Najnowsza historia polskiego futbolu – delikatnie rzecz ujmując – nie obfituje w wielkie triumfy naszych klubów na europejskiej arenie. Zwłaszcza jeżeli chodzi o mecze wyjazdowe. Między innymi dlatego trudno o optymizm przed dzisiejszą konfrontacją Benfiki z Lechem Poznań. Ale postanowiliśmy jednak zadbać o zastrzyk dobrych fluidów. Z tej okazji wspominamy najważniejsze wyjazdowe triumfy polskich klubów w meczach Pucharu UEFA/Ligi Europy w XXI wieku.
Od razu zaznaczamy – braliśmy pod uwagę przede wszystkim starcia z mocnymi rywalami. Oczywiście nie aż tak mocnymi jak Benfica (wówczas lista mogłaby w ogóle nie powstać, bo nie byłoby czego na niej umieścić), no ale też nie kompletnie ogórkowymi. No i nie włączyliśmy do naszego zestawienia żadnych zwycięskich remisów ani tego typu spotkań. Ostatecznie zebraliśmy siedem meczów, które niewątpliwie warto sobie dzisiaj przypomnieć.
Trochę ku pokrzepieniu serc.
(Puchar UEFA 2002/03) Schalke 04 Gelsenkirchen 1:4 Wisła Kraków
(1/16 finału; wynik pierwszego meczu – 1:1)
Zaczynamy od spotkania niemalże kultowego, przynajmniej dla kibiców “Białej Gwiazdy”. Wisła Kraków dowodzona przez Henryka Kasperczaka już w drugiej rundzie Pucharu UEFA 2002/03 zrobiła sporą niespodziankę, eliminując z rozgrywek mocną wówczas Parmę. W kolejnej rundzie przeciwnik był chyba jeszcze groźniejszy – Schalke 04. Z Ebbe Sandem, Geraldem Asamoahem, Emile Mpenzą i wieloma innymi gwiazdami Bundesligi w składzie. No i oczywiście z Tomaszem Hajtą w defensywie. Pierwsze starcie Wisły z Schalke, rozegrane w Krakowie, okazało się nieco rozczarowujące. Wiślacy nie zachwycili tak jak w poprzedniej rundzie, ich atuty zostały dość skutecznie zneutralizowane przez świetnie zorganizowaną ekipę Franka Neubartha. Mecz zakończył się wynikiem 1:1, korzystnym dla Niemców.
Jednak rewanż to był już koncert Wisły.
Zwycięstwo 4:1 w Gelsenkirchen. Demonstracja siły “Białej Gwiazdy” i pewny awans do kolejnej rundy.
– Każdy atak z naszego skrzydła pachniał bramką – ekscytował się po końcowym gwizdku Kamil Kosowski, jeden z bohaterów spotkania. – Wiedziałem, że tego meczu nie możemy przegrać tak po prostu, a już po przerwie byłem spokojny o naszą wygraną. Ten sukces jeszcze do mnie nie dociera. Nie chcę się bawić w dywagacje, z kim zmierzymy się w czwartej rundzie. Zagramy swoje, pójdziemy do przodu. Będzie walczyć równie ostro, tak jak z Schalke i Parmą.
LECH POKONA DZIŚ BENFICĘ? KURS: 10,67 W TOTOLOTKU!
Emocji nie ukrywał również Bogusław Cupiał: – Dzisiaj skończył się pewien etap budowy drużyny. To jednak na razie niedokończone dzieło, ale ma już solidne fundamenty. Jestem bardzo szczęśliwy z dzisiejszego wyniku. Warto było czekać.
Z kolei Hajto, który zdobył jedynego gola dla Schalke, aż kipiał z frustracji: – Byliśmy zaskoczeni, gdy wpadła bramka dla Wisły. Nie zajęło nam dużo czasu jednak, by te straty odrobić. Następnie Poulsen zmarnował fantastyczną szansę. Jakim cudem można nie trafić z dwóch metrów? Potem Uche, mający 160 centymetrów wzrostu, strzela nam głową, bo nie pokrył go Matellan. To ewidentnie nie był jego dzień. Dwa gole Wiślaków nas podłamały, a trzeci tylko spowodował, że spuściliśmy głowy. Agali tak celował, że piłka lądowała na aucie po jego uderzeniach. W szatni atmosfera była grobowa.
(Puchar UEFA 2008/09) Feyenoord Rotterdam 0:1 Lech Poznań
(faza grupowa)
Lech Poznań pod wodzą Franciszka Smudy napisał w sezonie 2008/09 naprawdę efektowną historię w Europie. Zaczęło się od dramatycznego starcia z Austrią Wiedeń w eliminacjach do Pucharu UEFA, a potem piłkarze “Kolejorza” poszli za ciosem w fazie grupowej. Zremisowali z Nancy i Deportivo la Coruna, minimalnie przegrali z cholernie mocnym wówczas CSKA Moskwa. I wreszcie, w ostatniej kolejce grupowych zmagań, zwyciężyli z Feyenoordem Rotterdam na słynnym stadionie De Kuip.
Jedynego gola w tamtym spotkaniu, który był jednocześnie trafieniem na wagę awansu do kolejnej rundy, zdobył Ivan Djurdjević.
Feyenoord wystawił przeciwko Lechowi całkiem przyzwoitą jedenastkę. Roy Makaay, Georginio Wijnaldum, Theo Lucius, Leroy Fer – było tam komu pograć. Ale na poznaniaków to nie wystarczyło. – Wszyscy się cieszymy, że tu wygraliśmy. Przełamaliśmy kolejny mit polskich zespołów, które tu – na Feyenoordzie – nigdy nie wygrały. Lepszego prezentu gwiazdkowego nie mogliśmy sobie sprawić – cieszył się Smuda.
(Liga Europy 2010/11) Dnipro Dniepropietrowsk 0:1 Lech Poznań
(4. runda kwalifikacyjna; wynik rewanżu – 0:0)
W Lidze Europy 2010/11 Lech Poznań odniósł w zasadzie dwa wyjazdowe triumfy, o których wypada wspomnieć. Już w fazie grupowej pokonał Red Bull Salzburg na obiekcie przeciwnika. Jednak gdy rozegrano to spotkanie, piłkarze “Kolejorza” byli już pewni awansu do kolejnej fazy rozgrywek, więc postanowiliśmy mocniejszy akcent położyć na starcie z eliminacji.
W ostatniej rundzie kwalifikacyjnej poznaniacy zwyciężyli 1:0 z Dnipro Dniepropietrowsk. Jedyne trafienie zanotował wówczas Manuel Arboleda. I okazało się, że jest to w ogóle jedyna bramka w całym dwumeczu z Ukraińcami.
Lech potem narobił olbrzymiego rabanu w grupie, świetnie się prezentując na tle takich oponentów jak Juventus czy Manchester City, więc dwumecz z Dnipro nie jest szczególnie często wspominany, ale pamiętać o nim warto. Ukraińcy nie byli przypadkowym zespołem. Mimo to, na “Kolejorza” spadło nawet trochę krytyki za awans do fazy grupowej Ligi Europy w niezbyt atrakcyjnym stylu. Wspominał o tym na naszych łamach trener Jacek Zieliński: – Wtedy dużo przelało się przykrych opinii przez prasę i internet, że wczołgaliśmy się na kolanach do fazy grupowej. Natomiast Dnipro to była czołowa siła ligi ukraińskiej z wieloma reprezentantami w składzie i nie było tak łatwo ich ograć. Byliśmy skuteczni. 1:0 na wyjeździe po bramce Arboledy, 0:0 u siebie. Remis nam wystarczał, więc graliśmy po prostu pod wynik. Ja wiem, że wszyscy liczyli na piękno gry, ale dla nas się liczył wówczas tylko wynik.
REMIS LECHA Z BENFICĄ? KURS: 6,60 W TOTALBET!
Wspomnieniami podzielił się też Marcin Kikut: – Okoliczności porażki w Lidze Mistrzów okazały się fundamentem pod sukces w Lidze Europy. Pewniacy nie spełnili nadziei, pojawiły się kontuzje, które przebudowały jedenastkę i na dwumecz z Dnipro skład się wymieszał. Nie byliśmy faworytem w tym dwumeczu, a jednak daliśmy radę. To wszystko skomponowało mental zawodników pod Ligę Europy, każdy chciał grać i miał na to szansę, a więc wywiązała się naturalna i zdrowa rywalizacja wewnątrz drużyny.
(Liga Europy 2011/12) Spartak Moskwa 2:3 Legia Warszawa
(4. runda kwalifikacyjna; wynik pierwszego meczu – 2:2)
Sukces Legii Warszawa w Moskwie wydawał się nieprawdopodobny już po pierwszym meczu. Spartak wywiózł z Warszawy remis 2:2, naturalnie bardzo dla siebie korzystny. A kiedy po 27 minutach rewanżu gospodarze prowadzili 2:0, wydawać się już mogło, że marzenia “Wojskowych” o awansie do fazy grupowej Ligi Europy trzeba po prostu wyrzucić do śmietnika. Co tu dużo mówić – niewielu było optymistów, którzy dawali jeszcze legionistom jakiekolwiek szanse na odwrócenie losów tej rywalizacji.
Nawet szybko strzelony gol na 2:1 niewiele w tej kwestii zmienił. Dopiero wyrównujące trafienie przed przerwą wlało nadzieję w serca i zawodników Legii, i jej kibiców. Natomiast finisz spotkania przerósł oczekiwania nawet najbardziej niepoprawnych optymistów.
– Ruscy rzucali w nas butelkami. I to po wódce. Trener Skorża był mega szczęśliwy, ale nic nie mówił – wspominał Adam Dawidziuk. – W autokarze mikrofon przejął Michał Żewłakow i stwierdził: „Panowie, bardzo was proszę o rozwagę. Na lotnisku w Warszawie czeka na nas dwa tysiące ludzi. Wylądujemy tam nad ranem. Nie możemy się skompromitować. Proszę nie przedawkować napojów wyskokowych. A tak w ogóle… Jak byśmy mieli jaja, to byśmy jutro Maćkowi z treningu spierdolili!”. Treningu nie było, ale jak potem Legia przegrała z Podbeskidziem, to od razu Skorża zaordynował 50 tysięcy kary.
Później Legia, już w fazie grupowej Ligi Europy, pokonała też na wyjeździe Rapid Bukareszt, a trzy punkty wywalczone w Rumunii okazały się bardzo istotne dla awansu do rundy pucharowej. Maciej Skorża doczekał się zatem wreszcie ładnej pucharowej przygody i częściowo zmazał plamę na swoim trenerskim honorze, jaką była klęska z Levadią Tallin. Z kolei szkoleniowiec Spartaka, Walerij Karpin, który bardzo lekceważąco traktował Legię, po końcowym gwizdku rewanżowego starcia nie mógł otrząsnąć się z głębokiego szoku.
– Nie wiem jakie dokładnie są przyczyny porażki, muszę to sobie przeanalizować. Myślę, że jest to związane z różnymi niedociągnięciami, ale może nie potrafimy grać, a może nie wiedzieliśmy jak? – mówił potem buńczuczny Rosjanin.
(Liga Europy 2011/12) Odense BK 1:2 Wisła Kraków
(faza grupowa)
Wisła Kraków po klapie, jaką okazał się dwumecz z APOEL-em w eliminacjach do Champions League, znalazła się na fali opadającej. Po czterech meczach fazy grupowej Ligi Europy miała na swoim koncie zaledwie trzy punkty i właściwie była już jedną nogą poza pucharami, a drugą stała na skórce od banana. “Biała Gwiazda” musiała koniecznie wygrać wyjazdowe starcie z duńskim Odense, by zachować jakiekolwiek szanse na awans do kolejnej rundy. Sęk w tym, że pierwsze starcie z Duńczykami zakończyło się zwycięstwem gości w Krakowie.
Powodów do optymizmu było zatem niezbyt wiele. A jednak podopieczni Kazimierza Moskala zdołali Odense zaskoczyć.
– Już przed meczem zdawaliśmy sobie sprawę, że w tej grupie nie wszystko zależy od nas. Koncentrowaliśmy się jednak na sobie, na tym żeby zagrać jak najlepiej i wygrać. W ostatnim meczu też będziemy patrzeć głównie na siebie, a nie na to, co zrobią inni – mówił po końcowym gwizdku Kazimierz Moskal. – Każde kolejne zwycięstwo buduje pewność piłkarzy. Morale w drużynie rośnie.
W ostatniej kolejce fazy grupowej krakowianie wygrali z Twente. To jednak było za mało, by świętować awans. Potrzeba było też wsparcia właśnie ze strony Odense. – Potrzebowaliśmy cudu i ten cud nastąpił – opowiadał Cezary Wilk. – Najpierw zdołaliśmy wygrać z Holendrami, a później okazało się, że w doliczonym czasie gry Odense wyrównało z Fulham i awansowaliśmy z grupy Ligi Europy. Niesamowita historia, my już wtedy się żegnaliśmy z kibicami, dziękowaliśmy za doping, było trochę łez, a tu nagle operator kamery nam daje znać, że Anglicy punkty stracili.
Hiszpania.
(Liga Europy 2014/15) Metalist Charków 0:1 Legia Warszawa
(faza grupowa)
Legia Warszawa pod wodzą Henninga Berga w Lidze Europy 2014/15 nie prezentowała futbolu spektakularnego czy efektownego. Oczywiście wszyscy pamiętamy tę ekipę po części przez pryzmat nieszczęsnego dwumeczu z Celtikiem, gdy “Wojskowi” pozamiatali rywalami murawę, ale w fazie grupowej LE podopieczni norweskiego szkoleniowca stawali już na futbol do bólu wyrachowany. I do bólu skuteczny. Dość powiedzieć, że w ostatniej rundzie eliminacyjnej bez straty gola uporali się z Aktobe (1:0 na wyjeździe, 2:0 u siebie), a potem pokonywali kolejne Lokeren, Trabzonspor i Metalist Charków. Wszystkie te spotkania zakończyły się wynikiem 1:0 dla Legii.
Szczególnie cenne były triumfy nad Turkami i Ukraińcami, ponieważ warszawska drużyna odniosła je na terytorium przeciwnika. Tak naprawdę już po trzech kolejkach fazy grupowej Legia była pewna udziału w pucharach na wiosnę. Choć w konfrontacji z Metalistem znów nie udało się wykorzystać rzutu karnego. Po raz trzeci w tamtej edycji europejskich rozgrywek pomylił się Ivica Vrdoljak.
– Nie wiem co dzieje się z Ivicą Vrdoljakiem. W meczu z Celtikiem nie wykorzystał dwóch rzutów karnych, a dzisiaj ponownie spudłował. Muszę z nim porozmawiać i potem podejmę decyzję – irytował się Berg. Ale z całego meczu był zadowolony. – Biorąc pod uwagę problemy kadrowe w moim zespole, jestem bardzo szczęśliwy z tego zwycięstwa. Piłkarze, którzy zagrali w Kijowie, bardzo dobrze się zaprezentowali. To było wyrównane spotkanie, ale mogło paść więcej bramek. Powinniśmy strzelić jeszcze dwa, trzy gole. Jednak rywale również mieli swoje okazje, ale byliśmy bardzo skuteczni w defensywie.
(Liga Europy 2015/16) ACF Fiorentina 1:2 Lech Poznań
(faza grupowa)
Czas na zwycięstwo być może najbardziej nieoczekiwane spośród wszystkich wspomnianych tutaj przez nas meczów, ale i summa summarum najmniej warte. W 2015 roku piłkarze Lecha Poznań znajdowali się niemalże na wylocie z fazy grupowej Ligi Europy po porażce z FC Basel i remisie u siebie z portugalskim Belenenses, gdy udało im się niespodziewanie pokonać na wyjeździe całkiem mocną Fiorentinę. Choć podopieczni Jana Urbana mieli przed tym spotkaniem mnóstwo kłopotów. Problemy z kontuzjami, wielogodzinne oczekiwanie na samolot, generalnie kiepska forma i nie najlepsza postawa w rozgrywkach ligowych. Co tu dużo mówić, “Kolejorz” generalnie znajdował się po prostu w kryzysie.
BENFICA WYGRA Z LECHEM? KURS: 1,28 W EWINNER!
Dla Urbana było to zresztą zaledwie drugie spotkanie na ławce trenerskiej Lecha, nie zdążył jeszcze dobrze poznać swojego zespołu. Okazało się jednak, że w tym szaleństwie jest metoda. Trener zaskoczył wyjściową jedenastką, a poznaniacy wywieźli z Florencji trzy punkty.
Lech miał w tamtym spotkaniu mnóstwo szczęścia, co potwierdziło się w kolejnych starciach fazy grupowej. Żadnego z nich nie udało się już “Kolejorzowi” zwyciężyć. Po triumfie nad Violą Urban zaczął coś przebąkiwać o awansie do fazy pucharowej Ligi Europy, ale rzeczywistość bardzo szybko i bardzo brutalnie zweryfikowała te ambicje. Lech był wówczas po prostu za cienki w uszach na takich rywali jak Fiorentina czy Basel, nawet jeśli raz udało się “Kolejorzowi” włoską ekipę zaskoczyć.
***
Pewnie znalazłoby się jeszcze kilka triumfów, o których warto wspomnieć. Amica Wronki zwyciężyła na wyjeździe z Servette FC, Legia Warszawa z FC Utrechtem i Zorią Ługańsk, Wisła Kraków z NEC Nijmegen, AO Iraklisem… Umówmy się jednak, że nie są to oponenci choćby zbliżeni klasą i potencjałem do obecnej Benfiki. Oczywiście “Kolejorz” w bieżącej edycji europejskich pucharów już udowodnił, że w delegacjach wygrywać potrafi – w eliminacjach pokonał przecież na wyjeździe kolejno Hammarby, Apollon i Charleroi.
No ale starcie z “Orłami” to wyzwanie zupełnie innego kalibru. Cudów zatem nie oczekujemy. Choć na pewno byśmy się nie obrazili, gdyby Lech sprawił nam miłą niespodziankę. Tak jak w 2015 roku we Florencji.
fot. NewsPix.pl