Śląsk Wrocław w ostatnich latach dał się poznać jako klub, który bardzo dogłębnie przeszukuje rynek 1. ligi. To na Dolny Śląsk trafiała największa liczba piłkarzy, którzy wyróżniali się na zapleczu Ekstraklasy. Przed startem obecnych rozgrywek “Wojskowi” sięgnęli po czterech takich zawodników – to największy zaciąg od czasu okienka w 2018 roku, gdy do zespołu trafili Jakub Łabojko, czy Mateusz Radecki. Ale czy równie udany?
Przypomnijmy – w 2018 roku do Śląska trafili Łabojko, Radecki, ale także Damian Gąska i Daniel Szczepan. W zasadzie tylko ten ostatni w ogóle nie zaistniał w Ekstraklasie. Pierwszy wyróżnił się na tyle, że gra już we Włoszech. Radecki wniósł sporo dobrego, jednak jego rozwój wyraźnie zahamowała kontuzja. Gąska? Spodziewano się po nim więcej, ale trochę mimo wszystko pograł. Szczepan zaliczył jedynie epizody. Do tamtego zaciągu w zasadzie nie można się zaczepić. Był dokładnie taki, jakie bywają transfery – jedne bardziej udane, inne trochę pechowe, jeszcze inne nie do końca spełnione.
Natomiast kiedy porównamy tamte zakupy z tegorocznym letnim wypadem na szoping na zapleczu, to widzimy po prostu przepaść.
Pierwszoligowcy praktycznie nie grają
325 minut. Tyle czasu na boiskach Ekstraklasy spędził łącznie kwartet ściągnięty przez Śląsk z 1. ligi. Niewiele, biorąc pod uwagę, że właśnie rozgrywamy 12. kolejkę. Jeszcze gorzej, że większość tych minut uzbierał sam Fabian Piasecki. Także dlatego, że jego rywal do walki o skład postanowił wyskoczyć na balet i wypadł z gry. Rozkładając to na poszczególne osoby, wygląda to tak:
- Fabian Piasecki – 304 minuty
- Rafał Makowski – 20 minut
- Patryk Janasik – minuta
- Michał Szromnik – zero minut
Dziś ten dorobek się powiększy, bo z konieczności w bramce ma zagrać Michał Szromnik. Tyle że będzie to dopiero czwarty występ kogoś z tej czwórki w podstawowym składzie Śląska. A okazji było dotychczas 44. Dlaczego?
Cóż, jeśli dwa lata temu wrocławianie mieli sporo szczęścia, tak w tym roku ich pierwszoligowcy mieli potwornego pecha.
- Janasik doznał urazu, dopiero w ostatniej kolejce w ogóle znalazł się na ławce rezerwowych
- Makowski też miał problemy ze zdrowiem
- A i Piasecki wypadł na dwa spotkania
Kiedy spojrzymy na to z drugiej strony, okaże się, że trójka z pola zaliczyła łącznie tylko 16 obecności w kadrze meczowej. 14 razy meldowali się na boisku. Czyli nie jest tak źle. Poza tym trzeba pamiętać o tym, że choćby Makowski ma spore ciężary z uwagi na przepis o młodzieżowcu. Na jego pozycji grają Mateusz Praszelik i Marcel Zylla. Jasne, Praszelik gra na tyle dobrze, że nie można mu zarzucić “gry za PESEL”. Ale fakt, że najprościej zastąpić go młodzieżowcem na pewno wpływa na to, że Makowski wchodzi na boisko na minutę, czy pięć, a nie na pół godziny.
Zadania były inne
Jest jeszcze jedna ważna rzecz, której nie wolno pominąć. W 2018 roku Śląsk na dobrą sprawę budował zespół wokół pierwszoligowców. Dopiero zimą do Wrocławia dołączył Krzysztof Mączyński, do tego czasu największymi wzmocnieniami w drugiej linii byli Łabojko, Gąska i Radecki. Nie ściągnięto także innego snajpera niż Szczepan. Te transfery po prostu musiały wypalić. A teraz? Wydaje się, że pierwszoligowcy byli tylko dodatkiem, bo gdy na liście zakupów widzimy:
- Waldemara Sobotę
- Bartłomieja Pawłowskiego
- Mateusza Praszelika
- mimo wszystko nawet Marcela Zyllę
To ciężko stwierdzić, że byli oni wisienką na torcie. Raczej chodziło o to, żeby całkiem tanim kosztem zbudować sobie szeroką kadrę. Bo czy Szromnik miał wygryźć Putnockiego? No nie. Makowski miał być pierwszoplanową postacią? Też ciężko w to uwierzyć, widząc, jak solidnie Śląsk zbroił się w środku pola. Bo doliczamy do tego jeszcze powrót wypożyczonego Macieja Pałaszewskiego. Obaj przyszli do Wrocławia po wygaśnięciu kontraktów z ich poprzednimi pracownikami.
Czyli czysty biznes.
A kupieni Janasik i Piasecki? Cóż, fortuny nie kosztowali. I na przykładzie Piaseckiego można powiedzieć, że swoją rolę spełniają. Pewnie i Janasik pograłby na prawej obronie trochę więcej, gdyby nie rozsypał się zdrowotnie. Dlatego choć pozornie tegoroczne pierwszoligowe transfery Śląska mogą wyglądać na porażkę, my raczej tak wielkich słów byśmy nie używali. Przynajmniej teraz, bo jednak w skali sezonu wypadałoby, żeby przynajmniej jedna z tych postaci przestała być jedynie stroikiem na świątecznym stole.
fot. Newspix