Gwiazdka, cztery litery, gwiazdka. *beep*. Tytuły relacji prasowych nie pozostawiały wątpliwości: to tweet za pół miliarda. Giełda w szale. Rynki gwałtownie reagują. Ludzie stoją w kolejkach. Wieżowce płoną. “To tweet, który zmienił sytuację dziesiątek akcjonariuszy”. Nawet jeśli odcedzimy z tych przekazów histeryczno-euforyczne ozdobniki, nie da się zaprzeczyć: wówczas wystarczył jeden 6-znakowy komunikat z konta gry Cyberpunk 2077, by solidnie namieszać nie tylko w świecie gier komputerowych, ale też na rynkach finansowych. 6 znaków okazało się wystarczającą siłą, by z miejsca zadecydować o 6-cyfrowych kwotach.
Tak, tak. Zmierzam do pytania, które zadajemy sobie wszyscy – jak wielką siłą okaże się 8 sekund milczenia.
***
Kenny Dalglish mówił, że nikt nie może być większy niż klub. Sir Alex Ferguson już tylko, że nikt nie może być większy niż menedżer. Dziś trzeba byłoby chyba dodać tutaj osiem gwiazdek i siedem zastrzeżeń, tak jak w umowach, które kluby piłkarskie podpisują już nie z piłkarzami, ale ich spółkami, firmami i przedsiębiorstwami, stanowiącymi zupełnie autonomiczne i odrębne byty.
Nie chcę tutaj wpaść w dziaderski ton, że kiedyś to było, teraz już nie jest. Natomiast nie da się nie zauważyć – dziś w futbolu najwyższego poziomu piłkarze to już nie są szeregowi pracownicy. To już nie jest stosunek firma-wykonawca, przypomina to raczej formułę business-to-business. O tym, że w negocjacjach kontraktowych uczestniczy cała armia prawników, już wszyscy doskonale wiemy, Cezary Kucharski i Robert Lewandowski zadbali wspólnie o to, byśmy poznali niemal całą kuchnię w tego typu sprawach. Jose Mourinho dodawał, że w codziennej pracy szkoleniowej też mierzysz się już nie tylko z piłkarzem, którego trzeba zmotywować, ustawić na boisku i wyuczyć pewnych automatyzmów, ale też z jego dietetykami, psychologami, menedżerami, ojcem oraz przyjacielem z dzieciństwa, który uważa, że ten konkretny pomocnik lepiej spisuje się na boku niż w środku.
Kiedyś menedżer Manchesteru United, Sir Alex Ferguson podpisał kontrakt z młodym piłkarzem, Cristiano Ronaldo. Dzisiaj międzynarodowe przedsiębiorstwo o globalnym zasięgu i wielomilionowych wpływach – w tej roli Juventus – podpisuje kontrakt z innym międzynarodowym przedsiębiorstwem o globalnym zasięgu i wielomilionowych wpływach – w tej roli marka CR7.
To stwarza oczywiście całe sterty nowych problemów i wyzwań. Mourinho, ale i szereg innych trenerów ze światowego topu coraz częściej wypowiada się o zarządzaniu ego piłkarzy. Kwestie podatkowe czy wizerunkowe to wyzwanie dla działów marketingu i wspomnianych prawników, zarówno po stronie klubu, jak i zawodnika. To wszystko jednak jakieś wycinki rzeczywistości na dość niskim poziomie – konkretne mechaniczne czynności, które każdego dnia odbywają się w przedsiębiorstwie. Każdego dnia jest mecz czy trening, każdego dnia pojawiają się posty czy wpisy, ustalenie na tym polu reguł współpracy business-to-business jest wyzwaniem, ale mimo wszystko – nie wykracza poza zwyczajną działalność firmy.
Ale piłkarze o światowych zasięgach są coraz bardziej świadomi swojej potęgi, nie wystarcza im już negocjowanie własnych stawek, swojego czasu gry czy sposobu zarabiania na reklamach.
Oni zaczynają współtworzyć politykę klubu.
Najbardziej charakterystyczny przykład to oczywiście Leo Messi (Przedsiębiorstwo Handlowo-Usługowe “LM10” z prezesem Lionelem Messim) i jego wpływ na działanie Barcelony. Nie tylko na wyniki drużyny, które często opierają się wyłącznie na jego geniuszu. Nie tylko na politykę transferową, którą trzeba dostosowywać do niego. To naturalne futbolowe rzeczy, czysty sport. Ale klub nagina się do Messiego również przy obsadzie klubowych gabinetów, od kanciapy trenerskiej, po pokój najważniejszego człowieka w klubie, którym w teorii jest prezydent. I nie ma w tym nic dziwnego, bo wszyscy są świadomi, że Barcelona bez Messiego obecnie traci wszystko – swoją magię wizerunkową, za którą idą pieniądze sponsorów, jakość piłkarską, część tożsamości.
Dlatego firma Leo Messi może usiąść do stołu z firmą Barcelona i debatować o kierunkach rozwoju tej drugiej, o strategicznych decyzjach.
Podobnie postrzegam zresztą posunięcia Roberta Lewandowskiego w Bayernie Monachium. Pamiętacie jeszcze te wypowiedzi dotyczące oszczędności działaczy Bayernu? Że nie da się rywalizować z Anglią czy Hiszpanią, skoro tam kwoty transferowe są kilka razy wyższe?
Bayern nie rośnie z rynkiem tak jak Real czy Manchester United. Bundesliga potrzebuje 4-5 drużyn w ścisłej czołówce, to nakręciłoby rynek. Bayern jak dotąd nie zrobił większego transferu niż 40 milionów euro, a w światowej piłce to już dawno przeciętna kwota. Różnica w porównaniu do najwyższych stawek jest ogromna.
Robert Lewandowski w Der Spiegel. Albo – jak kto woli – prezes firmy RL9, która poza usługami piłkarskimi w tym momencie świadczyła też dla Bayernu darmowe usługi doradcze.
Bawaria zatrzęsła się z oburzenia, Lewandowskiego kontrowali wszyscy święci. Rummenigge, Effenberg, cała plejada ludzi związanych z klubem w 2017 roku, ale i w przeszłości. Padły jak zwykle słowa o innej polityce, o skuteczności szkolenia młodzieży, o ekonomicznym uzasadnieniu powstrzymywania się od wydatków. Bayern wydawał się głośno krzyczeć: Robert, zapomnij, nigdy w życiu, nie kupimy ci tej wymarzonej bazy Psiego Patrolu, musisz się bawić tym, co masz w domu.
Ale niedługo potem wywalił 80 baniek na Lucasa Hernandeza i 45 melonów na Leroya Sane. Pomiędzy narzekaniami Lewandowskiego a zdobyciem Ligi Mistrzów, Bayern wysypał jakieś 300 milionów euro na wzmocnienia, dla ułatwienia doliczyłem mimo wszystko Tolisso, kupionego na krótko przed krytyką Roberta wobec władz klubu.
Można oczywiście sądzić, że Lewandowski nie miał na to wpływu, że to wyłącznie rynek wyznaczył ścieżkę Bayernowi. Ale można też uznać – co moim zdaniem dalekie od prawdy nie jest – że Polak miał gigantyczny wpływ na zmianę strategii ogromnej korporacji, jaką bez wątpienia jest najsilniejszy niemiecki klub.
***
Tamten wywiad dla Der Spiegel trwał trochę dłużej niż 8 sekund. Bayern jest też trochę inną organizacją niż PZPN. Ale moim zdaniem efekty mogą być podobne. To byłby precedens, zwłaszcza, że przecież nie trzeba być wieloletnim przyjacielem Zbigniewa Bońka, by wiedzieć, że to cały czas jest charakter sportowca. Prezes wymianę zdań w telewizji traktuje tak samo poważnie jak mecz Ligi Mistrzów. Zastanawiam się, jak zareaguje teraz, zwłaszcza, jeśli Holandia nas bezlitośnie oklepie, a Lewandowski znów wyśle w świat jakiś dwuznaczny komunikat.
Może się okazać, że niechętnie będzie musiał przyznać – na tym boisku jest gracz, którego zdanie się liczy równie mocno jak jego własne.
Szef firmy RL9 ma ogromny wpływ na strategiczną decyzję Polskiego Związku Piłki Nożnej. Dwie potężne firmy mogą w mniej lub bardziej jasny sposób ustalać wspólnie kierunek rozwoju.
Piłkarz – PZPN kiedyś: wódka z delegatem w hotelowym lobby. Piłkarz – PZPN dzisiaj: stosunek business-to-business pełną gębą. W końcu wszystkim zależy na tym, by marka RL9 miała należytą ekspozycję na mistrzostwach Europy. Lewandowskiemu, Bońkowi, PZPN-owi i nam, kibicom. Pozostaje pytanie, czy tę należytą ekspozycję da się uzyskać poprzez treningi z Jerzym Brzęczkiem, czy jednak konieczne będzie zwrócenie się do innego podwykonawcy.