Jak bardzo przeszarżował mówiąc, że poradziłby sobie w drużynie z dolnej części Premier League i dlaczego nie porzuca swoich marzeń o zagraniu w Anglii? Czy męczyła go Arka Gdynia? Kiedy stracił wiarę w utrzymanie Arki w Ekstraklasie,, a kiedy właściciele zaczęli odcinać się od zespołu? Czy Fabian Serrarens umiał grać piłkę i jak współpracowało mu się z rzeszą obcokrajowców w gdyńskiej szatni? Dlaczego opuścił Arkę, ile dostał propozycji z Polski, a ile z zagranicy i dlaczego ostatecznie wybrał Giresunspor? Jak żyje mu się w Turcji? Dlaczego opowieści Ibrahima Balde o Atletico przypominają mu historie Adama Marciniaka? W jakiej jest formie? Na te i na wiele innych pytań w dłuższej rozmowie z nami odpowiedział Michał Nalepa. Zapraszamy.
Będę prowokował.
Śmiało.
Dlaczego druga liga turecka, a nie Premier League?
Różnica jest widoczna.
Przeszarżowałeś trochę w Przeglądzie Sportowym, mówiąc, że poradziłbyś sobie w ekipie, walczącej o utrzymanie w Premier League.
Moje słowa zostały źle zinterpretowane, niepotrzebnie doszukiwano się w nich sensacji. Jeżeli zapytałbyś mnie dzisiaj, czy dalej uważam, że dałbym sobie radę w zespole z dolnej części tabeli Premier League, to na pewno nie powiedziałbym, że to dla mnie za wysoka półka. Mijałoby się to z celem. Przekreślałoby to wszystko, co robiłem, co robię, co będę robić, żeby iść wyżej i wyżej. Poza tym są przykłady polskich piłkarzy, którzy radzą sobie w Premier League czy w Championship, więc nie jest to żadne mission impossible.
Głównie bramkarze.
Jakbyś trzy-cztery lata temu zapytał Jana Bednarka o to samo i odpowiedziałby, że w przyszłości poradzi sobie w Premier League, to też byś się z niego śmiał.
Rozumiem, że trzeba mierzyć wysoko, ale spokojnie, to jednak nieco inny przypadek.
Oj, wiadomo, jaka jest opinia publiczna czy dziennikarska: każdy lubi się pośmiać. Nie mam z tym problemu. Nadal uważam, że skoro sukces mógł osiągnąć Janek Bednarek, który jeszcze parę lat temu grał w Ekstraklasie i nie był wielką gwiazdą, a teraz wyróżnia się w Southampton, czy inni Polacy w Championship, to ja też nie stoję na straconej pozycji. Przy odrobinie szczęścia, które w piłce jest potrzebne, mógłbym w Anglii powalczyć o swoje.
Jeśli umieszczasz tę sprawę w kategorii marzeń, to jestem w stanie przyjąć tę argumentację.
Gdzie byłyby moje ambicje, jeśli do niczego bym nie dążył, a każdą śmielszą myśl kwitował, że nie, nie ma sensu o tym myśleć, bo się nie nadaję. Żeby gdzieś dojść w piłce, trzeba mierzyć wysoko. Powtórzę: nie uważam, że dolna część tabeli Premier League to nieosiągalny poziom. Tylko, wiadomo, potrzeba czasu, ogłady i szczęścia. Jednemu zawodnikowi się uda, drugiemu zawodnikowi się nie uda, jeden ma odpowiednie cechy, drugi ich nie ma. Życie. Niby proste, a jednak skomplikowane.
Zejdźmy boleśnie na ziemię. Męczyła cię Arka? Nieprzypadkowo spadła z Ekstraklasy.
Spadliśmy zasłużenie. Graliśmy słabo. W klubie był burdel na każdym poziomie – zaczynając od zawodników, kończąc na działaczach. Ale czy Arka i w ogóle Ekstraklasa mnie męczyły? Może nie tyle męczyły, ile od dłuższego czasu myślałem, że chcę spróbować swoich sił w innej lidze, w innym klimacie. Chciałem zobaczyć, jak się gra w futbol poza Polską, poza Ekstraklasą, poza Arką. Głównie to mi przyświecało. Miałem większe ambicje niż walka o utrzymanie sezon w sezon. Funkcjonowaliśmy w Gdyni w takim marazmie, ciągłym dołowaniu, właściwie cały czas, oprócz jednego sezonu, kiedy osiągaliśmy sukcesy, jak na warunki Arki. Poza tym wszystko mieliło się w błocie. Znudziłem się. Chęć zmiany była nieunikniona.
W którym momencie straciłeś wiarę w ten projekt?
W projekt: utrzymanie?
Niekoniecznie, bardziej chodzi o powagę Arki jako klubu.
Szczerze? Nie czułem, ani nie widziałem tego na 100%, ale pierwsze sygnały pojawiły się, kiedy do Arki przyszli nowi właściciele, czyli panowie Midakowie, a wraz z nimi trener Smółka. Zaczęło dziać się dużo dziwnych rzeczy. Nie tylko pod względem dziwnych transferów. To już pojawiały się wątpliwości. Nie szło to w dobrym kierunku. Nie ma jednego momentu, nie ma punktu kulminacyjnego, kiedy widziałbym, że Arka się załamuje. Wszystko się zbierało.
Miałeś ciągły kontakt z Midakami czy oni w pewnym momencie odcięli się od klubu, przestając nawet nawijać makaron na uszy, tylko kończąc jakąkolwiek komunikację.
Zaraz po Nowym Roku, kiedy w styczniu jechaliśmy na obóz do Turcji, kontakt się urwał. Działacze nie przyjeżdżali do klubu, przestali się interesować, pojawił się koronawirus, sprawy się skomplikowały. Dosyć szybko odpuścili. Właściwie na dobre nie zaczął się nawet epidemiczny lockdown, a oni już mieli to wszystko gdzieś.
Ile najdłużej klub zalegał ci z wypłacaniem miesięcznych pensji?
Trzy miesiące. Później, kiedy zaczął się koronawirus, wyglądało to trochę inaczej, zgodziliśmy się na obniżkę, choć nie tak od razu, raczej po dłuższych rozmowach, bo też początkowo mieliśmy wątpliwości, właśnie dlatego, że Arka zalegała z wypłatami, ale w normalnym czasie, to tak, te trzy miesiące to było najdłużej.
Polubiłeś chociaż część z tych obcokrajowców, którzy przychodzili do Arki? Często byli to piłkarze fatalni.
Prywatnie to byli fajni chłopcy. Nie mogę im niczego zarzucić. Z niektórymi dalej mam kontakt. Czy to bardzo profesjonalny Luka Marić, który bardzo się przykładał do swojej roboty, czy Christian Maghoma, czy jeszcze kilku innych, większość właściwie była bardzo w porządku. Inna sprawa, że nie brakowało też takich, którzy choć coś tam z siebie dawali, to wyraźnie znacznie mniej niż polska część drużyny.
Po prostu nie mieli serca do Arki.
Nie odnosiłem wrażenia, żeby jakoś specjalnie zależało im na utrzymaniu. Długie urazy, średnie zaangażowanie, tego typu sprawy. Do tego wszystko doskonale uwidaczniało boisko. Ale mówię: nie było też tak, że mieliśmy z nimi problemy. Nie, absolutnie. Większość była okej.
Nie ma takiej pozycji na boisku jak fajny chłopak, jak mawiał klasyk.
Jasna sprawa, zgadzam się. Nie trzeba się lubić, ale na murawie każdy musi walczyć za każdego.
Zawsze szczerze określałeś sytuację w szatni. Już w czasie sezonu sygnalizowałeś, że atmosfera jest średnia, gdzie zazwyczaj trzeba nieco mamić opinię publiczną, lukrować, pudrować.
Nie lubię owijać w bawełnę. Okłamywanie siebie i innych to nie zabawa dla mnie. Mówię wprost, choć nie zawsze wychodzi mi to na dobre, bo są sytuacje, kiedy nie wypada wszystkiego mówić. Co do atmosfery, to nie była najlepsza, wiadomo, bo ona zawsze idzie za wynikami. A ich nie było. Klimat gęstniał.
Wraz z Adamem Marciniakiem, pełniliście rolę boiskowych rzeczników. Co występ w mediach, to wy. Czuliście, że to nie idzie w dobrą stronę i trudno w to utrzymanie wierzyć?
Gadałem o tym z Adasiem, irytowało nas to, że nikt nie jest chętny, żeby wyjść przed media i wytłumaczyć się ze słabych występów. A jak, raz na ruski rok, coś się udawało, to nagle każdy chciał się uśmiechnąć do kamery. Słabe. Szkoda naszej Arki za czasów trenera Ojrzyńskiego. To była fajna drużyna, fajne chłopaki, ale niestety, Leszka Ojrzyńskiego też się pozbyto, bo tak to trzeba nazwać, i tak to się wszystko nieładnie potoczyło.
Fabian Serrarens umiał grać w piłkę?
(śmiech)
To jest właśnie najśmieszniejsze, bo jakbym obserwował go z boku, to też miałbym bekę, jak każdy z was, ale na treningach nie wyglądał tak, jak sobie to można wyobrażać. Ale no futbol jest prosty: nieważne, jak trenujesz, jeśli nie robisz niczego dobrego na boisku. Ważny jest mecz. Sam znałem przecież takich, którzy odbębniali zajęcia w tygodniu, a w weekend byli najlepsi na murawie. Taki bywał Luka Zarandia. Miewał dni, kiedy nic mu się nie chciało, ale na mecz wychodził i potrafił zagrać fajnie. Jeżeli ktoś gra dobrze, a nie lubi treningowych obciążeń, to ciężko go zmuszać.
A jak było z Serrarensem?
Na początku starał się, na treningach ciężko trenował, nawet nieźle wyglądał, chociaż nie jakoś super, jak na gościa, który przyszedł za takie pieniądze, za jakie przyszedł, ale jak już dostawał szanse, to zawodził. I cóż, taka opinia o nim została i nikt nie może z nią polemizować. Sam Fabian też, bo nie ma argumentów na swoją obronę.
Zastanawiałeś się chociaż przez chwilę, czy zostać w Gdyni, czy od początku byłeś zdecydowany na zmianę klubu?
Nie byłem przekonany na zmianę na sto procent, ale skłaniałem się do spróbowania swoich sił gdzieś indziej. Powiem szczerze: kiedy pojawili się nowi właściciele, to wcale nie czułem, że klub idzie w dobrym kierunku. Niby wszystko było mówione, niby proponowano mi pozostanie w klubie, ale nie do końca czułem, że jest to prawdziwe i że ta chęć jest naprawdę. Chciałem ruszyć w świat.
A sporo dostałeś propozycji z Polski?
Bardzo mało.
Trochę mnie zaskoczyłeś.
Może jedną, dwie, ale większego zainteresowania praktycznie nie było.
To nie tak mało. Z Ekstraklasa?
Tak, wstępne rozmowy, ale większość zapytań dostawałem z zagranicy.
Jakie kierunki wchodziły w grę?
Kierunki niekonkretne, takie zwykłe pierwsze zainteresowania, mógłbym wymieniać właściwie do jutra.
A te bardziej konkretne?
Grecja, Turcja, a oprócz tego trochę egzotyki, ale to mnie na razie nie interesowało.
Czym skusił cię Giresunspor?
Byłem tym nieco zaskoczony, bo nie zawsze tak jest, ale bardzo chciał mnie trener Hakan Keles. Rozmawiałem z nim jeszcze przed podpisaniem kontraktu i mocno mnie kupił swoim realnym zainteresowaniem. Wiadomo, nie była to jakaś luźna gadka, bo był z nami jeszcze tłumacz, ale i tak rozmowa przebiegła fajnie, naturalnie, przekonująco. Sam klub też wydaje się stabilny, bo jakiś czas temu zaszła w nim zmiana wszystkich dyrektorów, prezesów, zarządu. Było to konieczne, bo poprzedni właściciel zostawił tu trochę długów i niesmak. Teraz wszystko się stabilizuje. Trener ma ambicje. Mówiono mi, że klub jest budowany na awans. Powstał nowy stadion.
Widziałem. Piękny obiekt.
Robi wrażenie. Jak na razie nie mam żadnych zarzutów, większość rzeczy się sprawdza.
Skoro klub ma długi, to sondowałeś w jakiś sposób, czy nie będzie problemów finansowych i zaległości w wypłacaniu pensji?
Czy to jest klub bardzo stabilny? Tego nikt się nie dowie i nikt nie będzie wiedział. Wiem, że duża część długu została spłacona przez prezydenta i też dowiadywaliśmy się przez ludzi, którzy funkcjonują w Turcji, że nowy właściciel jest bardzo uczciwy i raczej nieskory do kłamstw. Choć z drugiej strony, tak tu jest, że w wszystko może cię zaskoczyć i to w każdy momencie. Jestem ostrożny, ale też ufny, bo nie mam powodów do obaw. I myślę, że tak już pozostanie.
Mówisz, że w Turcji wszystko może człowieka zaskoczyć. Coś szczególnie cię w tym kraju urzekło, zafascynowało albo zwyczajnie zdziwiło?
Giresun nie należy do najlepszych tureckich miasto. Niewielka, leżąca na północy, metropolia. Da się tu żyć, ale Stambuł to nie jest, gdzie pierwszy raz byłem po przylocie do Turcji i zrobił na mnie wielkie wrażenie. Poczułem się tam trochę, jak w jakimś kotle.
Mnóstwo ludzi, gwar, szum ulicy.
Tysiące zakorkowanych samochodów. Wszyscy trąbią, pokrzykują, gestykulują. Miasto tętni emocjami. Nie ma tam czegoś takiego, jak przejścia dla pieszych, czerwone światła, nic nie jest respektowane. W Giresunie jest ciut spokojniej, ale też zupełnie inaczej niż w Polsce.
Miasto nad Morzem Czarnym.
Bliżej Gruzji, bliżej Trabzonu. Nie jest najgorzej, ale znowu: Stambuł, gdzie można robić wszystko, to nie jest. Przeżyć się da. Bardzo tureckie miasto, a na pewno mało europejskie.
Miałeś czas na zwiedzanie?
Nie bardzo, głównie przez to, że moja dziewczyna jest w ciąży. Nie jest nam łatwo gdziekolwiek podróżować, ale kąpaliśmy się w morzu, zobaczyliśmy parę rzeczy na miejscu. Trochę pokorzystaliśmy.
Skoro przyjechaliście tu razem, to chyba chcecie zostać na dłużej.
Jesteśmy zdania, że za wszelką cenę, jeżeli się da, trzeba być razem. Nie była nam na rękę rozłąka. Dziewczyna chciała ze mną pojechać, nie narzeka. Ludzie są bardzo pomocni.
Rozumieją, co się do nich mówi, bo chyba angielski jest towarem deficytowym w tej części Turcji?
Jasne, jest z tym problem, ale w każdym tureckim klubie pracuje tłumacz, więc to wiele rzeczy ułatwia. W kwestii pomocy miałem na myśli dobrych ludzi z klubu. Czy to zawodnicy, w tym paru obcokrajowców, czy to ludzie z działu administracyjnego, zwykłych pracowników. W Giresunsporze czasami spotykam się z większą sympatią niż w Arce, gdzie byłem od dziecka.
Świadczy to lepiej o Giresunsporze czy gorzej o Arce?
Pozostawiam to wolnej interpretacji.
Jak przyjęła cię szatnia?
Żadnego chrztu nie było, bo jak przyszedłem do Giresunsporu, to w szatni, wraz ze mną, pojawiło się wiele nowych twarzy. Drużyna została przebudowana, to wszystko miało wpływ na to, że nieco mi się upiekło. Wcześniej się lekko zastanawiałem, lekko obawiałem, bo też mój angielski nie jest wspaniały, ale nie było nawet najmniejszego problemu. Tym bardziej, że jest fajny tłumacz, młody chłopak, który jest bardzo pomocny. Spodziewałem się większych problemów. W końcu nigdzie, oprócz w Arce, wcześniej nie byłem.
Wyróżnia się ktoś jakoś specjalnie w szatni? Ibrahima Balde grał kilka lat w Hiszpanii.
Zahaczył nawet o Atletico, trochę historii poopowiadał, nasłuchałem się, że on z De Geą i tak dalej, trochę zapachniało mi Adasiem Marciniakiem, który lubił snuć takie opowieści.
Niby obczyzna, niby inni ludzie, a jak w domu.
A jak, Balde to na pewno bardzo solidny napastnik. Dobre wykończenie. Silne uderzenie. Świetny w polu karnym. Fabian Serrarens mógłby się uczyć. W porządku gość. Zagrał czterdzieści meczów w La Liga, strzelił w nich dziesięć goli, przypadkowym piłkarzem nie jest. Wyróżnia się. Kilka bramek dla nas już strzelił. Jest też Serb – Marko Milinković. Aktualnie nie gra, ponieważ po zmianie właścicieli toczył rozmowy kontraktowe, chcieli, żeby obniżył pensję, a że się nie zgodził, to zaczął być lekko kasowany.
Milinković ma na koncie debiut w reprezentacji Serbii.
Ponad dziesięć lat temu, ale tak, bardzo dobry zawodnik. Na treningach wygląda klasowo, od razu złapaliśmy też kontakt, jest moim dobrym kolegą.
Słowiańska krew, bałkańska krew i mamy nić porozumienia.
Kilka lat spędził w Slovanie Bratysława, czasami nawet coś po polsku zrozumie, ja po słowacku, dogadujemy się. Jest kilku fajnych chłopaków, ale ta dwójka wyróżnia się najbardziej.
Masz pewne miejsce w składzie i solidne liczby się pojawiły.
Udało mi się złapać parę asyst, z tego chyba dwa albo trzy ze stałych fragmentów gry. Co ciekawe, mało tego trenujemy, nawet bardzo mało w porównaniu do Arki, gdzie ćwiczyliśmy z trenerem Kędziorkiem, a efekty są dobre, bo strzelamy po nich bramki. Zaczęło się fajnie, bo osiem meczów, pięć asyst, w jednym meczu nie grałem, w pierwszym, wraz z kilkoma innymi nowymi, bo jak to w Turcji: „easy, easy, no problem”, a nie zdążyli zgłosić nas na inaugurację ligi.
Jak oceniasz poziom zaplecza tureckiej ekstraklasy? W minionym sezonie grali tam Artur Sobiech i Jakub Kosecki, pierwszy awansował, drugi gra dalej.
Trochę znajomych twarzy jest. Chociażby Nemanja Mihajlović, który grał ze mną w Arce, występuje w Bolusporze. Vukan Savicević, którego powinieneś kojarzyć z Wisły Kraków, jest w Samsunsporze, godzinę od Giresun, rozgrywamy tam derby. Matej Pućko, po dwóch sezonach w Koronie, odnalazł się w Tuzlasporze. Ciężko określić, czy to lepsza liga od Ekstraklasy, czy gorsza, czy podobna poziomem. Jest tu zupełnie inaczej. Więcej jest tu może nie walki, co brutalności, na co wpływa też fakt, że nie ma VAR-u. Czasami dochodzi tu do rzezi niewiniątek.
Ładnie powiedziane.
Ale są tu też takie drużyny, które ładnie grają w piłkę i można to z przyjemnością oglądać. Ale na razie, faktycznie, odczułem tu trochę kopania po nogach, choć myślałem, że po I lidze i Ekstraklasie niewiele mnie już w tej kwestii zaskoczy. Potrafi być ostro i gorąco, a sędzia albo nie widzi, albo udaje, że nie widzi, co się dzieje. Bywa kolorowo.
Trochę twój styl gry. Zawsze lubiłeś podostrzyć, a i pograć w piłeczkę, bardziej technicznie, też umiesz.
Pewnie tak, wszystko zależy od filozofii gry i tego, jak akurat trener chce grać. Tutaj jest miszmasz. Najważniejsze, żeby wygrywać mecze, parcie na wynik jest olbrzymie. Federacja płaci niezłe bonusowe pieniądze za wygrane mecze, spirala się nakręca. Nie ma kibiców, ale i tak ludzie, którzy przychodzą na mecze, czyli działacze, robią sobie niezłe igrzyska na trybunach. Są krzyki, okrzyki, lamenty, euforie. Dzieje się i to niemało.
Żebyś tylko jeszcze wiedział, co krzyczą: dobrze czy źle.
Na razie za wiele nie rozumiem, choć już jak tak któryś raz posłuchasz tych pokrzykiwań, to pewne zwroty zaczynasz łapać.
Taktyka Giresunsporu to miszmasz defensywy i ofensywy?
Hakan Keles czasami zmienia coś pod kątem konkretnego rywala, ale zazwyczaj wymaga od nas gry ofensywnej. Krótko mówiąc: nie martw się tym, co będzie z tyłu, dawaj do przodu.
Brzmi trochę jak pochwała futbolu Zdenka Zemana.
Gra jest otwarta, mniej jest taktyki, więcej jest czystej radości z futbolu. W Super Lidze jest tak samo. A przynajmniej tak słyszałem i tak widzę, kiedy ją oglądam. Strzelać gole, bawić się, taki kierunek.
Jesteś w formie?
Nie narzekam. Każdy lubi grać ofensywny futbol. Czasami się irytuję, bo u nas się harowało, grywało dupą do bramki, odgrywało czarną robotę, ustawiało, a tutaj stawia się dużo większy nacisk na atak niż obronę. Nowe doświadczenie. Na pewno inne, a czy dobre? Sam nie wiem, jeszcze się okaże.
Postawiłeś sobie jakiś ciekawy cel?
Pójść wyżej, do lepszego klubu, po jednym albo po dwóch sezonach. Albo zrobić awans w Giresunsporze, co jest celem numer jeden i moim, i klubu.
Czyli dalej Premier League!
Do Anglii w każdym wieku. Może nawet nie do Premier League. Z Championship też byłbym szczęśliwy.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix