibiców, co doda tylko smaku tej rywalizacji.
– Patrząc na potencjał rywali, to wolałeś grać właśnie z Anglią czy z zespołem prezentującym bardziej techniczny futbol – Hiszpanią, Francją lub też Włochami?
– Myślę, że styl gry Anglików bardziej nam odpowiada. Są silni fizycznie, szybcy, wybiegani, a Hiszpania i Francja są jednak trochę mocniejsze piłkarsko i byłoby trudniej. Z Włochami graliśmy ostatnio dwa razy w Lidze Narodów, więc dobrze, że teraz zagramy z kimś innym z piłkarskiego topu.

Fot. Newspix