Nie da się wskazać faworytów. Nie wiadomo, czy odbędą się wszystkie konkursy. Nie było międzynarodowej rywalizacji w lecie, więc najlepsi skoczkowie nie mogli porównać swojej dyspozycji. Nie będzie kibiców pod skoczniami lub będzie ich bardzo niewielu. Będzie za to sezon z dwoma imprezami mistrzowskimi, wieloma turniejami i potrzebą rywalizacji na najwyższym poziomie od pierwszego tygodnia. Wracają skoki narciarskie.
Puchar kontra wirus
Nie da się inaczej rozpocząć tego tekstu. Koronawirus może kompletnie zniweczyć wszelkie założenia, jakie poczyniono przed tym sezonem. Zresztą – to już się dzieje. Jakiś czas temu o tym, że nie zorganizuje zawodów Pucharu Świata, poinformowało Sapporo. Inna sprawa, że to może nawet lepiej – logistycznie wyprawa do Japonii byłaby dla większości reprezentacji niesamowitym wyzwaniem.
Problematyczne będą też konkursy niższych cykli – Pucharu Kontynentalnego i FIS Cupu. Wiadomo, że Lillehammer wycofało się z grudniowej organizacji „kontynentali” (na razie oficjalna wersja głosi, że te odbędą się w innym terminie), a Garmisch-Partenkirchen nie przywita takich zawodów w styczniu. To bardzo trudna sytuacja dla zaplecza – skoczków, którzy po prostu nie łapią się do rywalizacji w Pucharze Świata. Oni ucierpią na tym najbardziej.
– Plany były bardzo ambitne, ale kalendarz już się sypie – mówi Jakub Kot, były skoczek, obecnie trener i ekspert telewizyjny. – Wypadają pierwsze zawody, a sezon jeszcze się tak naprawdę nie rozpoczął. Za kilka tygodni może być z tego wielka karuzela. To faktycznie może być trudny sezon dla zaplecza, bo jeżeli nie będzie zawodów niższej rangi, to gdzie oni się mają pokazać? Tak może być, że tych zawodów niższej rangi nie będzie się opłacało organizować, bo wszyscy uznają, że to tylko niepotrzebne ryzyko, a do tego one zwykle nie są przecież nawet transmitowane w telewizji.
Pamiętamy, że zeszłej zimy sezon po prostu skończono przedwcześnie. Możliwe, że i w tym sezonie tak będzie. Nie sposób przewidzieć, jak rozwinie się sytuacja związana z wirusem w poszczególnych krajach. A to do ich przepisów będą musieć stosować się poszczególne reprezentacje. Dlatego przed Pucharem Świata w Wiśle nie będzie testów – bo w Polsce aktualnie po prostu ich nie wymagamy dla przyjeżdżających. Ale im dalej w las, tym będzie trudniej.
– Wszyscy mówią wprost, że największym problemem są podróże i związane z nimi restrykcje. Sam to widzę po sobie. Godzinę temu dostałem na maila zaproszenie od ministra sportu Finlandii, żeby móc tam lecieć. Każdy, kto się tam wybiera, musiał coś takiego dostać, żeby zdjęli mu obowiązek kwarantanny, o ile będzie miał dwa negatywne wyniki testów. Sporo jest tych warunków. Nie da się ukryć, że pod tym względem to jest potężne ryzyko – mówi Kacper Merk, dziennikarz Eurosportu.
Uspokaja z kolei Sandro Pertile, nowy dyrektor Pucharu Świata, który dla portalu oasport.it mówił tak:
– Naszym celem jest przeprowadzenia zaplanowanej liczby konkursów. Dlatego już szukamy miejsca, które mogłoby przyjąć konkursy w miejsce Sapporo. Gdyby nie udało się zorganizować skoków w Pekinie w trakcie próby przedolimpijskiej, to też będziemy szukać innej lokalizacji. Każdy organizator będzie musiał przestrzegać zaleceń własnego rządu i jego wytycznych. Poza tym postaramy się stworzyć ekipom coś na zasadzie bańki.
Właśnie, co do bańki – trzeba pamiętać, że inną sprawą są też możliwe zakażenia. Ot, nagle lider Pucharu Świata może wypaść na trzy tygodnie, wrócić już bez formy i przegrać w ten sposób rywalizację w klasyfikacji generalnej. Albo kilku faworytów wyleci tuż przed mistrzostwami świata. Ten sezon niekoniecznie musi być równy. Jasne, będzie przez to jeszcze bardziej interesujący, bo nagle wszystko może się zmienić. Aczkolwiek jeśli chodzi o sprawiedliwą rywalizację sportową… to niekoniecznie będziemy ją oglądać.
Stefan Horngacher już przyznawał na przykład, że Niemcy startować będą w każdym możliwym konkursie, żeby w razie przerwania sezonu nie móc narzekać, że zabrakło im punktów do osiągnięcia jakiegoś celu przez odpuszczenie konkretnego weekendu – na przykład w Niżnym Tagile. Bo tam z kolei nie planują pojawić się najlepsi Polacy. Przynajmniej na ten moment. Możliwe jednak, że plany się zmienią.
Na razie bowiem sytuacja jest taka, że…
… nic nie wiemy
Forma poszczególnych zawodników? Faworyci do medali i Kryształowej Kuli? Najlepsi skoczkowie lata? Odpowiedzi na te pytania możecie szukać co najwyżej u wróżek. Serio, nie ma praktycznie żadnych przesłanek, by stwierdzić, że dany zawodnik na pewno powalczy o największe sukcesy. Jasne, możemy wymienić nazwiska najlepszych skoczków poprzednich sezonów. Bo pewnie przy którymś z nich trafimy. Kamil Stoch, Stefan Kraft (choć akurat on miał nieco problemów zdrowotnych) i spółka po prostu nie schodzą poniżej pewnego poziomu. Ale to i tak będą strzały w ciemno.
– Dla mnie to jest sezon, przed którym wszelkie dywagacje nie mają żadnego sensu przez to, co działo się przy okazji sezonu przygotowawczego. Przez to, że Niemcy nigdzie nie skakali publicznie, poza swoimi mistrzostwami, które też zresztą mieli za zamkniętymi drzwiami. Przez to, że nie było żadnej rywalizacji międzynarodowej. Przez to, że w większości wszyscy byli zamknięci na swoich skoczniach i skakali u siebie. Wiadomo, że my mamy skocznie w Wiśle i Zakopanem, ale wielu obozów nie udało nam się zorganizować. Podobnie innym reprezentacjom – mówi Merk.
– Nawet jak do tej pory Letnie Grand Prix odbywało się w całości, to i tak mówiliśmy, że warto na to patrzyć z przymrużeniem oka czy podzielić przez pół. A teraz skoków w lecie niemal w ogóle nie było, tym bardziej międzynarodowych. A jeżeli nawet były zawody krajowe, to wiemy tyle, że Dawid Kubacki był mistrzem Polski, Daniel Andre Tande mistrzem Norwegii i tak dalej. To wszystko, takie mamy dane. Ale to imprezy na własnych skoczniach, w których udziału nie brali zawodnicy z innych krajów. Trudno o wyciąganie z tego jakichkolwiek wniosków. Ta prawdziwa weryfikacja przyjdzie w Wiśle – dodaje Kot.
Faktycznie, nie mamy żadnych danych, które powiedziałyby nam wprost, że dany zawodnik jest w formie. Niedawny wewnętrzny sprawdzian formy, już na torach lodowych w Zakopanem, wśród naszych kadrowiczów wygrał… Klemens Murańka. Zresztą mówi się, że to może być sezon odrodzenia Klimka. Ale czy tak faktycznie będzie – nie mamy pojęcia. Bo brak nam informacji, brak powtarzalnych sprawdzianów w międzynarodowej stawce.
Każdy trener powtarza mniej więcej to samo: że jego zawodnicy są świetnie przygotowani do sezonu. Michal Dolezal, w wywiadzie na sport.pl, opowiadał na przykład o tym, że sytuacja w kadrze Polski prezentuje się świetnie, na czele z formą Kamila Stocha. – Sezon to nie tylko Planica [gdzie odbędą się mistrzostwa świata w lotach – przyp. red.], ale wiemy, że wszyscy o tym dyskutują, bo to jest rzecz, której Kamilowi jeszcze brakuje. Kamil jest bardzo zmotywowany w tym roku. Mogę też powiedzieć, że nie wiem, czy był kiedyś lepiej przygotowany fizycznie do sezonu. Dla mnie to, co on zrobił w tych przygotowaniach, to było jakieś 110 procent. […] Myślę, że wszyscy jesteśmy bardzo dobrze przygotowani.
Kluczowe w tak dziwnym sezonie może okazać się doświadczenie. Więc wracamy do teorii ze Stochem, Kraftem i spółką. Trudno jednak przypuszczać, by miało być inaczej, skoro zmiennych będzie naprawdę wiele. Najlepiej powinni się w tym odnaleźć właśnie skoczkowie, którzy wiele przeżyli i na których presja czy zewnętrzne czynniki nie robią wrażenia. Choć równocześnie istnieje też druga teoria – że skoro okoliczności są nowe, to i zwycięzca Pucharu Świata też może być nowy. I że będzie to ktoś, kto – jak Ryoyu Kobayashi – wyskoczy nagle znikąd i zgarnie Kryształową Kulę.
– Obie te teorie mają rację bytu. Bardziej doświadczeni zawodnicy powinni lepiej się w tym wszystkim odnaleźć. Młody zawodnik, który dopiero zdobywa doświadczenie – jemu trudno może być działać w tak chaotycznym sezonie. Zawodnicy jak Kamil Stoch, Dawid Kubacki czy Piotr Żyła – biorąc pod uwagę osoby z naszej kadry – mają za sobą mnóstwo sezonów, wzlotów i upadków. Powinni sobie z tym poradzić. Musimy mieć po prostu nadzieję, że Polacy się w tym wszystkim odnajdą. Wiemy, że rezygnujemy z czarterowych lotów, przynajmniej na razie. Będziemy to organizować na własną rękę. Tu się pojawia problem: jak dotrzeć na te zawody? Jak będzie bezpieczniej? Jak łatwiej? Jak to poukładać, żeby to miało ręce i nogi i żeby było bezpieczne? To łamigłówka dla sztabu. Pod tym względem to będzie naprawdę trudny sezon dla wszystkich – mówi Kot.
Trudniejszy tym bardziej, że naprawdę dużo będzie się działo.
Sporo celów
Dwie imprezy mistrzowskie – w lotach i „normalna”. Turniej Czterech Skoczni. Raw Air. Mniejsze turnieje. Puchar Świata. Jeśli wszystko faktycznie pójdzie zgodnie z planem, to naprawdę wiele będzie okazji dla najlepszych skoczków, by zdobyć jakiekolwiek trofeum.
– Ten sezon jest naładowany podobnie do poprzedniego, ale do tego dochodzą mistrzostwa świata. Na pewno będzie to wyjątkowa zima pod tym względem – o czym mówił mi na przykład Kamil Stoch – że od samego początku trzeba być świetnie przygotowanym. Bo zwykle było tak, że przez te pierwsze dwa-trzy tygodnie nie trzeba było być w super gazie. A tu jest inaczej. Na start są skoki w Wiśle i Ruce, potem niby jest Niżny Tagił, ale przypuszczam, że najlepsi z naszych zawodników tam po prostu nie pojadą. Więc przed mistrzostwami świata w lotach, zaplanowanymi na połowę grudnia, będą tak naprawdę dwa weekendy Pucharu Świata – mówi Merk.
Jak pisaliśmy – nie sposób przewidzieć, kto powalczy o konkretne trofea. Tym bardziej, że obok zawodników, których zawsze trzeba zaliczyć do faworytów, są skoczkowie tacy jak Marius Lindvik, Yukiya Sato czy Timi Zajc, którzy w poprzednich latach pokazywali się z bardzo dobrej strony, ale nie skakali jeszcze na najwyższym poziomie. Do tego do Pucharu Świata wracają przecież Andreas Wellinger czy David Siegel, którzy wcześniej leczyli kontuzje. Przewidywania czegokolwiek nie ułatwią też kolejne zmiany w przepisach – głównie te dotyczące kombinezonów, a nawet… wkładek do butów. Ta ostatnia ma sprawić, że skoczkowie będą lądować stabilniej i mniej będzie kontuzji.
Zresztą urazy to ostatnio plaga skoków, nic dziwnego więc, że zarządzający Pucharem Świata chcą coś z tym zrobić. Bo o ile pewniaków do zwycięstw nie mamy, tak możemy z góry zapowiedzieć, kto sukcesów w tym sezonie nie odniesie. Z powodu zerwanych więzadeł na skoczniach nie będziemy oglądać między innymi Stephana Leyhe, Andersa Fannemela (już drugi sezon z rzędu) czy Killiana Peiera. Wrócić do najwyższej formy chcą za to tacy skoczkowie, jak Markus Eisenbichler czy Gregor Schlierenzauer.
– Lato nie było łatwe, wyzwaniem była także jesień. Jestem wdzięczny trenerowi Andreasowi Widhoelzlowi i Austriackiemu Związkowi Narciarskiemu za umożliwienie nam trenowania w czasach pandemii. We wrześniu byliśmy na zgrupowaniu w Oberstdorfie, wcześniej trenowaliśmy też w Garmisch-Partenkirchen. Mogliśmy również ćwiczyć na skoczniach w Bischofshofen oraz Innsbrucku, gdzie niedawno zakończyliśmy ostatni obóz. […] Moje cele na Puchar Świata w zasadzie się nie zmieniły. Wszystko kręci się wokół tego, czy wrócę na szczyt, czy nie – pisał Austriak na swoim blogu.
Pierwszym celem na ten sezon dla wszystkich skoczków będzie jednak otwierający go weekend. To on powie nam, kto dobrze przygotował się do sezonu, a kto musi jeszcze wykonać nieco pracy.
Wisła
Na pewno na początku sporo zasług trzeba oddać organizatorom. Bo ci świetnie przygotowali obiekt. – Skocznia jest w porządku. Jeszcze w czwartek utwardzano zeskok, bo wczoraj zawodnicy narzekali na jego miękkość. Generalnie wszyscy twierdzą, że jest tak dobrze, jak jeszcze nigdy nie było. Zrobili dużo tego śniegu, Sandro Pertile opowiadał mi dziś, że wyciągnęli wnioski z poprzedniego sezonu i wiedzą, czego nie robić. Wygląda na to, że będzie w porządku, tym bardziej, że jeszcze wczoraj wieczorem dorabiali jakieś brakujące elementy. Powinno być dobrze – mówi Kacper Merk.
Choć to i tak nie sprawia, że wszyscy są spokojni. Stefan Horngacher na przykład powtarzał, że obawia się nieco otwierającego weekendu, bo skocznia w Wiśle „ma kilka pułapek”. Faktycznie, to obiekt na którym nie można pozwolić sobie na błędy. Wygląda jednak na to, że zeskok będzie równiejszy niż zwykle, a prognozy pogody sugerują, że wiatr nie powinien przesadnie przeszkadzać. Również deszcz, którego bardzo się obawiano, na razie zniknął z przewidywań meteorologów.
– Skocznia jest dobrze przygotowana. Było trochę miękko, ale po paru skokach śnieg się trochę zbił i było bardziej równo i twardo na zeskoku. Jeśli pogoda nie przeszkodzi, to podczas zawodów powinno być dobrze. Z doświadczenia jednak wiem, iż kiedy przychodzi kilkustopniowe ochłodzenie to zeskok robi się twardy jak beton. Potem obsługa robi co może, żeby dało się skakać. Mam nadzieję że w tym roku będzie inaczej. Jeśli do weekendu skocznia będzie w takim stanie jak dziś, to zawody powinny odbyć się bez upadków z powodu zeskoku – mówił portalowi skijumping.pl Wiktor Pękala, jeden z przedskoczków testujących obiekt w Wiśle.
A skoro to sobie wyjaśniliśmy, pogadajmy o samych konkursach. Jak już pisaliśmy: począwszy od dziś, do niedzieli, będziemy oglądać skoki, które sporo nam powiedzą. Tak naprawdę dopiero po konkursie indywidualnym będziemy mogli wstępnie stwierdzić, że konkretni zawodnicy przygotowali się na start sezonu odpowiednio, bądź też potrzebują jeszcze nadrobić braki. Na ten moment możemy jedynie opierać się na doniesieniach z poszczególnych reprezentacji. Jeśli chodzi o Polaków – podobno jest dobrze. Wspominaliśmy już o Kamilu Stochu, ale tak naprawdę mówi się, że każdy z naszych zawodników lato przepracował uczciwie i jest gotowy na zimowe skakanie.
Choć warto dodać, że Wisła i tak wszystkiego nie wyjaśni. Mówi o tym Jakub Kot:
– Zawsze, odkąd tylko pamiętam, mówiło się, że ten pierwszy weekend w Wiśle jest dla nas ważny. Ale wiadomo, że ten kto wygra pierwsze konkursy, niekoniecznie będzie mocny na przykład w Turnieju Czterech Skoczni. A to ważniejsza impreza. Zwykle w Wiśle skoczkowie chcieli po prostu dobrze wejść w sezon, mieć kontakt z czołówką. Różnica w tym roku jest jedynie taka, że ten Puchar Świata zaczyna się białą kartą ze względu na trudności w lecie. Pierwsze skoki zweryfikują wszystkich. Spodziewam się, że od razu będą jakieś niespodzianki. Wisła to pierwszy etap, pierwsze skoki na śniegu. A to trudny obiekt, czasem wręcz niebezpieczny. Te pierwsze próby trzeba będzie traktować nieco ulgowo. Konkursy, oczywiście, mają się odbyć i walka będzie na sto procent, ale też nie mówmy, że kto wygra w Wiśle, ten będzie mocny przez całą zimę.
Dla wszystkich będzie to naprawdę nietypowy sezon. Wielu skoczków zauważa choćby, że bardzo dziwnie będzie się skakać bez fanów na trybunach. Wiadomo, że to zwłaszcza siła polskich konkursów, więc ten brak w Wiśle będzie z pewnością odczuwalny. Niektóre konkursy w przyszłości mają mieć ograniczoną liczbę kibiców, pojawiają się też pomysły na to, jak poradzić sobie z obostrzeniami. Mistrzostwa świata w lotach mogą mieć na przykład fanów… siedzących w samochodach pod skocznią. Ale to melodia przyszłości. W Wiśle będzie pusto.
– Trudno to sobie wyobrazić. Na pewno nie będzie takiej atmosfery na zawodach i nie będziemy mogli korzystać ze wsparcia fanów. Zamierzam wrócić do emocji, od których to wszystko się zaczęło, kiedy czerpało się radość z samego skakania – mówił Stoch, cytowany przez skijumping.pl. Możliwe więc, że i to będzie kluczem dla osiągania sukcesów – umiejętność wyłączenia się na wszystko, co wokół i skupienia na samych skokach. My liczymy, oczywiście, że Polacy zrobią to najlepiej.
Ale jak będzie faktycznie – przekonamy się w najbliższych miesiącach. Poczynając od dzisiejszych kwalifikacji, a kończąc na marcowych zawodach w Planicy. Puchar Świata w skokach wraca, nawet w czasach pandemii. I to jest świetna wiadomość.
SEBASTIAN WARZECHA
Fot. Newspix