Podbeskidzie na początku sezonu nie gra najbardziej badziewnej piłki w lidze, zdecydowanie nie. Często nawet w przegranych meczach patrzyło się na ten zespół dość przyjemnie. Być może bielski beniaminek dysponuje najsłabszymi obrońcami, choć ci ze Stali Mielec chcieliby w tym temacie podyskutować. Bez wątpienia jednak do niedawna to właśnie „Górale” mieli najgorszych bramkarzy w całej Ekstraklasie. Okoliczności, które zmusiły do wyciągnięcia z Cracovii Michala Peskovicia trzeba uznać za uśmiech losu.
Ostatni mecz z Pogonią Szczecin był dopiero pierwszym od chwili awansu, w którym bramkarz wybronił punkty Podbeskidziu. A chodzi właśnie o debiutującego w nowych barwach Peskovicia. Doświadczony Słowak trzykrotnie uratował swój zespół.
-
obronił woleja Sebastiana Kowalczyka
-
zatrzymał uderzającego z paru metrów Michała Kucharczyka
-
w doliczonym czasie odbił mocny strzał Fornalczyka
Dzięki niemu bielszczanie przetrwali początek, gdy „Portowcy” niesamowicie ich gnietli i koniec końców wywieźli niezwykle cenny punkt. 38-latek miał być opcją na tu i teraz i wszystko wskazuje, że spełni te oczekiwania. A przecież nie zaistniałaby możliwość jego sprowadzenia, gdyby nie poważna kontuzja Martina Polacka, sprawiająca, że klub miał prawo pozyskać kogoś awaryjnie poza oknem transferowym. Sorry, Martin, nie zabrzmi to dobrze dla ciebie, ale Podbeskidzie wygrało tu los na loterii. Bez tego urazu Krzysztof Brede przynajmniej do zimy byłby skazany na dwóch niepewnych golkiperów, jeden słabszy od drugiego.
Kolejną sprzyjającą okolicznością była znajomość Brede z Michałem Probierzem, u którego przez wiele lat pełnił funkcję asystenta. Dzięki temu Cracovia pozwoliła odejść Peskoviciowi, który w ciągu paru tygodni zanotował błyskawiczny zjazd w jej hierarchii. Do 32. kolejki poprzedniego sezonu cieszył się mianem numeru jeden, ale w ostatnich pięciu spotkaniach cztery razy wystąpił Lukas Hrosso, który miał także zapewnione miejsce na Puchar Polski i to on wywalczył trofeum. Potem przyszedł Karol Niemczycki i jako młodzieżowiec wskoczył między słupki, jego zmiennikiem został Hrosso, a Pesković w zasadzie mógłby już pykać fajeczkę i opowiadać o dawnych czasach. Dla niego wyprawa do Bielska to także same pozytywy.
Brede powiedział już wprost, że to on stoi teraz najwyżej wśród klubowych bramkarzy i trudno się dziwić. Polacek, dopóki był zdrowy, w pięciu występach dostał aż 16 goli. Ani razu nie pomógł, za to praktycznie zawsze miało się poczucie, że mógł zrobić więcej. Nie zaliczył jakiegoś spektakularnego kiksu kandydującego do miana wpadki sezonu, ale puszczał w zasadzie wszystko co się dało i nie dawał żadnej pewności, szczególnie na przedpolu. Częściej kapitulował niż bronił jakieś strzały (16 do 12). W sumie nic nowego, pamiętamy go z Zagłębia Lubin, to zawsze był co najwyżej przeciętniak z tendencją spadkową.
Za Polacka – początkowo ze względów sportowych, później z konieczności – do składu wskoczył Rafał Leszczyński i mieliśmy powtórkę z rozrywki. Ba, chyba było jeszcze gorzej, mimo że zaczął od czystego konta ze Stalą Mielec. Miał jednak po prostu szczęście, bo przy wyjściu do zagrania Getingera popełnił błąd, którego nie wykorzystał Paweł Tomczyk. Z Wartą Poznań Leszczyński zawalił pierwszego gola, Kuzimski uderzył dość mocno, tyle że praktycznie w sam środek, a on i tak tego nie obronił. Na Wiśle Kraków z kolei powinien poradzić sobie ze strzałem Chuki zza pola karnego. Jasne, był tam rykoszet, ale piłka znów leciała prosto na niego. Jeśli w Podbeskidziu mieli jeszcze jakieś złudzenia, że z nim w bramce pójdą do przodu, to wtedy ostatecznie one prysły.
Dopiero 38-letni Pesković sprawił, że bramkarz stał się atutem Podbeskidzia. I patrząc na jego równą formę z ostatnich lat, można zakładać, że w większości przypadków to się nie zmieni.
Dziś on i koledzy muszą się mieć na baczności przede wszystkim przy stałych fragmentach gry, gdy wbiegają obrońcy przeciwnika. Zawodnicy z bloku defensywnego „Miedziowych” zdobyli już siedem bramek, regularnie zawstydzając Samuela Mraza i Roka Sirka. A „Górale” w ten sposób są przez rywali zaskakiwani notorycznie. Trzy gole stracili po rzutach rożnych, dwa po rzutach wolnych, jednego po wyrzucie z autu i aż pięć razy gwizdano przeciwko nim rzuty karne. Zakładamy zatem, że Słowak nie będzie marzł we wtorkowy wieczór – co nie znaczy, że na koniec się nie uśmiechnie.
Fot. Newspix