Na początku chcieliśmy trochę pośmieszkować, że pojedynek snajperski jednak dla Erlinga Haalanda. Wiecie, Krzysztof Piątek stanął w szranki z Norwegiem i sromotnie przegrał – Polak właściwie bez żadnych okazji bramkowych, Haaland z czterema golami. Ale kurczę, ilu napastników świata mogłoby dzisiaj dotrzymać kroku temu blondynkowi? Facet jest prawdziwym potworem, o czym dzisiaj przekonała się bardzo boleśnie Hertha Berlin.
Czy możemy tutaj w ogóle porównywać dyspozycję napastników? Już pomijając, że Piątek to inna liga niż Haaland – także Hertha to zupełnie inna para kaloszy niż Borussia Dortmund. Nie ma sensu zestawiać obu zawodników ze sobą, natomiast nie ma też sensu oszukiwać, że Piątek zagrał wybitny mecz. Tak, był kluczowy przy pierwszej bramce, trochę przypadkowo, ale jednak wygrał pojedynek z obrońcą, Lukebakio dograł do Cunhy, ten świetnym uderzeniem dał prowadzenie gospodarzom. Ale poza tym? Jedno podanie na kontrę dla dortmundczyków, ze dwie/trzy niezłe próby pociągnięcia akcji, w sumie niewiele ponad. Cała Hertha grała niespecjalnie przekonująco, drugiego gola zdobyła zresztą po bardzo wątpliwym karnym, wykonanym zresztą w taki sposób, że chyba wszyscy łącznie z Cunhą byli zaskoczeni uznaniem bramki.
Ale Piątek się z tej mizerii w żaden sposób nie wyróżniał. Może nie miał takich wtop jak Plattenhardt, kluczowy przy dwóch golach BVB, ale też nie dawał niczego ekstra – a chyba takie są oczekiwania od napastników za miliony euro.
Zostawmy jednak Herthę, zostawmy Piątka. Skupmy się na najważniejszym bohaterze tego widowiska.
Erling Blaut Haaland. Co za dzik.
Gość dzisiaj jakby zaplanował sobie wytrącanie nam z rąk kolejnych argumentów. Po pierwszej połowie, gdy był widoczny tylko w dwóch sytuacjach, można było jeszcze trochę ponarzekać. Przyjęcie przy pierwszej okazji naprawdę mistrzowskie, ale już przy drugiej? Wydawało się, że mógł wyrównać wynik spotkania, a dał się wygonić do boku pola karnego. – Oho, kończy się – pomyślał nasz wewnętrzny Janusz Andrzej Nowak, który zawsze kibicuje Lewandowskiemu i złorzeczy kolejnym Barriosom, Aubameyangom czy Haalandom.
Ale po przerwie…
– Tak dołożyć nogę, to każdy potrafi! – krzyknął Janusz bezradnie, gdy Haaland pakował na 1:1. Dwie minuty później już opadły mu ręce – Haaland zerwał się obronie w tak dynamiczny sposób, że na murawie musiał zostać ślad spalenizny. Dwie minuty, które rozmontowały totalnie Herthę. Norweg pokazał najpierw intuicję, potem przyspieszenie i zimną krew. Ale oczywiście na tym się nie zatrzymał.
3:1? Pressing, odbiór, drybling, wykończenie. 4:1? Zaczął akcję, po której trafił Guerreiro. 5:2? Znów rozpoczął akcję, kapitalnie przyjął w tłoku i nie pozostawił szans bramkarzowi.
CZTERY GOLE. Cztery zdobyte w różny sposób, z wykorzystaniem innych umiejętności.
Brakowało jakiejś dzidy z dystansu, ale będziemy łaskawi, nie doczepimy się do tego oczywistego zaniechania. Chłop 20 lat. Szybki, wybiegany, silny, technicznie doskonały, no nie ma zalety, której nie moglibyśmy mu przypisać. A co w Borussii Dortmund najpiękniejsze? Dzisiaj zastąpił go na końcówkę Moukoko, dzień po swoich 16. urodzinach. Końcówka rocznika 2004 melduje się w wielkiej piłce, witamy serdecznie i wyglądamy powoli rocznika 2005 (przeglądając jednocześnie oferty funduszy emerytalnych).
Po dzisiejszym remisie Bayernu – Borussia do lidera traci już tylko punkt.
Hertha – Borussia Dortmund 2:5 (1:0)
Cunha 33′, 79′ – Haaland 47′, 49′, 62′, 79′, Guerreiro 70′
Fot.Newspix