Kadra Francji przepełniona jest zawodnikami, którzy się w kraju nie urodzili albo mają korzenie sięgające głównie Czarnego Lądu. To nic złego, wszak taką praktykę stosuje się od dziesiątek lat i związana jest w mniejszym lub większym stopniu z kolonializmem, który Francja uskuteczniała nader ekspansywnie. Zdarzają się jednak takie przypadki, że następuje odwrócenie ról i to chłopaki spod Paryża trafiają do innej reprezentacji.
Sebastien Haller i Willy Boly od młodzieńczych lat grali dla młodzieżówek kraju znad Sekwany. Obydwaj zaczynali swe przygody bardzo wcześnie, bo jeszcze w kadrach U-16. Stopniowo wspinali się po kolejnych szczeblach kategorii wiekowych, ostatecznie jednak dochodząc do punktu wyjścia.
Boly ostatni raz założył koszulkę Trójkolorowych dekadę temu. Haller cztery lata temu, regularnie strzelając dla reprezentacji U-21. Jednakże od tamtej pory nie otrzymali choćby jednego powołania do seniorskiej kadry. Przepełniona gwiazdami Francja nie znalazła miejsca na kolejną dwójkę zawodników, mimo że Boly wyrósł na jednego z najpewniejszych obrońców Premier League, a Haller szalał w Eintrachcie Frankfurt. Stoper i snajper pożegnali się z krajem swojego urodzenia i wyruszyli do kraju swoich przodków. Zostali reprezentantami Wybrzeża Kości Słoniowej.
Dla drużyny z Afryki to naprawdę dobra wiadomość.
Obrońca z atłasu
Dzięki zmianie barw przez Boly’ego, obrona – pod względem obsady klubowej – wygląda następująco: Tottenham – Club Brugge – Wolverhampton. Nieźle, tym bardziej, że każdy z nich pełni w klubie dużą rolę.
Serge Aurier regularnie dostaje mecze u Jose Mourinho, Simon Deli wystąpił w ponad połowie spotkań belgijskiej ekipy, zaś Boly… no Boly to już jest całkiem inna historia. Niedoszły reprezentant Francji to filar Wolves. Defensor kluczowy dla układanki Nuno Espirito Santo.
Gdy w październiku 2019 roku, środkowy obrońca doznał kontuzji i było wiadome, że absencja nie skończy się prędko, kibice Wilków wpadli w niemałą histerię. Twitter został zalany całym morzem łez – zaczynającym się od zwyczajnego “nieeeeeeeeee”, przez “totalną katastrofę” aż po “mamy przejebane”. Najważniejsze w tej historii jest to, że fani angielskiej ekipy koniec końców nie wykazali skłonności do egzaltacji.
Wolverhampton było wówczas zmuszone rozegrać 15 meczów bez udziału 29-latka. Ile razy udało im się zachować czyste konto? Ano tylko w jednym spotkaniu, przeciwko West Hamowi. Poza tym zawsze coś wpadło do siatki Ruiego Patricio – nieważne czy strzelali zawodnicy Manchesteru City, czy Bournemouth lub Watfordu. Wilki bez Boly’ego nijak nie potrafiły zagrać na zero z tyłu.
Jego powrót był zatem niczym odrodzenie się Gandalfa we “Władcy Pierścieni”. Niczym powrót Shawna Michaelsa do WWE. Niczym przemowa Piotra Fronczewskiego w “Znachorze”. Zmienił bieg akcji. Iworyjczyk zaczął grać, Wolves od razu przestało tracić bramki – czyste papcie z Manchesterem United, Leicester City i Norwich City, które chociaż było niespecjalnie silne, to zawsze grające ofensywną piłkę.
Do końca sezonu 2019/20 Wolverhampton uzbierał ostatecznie 13 czystych kont. 92% było – w dużej mierze – efektem pracy Boly’ego na boisku. Jego gra dla ekipy z Mollineux Stadium nie opiera się tylko na wywieraniu wpływu na swoich partnerów, lecz przede wszystkim osobistym działaniu. Po co czekać na resztę, skoro samemu można zdziałać wiele.
W przeliczeniu na 90 minut, 29-latek okazał się lepszy od swoich stałych partnerów z obrony – Romana Saissa oraz Conora Coady’ego – pod względem odbiorów, wygranych pojedynków na ziemi, wygranych pojedynków powietrznych oraz przechwytów. Jedynie w celności podań zdołał wyprzedzić go jeden z nielicznych Anglików grających dla Wolverhampton.
Boly grał na tyle dobrze, że wyróżniał się nie tylko jeśli chodzi o Wilki, lecz także pod względem całej Premier League. Iworyjczyk wytrzymuje porównania do Caglara Soyuncu i Virgila Van Dijka, czyli dwójki, która została oficjalnie wybrana do jedenastki sezonu.
Trudno zatem mówić o przesadzie, gdy stwierdza się znaczne wzmocnienie kadry WKS. Zyskują uznanego w Premier League obrońcę, który w Anglii odmienił swą karierę, po tym jak nie zdołał przebić się w Porto. Zyskują obrońcę, który, jeśli tylko dopisze zdrowie, będzie w stanie poprowadzić ich do sukcesów na Czarnym Lądzie.
Napastnik z bawełny, ale zmechaconej
Nieco inaczej wygląda kwestia Sebastiena Hallera, napastnika West Hamu. Chociaż lepiej byłoby powiedzieć “osoby pretendującej do miana napastnika”, bo Iworyjczyk do tej pory w Londynie strzelał co najwyżej przeciętnie.
Pomimo przyzwoitego początku i czterech trafień w pierwszych dziesięciu kolejkach ubiegłego sezonu, 26-latek summa summarum wpakował piłkę do siatki tylko siedmiokrotnie. Mało, biorąc pod uwagę, że wystąpił w 32 meczach. Mało, bo Haller zmarnował przynajmniej pięć niemalże stuprocentowych sytuacji. Ale w gruncie rzeczy więcej być nie mogło, bo piłkarz ten oddał zaledwie 56 strzałów. Więcej mieli Ruben Neves,
Abdoulaye Doucouré czy James Ward-Prowse. Pomocnicy.
W pierwszym sezonie Hallerowi trudno było dźwignąć metkę z klubowym rekordem transferowym, ustanowionym na poziomie 45 milionów funtów. WHU tyle przelało na konto Eintrachtu i z perspektywy czasu można jasno powiedzieć, że nie był to udany biznes. 26-latek był chyba najsłabszą częścią zabójczego trio ekipy z Frankfurtu, ale nie ma przypadku w tym, że złapali się na niego akurat przedstawiciele Młotów.
Drużyna z Olympic Stadium przez lata przyzwyczaiła swoich fanów do nietrafionych transferów – Jack Wilshere, Pablo Fornals, Alvaro Arbeloa, Albian Ajeti. A to tylko niektóre kwiatki z ostatnich… trzech lat.
Jednakże ponad nieskuteczność Iworyjczyka, przebijała się jego niespieszność w walce o piłkę. O ile bowiem w barwach Die Adler również nie bił rekordów strzeleckich, o tyle pracował na rzecz drużyny, schodząc do środka niczym Bobby Firmino i biorąc udział w rozegraniu. A w Premier League? A w Premier League Haller był statyczny niczym Grzegorz Krychowiak na ostatnim zgrupowaniu reprezentacji Polski. Widać było, że napastnikowi się niespecjalnie chce, na co uwagę zwracali nawet komentatorzy.
Szczytem był mecz z Liverpoolem, w którym napastnik źle przyjął piłkę, stracił ją na rzecz Oxlade’a-Chamberlaina, a następnie odwrócił się na pięcie. The Reds strzelili wówczas gola, który przypieczętował ich triumf. Haller oberwał w głowę wiadrem pomyj, ale to nie ożywiło 26-latka. W Londynie po prostu nie ma na niego pomysłu.
A już na pewno nie ma w meczach ze słabymi rywalami, bo gdy Iworyjczyk dostaje szanse w meczach pucharowych, przeradza się w Messiego Carabao Cup. Cztery mecze, cztery gole i asysta. Rywale niespecjalnie wymagający, bo drugo- i trzecioligowi, lecz to pokazuje tylko, że Haller jest naprawdę dobrym piłkarzem, o ile gra przeciwko ekipom słabszym niż jego. Gdy przychodzi mu się mierzyć z rywalem lepszym, wtedy potrzebuje konkretnych uwag i poleceń od trenerów, aby nie wyglądać jak bezużyteczny stos 45 milionów funtów.
W gruncie rzeczy nie ma w tym nic złego, wszak bez szkoleniowca i Lewandowski dupa.
Na szczęście dla Hallera, reprezentacja Wybrzeża Kości Słoniowej wydaje się odpowiednim miejscem, by udowodnić swoją wartość i odbudować pewność siebie. Pokazał już, że obrońcy drużyn pokroju Madagaskaru nie są dla niego niczym konieczność cięcia dębu pilniczkiem. W swoim debiucie w “nowych” narodowych barwach, strzelił gola właśnie Zebu.
Otoczony twarzami doskonale znanymi z boisk Premier League, 26-latek wciąż może pokazać, że dwa świetne sezony w Bundeslidze nie były przypadkiem. Na wrogość i brak kompanów do gry nie powinien narzekać, w końcu wkroczył do jednej, wielkiej patchworkowej rodziny. Tylko takiej ekskluzywnej.
Reprezentacja patchworkowa
Haller i Boly nie są rzecz jasna jedynymi piłkarzami, którzy nie urodzili się Iworyjczykami, a do reprezentacji trafili bardziej okrężną drogą. Wystarczy spojrzeć na skład z ostatniego meczu przeciwko Madagaskarowi.
W wygranym starciu udział wzięło 16 zawodników, a wgląd w ich biografie pozwala stwierdzić, że aż pięciu przyszło na świat we Francji. Poza najnowszymi “nabytkami” są to Nicolas Pepe, Jonathan Kodija oraz Jean-Daniel Akpa Akpro. Jednakże żaden z nich nie grał wcześniej dla Trójkolorowych, od razu decydując się na reprezentowanie Wybrzeża Kości Słoniowej.
Haller i Boly – dawni koledzy z Auxerre – są zatem wyjątkowi. Kadra Francji przez lata rezygnowała z dziesiątek piłkarzy, którzy mogliby otrzymać powołanie do reprezentacji, lecz o ile nie dziwi brak powołania dla zawodnika West Hamu, który w Anglii zaczął popadać w przeciętność, o tyle decyzja o olaniu Boly’ego jest przynajmniej trochę wątpliwa.
Ale to Francuzi. Ich teoretycznie stać nawet na odstawienie Aymerica Laporte.
A Iworyjczycy? Ano korzystają z tego, co mają, a nawet z tego, czego początkowo nie mają. Szyją swoją reprezentację tak intensywnie, jak to tylko możliwe, dobierając nici z różnych środowisk. Po kilku latach puszczania oczek i prucia się materiału, doczekali się jedenastki co najmniej porządnych nazwisk. Zaha, Boly, Haller, Aurier, Kessie, Pepe, Gervinho robią wrażenie nie tylko na afrykańskiej arenie. Teraz pora na sukcesy.
JAN PIEKUTOWSKI
Fot. Newspix