Reklama

Skreślony. Chucherko. Czwartoligowiec. Pełne zakrętów początki Jacka Góralskiego

Jakub Olkiewicz

Autor:Jakub Olkiewicz

15 listopada 2020, 13:33 • 20 min czytania 16 komentarzy

Skreślony w Zawiszy Bydgoszcz. Zesłany do trzecioligowej Victorii Koronowo, gdzie zaczął od spięcia ze starszyzną i w której zastanawiał się, czy nie rzucić piłki. Zaliczający epizod w czwartoligowych Błękitnych Gąbin. Za niski dla Libora Pali. Zrywający więzadła w pierwszym sezonie w poważnej piłce.

Skreślony. Chucherko. Czwartoligowiec. Pełne zakrętów początki Jacka Góralskiego

Jacek Góralski nie był talentem, który bił po oczach, który sprawiał, że od razu chciano go w dużej piłce. Przebijał się przez niższe ligi, bał się, że się w nich zakopie. Dziś pozostaje wdzięczny tym, którzy wtedy mu pomogli, zarówno sportowo, jak i życiowo. Zapraszamy na historię  niełatwych, pełnych zakrętów początkach kariery Górala.

BYDGOSKIE TAJEMNICE

Najbardziej tajemniczy okres kariery Jacka Góralskiego? Bez wątpienia jego czas w rodzinnym Zawiszy Bydgoszcz. Może nawet: „ukochanym Zawiszy Bydgoszcz”.

Związki zawodników z klubami, w których się wychowali to bardzo różnorodne historie. Część z nabożną czcią wypowiada się o swoich nauczycielach z lat dziecięcych, wskazując właśnie pierwszy klub jako kluczowy moment przy rozpoczęciu wielkiej kariery. To zazwyczaj absolwenci akademii, którzy często wprost ze szkółki atakowali pierwszy skład dorosłego zespołu, otrzymywali zaufanie i liczne szanse.

Druga grupa wypowiada się z większym dystansem – wystarczy posłuchać wypowiedzi Bartosza Bereszyńskiego czy Krystiana Bielika. Oczywiście, też czują wdzięczność wobec trenerów, ale przebija się w tym także żal, że nie do końca otrzymali szansę w dorosłej drużynie.

Reklama

No i jest też Jacek Góralski. W teorii powinien odczuwać żal, w teorii powinien być zły – zamiast grać w barwach swojego klubu z rodzinnego miasta, któremu kibicował od dziecka, był przez niego rzucany po lokalnych mieścinkach. A mimo to Jacek po prostu Zawiszę uwielbia – i nie są to w jego wypadku tylko puste słowa.

ZAWSZE GOTOWY

Nabory dla młodych dzieciaków w akademii Zawiszy? Jacek Góralski jest na miejscu, zachęca, namawia. Zbiórka funduszy na skonstruowanie budżetu po reaktywacji w niższych ligach? Góralski wyjmuje portfel. Bierze udział właściwie we wszystkich ważniejszych akcjach wokół bydgoskiego klubu – wizerunkiem Góralskiego promuje się szkolenie młodzieży, pomocnik aktywnie wspiera finansowo każdą kolejną edycję cegiełek, których Zawisza zorganizował już cztery. Jest twarzą akcji „Made in Zawisza”, przypominającej, że to właśnie w młodzieżowych grupach bydgoskiego klubu wykuwa się charakter, który najsilniejszych może doprowadzić nawet do reprezentacji Polski.

Po prostu kocham ten klub i chodziłem na jego mecze, nawet gdy grali w IV lidze. Bardzo mi się to podobało. A zacząłem kibicować Zawiszy, bo wszyscy na moim osiedlu kibicowali temu klubowi. Zresztą, całe miasto żyło Zawiszą – opowiadał w rozmowie z Weszło Junior Góralski. – Z jakimi wartościami kojarzy mi się Zawisza? Z cechami wojownika.

Trudno, naprawdę trudno usłyszeć od Góralskiego choćby szczyptę żalu o to, co spotkało go w końcowych latach juniorskich. Większość piłkarzy zapewne zaczynałaby od tego wspominki: „o, nie poznali się na mnie, pewnie teraz żałują”. Ego, pewność siebie, trochę pychy. Ale Góralski wręcz przeciwnie, jeśli wraca wspomnieniami do Bydgoszczy, to zawsze do kibiców, do osiedla, do juniorskich czasów, gdy jego zespół walczył o wyjazd na mistrzostwa Polski.

Bo wtedy też po raz pierwszy rywalizował z najlepszymi.

Dwie wygrane ligi wojewódzkie. Dwa razy przegrane baraże o udział w finałach Mistrzostw Polski.

– Pracowałem z Robertem Tomczakiem, który grał w Zawiszy na niższym szczeblu rozgrywkowym. Znał atmosferę szatni i potrafił nas pobudzić do walki. Pamiętam mecz z Chemikiem Bydgoszcz, który zadecydował o tym, że wygraliśmy ligę wojewódzką. Gdybyśmy potknęli się w tym spotkaniu, nie mielibyśmy pierwszego miejsca w tabeli. Zeszliśmy do szatni na przerwę przy wyniku 1:3. A trener przeprowadził z nami bardzo poważną rozmowę i wygraliśmy ten mecz 4:3, zdobywając gola w ostatniej minucie – wspomina Góralski w rozmowie z Weszło Junior. W juniorach starszych, już pod wodzą duetu trenerskie Robert Tomczak-Robert Wójcik, młodzi bydgoszczanie powtórzyli sukces. – Naszą ostatnią przeszkodą w eliminacjach do mistrzostw Polski było Zagłębie Lubin, gdzie roiło się od młodych talentów. Tam wtedy grali m.in. Damian Dąbrowski i Adrian Błąd. Wygraliśmy u nich w Lubinie 1:0, ale niestety u siebie przy ulicy Gdańskiej przegraliśmy 1:2, mimo że sporo klarownych sytuacji stworzyliśmy w tym meczu.

Reklama

Dwa razy Zawiszę dzieliło kilkadziesiąt minut od występu w polskim TOP 4.

Mistrzowie województw grali między sobą o awans do ósemki, później ta ósemka – o turniej finałowy – tłumaczy Robert Wójcik, który trenował Jacka w zespole juniorów starszych. – Wygraliśmy w pierwszej rundzie z Lechią, u nas 2:0, tam 2:2. W ich zespole większość stanowili zawodnicy z Młodej Ekstraklasy. O awans do tego turnieju czterech najlepszych graliśmy z Zagłębiem Lubin, gdzie było chyba ośmiu reprezentantów Polski w różnych kategoriach wiekowych. 

Największa różnica między Lubinem a Zawiszą wówczas? Zagłębie miało już potężnie rozwinięty skauting młodzieżowy, dowodem choćby Kornel Osyra.

My mieliśmy głównie chłopaków z regionu, z Bydgoszczy i okolic – przyznaje Wójcik. – W Lubinie wygraliśmy 1:0, trochę szczęśliwy mecz, mieli słupek, poprzeczkę, a my dopiero w samej końcówce, po stałym fragmencie strzeliliśmy gola. W rewanżu też prowadziliśmy 1:0, Zagłębie wyrównało w końcówce pierwszej połowy. Tym razem to oni niewiele tworzyli, bramka na 2:1 w ostatnich minutach to była tak naprawdę jedna z nielicznych akcji w drugiej połowie. W dwumeczu był remis 2:2, awansowali bramkami na wyjeździe. Potem zresztą wygrali Mistrzostwo Polski, a przy okazji również rozgrywki Młodej Ekstraklasy w tym samym okresie. 

– Mieliśmy wyjątkowo charakterny zespół, z kapitanem Kamilem Krajewskim na czele – wspomina trener. – Od strony czysto mentalnej, nigdy nie prowadziłem lepszej drużyny. Nigdy nie musieliśmy zespołu specjalnie motywować. Tam, gdy ktoś odstawiał nogę czy łamał taktykę, sam zespół od razu regulował błędy. Nie lubili mięczaków, zawsze grali na sto procent. A przy tym mieliśmy tam po prostu bardzo dobrych zawodników. Jacek również do tej grupy należał. 

Takich wspominek jest więcej. Śródmieście, trudny teren, choć cały w niebiesko-czarnych barwach. Góralski wspominał wielokrotnie podróże tramwajem do „ośrodka treningowego” Zawiszy. Pytamy kibiców z Bydgoszczy o ten ośrodek, za czasów rocznika 1992 – nie odbiegał od innych w Polsce. Wyglancowane boisko mieli seniorzy, juniorzy często musieli zadowalać się „piachem”, „pustynią”, „kotłownią”, „Saharą” – każde miasto w Polsce ma własne określenie. Szkoła życia. Zakończona zresztą tak samo jak w systemie szkolnictwa, trudną i wymagającą maturą.

NIECHCIANY

To wszystko miało potencjał na dość baśniowy charakter historii. Góralski zaczynał poważne granie w Zawiszy u trenera Roberta Tomczyka, który trenowanie młodzieży łączył z grą dla IV-ligowego klubu. Bydgoszczanie bardzo mozolnie wydostawali się z dna, ale w momencie, gdy Jacek kończył wiek juniorski, byli już w I lidze. Dotarli tam w dużej mierze dzięki współpracy kibiców oraz miasta – po nieudanej „przygodzie” z Hydrobudową, niedoszłej fuzji z Kujawiakiem Włocławek, z dna podnosili Zawiszę fanatycy. Dopiero w I lidze pojawił się inwestor – Radosław Osuch, który miał jasny plan – Ekstraklasa plus tytuły.

Wydawało się, że Jacek Góralski będzie częścią tego planu – wychowanek, kibic Zawiszy, ale przede wszystkim diabelnie utalentowany gość, co powoli dostrzegano również poza województwem kujawsko-pomorskim.

Trudno mieć tu do kogokolwiek pretensje. Osuch przecież swoje cele zrealizował, wszedł do krajowej elity, zdobył Puchar Polski, poprawił Superpucharem. Gdyby zawiódł, można byłoby go dzisiaj atakować za decyzję dotyczącą Góralskiego. Ale ówczesny rozbrat wyszedł korzystnie dla obu stron. To prawda, Zawisza celował wówczas raczej w zawodników spoza regionu, ale czy naprawdę można było narzekać na takich grajków jak Herold Goulon chociażby?

Być może dlatego Góralski jeśli odczuwa żal, to za styl rozstania Osucha z Zawiszą.

– To była dziwna sytuacja. Bo właściciele, jeśli chcieli odejść z klubu, to mogli zostawić go w drugiej lidze. Myślę, że miasto też by inaczej na tę sytuację spojrzało. A gdy doszło do tego, że drużyna została wycofana z jakichkolwiek rozgrywek, to trzeba było budować wszystko od nowa. Kibice wzięli to w swoje ręce i zaczęli od B-klasy – wspominał w rozmowie z nami.

Czemu nie dostał szansy?

– Wychowankowie zawsze mieli ciężko, trener do wprowadzania swoich młodych zawodników potrzebuje dużo odwagi. A wiadomo – jest rozliczany za wyniki tu i teraz – wzdycha Robert Wójcik, który wraz z innymi trenerami młodzieżowymi wielokrotnie zachęcał do zaoferowania szansy Góralskiemu. Dorosły Zawisza był już jednak wówczas w pełni skoncentrowany na wyniku. – Wiele czynników się na to złożyło, ale to po prostu przykre, że Jacek i jego koledzy z rocznika nie mogli dostąpić tego zaszczytu, jakim jest gra w koszulce ukochanego klubu. Natomiast jako trener kadr młodzieżowych ja też mam świadomość, że przeskok z piłki juniorskiej do seniorskiej bywa bardzo trudny. Apelowaliśmy jednak o szansę, bo oni zwyczajnie na nią zasługiwali, to było z naszej strony normalne zachowanie.

Brak szansy był o tyle dziwny, że potencjał Jacka dostrzegali niemal wszyscy.

– Wszyscy to wiedzą, że niesamowicie charakterny, waleczny. Ale to, co przykuwało uwagę, to fakt, że nigdy nie zdarzało mu się przegrywać pojedynków, nawet z wyższymi, silniejszymi zawodnikami – podkreśla Wójcik. – Zawsze mnie to dziwiło, że ktoś skreślał Jacka z uwagi na warunki fizyczne, skoro on nigdy na tym polu nikomu nie ustępował. Pamiętam taki towarzyski mecz z rówieśnikami z Lecha Poznań, których wówczas prowadził Mariusz Rumak. Powiedział mi w przerwie: „ale masz walczaka w zespole”. Od razu zwrócił uwagę na Jacka. 

Dziś można tylko ubolewać, że Jacek nie zaczął seniorskiego grania dla klubu, który nosi głęboko w sercu. Ale patrząc na jego dalsze losy… Chyba nikt na tym nie stracił, a już na pewno nie Góralski.

O KROK OD RZUCENIA PIŁKI. ZAKRĘT W KORONOWIE

Jaca został bez żalu wypożyczony do trzecioligowej Victorii Koronowo. Spędził tu rundę wiosenną sezonu 2010/2011. A jednak te pół roku gry daleko od szosy było przełomem.

Waldemar Olejnik, dziś prezes Victorii Koronowo: – Wtedy byłem jeszcze zwykłym kibicem Victorii. Przyszedł do nas na wypożyczenie, u nich w Zawiszy jakoś się nie odnalazł. Jeden z trenerów w Zawiszy podobno powiedział mu nawet, że nie nadaje się do piłki nożnej. 

Góralski spotkał w Koronowie trenera Zbigniewa Stefaniaka, który również trafił do klubu w przerwie zimowej. Stefaniak wspomina, że Góral pod pewnymi względami nie był wtedy tym, kim jest dzisiaj. Wątpił bowiem w siebie i to, czy gra w piłkę ma sens: – Młody, trochę zagubiony chłopak. Jego stan psychiczny wtedy był niezbyt dobry. Był zdołowany. Zawodnik odrzucony z klubu, w którym się wychował. On miał myśli, żeby już nie grać w piłkę. Świat mu się trochę zawalił. Trzeba było go podnosić na duchu. Do klubu Zawisza nigdy nie zmienił podejścia, ale do pewnych osób stamtąd – na pewno tak.

Stefaniak zaopiekował się Góralem, wykraczając daleko poza obowiązki trenera.

– Mi się go zrobiło trochę żal. Koronowo leży jakieś 30 km od Bydgoszczy, woziłem go na treningi, jeździliśmy razem samochodem w jedna i drugą stronę. Tych wyjazdów trochę się więc uzbierało. A wiadomo, jak ludzie spędzają razem czas, zbliżają się do siebie. Rozmawialiśmy na tematy sportowe, na tematy życiowe, co nam tylko przyszło do głowy. Mówiłem mu: Jacek, musisz to przetrzymać. Będziesz na pewno grał wyżej. Namawiałem go, żeby nie odpuszczał. Część tematów naszych rozmów to już nasza prywatna sprawa.

Na ile to były ważne rozmowy pokazuje fakt, że Jacek do dziś utrzymuje kontakt z trenerem Stefaniakiem, choć długo razem nie pracowali.

– Zawsze jak przyjdzie do Bydgoszczy, to dzwoni, żeby się spotkać. Ja panu powiem, to jest aż dziwne. Ja z nim tylko pół roku pracowałem. Myślę, że jako trener, to tak za wiele mu nie pomogłem. Ale może jako człowiekowi tak, skoro pamięta.

Kolega z czasów Koronowa, Jakub Kujawka, wspomina, że zaczęło się od spięcia. Jacek od razu pokazał hardość:

– Pamiętam jego pierwszy trening w Koronowie. Była zima, ćwiczyliśmy na hali. Nikt nie wiedział jak Jacek gra. Przyszedł nagle. Ja jeszcze byłem taki, że jechałem na tych młodych. Nie popuszczałem im, jak zrobili coś źle, zawsze coś na nich powiedziałem. Z Jackiem mieliśmy spinę na tym pierwszym treningu. Grał ostro, faulował. Później się okazało, że on gra tak cały czas, zawsze, ale wtedy powiedziałem swoje. Postawił się. Taki był. Nic nie ucichł tylko parł do przodu. 

To nie było jednak wejście marzeń, Kujawka wspomina, że Góral nie od razu wywalczył zaufanie trzecioligowców.

– Na moje nie było rewelki tak piłkarsko. Nie miał techniki. Tak żeby rozegrać, podać, to bywało mu ciężko. Po 2-3 miesiącach zaczął się budować. Zadziornością, tymi wślizgami wygrał pozycję. Bardzo dużo wślizgów wtedy robił, więcej niż dzisiaj. Teraz widać, że bardziej z głową gra. Porównując do teraz, to niebo a ziemia.

Trener Stefaniak widzi to trochę inaczej, choć też dostrzega, że Góral był wówczas bardziej ograniczonym zawodnikiem.

– On ma wrodzony talent do odbioru piłki. Można powiedzieć, ze Lewandowski ma wrodzony talent do zdobywania bramek, wyczuje moment, przestrzenie. Jacek to ma, tylko w defensywie. Tego nie da się w pełni wypracować, można się poduczyć, można być dobrym, ale żeby mieć taki poziom odbioru, trzeba to po prostu mieć.

Choć wtedy nadużywał wślizgów, łapiąc wiele kartek. Tłumaczyłem mu, że wślizg to ostateczność. Lepiej grać w odbiorze kontaktem, walce ciałem, ustawieniem. Jestem na pewno zaskoczony jaki rozwój zrobił jeśli chodzi o to, co po odbiorze. Wtedy robił sporo strat. Natomiast wiedział, że musi to poprawić, nie chciał być zawodnikiem tylko od odbierania. Próbował. Mówiłem mu: szukaj takich podań, które coś dadzą zespołowi. W tej chwili zrobił olbrzymi postęp. Rozmawiałem z nim o tym, jak był w Łudogorcu. Tam zatrudniono całą kolonie Brazylijczyków, żeby grać ofensywny, widowiskowy futbol. On mówił, że się dużo od nich nauczył. Patrzył co robią, jak, kiedy. Miał ten styl pod nosem, na wyciągnięcie ręki. Czerpał od nich garściami.

Victoria miała niezły zespół, była w czołówce III ligi. Kujawka wspomina jednak, że jeśli chodzi o pieniądze, to choć nie zarabiali wiele, musieli czasem czekać kilka miesięcy na pensje. Jacek, jako wypożyczony junior, mógł jego zdaniem liczyć na grosze, 200-300 złotych. Po rundzie wiosennej zespół się rozpadł. Jacka chciano w Koronowie zatrzymać, ale nie było na to pieniędzy nawet biorąc pod uwagę, że Zawisza wciąż nie traktował go poważnie.

PRZYSTANEK GĄBIN. EPIZOD W CZWARTEJ LIDZE

Dlaczego po dobrym sezonie w III lidze, Jacek Góralski zszedł jeszcze niżej, do czwartoligowych Błękitnych Gąbin? Sprawa jest dość zawiła, a za sznurki pociągała już Wisła Płock.

Prezes Jacek Kruszewski opowiada:

– Jacka ściągaliśmy w 2011 na polecenie Marka Końko, który był asystentem Mieczysława Broniszewskiego. Marek wyszperał Jacka w Koronowie. Sprowadziliśmy go z perturbacjami, były pewne tarcia z Zawiszą, jeśli chodzi o ekwiwalent. Prezes Dmoszyński zastosował swoje interpretacje i gdzieś opłacało się, żeby puścić zawodnika przez Błękitnych.

Pytamy Marka Końko jak to było ze sprowadzeniem Góralskiego:

– Była taka sytuacja po awansie do I ligi, że razem z trenerem Mieczysławem Broniszewskim postanowiliśmy dać szansę młodym zawodnikom z Polski, którzy mieli wiek młodzieżowca. Ten przepis dopiero raczkował. Zorganizowaliśmy casting. Zebraliśmy informacje od znajomych trenerów, piłkarzy, zaprzyjaźnionych skautów. Przyjechało na gierkę około dwudziestu kilku zawodników. Jacek wypadł bardzo dobrze, wyróżniał się. Po tej jednej gierce chcieliśmy go u siebie. Ale grał na wypożyczeniu z Zawiszy. To był nasz rywal ligowy. Zawisza się nim nie interesowała, ale obawialiśmy się, że jak pojawi się oferta od nas, to Zawisza może to zablokować, albo że to wzbudzi zainteresowanie Zawiszy tym zawodnikiem. Stąd padł pomysł o transferowaniu Jacka do niższej ligi, a potem ściągnięciu go do nas. Przepisy na to pozwalały, musiał zagrać przynajmniej jeden mecz. Do zespołu był więc wprowadzany trochę z partyzanta. Jacek cały czas z nami trenował, ale nie mógł grać w sparingach, nie pojechał tez z nami na obóz. Trzymaliśmy go w tajemnicy, uważając, żeby nie znalazł się na jakimś zdjęciu. 

Ówczesnym prezesem Błękitnych Gąbin był Marek Ledzion, zarazem trener czwartoligowca. Jego zdaniem Jacek miał wtedy wciąż wiele obaw co do swojej kariery:

– Kończy się panu wypożyczenie. Macierzysty klub pana nie chce. To nie był jakiś zawodnik znany. Grając w III lidze można się zakopać. Dzisiaj, jak się spotykamy, na przykład ostatnio na 70-leciu Wisły Płock, to wspomina: Marek bałem się, że się zakopię. Pójdę znowu do III ligi. I tam utknę. Jacek był u nas przez chwilę, ale dał się zapamiętać. Wie pan, są zawodnicy, którzy narzekają, marudzą. On zarażał pozytywnością. Dla niego nie było przeszkód. Pogodny, pomocny, fajny chłopak. Zagrał jeden mecz – z Płońskiem. Przegraliśmy. Wtedy to jeszcze był dzieciak, ten rozkwit nastąpił później. 

Jak to było natomiast z tymi przenosinami? Ponownie Ledzion:

–  Byliśmy zaprzyjaźnionym klubem Wisły, wypożyczała nam zawodników. Dogadaliśmy się, że jak do nas przyjdzie, w każdej chwili Wisła będzie mogła go wziąć. Obserwowali go, trenował z Wisłą już wcześniej. To była dżentelmeńska umowa, oczywiście z pewną kwotą dla nas. Zagrał u nas wiedząc, że ta droga jest przed nim otwarta. Przeprowadziliśmy transfer z Zawiszą, nie robiła nam żadnych większych problemów. Później od razu Jacka odsprzedaliśmy. U nas rozegrał tylko jeden mecz, potem od razu przeszedł do Płocka. Pamiętam ten mecz: z Płońskiem. Przegraliśmy.

DOKONAĆ NIEMOŻLIWEGO: PRZEKONAĆ DO SIEBIE LIBORA PALĘ

Góral zameldował się w pierwszej lidze, ale nie było tak, że nagle odpalił do tego stopnia, by wszystko momentalnie zaczęło się układać. To był sezon zakrętów dla Wisły Płock, która spadła z zaplecza Ekstraklasy. Trener Broniszewski, który wierzył w Górala, został zastąpiony w trakcie sezonu Liborem Palą, który miał osławioną zasadę, według której… u niego grać mogli piłkarze od 180 centymetrów wzrostu. Jacek w pierwszym sezonie zerwał też więzadła krzyżowe. Miał pod wieloma względami pod górkę.

Kamil Biliński wspomina natomiast, że Góral pierwszego spotkania w szatni zapadał w pamięć:

– Pamiętam Jacka z pierwszego treningu. Wchodzę do szatni, mieliśmy wtedy takie starsze ławki. Jacek rozłożył się na boczku. Leżał sobie, z lekko podpartą głową. Rzucała się w oczy ręka w tatuażu. Taki cwaniaczek. Śmialiśmy się potem, że Jacek przyszedł do szatni pierwszoligowego zespołu, nie pytał gdzie będzie siedział, która ławka jego, tylko zajął sobie nie miejsce, a od razu kilka miejsc. Jacek miał płynne wejście do drużyny. Jest chyba rodziną z Arturem Wyczałkowskim, który był wtedy kapitanem zespołu. Trzymał się więc i z młodymi, i ze starszymi. Nie było takich sytuacji, żeby unikał kontaktów. 

Marek Końko wspomina początki Jacka i negocjacje z trenerem Broniszewskim:

– Przeprowadziłem z naszym sztabem długą rozmowę. Udało się przekonać trenera Broniszewskiego, że choć to chłopak bez żadnego doświadczenia w pierwszej lidze, to powinien dostać skład wyjściowy. Trener był zdana, żeby Jacka wprowadzać trochę bardziej stopniowo, dać mu się otrzaskać z realiami. Natomiast też w Górala mocno wierzył. Jacek praktycznie od pierwszego meczu dzięki stylowi stał się ulubieńcem publiczności. Dla mnie to taka optymalna mieszanka skromności, a zarazem pewności siebie. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek marudził siadając na ławce. Żadnego narzekania. Sama przyjemność pracować z takim zawodnikiem, który daje z siebie wszystko dla drużyny. Każdemu trenerowi życzę kogoś takiego w szatni.

Boiskowe początki Górala wspomina Biliński:

Jaca to było takie chucherko, malutki chłopaszek, któremu nie dało się jednak w kaszę dmuchać. Nie wiem ile wtedy ważył. ale sporo nad sobą od tamtego czasu popracował. Natomiast wtedy wychodził na boisko i od razu meldował się tymi swoimi wślizgami. Robił trzy razy więcej wślizgów niż teraz. Musieli go troszkę po drodze wyprostować. Poza tym bardzo w porządku chłopak. Na pierwszy rzut oka ktoś myśli sobie, że to jest zabijaka, któremu lepiej nie wchodzić w drogę, ale Jacek ma też drugą stronę, jest bardzo pozytywny.

Drużynie jednak nie szło i pojawił się Pala. Wydawało się że Góral musi być do odstrzału.

Biliński: – Libor Pala uważał, że wysocy bardziej się nadają do gry. Takich chciał sobie obierać. Problem z graniem u niego miał Jacek, ale też Ricardinho. Jakieś minuty dostali, ale nie byli pierwszoplanowymi postaciami. Taką trener miał wizję.

Końko: – Skład Pala odziedziczył dosyć niski. Mieliśmy wielu graczy wzrostu w okolicach 170cm, bo trener Broniszewski chciał grać ładną, techniczną piłkę. Jacek nie miał 180 centymetrów, a miał grać jako środkowy pomocnik, czyli gdzie absolutnie burzyłby swoimi warunkami koncepcję metodologii trenera Pali. Jacek siadał więc na ławce. 

Nie tylko wzrost był problemem Górala. Ponownie Końko:

– Jedną z zasad trenera Pali był absolutny zakaz używania wślizgów. Nie wolno było tak grać ani na treningu, ani na meczu. Dla Pali wślizg był przejawem słabości w bronieniu, złego ustawienia, pójścia na łatwiznę. Jacek nie mógł tego zrozumieć. Jego atut został wytrącony. Przychodził do mnie i pytał i co chodzi, dlaczego tak. Ciężko było wyjaśnić, ze każdy trener ma koncepcję, do której należy umieć się dostosować. Natomiast Jacek… wbrew zakazowi używał wślizgów. I skończyło się na tym, że zdobył nimi uznanie Pali. Jacek jako jedyny mógł ich używać. Zabawne wiec, że nie miał wymaganego wzrostu, grał zakazanymi wślizgami, a mimo to Pala go doceniał. Te wślizgi miał niesamowite – doskonały tajming.

Ledwo jednak Góral wywalczył skład, a zerwał więzadła w Niecieczy. W pierwszej chwili nie chciał zejść z boiska, dał kolano do zmrożenia i biegał po murawie jeszcze kilkanaście minut.  Był to jego ostatni mecz w sezonie. Wywalczył skład, ale nie był na tyle pewniakiem, by nie wiadomo jak czekano na jego powrót, by ta kontuzja nie oznaczał zjazdu do niższych lig. A przecież i Wisła Płock w tamtym sezonie spadła.

Góral jednak się obronił, jak zwykle, pracą. Wspomina Jacek Kruszewski:

– Ta kontuzja była bardzo poważna. W takim momencie kariery, mogło być z nim różnie. Tak mocnej pozycji w Wiśle nie miał. Ale dostawałem cały czas informacje, jak ciężko pracuje w Bydgoszczy. Nawet przychodziły filmy. Jak wrócił, to naprawdę silniejszy.

JAK GÓRAL NIE MUSIAŁ IŚĆ W GANGSTERKĘ

Tak naprawdę to były najtrudniejsze momenty w karierze Górala. Potem, u trenera Kaczmarka, wracając po kontuzji, zaczął mocno zaznaczać swoją pozycję. Kruszewski wspomina:

Po przejęciu zespołu przez Marcina Kaczmarka mieliśmy imprezę klubową. Rozstawaliśmy wtedy z Łukaszem Nadolskim. Łukasz i Góral nadawali na jednych i tych samych falach. Jak się Jacek dowiedział, że Nadola nie będzie, przyszedł:

– Prezesie, to jest nie możliwe. Nie może Nadol odejść. Jak Nadol odejdzie, to ja kończę karierę.
– Jacuś, a co ty będzie robił, jak nie będziesz grał w piłkę?
– Prezesie, idę w gangsterkę.

Śmialiśmy się z tego wielokrotnie. Pamiętam też jego stwierdzenie: „siano musi chodzić”. Albo odbijaliśmy piłkę:

– Góral, będzie granko, będzie sianko.
– Prezesie, będzie sianko, będzie granko.

To było w sposób żartobliwy zawsze mówione. Miałem zawodników, którzy potrafili się w sposób złośliwy upomnieć. On to zawsze robił z przymrużeniem oka. Chętnie do tego wracam, bo dla takich piłkarzy siano powinno chodzić i na pewno chodzi. Ostatnio nawet rozmawialiśmy:

– Góral, co u ciebie?
– To samo prezesie, siano musi chodzić.

Janusz Dziedzic, ówczesny kolega Górala z zespołu:

– Byłem w klubie w momencie, kiedy ta Wisła się odradzała pod skrzydłami trenera Kaczmarka. Razem ze mną przyszło kilku doświadczonych zawodników. Jacek był osobą, która chciała mieć coś do powiedzenia, natomiast z perspektywy starszego zawodnika, który miał już w CV występy w ESA, czułem ze strony Jacka respekt. On uczył się, podpatrywał mnie czy Pawła Magdonia. Po Jacku od samego początku widać było spory potencjał – to było serducho i płuca całego zespołu. Chłopak, który wiedział czego chce. Miał nienajlepsze warunki fizyczne, musiał walczyć trochę przeciw nim i dawał radę. Dla młodych chłopaków może być wyznacznikiem determinacji, ambicji.

Po wywalczeniu sobie składu, reszta jest historią. Jego pozycja w Wiśle została ugruntowana, a on z Nafciarzami szedł w górę.

Choć wciąż zdarzali się ci, którzy kwestionowali jego możliwości.

Kruszewski: – Z tych setek piłkarzy, których miałem w Wiśle, Jacek jest jednym z tych, których chciałbym mieć zawsze w drużynie i których absolutnie najlepiej wspominam. Współpraca z nim to jedna z najprzyjemniejszych historii, jakie spotkały mnie przez dziesięć lat w Wiśle Płock. Natomiast byli w klubie ludzie, którzy twierdzili, że Góral jest „piłkarzem dotąd”: tu pokazywali na nos. Nie wszyscy poznawali się na jego talencie. Twierdzili, że zadziorność i waleczność to za mało, żeby robić karierę. Nie wierzyli, że może się rozwinąć. Ja żałowałem, że odchodził od nas rok przed awansem. Przekonywałem, ale trudno było mu się dziwić, że chce spróbował w mocniejszej drużynie. Ja nie chciałem go puścić, nie ukrywam. Były głosy w klubie: dawaj, sprzedawajmy, bo za chwilę nic nie będzie wart. Byłem przeciwny. No ale zawsze wychodziłem z założenia, że z niewolnika nie będzie pracownika. 

Dziedzic: – Partycypowałem w tym, żeby zmienił klub z Płocka na Jagiellonię. Byłem świadomy tego co mówię i w rozmowie z prezesem Kuleszą powiedziałem, że podpisują przyszłego reprezentanta. Było zainteresowanie Jackiem dosyć spore, ale Jacek miał dosyć wysoka kwotę odstępnego. Nie każdego było na to stać, a pamiętajmy, że to był chłopak z niższej ligi. Prezes Kulesza był najbardziej konkretny, podszedł sprawnie do tematu.

Kruszewski: – Pojawiały się pod niego różne podchody. Wiem, że Legia była zainteresowana. Nie wiem, czy nie był nawet na testach. Ale chyba ostatecznie nie do końca się poznano na jego talencie. Jakby w Wiśle mieć trio Góralski-Szymański-Furman, o, myślę, że to byłoby coś. Na razie Góral nie gra w jakichś wielkich klubach. Ale patrząc jak się rozwija, co prezentuje… kto wie? Ja bardzo jestem ciekaw jak by wyglądał w otoczeniu jeszcze lepszych piłkarzy.

JAKUB OLKIEWICZ I LESZEK MILEWSKI

Łodzianin, bałuciorz, kibic Łódzkiego Klubu Sportowego. Od mundialu w Brazylii bloger zapełniający środową stałą rubrykę, jeden z założycieli KTS-u Weszło. Z wykształcenia dumny nauczyciel WF-u, popierający całym sercem akcję "Stop zwolnieniom z WF-u".

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Piłkarz Lecha młodzieżowcem października. Kolejorz śrubuje rekord

Patryk Stec
4
Piłkarz Lecha młodzieżowcem października. Kolejorz śrubuje rekord

Komentarze

16 komentarzy

Loading...