Reklama

Wróciła piłka klubowa. Hip, hip, hurra…

redakcja

Autor:redakcja

20 listopada 2020, 15:21 • 4 min czytania 7 komentarzy

Jeśli stęskniliście się za piłką w wydaniu klubowym, mamy nadzieję, że nie rzuciliście się na pierwszą propozycję ze strony polskiego futbolu. Mecz Wisły Płock z Pogonią Szczecin, czyli zaległe spotkanie Pucharu Polski, wyglądał tak, że w zasadzie chętnie przyjęlibyśmy kolejne dwa tygodnie bez oglądania w akcji klubów. Przynajmniej tych rodzimych. To – szumnie mówiąc – starcie równie dobrze można by rozegrać o 9, bez fatygowania telewizji i informowania kogokolwiek. Wynik i tyle. 

Wróciła piłka klubowa. Hip, hip, hurra…

A dla obu ekip była to przecież szansa na “odczarowanie” Pucharu Polski. Nie są to ulubione rozgrywki zarówno dla Nafciarzy, jak i Portowców – w ostatnich latach ich występy z reguły były krótkie i rozczarowujące (by nie powiedzieć, że kompromitujące).

No, sami rzućcie okiem.

Wisła Płock w Pucharze Polski:

  • sezon 16/17: porażka ze Stalą Mielec w I rudzie
  • sezon 17/18: porażka z Wisłą Kraków w 1/16 (czyli w pierwszym meczu)
  • sezon 18/19: porażka z Puszczą Niepołomice 1/8 (po przejściu Siarki Tarnobrzeg i Olimpii Grudziądz)
  • sezon 19/20: porażka ze Stomilem Olsztyn w 1/16 (po przejściu Chemika Bydgoszcz)

Pogoń Szczecin w Pucharze Polski:

  • sezon 16/17: porażka z Lechem Poznań w półfinale (po przejściu KKS-u Kalisz, Jagiellonii Białystok, Puszczy Niepołomice)
  • sezon 17/18: porażka z Bytovią Bytów w 1/8 (po przejściu Lecha Poznań)
  • sezon 18/19: porażka z GKS-em Katowice w I rundzie
  • sezon 19/20: porażka ze Stalą Mielec w 1/16 (po przejściu Stal Rzeszów)

Pierwsi od momentu powrotu do Ekstraklasy potrafili sobie poradzić tylko z drużynami z niższych lig (doliczyć trzeba GKS Tychy w tej edycji), a i te wyrzucały ich za burtę w trzech z ostatnich czterech edycji. Drudzy mają trochę lepsze wspomnienia z ostatnich lat, było otarcie się o finał, ale zgodzimy się też, że odpadanie z pierwszoligowcami trzy razy z rzędu to dla drużyny z pucharowymi aspiracjami trochę wstyd.

Niestety w związku z powyższym – jak już wspomnieliśmy – nie doszło do wyjątkowej mobilizacji. Obie ekipy okopały się na pozycjach i liczyły, że rywal będzie tego dnia trochę bardziej beznadziejny. Szczerze mówiąc, Wisłę Płock jeszcze jakoś jesteśmy w stanie zrozumieć. Po pierwsze dlatego, że ta drużyna po prostu tak gra – chwalić za konsekwencję nie zamierzamy, ale taki już mają tam pomysł na futbol. Po drugie – dla Nafciarzy był to pierwszy mecz od blisko miesiąca, a po takiej przerwie można pewne rzeczy zrozumieć.

Reklama

Dla Pogoni wymówkę znaleźć trudniej. Podopieczni Kosty Runjiacia, którzy dobrze punktują i czasami fajnie wyglądają w lidze, niewiele kreowali i nie potrafili zaznaczyć swojej przewagi. Jednego gola wypracowali dość szybko, ale dla Wisły Płock. Zech podawał do Stipicy, ale piłkę przejął debiutujący w Wiśle Płock Mateusz Lewandowski (gwoli ścisłości – nie ten kołek, on grał dla Nafciarzy dawno temu, inny), minął bramkarza i zapakował do pustaka. Pobudka? No niekoniecznie.

Widząc bezradność piłkarzy obu ekip, mecz postanowił rozruszać sędzia. No nie zgadniecie, który arbiter uznał, że warto zostać gwiazdą spotkania. Tak, Wojciech Myć. Pupil Zbigniewa Przemysckiego podjął przynajmniej trzy kontrowersyjne decyzje.

  • Pierwsza: w 32. minucie podyktował rzut karny po faulu Obradovicia na wpadającym w pole karne Benedyczaku – trzeba powiedzieć, że dość wątpliwym.
  • Druga: w 79. minucie wrzucił z boiska Merebaszwilego z drugą żółtą kartką, choć wydaje się, że Gruzin na wślizgu interweniował dość czysto, a jeśli zawadził rywala, to raczej przypadkowo i bez wielkiej krzywdy.
  • Trzecia: gdy kilka minut później ewidentny stempel na rywalu postawił mający żółtko Stec, Myć do kieszonki już nie sięgnął.

Pogoń była beneficjentem decyzji pana z gwizdkiem, ale wykorzystać tego nie potrafiła. Grając w przewadze, nie stłamsiła rywala zarówno do 90. minuty, jak i w dogrywce. Aktywni byli Kowalczyk i Kucharczyk, którzy weszli na boisko z ławki, ale to naprawdę nie przekładało się na jakiejś konkretne ataki. Goście wszystko zostawali rzutom karnym, co było wymarzonym scenariuszem dla osłabionych gospodarzy.

No ale to trzeba jeszcze wykorzystać, tymczasem płocczanie dwukrotnie nie potrafili zrobić użytku z psychologicznej przewagi. Cały ten konkurs zaczął się mniej więcej tak, jak wyglądał ten mecz. Do piłki podszedł Kucharczyk i… w sumie nie wiemy, co ten wybitny artysta miał na myśli.

Reklama

Jednak w trzeciej kolejce w ogóle w bramkę nie trafił Pyrdoł i zabawa zaczęła się od nowa. Potem Wisła po raz drugi witała się z gąską, gdy Kamiński obronił strzał Matyni, też słaby, ale w ostatniej serii Stipica obronił strzał Cabrery. Zabawa w “nagłą śmierć” nie potrwała zbyt długo. Trafił Zech, strzał Obradovicia obronił Stipica i tyle.

Ech. Przetrwaliśmy.

WISŁA PŁOCK – POGOŃ SZCZECIN 1-1 (karne 3-4)

Lewandowski 18′ – Drygas 33′

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Ekstraklasa

Asystent Frederiksena: Dysponuję odpowiednimi cechami, by zostać pierwszym trenerem

Bartosz Lodko
0
Asystent Frederiksena: Dysponuję odpowiednimi cechami, by zostać pierwszym trenerem

Komentarze

7 komentarzy

Loading...