– Nawet po porażce 1:5 nie był z nas zadowolony. Groził też po kilku meczach, że jeśli nie będziemy dalej przegrywać, to wtedy zaczną się poważniejsze problemy – żalili się po latach piłkarze zmuszeni do ustawienia meczów przez Zheyuna Ye.
Był listopad 2004 roku. 40-letni wówczas Chińczyk obrał drogę do Belgii. Jego pierwszym celem było Oostende. Po spotkaniu z prezesem Eddym Vergeylenem – na które podjechał limuzyną z własnym szoferem – został jednak posłany do diabła. Ale to nie był koniec.
Zasada „przykleiło się guano do okrętu i krzyczy – płyniemy” miała swoje zastosowanie. Tym razem Ye „porozmawiał po swojemu” z Gilbertem Bodartem, trenerem drużyny. Nagle Oostende zaczęło notować „rozczarowujące” wyniki.
Ye zakręcił się także w innych klubach i wszędzie zostawiał ślad: La Louviere, Sint-Truiden, Mons, Geel oraz Germinal Beerschot. Za każdym razem za swój cel obierał kluby z problemami finansowymi. Beerschot było jedynym wyjątkiem – tam Ye wykorzystał sytuację sportową i walkę o utrzymanie w lidze. Również La Louviere nie pojawiło się tutaj przez przypadek – wspomniany Bodart został później trenerem „Les Loups”. Efekt? Nagle odnotowany został zakład w wysokości 600 tysięcy euro na wydarzenia z meczu La Louviere z Sint-Truiden. Kontakty w Sint-Truiden sprawiły, że inny kontrolowany zakład w wysokości 160 tysięcy euro postawiony został na ich mecz z Cercle Brugge. Już wtedy o sprawie belgijski związek piłki nożnej informowała brytyjska firma Betfair.
Federacja nie odpowiedziała na korespondencję.
Następne kroki
Ye wpadł przez zemstę kobiet. Brukselska policja otrzymała pewnego grudniowego dnia zgłoszenie od dwóch pokrzywdzonych przez niego pań. Co znaleziono przy Ye? Komputer, telefony komórkowe, 6 tysięcy euro w gotówce. Gdzie wezwano policję? Do pięciogwiazdkowego hotelu. Tak samo przez chwilę Ye okazał słabość – tak jak ci, których obierał na cel. Trenerów i piłkarzy z nałogami, słabościami do hazardu, kobiet, alkoholu. Niektórzy zachowywali się jak prezes Oostende, niektórzy szli na współpracę, kiedy byli szantażowani. Ye przepadł bez wieści i od 2006 roku nie był widziany w Europie. A wtedy na jaw wychodziło po kolei wszystko. Zaczęło się od reportaży telewizji VRT.
Trwał sezon 2005/06. Okazało się, że od chwili, gdy Ye pierwszy raz postawił stopę w Belgii, zdążył odwiedzić także Lierse. To tam sprawa ustawiania meczów w porozumieniu z Chińczykiem stała się najgłośniejsza. Pomyślcie sobie zresztą – jak może nie wydać się dziwne, że na dwa ligowe mecze Lierse wychodziło totalnie zmienionym składem, wręcz rezerwowym?
A co najlepsze – gdybyśmy usiedli dziś przy urządzeniach monitorujących duże wzrosty zakładów o grubej wartości na nietypowe wyniki, od razu zapaliłaby nam się czerwona lampka. Wtedy jednak rozgrywała się już inna batalia – o uniknięcie ujawnienia niepożądanych informacji. Toczyli ją zarówno piłkarze Lierse, jak i ich trener Paul Put. Jak później się tłumaczył, dostawał od Ye pogróżki wymierzone w jego rodzinę, mówiono mu wręcz, że stanie im się coś złego, jeśli nie będzie współpracował.
W Lierse brakowało już wtedy gwiazd – jakimkolwiek bardziej znanym nazwiskiem był Australijczyk Archie Thompson, ten sam, który nastrzelał niegdyś 13 goli reprezentacji Samoa Amerykańskiego. Po sezonie 2004/05 zawinął się do Melbourne Victory, ale także on musiał po jakimś czasie powrócić i pewne sprawy rozliczyć. Do kontaktów z Ye i udziału w ustawionych meczach przyznali się Marius Mitu i Laurent Delorge, którzy zawinęli się z Lierse do Anderlechtu. Wyznali, że pomagali wpłynąć na rezultaty w zeszłym sezonie. Sprawa dotyczyła dziewięciu przegranych meczów.
Zawieszono od razu kilku aktualnych zawodników – obrońców Hasana Kacicia i kapitana Laurenta Fassotte’a, a także bramkarzy – Yvesa van der Straetena, a także Cliffa Marduliera. Paula Puta zwolniono na początku listopada z powodu słabych wyników, ale prezes klubu nie ukrywał, że sprawa miała też inne podłoże. Zaczął też mówić, że nie tylko ich dotyczy sprawa zaistniałych czynów korupcyjnych.
– Nie tylko mu jesteśmy w to zamieszani. Ten skandal urośnie jeszcze do większych rozmiarów, zanim się zakończy – stwierdził prezes Lierse, Leo Theyskens w rozmowie z agencją Reuters. On sam musiał łatać dziurę budżetową. Z Lierse po ujawnieniu sprawy odszedł główny sponsor – firma zajmująca się finansami, Krefima, wspierająca klub od 1988 roku.
To była o tyle gorzka sprawa, ponieważ był to sezon obchodów stulecia klubu – 6 marca 2006 roku zaplanowane były specjalne uroczystości. Lierse z ligi ostatecznie nie spadło. Utrzymało się w lidze, chociaż spadek na siedemnaste miejsce na sam koniec nikogo absolutnie nie zadowalał. Ye otrzymał nakaz sądowy aresztowania dopiero w marcu 2006 roku. Szukano go wszędzie, ale facet już zniknął. Dziennikarzom „L’Equipe” udało się dotrzeć jedynie do prawnika, który w sposób oczywisty zaprzeczył wszelkim oskarżeniom. Ye upłynnił się do Chin, kiedy wiedział, że skupił już zbyt wielką uwagę.
***
Najpierw nie dość, że wylądował w policyjnej kartotece poprzez napaść na kobietę, to jeszcze coraz więcej informacji zaczęli ujawniać ci, których zastraszał w klubach. Z tłumu musieli wyłonić się ludzie, którzy całą sprawę chcieli po wszystkim ujawnić. Ochroną prokuratorską objęto chociażby asystenta Puta, Patricka Demana. Między innymi dlatego na sam koniec to jemu udało się uniknąć kary więzienia – ta została jedynie odroczona. Deman później zszedł na czwarty poziom rozgrywkowy, pracował jako trener bramkarzy w Kortrijk, ale następnie zniknął ze świata sportu. Taką samą ochronę miał otrzymać skruszony Mardulier, który później szukał swojego szczęścia w Rodzie Kerkrade, a następnie w niższych ligach belgijskich. Plama na karierze byłego młodzieżowego reprezentanta Belgii stała się naprawdę ogromna. Ale on chciał współpracować – dlatego uniknął bezwzględnej kary.
Był młodzieżowym reprezentantem Belgii – grał na wszystkich poziomach od U-14 do U-23. Gra w Eredivisie i Jupiler League była dla niego spełnieniem marzeń. Ale czy spodziewał się, że klub, który raptem 8 lat wcześniej – z Tomaszem Zdebelem w składzie – zagrał w Champions League wpędzi się w taką spiralę długów, że nie będzie w stanie na czas płacić piłkarzom?
– Wtedy pojawił się on, ten Chińczyk. Chciał zainwestować w klub, ale po zaniżonej cenie w stosunku do wywoławczej. Byliśmy wtedy na szóstym miejscu w lidze – tłumaczył po latach Mardulier. Co zrobił Azjata? Porozmawiał z trenerem drużyny. Polecił przegrać kilka meczów z rzędu. Klub na niższym miejscu w tabeli miał być tańszy dla potencjalnego inwestora.
A skoro przyjdą pieniądze z Chin, wtedy dostaniecie pensje.
Na osobę trenera rzuca nieco prawdy, która nie jest oskarżeniem, tylko tłumaczeniem: Trener Put kazał nam milczeć w tej sprawie. Nie myśleliśmy, że to coś złego – w końcu były to słowa trenera, któremu ufaliśmy. A my tylko chcieliśmy zaległe pieniądze za trzy miesiące. Obiecywał nam, że jeśli Chińczyk wykupi klub, wszystko się jakoś ułoży – mówi były bramkarz. Mardulier przywołał moment, w którym Chińczyk wparował do szatni Lierse i groził piłkarzowi bronią. – Dawał nam przed meczami pieniądze, żebyśmy na pewno dopilnowali, że padnie konkretny rezultat. A po meczu mówił, że nie spisaliśmy się dobrze. Za tydzień mamy to powtórzyć – dodawał. Wtedy, jak sam mówi, zrozumiał, w jak wielkie guano ostatecznie wpadł. Wiedzieli, że mają przed sobą człowieka, który owinął ich wokół palca.
***
Paul Put, były trener Lierse, ten sam, który kazał Mardulierowi i jego kolegom milczeć, trafił do więzienia na 2 lata – dopiero w drugiej instancji zmieniono je na bezwzględną karę, a nie tak jak wcześniej zawieszoną. Obok niego, skutecznie skazani zostali na karę pół roku więzienia także byli piłkarze Dusan Belic i Mario Espartero – odpowiednio były zawodnik Sint-Truiden oraz La Louviere, który grali w ustawionym spotkaniu.
Christiaan de Nyn, prawnik zajmujący się Lierse, został uznany winnym prania brudnych pieniędzy, od pana Ye przyjął bez żadnych dyskusji ani podejrzeń 200 tysięcy euro korzyści majątkowej w zamian za doglądanie, aby z klubu nie wychodziły na jaw informacje. Ostatecznie dostał wyrok trzech miesięcy więzienia, który druga instancja zawiesiła, odroczono mu także grzywnę.
Wspominaliśmy o tym, że Ye miał współpracowników? Tak, wtedy w Brukseli, przyłapano go w towarzystwie. Tworzył je samozwańczy agent piłkarski, Pietro Allatta. Jego to sąd belgijski pierwotnie skazał na 30 miesięcy pozbawienia wolności. Zarzuty względem niego były o tyle szeroko zakrojone, że zaliczono do nich praktyki korupcyjne, oszustwa podatkowe, wymuszenia kierowane w stosunku do trenera La Louviere, Tronda Sollieda. Sprawa La Louviere jednak pogrążyła go na tyle, że sąd apelacyjny jako jedynemu zwiększył mu karę do 8 lat więzienia. Nie wykazywał bowiem totalnie skruchy, kiedy wiązano go z Ye, wygrażał mediom belgijskim, że będzie je pozywał w zamian za kierowane insynuacje. Jakby sam zapomniał, że aby prowadzić działalność menedżerską, musi ałbyć prawnie zarejestrowany. A nie był, ani się o to nie starał. Trzecim z grupy prowodyrów przyłapanym w belgijskim hotelu okazał się być były piłkarz Anderlechtu, Oliver Suray, z którym także Chińczyk był w komitywie.
Na ogłoszeniu wyroku zjawiło się tylko trzech ludzi. Cliff Mardulier, Pietro Allatta i były prezes La Louviere, Filippe Gaone, wobec którego kierowano zarzut nie do końca jasnego finansowania klubu. Jak podawały media, wielu oskarżonych w tej sprawie nawet nie zadało sobie trudu, by zatrudnić prawnika.
***
W sprawie ostatecznie odnotowano zamieszanych aż 31 osób – zostały oskarżone kolejno o prywatne przekupstwo, defraudację, członkostwo w organizacji przestępczej, pranie brudnych pieniędzy i wymuszenia. Jednym z nich był Ye, którego sąd belgijski skazano go w 2014 roku na pięć lat więzienia. Czy wyrok został wykonany w praktyce? Wolne żarty. Ye dalej ukrywał się we wschodniej części Chin.
Ukarani zostali wszyscy ci, którzy zostali przez niego wciągnięci w biznes na rzecz mafii hazardowej.
RAFAŁ MAJCHRZAK
fot. Sky Sports