Termalica w zaległym meczu z Odrą Opole nie wykorzystała szansy odskoczenia ŁKS-owi na dziewięć punktów i zremisowała u siebie z pogrążonym w kryzysie przeciwnikiem. Nie napiszemy, że tylko zremisowała, bo wyrównała w ostatniej akcji, już po doliczonym czasie. A gdyby nie próba cwaniactwa ze strony gości, gola na 1:1 zapewne by nie było.
Sędzia doliczył cztery minuty. Do końca zostawało jakieś 15 sekund. Wówczas jeden z obrońców Odry najwyraźniej uznał, że i ten czas gospodarzom zabierze. Po pojedynku w powietrzu padł na murawę jak długi, licząc na wiadomą reakcję arbitra. Ten ku jego rozczarowaniu gwizdka nie użył. Prowadzący zawody Sylwester Rasmus zrobił to dopiero wtedy, gdy cwaniaczek szykował się już do wstawania, widząc, że nic nie wskóra. Arbiter chciał się jednak upewnić, czy na pewno nic mu się nie stało. Zawodnicy Termaliki wiedzieli, że ich rywal symulował, podbiegli do niego z pretensjami, doszło do drobnych przepychanek.
Efekt był taki, że jak już gra została wznowiona, Termalika zamykała Odrę przed jej polem karnym tak długo, że dodatkowego grania wyszło jeszcze znacznie więcej niż 15 sekund. I oto w 96. minucie po dośrodkowaniu Patrika Misaka inny rezerwowy Kacper Śpiewak strzałem głową zapewnił liderowi remis. Sędzia nawet już nie wskazywał na środek boiska. Gdyby nie tamto cyrkowanie, „Słonie” raczej nie zdążyłyby rozegrać akcji na skrzydło, tylko kolejny raz próbowałyby wbijać piłkę na aferę ze środka i łatwo byłoby ją wybić. W tym wypadku głupota zabolała podwójnie.
Jakby tego było mało, nieco wcześniej Odra powinna zamknąć mecz. Kontra 2 na 1, Maciej Wróbel ma naprawdę niezłą sytuację i kopie lekko prosto do rąk Tomasza Loski. Cena za zmarnowaną szansę okazała się bardzo wysoka.
Trudno czynić większy zarzut Odrze z tego, że praktycznie przez całe spotkanie się murowała (31 procent posiadania piłki). Przyjechała na teren lidera, który od dziesięciu kolejek nie przegrał, a sama znacznie spuściła z tonu. Siedem ostatnich spotkań drużyny Dietmara Brehmera to tylko jedna wygrana, dwa remisy i aż cztery porażki. Na dodatek przyjezdnym idealnie się wszystko ułożyło. Błyskawicznie objęli prowadzenie – Konrad Nowak dostał podanie ze środka pola i spokojnie wykorzystał sytuację sam na sam. Wysoko ustawiona linia defensywna Termaliki dała się zaskoczyć.
Potem opolanie przeważnie bronili się całą jedenastką i trzeba przyznać, że robili to dobrze. Mateusz Kuchta, delikatnie mówiąc, nie miał najbardziej pracowitego dnia w życiu. Przed przerwą najgroźniej było po szarży Patryka Czarnowskiego, który po „położeniu” obrońcy nie trafił w bramkę. Zaraz po zmianie stron gospodarze przyspieszyli grę i mogło się wydawać, że obraz meczu zupełnie się zmieni. Kilka razy zakotłowało się w polu karnym Kuchty, który stanął na wysokości zadania, zatrzymując strzał niepilnowanego Stefanika.
Ale dość szybko ten zapał Bruk-Betu ustał i znów oglądaliśmy walenie głową w mur. Dopiero po dłuższym czasie mógł się wykazać Gergel, ale za długo próbował opanować piłkę po fajnym podaniu za plecy obrońców i wychodzący Kuchta zdołał skutecznie interweniować.
Odra wreszcie postanowiła zaszaleć. W 85. minucie chyba po raz pierwszy dłużej pograła blisko „szesnastki” Termaliki i wychodziła spod jej pressingu. Błyskawicznie jednak mogła się przekonać, że to spore ryzyko. „Słonie” skontrowały i po uderzeniu Stefanika z dystansu piłka musnęła górną część poprzeczki. No i gdy już na ławce rezerwowych gości mogli zastanawiać się, co będą śpiewać w szatni, doszło do wydarzeń, o których wspominaliśmy na początku.
Koniec końców nikt nie jest w pełni zadowolony z tego remisu. Dla Odry byłby to pewnie fajny scenariusz przed meczem, ale w takich okolicznościach nie może się z niego cieszyć. Może przynajmniej sceny z doliczonego czasu będą nauczką na przyszłość.
Bruk-Bet Termalica Nieciecza – Odra Opole 1:1 (0:1)
0:1 – K. Nowak 5′
1:1 – Śpiewak 90+6′
Fot. Newspix