Reklama

„W Rakowie byłem anonimem. Brakowało mi talentu i pewności siebie”

Kamil Warzocha

Autor:Kamil Warzocha

30 listopada 2020, 15:32 • 12 min czytania 4 komentarze

Piłkarsko wychował się w Rakowie, gdzie bliżej było mu do statusu piłkarza drewnianego. Ukształtował go Marek Papszun, ale talentem na tle innych się nie bronił, w 2. lidze grał jedynie ogony. Zszedł na poziom A-klasy, by trzy lata później mieć za sobą trzy tytuły króla strzelców i 140 bramek na koncie. Grywał jako środkowy obrońca, z czasem stał się napastnikiem. Napędza go marzenie o reprezentacji Polski, zasila profesjonalna dieta. Jest najbardziej bramkostrzelnym piłkarzem 2. ligi w Skrze Częstochowa, a po godzinach dyplomowanym dietetykiem. Kamil Wojtyra. Zapraszamy do lektury.

„W Rakowie byłem anonimem. Brakowało mi talentu i pewności siebie”
Jak wspominasz swoje początki w Rakowie?

Do klubu trafiłem w trzeciej klasie podstawówki. Byłem jeszcze dzieckiem, na wiele rzeczy nie zwracałem uwagi, ale na pewno pamiętam, że treningi mieliśmy codziennie. Dosłownie! Nieważne, że była niedziela, Boże Narodzenie czy Sylwester. Już jako mały chłopiec miałem wszystko podporządkowane pod piłkę. Rodzice zawozili mnie na treningi 30 km w jedną stronę, mogłem zawsze liczyć na ich wsparcie. Mieszkałem w malutkiej miejscowości, nikt niczego nie podstawiał mi pod nos, doceniałem możliwość grania w takiej akademii.

Nie wiem, czy wtedy mogliśmy nazwać to akademią.

Wtedy raczej nie, fakt. Nie ma porównania z tym, co jest teraz, kiedy mówimy o jednej z najlepszych akademii piłkarskich w Polsce. Nie zmienia to jednak faktu, że okres w Rakowie wspominam świetnie. Z żadnym trenerem zadry nie miałem, wszystko przebiegało dobrze, rozwijałem się jak trzeba. Zawsze broniłem się ciężką pracą, musiałem to robić, bo w moim roczniku byli chłopcy o dużo większym talencie. Na ich tle nie wyglądałem jak ktoś, kto zostanie profesjonalnym piłkarzem, swoją wartość musiałem udowadniać na innym polu.

Czyli bliżej było ci do piłkarza drewnianego.

Coś w tym jest, wielkich technikiem nigdy nie byłem!

SKRA CZĘSTOCHOWA WYGRA Z OLIMPIĄ ELBLĄG – KURS 1.85 W TOTALBET!

Z realiów piłki juniorskiej trafiłeś do świata Marka Papszuna. Pierwsze skojarzenie z nim?

Topowy profesjonalista. Wszystko mieliśmy dopięte na ostatni guzik, to robiło ogromne wrażenie. Wiem, że ludzie często tak mówią, ale ja naprawdę już wtedy miałem wrażenie, że to będzie trener, który osiągnie bardzo wiele. Nie pomyliłem się, wiemy, gdzie jest obecnie Raków. Biły od niego pasja i poświęcenie, to był człowiek, który potrafił przyjść do klubu z samego rana, a potem wyjść jako ostatni wieczorem. Przysięgam, takiego profesjonalizmu ze świecą szukać.

Reklama
Co z relacjami na linii piłkarz-trener?

To człowiek, która bardzo dużo wymaga, nie zważając na to, czy jesteś zawodnikiem najlepszym, czy takim, który nie łapie się do kadry meczowej. Wartości wyznawane przez trenera Papszuna bardzo mi odpowiadały, z ciężką pracą się lubiliśmy, osobiście nigdy nie przeszedłem obok żadnego treningu. Jeśli trener widział lepszego piłkarza, ale mniej pracującego, potrafił wymienić go na gorszego, tyle że z wzorową postawą. Oczywiście bywały takie sytuacje, kiedy trener musiał ustawiać kogoś do pionu, jednak to nie brało się znikąd. Uważał, że im silniejsza jednostka, tym silniejszy będzie ich zbiór jako całość. Nie tolerował słabszych ogniw. Fakt, trenerowi zdarzało się być chłodnym w stosunkach z piłkarzami, ale nie da się inaczej, skoro zarządzasz twardą ręką. Doskonale taki sposób myślenia rozumiałem.

To najlepszy trener, z jakim miałeś do czynienia?

Możliwe, że tak. Dzisiaj Marek Papszun jest jednym z najlepszych trenerów w Polsce. Na jego treningach nie wiało nudą, zawsze można było coś z nich wyciągnąć. Pasja trenera była wyjątkowa, czułeś, że jesteś w dobrych rękach. Tak naprawdę nie musiałeś grać meczów, żeby się rozwijać. Dzisiaj mam styczność z Markiem Gołębiewskim, który jest bardzo dobrym trenerem, drużyna pod jego wodzą się rozwija. Nasz zespół w Skrze został poukładany na tyle, że należymy do czołówki 2. ligi. Nie boimy się nikogo.

Dlaczego nie udało ci się w Rakowie?

Wtedy grałem na bokach obrony. Trener Papszun miał inny system, wystawiał mnie jako wahadłowego lub środkowego obrońcę w trójce stoperów. Dziś wiem, że to nie jest moja nominalna pozycja. Poza tym miałem wrażenie, że to jeszcze nie jest mój czas na poziomie centralnym. Nie byłem przygotowany mentalnie, to mogło być głównym powodem. W Rakowie trochę brakowało mi pewności siebie. Mieliśmy też mocną drużynę, na której tle nie dawałem tyle piłkarskich argumentów, ile powinienem.

Nawet mimo tego nie spodziewałbym się, że z 2. ligi trafisz do A-klasy.

Nie miałem wtedy menedżera ani kogokolwiek, kto pomógłby mi pokierować karierą. Znicz Kłobuck był klubem, który miał fajne plany na przyszłość, chciał odbudować swoją markę w regionie. Ich prezes widział moje mecze w Rakowie, podjął ze mną rozmowy, namawiał do ewentualnego przejścia. Dał jasno do zrozumienia, że w dwa lata zamierza zrobić dwa awanse. Nie posiadałem zbytnio innych opcji, byłem kimś anonimowym. Nie miałem nic do stracenia, stąd przejście na poziom A-klasy. Z biegiem czasu okazało się, że w Zniczu stworzyła się tak mocna ekipa, że gdyby nie pandemia, moglibyśmy realnie powalczyć o 3. ligę.

Za frytki chyba tam nie grałeś.

Zdecydowanie nie. Wiadomo, nie były to zarobki na poziomie klubów 2. ligi, ale jak na warunki niższych lig naprawdę dobre pieniądze. Mógłbyś nawet za to pokój w mieszkaniu opłacić albo mieć całkiem niezłe kieszonkowe na życie. Prezes nie był skąpcem.

Czyli nie dość, że dobrze płacili, to jeszcze trochę folkloru w niższych ligach zobaczyłeś.

To prawda, trochę doświadczeń zebrałem, choć muszę przyznać, że bardzo często przerastaliśmy naszych rywali o głowę, dlatego inne czynniki aż tak bardzo nie rzucały się w oczy. Może poza faktem, że przeciwnicy potrafili wyjść na murawę w dziewięciu i nasz mecz kończył się jeszcze w pierwszej połowie. Wygrywaliśmy po 5:0. Wiesz, profesjonalny trener, zawodnicy z przeszłością w wyższych ligach, dobra atmosfera. Nie pasowaliśmy do tego środowiska. Nie mieliśmy typowych treningów rodem z A-klasy, takich dwa razy w tygodniu, tylko tygodniowy mikrocykl pod każde spotkanie. Przez dwa pierwsze lata czułem, że wyższy poziom trudności był właśnie na treningach, nie w weekendy. Poza tym często mówi się, że w niższych ligach panuje większa brutalność, ale nie odniosłem takiego wrażenia. Zawsze jechałem twardo, nogi nie odstawiałem, strachu przed nikim nie było. Przeciwnicy prędzej mnie mogli się bać, kiedy zobaczyli chłopa 190 cm.

Reklama
W Zniczu od samego początku byłeś napastnikiem?

Graliśmy systemem 1-4-3-3 w wariancie ofensywnym. Pełniłem rolę skrzydłowego, dostawałem od trenera dużo swobody, miałem trochę pola do manewru przed polem karnym. Często schodziłem do środka, grywałem też jako dziewiątka, ale generalnie większość bramek nastrzelałem jako piłkarz z boku boiska. Znałem tę pozycję z juniorów Rakowa, zanim Marek Papszun cofnął mnie do defensywy.

W otoczeniu piłkarzy A-klasy chyba przestałeś być piłkarzem drewnianym.

Hahaha, tak! Nie odstawałem, bliżej mi było do technicznego, choć wcale nie było o to tak łatwo. W ekipie Znicza stacjonują takie nazwiska jak Łukasz Kmieć czy Miłosz Bielecki, piłkarze z przeszłością w Rakowie i dużo większym doświadczeniem ode mnie. Jasne, to ja byłem na świeczniku ze względu na bramki, ale mieliśmy też innych kozaków w skali niższych lig.

Jak traktowałeś tytuły króla strzelców na takich poziomach rozgrywkowych?

Szczerze mówiąc, nie robiło to na mnie większego wrażenia. Dużą liczbę bramek traktowałem z przymrużeniem oka, bo wiedziałem, że wygrywamy mecze wysoko i coś musi wpaść zawsze. Miałem z tyłu głowy myśl, że wchodzę na murawę jak do biura, ot, zwykły dzień, kiedy trzeba odwalić swoją robotę. Trudniej zrobiło się w 4. lidze, tam starcia były bardziej wyrównane, już tak mocno się nie wyróżnialiśmy. Kluby miały lepszą organizację, zespoły skrupulatniej podchodziły do kwestii taktycznych, panowała nieco większa kultura piłkarska. Nadal strzelałem gole, ale nie czułem hurraoptymizmu, bardziej zwykłe zadowolenie, że mimo awansu na wyższy szczebel potrafiłem podtrzymać regularność. Sezon przerwany przez pandemię skończyłem z osiemnastoma bramkami na koncie i miałem niedosyt. Uważam, że mogłem zakręcić się około trzydziestu-czterdziestu.

Wśród twoich 140 trafień w A-klasie, okręgówce i 4. lidze są jakieś bramki stadiony świata?

Hmm, na pewno nie było przewrotki, to muszę nadrobić! Prędzej gole po wolejach czy uderzeniach z dystansu, tak, ich trochę nastrzelałem. Zresztą jak asysty, tyle że ich niestety nie wpisuje się do tabelek w niższych ligach, a szkoda.

Piwko czy kiełbaska po dobrym meczu wchodziły w grę?

W naszym klubie nigdy nie palono grilla, a na wyjazdach nikt nie był skory do dzielenia się z nami po wysokich porażkach! Piwko bywało, ale nie od razu po meczu. Widziałem takie sytuacje, kiedy ktoś otwierał browar jeszcze na boisku, chwilę po ostatnim gwizdku sędziego. Nam jednak wpajano, że takie zachowanie nie przystoi, nie chcieliśmy zniżać się do poziomu B-klasy. Byliśmy drużyną ambitną, patrzyliśmy na wzorce idące z góry, staraliśmy się trzymać z dala od stereotypów. W Kłobucku panowała pełna profesjonalizacja.

OLIMPIA OGRA SKRĘ – KURS 3.60 W TOTALBET!

Może dlatego nie miałeś problemu z przeskokiem do 2. ligi?

To na pewno miało swoje znaczenie, choć pomogło mi również doświadczenie, które zebrałem w Rakowie. Poziom centralny nie był dla mnie nowością, wiedziałem, na co się piszę. W A-klasie podchodziłem do swoich obowiązków tak, jakbym dalej trenował w Rakowie. Etos ciężkiej pracy mam we krwi, a dodatkowo ukształtował mnie trener Papszun. Obaw przed skokiem o dwa szczeble nie było. Miałem kilka ofert z 3. ligi, lecz wizja powrotu na poziom centralny w Skrze była czymś, do czego dążyłem przez kilka lat. Gdybym nie miał menadżera, na pewno byłoby mi bardzo trudno o zrobienie kroku naprzód. Wiadomo, jak to wygląda z wypromowaniem się w niższych ligach. Niewielu tam zagląda.

Skoro z obrońcy przerodziłeś się w bramkostrzelnego napastnika, istnieje nadzieja dla Tomasa Petraska.

Tomasa znam jeszcze z czasów gry w 2. lidze. Byłem pewien, że to zawodnik na poziom ekstraklasy, co zresztą od dłuższego czasu on sam potwierdza. Na treningach był absolutnym topem, potrafił skasować napastnika, by chwilę później znaleźć się po przeciwnej stronie boiska i strzelić bramkę. Jego droga jest imponująca, ale jeśli ktoś widział go w akcji wiele lat temu, musiał zdać sobie sprawę, że prędzej czy później Tomas odpali gdzieś wyżej. Dzisiaj spija śmietankę z okresu, w którym wykonywał tytaniczną pracę. Przyjemnie się na niego patrzyło, można było wiele się nauczyć.

Od ciebie też pewnych rzeczy chyba można się nauczyć. Słyszałem, że studiujesz dietetykę.

Tak, skończyłem licencjat, teraz został mi rok magisterki. To moje hobby, które nie tylko sprawia przyjemność, ale pomaga także w prawidłowym funkcjonowaniu. Wiesz, dzięki naukom zdobytym w czasie studiów jestem w stanie lepiej przygotować się do wysiłku fizycznego, otworzył mi się umysł. Wcześniej czytałem różne artykuły, edukowałem się w tym kierunku jeszcze w szkole średniej. Mam nadzieję, że w przyszłości będę mógł podziałać nieco poważniej w tym kierunku, to taka forma zabezpieczenia się. Kariera piłkarska bywa różna, nigdy nie wiesz, czy przytrafi ci się poważna kontuzja. Poza tym uważam, że fajnie jest robić coś wartościowego po zakończeniu przygody z piłką. Jeśli ktoś ma możliwość realizowania się w czymś innym, powinien z tego faktu korzystać.

W takim razie czego na twoim talerzu nie zobaczymy?

Wyznaję zasadę, że wszystko jest dla ludzi. W odpowiednim czasie, w odpowiednich okolicznościach. Nie jestem fanem skrajnych restrykcji, ponieważ nasz organizm często domaga się czegoś spoza grupy rzeczy, którą mamy w swoim jadłospisie. Tak jesteśmy skonstruowani i nie od czapy wzięło się powiedzenie, że człowiek bywa wszystkożerny. Odstępstwa od normy powinny być wskazane, tyle że trzeba pamiętać, kiedy można sobie na nie pozwolić, a kiedy nie. Ważne są proporcje.

Nie uważasz, że ludzie przesadzają z dietami? Wykluczają jakiś demonizowany produkt, zamiast po prostu ograniczyć jego ilość. Jeden niezdrowy batonik raz na dłuższy czas krzywdy raczej nie zrobi.

Dokładnie. Ludzie wpadają ze skrajności w skrajność, zapominając, że wysiłek fizyczny bilansuje nadmiar kalorii. Na swoim przykładzie podam, że zjedzenie czegoś w ten deseń, tak zwanych pustych kalorii, może pomóc. Jestem osobą aktywną, potrzebuję szybkiej regeneracji, dlatego sięgnięcie po węglowodany w tej postaci nie traktowałbym jako grzech.

Tym bardziej, że w szatniach klubów piłkarskich nie brakuje kartonów z pizzą po meczach.

To dobre uzupełnienie utraconej energii. Odbudowanie glikogenu w mięśniach, pierwszy etap regeneracji. To może zabrzmieć głupio, ale tak, zjedzenie pizzy może posłużyć za pierwszy etap przygotowania do następnego meczu. Warto o tym pamiętać i z perspektywy kibica być uważnym z krytykowaniem piłkarzy, którzy sięgają po takie rzeczy. To nic złego, jeśli spalasz tyle kalorii.

Czyli na diecie Anny Lewandowskiej raczej się nie wzorujesz.

Każdy jest inny, każdy organizm potrzebuje czegoś innego. Nie ma co wzorować się na oklepanych przykładach diety, bo dzisiaj jeden wzór może być modny, a za rok prym będzie wiodło coś zupełnie innego. Uważam, że każdy ma swoje preferencje żywieniowe, dlatego pakowanie ludzi do jednego worka mija się z celem. Każdy musi odnaleźć własny balans, a pomoc dietetyka powinna ograniczać się do pomocy, nie nakreślania sztywnego planu od A do Z. To tak nie działa.

Na swoim przykładzie byłbyś w stanie powiedzieć, że dobra dieta potrafi być pomocna w karierze piłkarza?

Zdecydowanie tak. To oczywiście nie oznacza, że nagle stajesz się najlepszym piłkarzem na boisku, ale na pewno czujesz większy komfort pracy ze swoim organizmem. Kontrolujesz swoje ciało, możesz wycisnąć z niego trochę więcej już na boisku. Trudno mi jednak powiedzieć, czy takie podejście do diety obroni się u każdego. Widziałem bowiem zawodników, którzy jedli dosłownie wszystko, a i tak potrafili grać dobrze. Pytanie tylko, czy mogliby lepiej, gdyby pilnowali diety.

REMIS SKRY Z OLIMPIĄ – KURS 3.60 W TOTALBET!

Jesteś fit-freakiem?

Myślę, że tak. Nad swoim odżywianiem skupiam naprawdę dużą uwagę, nie będę ukrywał, choć nie tracę przy tym zdrowego rozsądku. Swój rozum trzeba mieć, żeby się nie zagalopować. Umiar należy zachować zarówno w jedną, jak i drugą stronę. Szkoda, że ludzie o tym zapominają. To, co jemy, nie wpływa przecież tylko na organizm. Wpływa również na nasze samopoczucie, decyduje, czy jesteśmy ospali, rozdrażnieni czy energiczni. To złożony proces, który rozpoczyna się w momencie, gdy jakiś produkt żywieniowy na półce sklepowej ukazuje się naszym oczom.

Masz jakieś pasje poza dietetyką?

Przede wszystkim bardzo lubię popracować na siłowni. Tak dla siebie, żeby maksymalnie poprawić swoją sylwetkę. To jeden z nieodzownych elementów mojej codzienności. Dieta, siłownia – połączenie idealne. Poza tym spędzanie czasu z dziewczyną, filmy, seriale czy Fifa. Teraz jednak głównie treningi, nauka i dodatkowe sesje na siłowni. Brakuje czasu na resztę.

Siłownia, treningi, dieta – trochę się tej piłce poświęcasz. Czy może wręcz przeciwnie? Istnieją opinie, że prowadzeniu kariery piłkarskiej bliżej do przyjemności.

Granie w piłkę jest czymś, co kocham robić od zawsze. Nie mógłbym powiedzieć, że to poświęcenie. Treningi i mecze szczęścia nie zabierają, dlatego mówienie, że piłkarze muszą się jakoś niesamowicie poświęcać, jest dla mnie abstrakcją. Zawodnik na wyższym poziomie nie powinien mówić takich rzeczy. Jasne, to jest nasza praca, ale wspólnie przyznamy, że ma ona trochę inny wymiar. Musimy się temu oddać, ale nie oddajemy się przecież na skazanie. Gdy patrzysz na futbol przez pryzmat spełniania marzeń, wszystko staje się przyjemniejsze.

Jakie jest twoje największe marzenie?

Gra w reprezentacji Polski. Marzenie, które wykuło się w dzieciństwie. Wizja gry z orzełkiem na piersi mnie napędza, choć zdaję sobie sprawę, że o realizację będzie bardzo trudno. Nawet te bramki, które strzelam, nie sprawiają, że jestem bliżej. Muszę być spokojny i cierpliwy, może za kilka lat to zaprocentuje.

ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA

Fot. newspix.pl

W Weszło od początku 2021 roku. Filolog z licencjatem i magister dziennikarstwa z rocznika 98’. Niespełniony piłkarz i kibic FC Barcelony, który wzorował się na Lionelu Messim. Gracz komputerowy (Fifa i Counter Strike on the top) oraz stały bywalec na siłowni. W przyszłości napisze książkę fabularną i nakręci film krótkometrażowy. Lubi podróżować i znajdować nowe zajawki, na przykład: teatr komedii, gra na gitarze, planszówki. W pracy najbardziej stawia na wywiady, felietony i historie, które wychodzą poza ramy weekendowej piłkarskiej łupanki. Ogląda przede wszystkim Ekstraklasę, a że mieszka we Wrocławiu (choć pochodzi z Chojnowa), najbliżej mu do dolnośląskiego futbolu. Regularnie pojawia się przed kamerami w programach “Liga Minus” i "Weszlopolscy".

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

4 komentarze

Loading...