Reklama

Sąd nad Ligą Narodów

redakcja

Autor:redakcja

19 listopada 2020, 20:21 • 12 min czytania 21 komentarzy

Budzisz się, otwierasz oczy i patrzysz w kalendarz. Mecz za meczem, mecz za meczem. Jeśli jesteś piłkarzem, to w pewnym momencie rzeczywiście możesz stwierdzić, że już ci się nie chce niczego. A kibice też coraz mniej przejmują się spotkaniami podczas przerw na reprezentacje. Wszyscy czekają na powrót piłki klubowej. A jeszcze wszystko podsyca pandemia, której kluby się boją i na kadry zawodników puszczać nieraz nie chcą. Takie rozgrywki jak Liga Narodów – choć futbolowych romantyków ukoją – przestają wtedy mieć znaczenie.

Sąd nad Ligą Narodów

***

Tylko jak rzeczywiście z tą Ligą Narodów jest?

Niektórym z was musimy przypomnieć nasz tekst z końcówki 2014 roku, kiedy ogłoszono, że po mundialu w Rosji wystartuje nowy format pod egidą UEFA – Liga Narodów. Szumnie ogłoszono koniec bezwartościowych meczów towarzyskich, zastępując je turniejem z podziałem na cztery dywizje, tworząc stawkę w postaci lepszych szans na awans na EURO lub mundiale. Tak zapowiadaliśmy jeden z ostatnich prezentów Michela Platiniego:

UEFA od pewnego czasu powtarza, że podniesienie poziomu piłki reprezentacyjnej jest największym sportowym projektem, podjętym przez nią od stworzenia Champions League. Stąd też cały ten pomysł, który zostanie wdrożony w życie we wrześniu 2018 roku, by Liga Narodów zastąpiła większość meczów towarzyskich. Czasu na sparingi będzie bardzo niewiele, maksymalnie w dwuletnim cyklu da się rozegrać ich dziewięć (dopiero po spełnieniu szeregu warunków). UEFA dla reprezentacji i tak zaplanowała dziesięć oficjalnych terminów: po dwa w marcu, czerwcu, wrześniu, październiku i listopadzie.

Minimalna liczba spotkań o pietruszkę, wzrost rangi meczów nieeliminacyjnych, większa rywalizacja, również w ramach Final Four. Plusów jest wiele, tym bardziej, że to wszystko przełoży się na aspekt finansowy. Oprócz nagród pieniężnych w ramach samej Ligi Europy, wyższe będą również wpływy z praw telewizyjnych.

Reklama

***

Teorię czas zestawić z praktyką.

Czy podniesiono poziom rozgrywek eliminacyjnych? Mamy co do tego wątpliwości.

Pierwszy zgrzyt na pewno pojawił się już po pierwszym sezonie, kiedy po zajęciu miejsca ostatniego przez Niemców w swojej grupie Ligi Narodów, czym prędzej powiększono Dywizję A z 12 do 16 drużyn. Niemcy – a także szczęśliwie choćby Polacy oraz Islandczycy – utrzymali się na pierwszym poziomie. Koronny argument był jasny, nie musiał być nawet głośno wypowiedziany – spadają Niemcy, wchodzi gorsza drużyna w ich miejsce, nikt nie będzie chciał tych spotkań oglądać. Szybko zatem przeprowadzono reformę i magia – Niemcy zostają w Dywizji A.

Druga sytuacja? Chyba możecie pamiętać – a jeśli nie, to wam przypomnimy – jak Robert Lewandowski po meczach z Portugalią i Włochami w październiku 2018 roku, stwierdził, że nie wie, o co chodzi w Lidze Narodów i nie traktuje tego jako meczów o stawkę.

 

Reklama

Dla nas całkiem pyszny cytat, w końcu piłkarz powiedział coś spoza kanonu „ciężka praca, każdy mecz jest ważny”. Tyle że właśnie w ten sposób Lewandowski podsumował wtedy dobitnie, co piłkarze jego pokroju myślą o Lidze Narodów. Turniej towarzyski.

A po trzecie – pandemia skutecznie przewartościowała priorytety. Przyjemna idea stała się dzisiaj przymusem. Trudno oprzeć się wrażeniu, że teraz Ligę Narodów rozgrywamy tylko dla sponsorów turnieju, gdy muszą hojnie wspierać UEFA, aby karuzela w postaci tego sportu dalej się kręciła. Nadrabiamy zaległości z dwóch miesięcy, po których już odczuliśmy mocno, co się dzieje, gdy nie ma sportu. Teraz jest w tej pogoni takie rozgrywki jak Liga Narodów tracą na znaczeniu, kiedy kluby mogą mieć przez to więcej problemów niż korzyści. Piłkarze testowani na innych kryteriach, różna tolerancja laboratoriów współpracujących z UEFA lub poszczególnymi krajami, wymuszenie ciągłego grania, aby zarobić na organizacji całego cyklu – to wszystko musi się dopełnić i trochę rozumiemy, że komuś nie podobają się igrzyska śmierci, w której ceną jest dogranie za wszelką cenę meczu Łotwy z Maltą, Białorusi z Kazachstanem lub Słowenii z Kosowem.

Tym bardziej, gdy przeczytamy w wytycznych UEFA tego typu podpunkt, który zauważyliśmy już na początku września:

Jeśli się nie uda się przełożyć spotkania (co przy obecnych kalendarzach jest prawdopodobne), UEFA widzi dwie drogi. W przypadku, gdy za nierozegranie meczu winna jest ewidentnie jedna ze stron – mamy walkower. Jeśli jednak nie da się orzec czyjejś winy (lub winne są obie strony), wynik zostanie wylosowany. UEFA dopuszcza trzy możliwości – 1:0, 0:0, 0:1.

To wypada zbyć milczeniem.

***

Odsuńmy jednak na bok pandemię. Skupmy się na tym, z czym Liga Narodów miała skończyć.

Mecze towarzyskie dalej istnieją, ale w mniejszej liczbie.

To było przepowiadane, że nie wyeliminujemy ich w całości. Ale jednak w zestawieniu z towarzyskimi starciami ewentualne mecze z drużynami pokroju Portugalii, Włoch czy Holandii wyglądają i tak lepiej. Trzeba jednak takie spotkania umieć wykorzystywać, a wiemy, że my od 2 lat z innego powodu unikaliśmy gry w piłkę. Tak zresztą pisaliśmy w 2018 roku już po pierwszej kolejce Ligi Narodów. Byliśmy wtedy na świeżo drugim meczu za kadencji Jerzego Brzęczka, po spotkaniu Polska – Irlandia, który był akurat strasznym widowiskiem.

To są gry potrzebne selekcjonerom, ale niepotrzebne widzom. Laboratorium, w którym może coś ciekawego znajdą najwięksi pasjonaci, którzy oddychają futbolem 24h na dobę, ale przeciętni kibice? Jarać się nie ma czym.

Liga Narodów to krok we właściwą stronę. Bez niej dostalibyśmy drugi sparing z byle kim byle gdzie, a tak obejrzeliśmy ciekawy mecz z Włochami, gdzie czuło się, że to gra nie o puchar pasztetowej. Tak samo większą wymowę zyskały mecze zagranicznych potęg, ba – nawet starcia słabeuszy Ligi Narodów nabrały zupełnie innego kontekstu.

To się nadal zgadza – stworzono stawkę w postaci meczów o punkty, a to zawsze wpływa lepiej na miejsce rankingowe aniżeli granie sparingów, o czym przekonaliśmy chociażby przed EURO 2012, gdy spadaliśmy na bardzo niskie miejsca. A my, Polacy, na przykładzie Legii Warszawa za chwilę możemy odczuć, co to znaczy utrata współczynnikowego przywileju. Reprezentacja jeszcze się trzyma.

***

Od początku wiedzieliśmy, że dzięki Lidze Narodów pojawi się możliwość kwalifikacji na EURO lub mistrzostwa świata dla mniejszych krajów.

Przyznajemy, że z tą kwestią mamy najwięcej problemów. Ale raczej z powodu zbytniego podkreślania swojego ego i futbolowego szlachectwa. Nie potrafimy czasami ukryć, że narzekania na Ligę Narodów, powiększenie mistrzostw Europy, powstawanie nowych klubowych mistrzostw świata, a także planowanie powiększenie mistrzostw świata dla reprezentacji jest często starciem boomerów z otwartymi umysłami.

Tutaj ludzie podzielili się na elitarystyczne podejście, które broni EURO z najlepszymi 16 drużynami. Najlepsi są jednak ci, dla których stary format EURO to knee-jerk, bo przypomina im czasy dzieciństwa, gdy jeszcze byli szczęśliwi i piłka być może ich pasjonowała bardziej niż dzisiaj. Przemawiają za tym emocje, jak zawsze w piłce. Za każdym razem pojawia się pytanie: co dany kraj wniesie? A skoro sprowadzenie dyskusji na poziom emocjonalny tak właśnie wygląda, to zapytamy inaczej. A co wniosła Polska na mundial w Rosji, że może tak dumnie patrzeć na innych z góry – choćby na Szkotów czy Macedończyków? Ale skoro my w naszym kraju umiemy nawet z góry patrzeć na Nicolo Barellę z Interu, to w sumie czemu się dziwimy.

***

Być może połączenie eliminacji EURO lub mundialu z Ligą Narodów nie jest zbyt fortunne.

Tyle że właśnie po to miał być budowany ponownie na zasadzie kompromisu prestiż Ligi Narodów. Zabranie z niej elementu rywalizacji o poszczególne miejsca odebrałoby już w ogóle jej jakiekolwiek znaczenie. Ona bez spojenia z eliminacjami EURO lub MŚ dopiero nie byłaby nic warta. Czy zmotywuje się bowiem piłkarza do gry o główne nagrody Final Four, kiedy on spogląda na swoją roczną pensję z Juventusu, Bayernu lub Manchesteru United i widzi, że to byłby tylko dodatek?

Nie zmotywuje się. UEFA poniekąd można trochę podziękować za tę próbę przedłużenia żywotności piłki reprezentacyjnej. Dziś jest ona coraz częściej oknem wystawowym, najlepszym możliwym turboboostem dla wartości rynkowej piłkarza. Ale jednak coś dostaliśmy w zamian – silni tak często nie chcieli grać w piłkę przeciwko tym słabym. Teraz dostali w Lidze Narodów taką możliwość. Dywizja D jest skupieniem najsłabszych reprezentacji, a groundhopperzy mają tam swoje własne eldorado. Dywizja A jest z kolei szczęśliwa, bo pozostała gronem, które między sobą rozgrywa kolejne spotkania w przygotowaniu na najważniejsze mecze – mecze eliminacyjne. Narzekanie w sytuacji, gdy lepszego wyjścia nie ma, jest po prostu wyczyniane na siłę.

Ze ścieżką eliminacyjną i dokooptowaniem do niej drużyn, które nie zdołały dostać się jeszcze na turniej jest więc problem. Ale jest konsekwencją budowania marki nowego turnieju. Coś za coś – źle opakowanych produktów nie umielibyśmy strawić.

***

Wróćmy jednak do rozstawień w eliminacjach.

Teraz o rozstawieniach w poszczególnych koszykach decyduje ranking FIFA z listopada tego roku, zaktualizowany też w oparciu o wyniki z Ligi Narodów – przekonamy się chociażby o tym 7 grudnia, kiedy będziemy losowani podczas ceremonii w Zurychu. Ale wiecie, śmiesznie jednak wygląda, kiedy słyszy się w Polsce(!) narzekanie na to, że EURO ma zbyt szeroką stawkę, a na mundialu to nie może grać więcej niż 32 drużyny. Jeśli popatrzymy na to, co pokazujemy jako reprezentacja od 2018 roku, to niespecjalnie byśmy ją wpuścili na kolejny mundial. Na 16-zespołowe EURO pewnie umielibyśmy się dostać, ale też trzeba by było wznieść się na wyżyny albo znów liczyć, że los się do nas uśmiechnie, jak w losowaniu grup el. MŚ 2018 lub el. EURO 2020+1.

My wciąż korzystamy w tej kwestii z pracy Adama Nawałki, którego reprezentacja wprowadziła nas do pierwszej piątki rankingu.

My dziś mamy przywilej nazywania tego, co dzieje się za naszymi plecami pre-eliminacjami, zarżnięciem kwalifikacji. Nazwiemy to w ten sposób i co? Nagle coś się zmieni? Ktoś się z tego powodu oburzy? W oczywisty sposób oceniamy nowe formaty eliminacji ze swojego punktu widzenia.

Mamy dziś pewien przywilej w postaci kadry z takimi wynikami – nie możemy się w tym oszukiwać. Po prostu mamy drużynę balansującą na granicy pierwszego i drugiego koszyka i dlatego pewnie łatwo jest nam ocenić w zły sposób, dlaczego cztery drużyny z jednej grupy eliminacyjnej wciąż mogą zagrać na mistrzostwach. Kapitał, jaki wypracowaliśmy znów każe nam podskórnie, by krytykować obecny format. Zresztą zauważyliśmy to już w 2017 roku:

Raczej awansu do Euro trzeba szukać w tradycyjnych eliminacjach, ale trzeba się cieszyć, że zamiast większej liczby meczów z przeciętniakami Polacy będą mieli liczne przetarcia z potentatami. To może pomóc w wychowaniu coraz starszego trzonu reprezentacji. Utrzymanie w Lidze Narodów A z miejsca staje się więc czymś, o co warto walczyć.

Swoją drogą, ciekawi nas czy za chwilę nie będziemy świadkami dziwnych ruchów niektórych kadr. Co Azerbejdżan i Estonia mogą ugrać w Lidze Narodów C? Nic. Będą jak zawsze dostarczycielami punktów. Natomiast w Lidze Narodów D jak wszyscy mieliby szanse na awans na finały…

Szczerze? Przy gorszych wynikach, retoryka znów zabrnęłaby tam, gdzie poniosą ją nasze emocje. Czyli dziękowalibyśmy UEFA za poszerzenie szans na awans, tak jak zrobiliśmy to przy okazji awansu na EURO we Francji. Przypomnijmy – w naszej grupie eliminacyjnej byliśmy na drugim miejscu, nie na pierwszym. A przecież przez lata wiceliderzy nawet mogli nie zagrać w barażach.

***

Czy te rozgrywki są nam zatem potrzebne? Kto ich potrzebuje?

Wiecie, zwykle jest tak, że gdyby nie porażki, nie umielibyśmy docenić zwycięstw. Tak samo puchary drugiej i trzeciej kategorii niekoniecznie nadają się od razu do pomielenia z budą. One są wartościowe, ale nie aż tak, jak te najważniejsze rozgrywki. To, że ktoś podchodzi do tego na zasadzie, że mamy tylko rozgrywki ligowe, Ligę Mistrzów, kiedyś były fajniejsze formaty mundiali oraz mistrzostw Europy, po prostu ma do tego prawo.

Czy Liga Narodów kiedykolwiek miała być daniem głównym? Nie, to tylko przystawka, dodatek. Gorzej opakowany z powodu pandemii, ale jednak dodatek.

Już nawet w jednym ze swoich raperskich tekstów Hans z 52 Dębiec mówił: „Polityku jeden z drugim, pamiętajcie małych ludzi, bo bez nich żaden z was nigdy nie byłby taki duży”. Ci, którzy są niżej, ci, którzy są drugorzędni i trzeciorzędni też mają swoje miejsce na tym świecie i też zasługują na to, by ich docenić. Nie potrzebują ciągle mówienia, że zamknięty krąg elity jest najlepszy. Są przypadki, kiedy trzeba postawić veto i powiedzieć, że teraz już poszerzenia rozgrywek lub kalendarza jest niepotrzebne – jak choćby w przypadku bezsensownego poszerzenia Ekstraklasy.

Ale Liga Narodów jest dobrze pomyślanym kompromisem. Ma on wady, ale na dłuższą metę nie mogą nam one przesłonić plusów. A oglądanie radości Węgrów, Szkotów i Macedończyków po awansach na EURO nie jest niczym gorszym od radości, którą odczuwał chociażby polski kibic, kiedy kwalifikował się do edycji z 2016 roku.

Zwieńczyliśmy jeden z cykli eliminacji – dopełniliśmy formalności związanej z wypełnieniem całej obsady mistrzostw Europy. Liga Narodów już zawsze będzie teraz wpływać na ich kształt i pójście z duchem czasu zostanie na nas wymuszone. Tylko rozumiemy was – w momencie, gdy szkalujemy powiększenie Ekstraklasy przy najsłabszych beniaminkach od dawna, a Liga Mistrzów ma się stawać Superligą zamkniętą dla klubów typu Atalanta, zawsze szukamy rozwiązania, które nie zabetonuje nam danych rozgrywek. Ani popuszczanie pasa, ani nadmierny futbolowy sarmatyzm nie jest dobrym rozwiązaniem.

***

Krótko mówiąc, nauczcie się doceniać nawet takie rozgrywki. Nazywajcie je sobie „sparingami o punkty”. Nazywajcie je też meczami niewymiernymi – wręcz rozumiemy kluby, że dzisiaj nie chcą za wszelką cenę puszczać na zgrupowania swoich zawodników. Dzisiaj Liga Narodów nie jest wcale najważniejszym turniejem świata. Nikt nie próbuje z niej robić takowego.

Najlepszą odpowiedzią jest zatem wciąż jedna i ta sama teza – Liga Narodów jest dla krajów potrzebujących. Być może do nich nie należymy, być może na razie nasza desperacja polega na utrzymaniu się w klasie średniej. Ale czy piłka klubowa nie udowodniła już, że może być gorzej? Conference League czy Liga Narodów są po prostu niczym prezent – dany tym, którzy w piłce nożnej XXI wieku nie są zbyt częstymi gośćmi na wielkich przyjęciach. Pod tym względem idea z 2014 roku się obroniła, choć na jej drodze stanęło sporo problemów, które w większości stworzyli jednak członkowie startujących zespołów.

Naszym zdaniem, gorzej to świadczy o tych wielkich, że nie umieją uszanować danego formatu – bez względu na to, jaki to jest turniej. Też kiedyś sami dobijali się na szczyt – nikt tego nie dał im za darmo.

Na takie turnieje jak Liga Narodów w normalnych okolicznościach też jest miejsce w futbolowym kalendarzu. Dopóki spełniają swoją rolę – inaczej niż mniej wdzięcznie starzejące się puchary ligi lub superpuchary – Liga Narodów obroniła swoją rolę. A jest niczym innym, jak tylko kompromisem.

Jest tak samo, jak w 2018 roku, kiedy pisaliśmy:

Co tu kryć – krytycy Ligi Narodów mogą się schować. Na pewno nudy nie uświadczyliśmy, a jako alternatywa dla meczów towarzyskich sprawdza się znakomicie. Może to nie jest poziom emocji, jaki daje mecz eliminacyjny, ale wciąż czuć stawkę, wciąż czuć, że gra się naprawdę o coś. Mecze z Włochami i Portugalią miały sto razy gorętszą temperaturę niż z Irlandią i Czechami. Ciekawi jesteśmy jak UEFA sprzeda finałowe rozgrywki, czy będzie problem z przyjazdem czołowych zawodników, czy jednak króciutkie turniej przykują uwagę piłkarskiej Europy.

Jeśli odpowiednio nie przewartościujemy Ligi Narodów, naprawdę można ją lubić. Jeszcze w pewien sposób przedłuża też ona żywot piłki reprezentacyjnej. A problemy tejże są już jednak tematem na inny elaborat.

RAFAŁ MAJCHRZAK

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Ekstraklasa

Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu

Michał Trela
0
Trela: Gotowi na czarną godzinę. Dlaczego kluby muszą dać sobie prawo do gorszego sezonu
Francja

Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Szymon Piórek
0
Bajka z happy endem. Był pół centymetra od śmierci, za moment wróci do gry

Komentarze

21 komentarzy

Loading...