Seria niepowodzeń spowodowała, że w hiszpańskich mediach sportowych jednym z najgorętszych tematów stała się przyszłość Zinedine’a Zidane’a na stanowisku trenera Realu Madryt. Stawką dzisiejszego starcia „Królewskich” z Sevillą raczej nie była posada Francuza, ale tak czy owak udało mu się nieco ostudzić rozgrzany do czerwoności stołek. Real zwyciężył skromnie, ledwie 1:0. I na nic więcej w tym spotkaniu nie zasłużył.
Przeciętne widowisko
Cały mecz generalnie był bardzo przeciętny, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że – jakkolwiek spojrzeć – było to starcie na szczycie hiszpańskiej ekstraklasy. Oczywiście Sevilla i Real mają swoje problemy, często gubią punkty, zebrały też po głowie w Lidze Mistrzów, lecz mimo wszystko liczyliśmy na trochę więcej fajerwerków. Tymczasem nie dostaliśmy ich właściwie wcale.
Choć gospodarzom trzeba oddać, że próbowali rozkręcić mecz już na samym jego starcie.
Tuż po rozpoczęciu gry defensorzy i bramkarz Sevilli zaczęli raz po raz mylić się w najprostszych sytuacjach. Efekt był taki, że „Królewscy” mieli co najmniej trzy doskonałe sytuacje, by wyjść na prowadzenie. Fatalnie mylili się jednak Karim Benzema, Vinicius Junior oraz Casemiro. Szczególnie aktywny w rozdawaniu prezentów był wspomniany golkiper, czyli Bono. 29-latek raz po raz łamał kolejne przykazania bramkarskiego dekalogu. Fatalnie grał na przedpolu, miał kłopoty z obliczeniem trajektorii lotu piłki. Bardzo źle wprowadzał futbolówkę do gry. Widać było aż nadto wyraźnie, że Marokańczyk ma za sobą kilka spotkań pauzy i jest daleki od właściwego rytmu oraz optymalnej formy.
No ale Real wszystkie te upominki konsekwentnie odrzucał, więc spotkanie mocno się uspokoiło. Dopiero w drugiej połowie opór „Królewskich” się załamał – w 55. minucie gry Vinicius ruszył na wślizgu do futbolówki wstrzelonej w okolice pola bramkowego i trącił ją szpicem buta. Kompletnie zaskoczyło to Bono, który próbował piłkę schwytać, ale zrobił to tak niefortunnie, że… sam sobie wbił piłkę do siatki. Cała ta sytuacja idealnie podsumowuje występ golkipera Sevilli w tym spotkaniu. Był dwunastym zawodnikiem Realu.
Nuda w końcówce
Wątpimy, by Real mógł ten mecz wygrać, gdyby w bramce Andaluzyjczyków stał dobrze dysponowany bramkarz. Świadczy o tym zresztą przebieg końcowej fazy meczu. „Królewscy” nawet nie udawali, że mają chrapkę na kolejne gole. Jasne, raz czy drugi ruszyli z kontrą, ale niewiele z tych wypadów wynikało. Podopieczni Zidane’a chcieli po prostu za wszelką cenę dowieźć do końca swoją skromną, jednobramkową przewagę. No i trzeba przyznać, że w defensywie zaprezentowali się co najmniej solidnie. W paru sytuacjach doskonale interweniował Thibaut Courtois, obrońcy przecięli kilka groźnych dośrodkowań.
Sevilla niby naciskała, niby przejęła inicjatywę, ale klarownych sytuacji pod bramką gości nie miała.
Real powraca zatem na zwycięską ścieżkę. Trzy punkty wywiezione z Sewilli mogą stanowić cenny zastrzyk optymizmu przed ostatecznymi rozstrzygnięciami w Champions League. Ale też nie ma się czym w przypadku „Królewskich” zachwycać. Trzy punkty są na koncie i to jest zapewne dla nich najważniejsze, lecz nie ma najmniejszych wątpliwości, iż ta drużyna jest bardzo, ale to bardzo daleka od dobrej formy. I z taką grą jak dzisiaj jeszcze wiele razy się w tym sezonie potknie.
No bo przecież nie każdy rywal ma w bramce tak serdecznego i szczodrego dla rywali golkipera jak Bono.
SEVILLA FC 0:1 REAL MADRYT
(Bono sam. 55′)
fot. NewsPix.pl