Dziś rozpoczęto rywalizacje o indywidualne medale mistrzostw świata w lotach. Na słoweńskiej Letalnicy rozegrano pierwsze dwie serie tych zawodów. Polacy? Chyba nieco gorzej, niż się spodziewaliśmy, ale pewne powody do zadowolenia są. O medal będzie jednak piekielnie ciężko, bo czołówka odskoczyła reszcie stawki.
Zespołowo – jest dobrze
Reprezentanci Polski pojawili się w Planicy rzekomo z czystymi głowami. Nie musieli się kłopotać długą podróżą do Niżnego Tagiłu na ubiegłotygodniowy Puchar Świata, bo tam wydelegowany został drugi skład. Kamil Stoch, Dawid Kubacki, Piotr Żyła i Andrzej Stękała przebrnęli bez większych kłopotów kwalifikacje (nie licząc problemów Dawida z plecami) i na dzisiejszy konkurs udawali się z nadzieją, że dadzą kibicom sporo radości.
A loty dają zwykle wręcz nadmiar pozytywnych emocji. Zawodnicy spędzają w powietrzu naprawdę dużo czasu, lądując grubo za dwusetnym metrem. Dzisiejsze warunki jednak nie sprzyjały pobijaniu rekordów słoweńskiego mamuta. Choć Markus Eisenbichler swoim drugim skokiem – na 247 metrów – udowodnił, że latać można było naprawdę daleko. Trzeba było jednak trafić na dobre warunki. A z tym było różnie, również u naszych reprezentantów.
Polacy, choć żaden nie znajduje się aktualnie (pod względem punktowym) blisko podium, potwierdzili, że jako zespół będą w stanie stawić czoła rywalom. Przede wszystkim Norwegom i Niemcom, może Austriakom, o ile wróci Stefan Kraft, zmagający się ze zdrowiem. W drużynie możemy więc liczyć na medal. Mamy świetną i równą ekipę, wiemy o tym od dawna. Dwa lata temu w Oberstdorfie w konkursie drużynowym wywalczyła ona brązowe medale (zamiast Stękały w składzie był Stefan Hula). Indywidualnie zawody na drugim miejscu ukończył wówczas Stoch.
Kamil się poprawia
Tym razem tak różowo być wcale nie musi, choć jakość skakania największej gwiazdy polskiej ekipy była niepodważalna. Imponował spokojem w locie i analizą błędów z pierwszej próby, choć standardowo był wolny na najedzie (jedna z najniższych prędkości w stawce). Jest jednak tego świadomy. Zarówno on, jak i trener, wiedzą nad czym pracować. W kolejnych lotach ma być tylko lepiej. Kamil na półmetku czempionatu zajmuje ósmą pozycję. Pierwsza odległość (213 m i 187,5 pkt) dała mu trzynaste miejsce.
– Pierwsza próba, jak już bywało w tym sezonie, niezbyt dobra, ale i tak najlepszy był skok próbny. Szkoda, że się nie udało tej jakości powtórzyć w zawodach – mówił w wywiadzie dla TVP Sport wicemistrz świata sprzed roku. A co z tą pozycją najazdową i niską prędkością na progu? – Pracuję nad pozycją najazdową, tam jest dużo do poprawy, wystarczy że wjadę za aktywnie albo nie wystarczająco aktywnie i od razu coś jest nie tak. Historia zatacza koło, ale najważniejsze są metry, a nie prędkość – powiedział, dodając wszystkim otuchy przed jutrem.
Szczególnie, że potrafił faktycznie szybko wyciągnąć wnioski z wcześniejszych błędów. Jego dzisiejsze loty wyglądały obiecująco, stabilnie, pewnie. Szczególnie ten drugi na odległość 229 m. – W przerwie wystarczyło ochłonąć, oczyścić głowę i potem robić swoje. Zawody trwają dalej, muszę stanąć mocno na ziemi i walczyć dalej. Widziałem całą naszą czwórkę, bardzo dobrze to wygląda – to już odnosi się przede wszystkim do niedzielnego konkursu, w którym liczyć się będą łączne wyniki wszystkich Polaków.
Najlepiej z Polaków spisał się dziś Piotr Żyła. Jest siódmy po skokach na 221,5 i 224,5 m. Ze świetnej strony pokazał się najmniej doświadczony i utytułowany wśród podopiecznych trenera Michala Dolezala. Andrzej Stękała, bo o nim mowa, zaimponował spokojem i pewnością siebie podczas pierwszego lotu. Plasował się na dziewiątym miejscu, a doleciał aż na odległość 224,5 m. Poleciał najdalej z biało-czerwonych, ale druga próba nie była już tak udana – 215,5 m. Do jutrzejszej rywalizacji przystąpi z dziesiątej pozycji. Potwierdził tym samym, że jego dobra postawa w kwalifikacjach nie była przypadkowa. Skacze bez kompleksów i lata daleko. Kto wie, może w kolejnych dniach pokusi się o nowy rekord życiowy?
Bez bólu pleców, ale i bez warunków
Dwa miejsca za nim plasuje się Dawid Kubacki, który nie trafiał dziś na dobre warunki. Czegoś cały czas brakowało. Najważniejsze jednak, że męczący go ból pleców ustąpił po wielu godzinach spędzonych na stole do masażu. – Plecy trochę lepiej, pozytywnie. Nie było mi ciężko się pozginać na skoczni, bo pracowaliśmy nad tym rano. Czucie miałem dużo lepsze, a ból mi nie przeszkadzał. Nie trafiłem z warunkami, mimo że skoki wydawały się fajne, brakowało noszenia. Dzień można jednak zaliczyć do udanych. Nie tylko w moim wykonaniu, ale wszystkich chłopaków. Nikt nie miał większych problemów. Chciałoby się być na szczycie tej listy, ale jutro też jest dzień – powiedział w rozmowie z Sebastianem Parfjanowiczem z TVP Sport.
Nasi skoczkowie mają więc do siebie drobne zarzuty. Bo nie wszystko było perfekt, ale to niuanse, detale do dopracowania. Z kolei zarzuty do sędziów punktowych odpowiedzialnych za ocenę jakości skoku, mieli na pewno nie tylko ich przełożeni, ale i wszyscy kibice przed telewizorami. Noty, które przyznawali, nierzadko mijały się ze zdrowym osądem sytuacji. Wyglądało to tak, jakby grali sobie w karty i klikali, co akurat popadnie. Nie wszystko trzymało się kupy. Pozostaje liczyć, że jutro nie wypaczą rywalizacji, bo dziś w pewnym stopniu to zrobili. Liczą na to szczególnie ci, którzy zajmują czołowe miejsca czyli Niemiec Karl Geiger, Norweg Halvor Egner Granerud, drugi z Niemców Markus Eisenbichler oraz Michael Hayboeck.
To ta czwórka powinna jutro walczyć o medale, ma bowiem sporą przewagę nad resztą stawki. Ale to loty narciarskie. Tu jeszcze wszystko może się zmienić.
Fot. Newspix