Reklama

Decentralizacja kadry Hiszpanii. W składzie już nie tylko Real i Barcelona

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 listopada 2020, 16:14 • 14 min czytania 4 komentarze

Nie dziwi, że reprezentacja Hiszpanii kojarzona jest głównie z dwoma klubami. Nie dziwi też, że chodzi o Real i Barcelonę. Największe, najbardziej znane i mające na swym koncie najwięcej sukcesów ekipy. W dodatku ekipy, które – za sprawą swoich piłkarzy – stanowiły o sile kadry, gdy ta odnosiła największe sukcesy w swojej historii. W pamięci wielu La Furia Roja to wciąż Andres Iniesta, Carles Puyol, Iker Casillas, Xavi czy Xabi Alonso. Wciąż mundial w RPA czy Euro w Polsce i Ukrainie. Ale czasy się zmieniają. I dziś, po upływie ponad dekady od historycznego mistrzostwa świata, Hiszpanie są rozdrobnieni – swoich piłkarzy do kadry wysyła znacznie więcej ekip, a żadna nie ma nad resztą zdecydowanej przewagi. Jak doszło do zmiany tego trendu?

Decentralizacja kadry Hiszpanii. W składzie już nie tylko Real i Barcelona

Coraz mniej

Dwunastu, gdy turniej się zaczynał, a trzynastu gdy kończył – tylu piłkarzy Realu i Barcelony występowało w kadrze Hiszpanii na mistrzostwach świata w 2010 roku. Skąd ta różnica? Po prostu wraz z początkiem lipca i otwarciem okienka transferowego oficjalnie potwierdzono transfer Davida Villi, który do Dumy Katalonii trafił z Valencii.

Inna sprawa, że już od maja wiadomym było, że do tego ruchu dojdzie.

Jakkolwiek jednak nie liczyć: dwa kluby dostarczyły swojej kadrze ponad połowę zawodników. I jasne, świat futbolu widział nie takie cuda. Wystarczy wspomnieć o węgierskiej Złotej Jedenastce, budującej swój skład najpierw na poziomie klubowym – ściągając najlepszych graczy do stołecznego Honvedu. Podobnie działało to zresztą w przypadku innych komunistycznych nacji. To jednak czasy dawne. Współcześnie takie rzeczy dzieją się rzadziej, choć warto dodać, że na kolejnym mundialu Niemcy – którzy zdobyli wówczas mistrzostwo – byli bliscy zrównania się z Hiszpanami. W ich kadrze doliczyć można by się, w „szczytowym” momencie, dwunastu zawodników związanych z Borussią Dortmund lub Bayernem Monachium. Choć sama kadra wszystkiego nam jednak nie powie. Możliwe przecież, że połowę tych graczy stanowili piłkarze rezerwowi, którzy nie mieli wielkiego wpływu na to, co dzieje się na boisku.

HISZPANIA WYGRA ZE SZWAJCARIĄ? KURS: 1,91 W TOTOLOTKU!

Warto więc przyjąć inne kryterium i policzyć też ilu zawodników tych dwóch klubów wybiegło na boisko od pierwszej minuty w najważniejszym meczu. W przypadku Niemców i MŚ 2014 będzie to oczywiście finał z Argentyną. Takich graczy było wówczas siedmiu. Do tego doliczyć można Mario Goetze, który z ławki zadecydował o wyniku spotkania. A jak to wygląda w przypadku kolejnych zwycięskich turniejów kadry Hiszpanii?

Reklama
  • MŚ 2010. 13*/23 zawodników w kadrze. 10/11 w finale (przeciwko Holandii).
  • ME 2012. 12/23 zawodników w kadrze. 9**/11 w finale (przeciwko Włochom).
  • MŚ 2014. 10/23 zawodników w kadrze. 8/11 i 7/11 w dwóch meczach grupowych (przeciwko Holandii i Chile).
  • ME 2016. 7/23 zawodników w kadrze. 5/11 w 1/8 finału (przeciwko Włochom).
  • MŚ 2018. 10/23 zawodników w kadrze. 7/11 w 1/8 finału (przeciwko Rosji).

Spadek jest wyraźny. Aczkolwiek o ile mogłoby się zdawać, że po nieudanych mistrzostwach w 2014 roku nastąpiło odwrócenie trendu i Hiszpania uniezależniła się nieco od graczy Realu i Barcelony, o tyle rosyjski mundial sugerował już, że za sprawą po części Julena Lopeteguiego, a po części Fernando Hierro, nastąpi powrót do wewnętrznej dominacji tych dwóch ekip. Tyle że potem trenerem kadry został Luis Enrique. A to gość, który lubi eksperymenty. I jego ostatnie trzy powołania na mecze reprezentacji – czyli te rozesłane już po przerwie pandemicznej – wyglądały następująco:

  • Wrzesień. Liga Narodów. 5/24 zawodników w kadrze.
  • Październik. Liga Narodów. 4/25 zawodników w kadrze.
  • Listopad. Liga Narodów. 4***/25 zawodników w kadrze.

Oczywiście, warto tu dodać, że pewien wpływ na tę sytuację mają na przykład urazy. Bo pewnie na kadrę pojechałby Dani Carvajal, ale jest kontuzjowany. Gerard Pique zakończył za to karierę reprezentacyjną i choć poziomem zapewne nadal spokojnie by się łapał, to Luis Enrique nie może z niego skorzystać. Sam nie chce za to brać pod uwagę usług Jordiego Alby, bo obaj… po prostu się nie znoszą. I już mamy trzech potencjalnych kadrowiczów mniej.

***

*licząc razem z Davidem Villą
**transfer Jordiego Alby – choć ogłoszony już po mistrzostwach Europy – został przez oba kluby dogadany jeszcze w trakcie trwania turnieju. Z Albą zawodników Realu i Barcelony w pierwszym składzie Hiszpanii byłoby 10/11.
***ostatecznie na kadrę pojechało trzech – Ansu Fati już po rozesłaniu powołań wypadł z powodu kontuzji.

Dehispanizacja i szkółka przykryta kurzem

W sezonie 2009/2010 – a więc tym poprzedzającym mistrzostwa świata w RPA – w kadrach Realu i Barcelony znalazło miejscu około dwudziestu Hiszpanów. Około, bo część z nich to zawodnicy ze szkółki, włączeni do treningów pierwszego składu, a także rezerwowi, którzy na murawę raczej nie wybiegali. Gdyby ktoś bardzo chciał, może doliczyłby się i trzydziestu.

Reklama

Choć równie dobrze można by zejść i do piętnastu.

Dokładna liczba w tym przypadku nie jest jednak aż tak ważna. Co istotne – często byli to zawodnicy, którzy stanowili o sile swoich zespołów. W przypadku Barcelony i graczy takich jak Andres Iniesta, Xavi, Carles Puyol czy Sergio Busquets pewnie nikogo nie trzeba o tym przekonywać. Real miał za to Ikera Casillasa, Sergio Ramosa czy Xabiego Alonso. Ponadto też weteranów – Gutiego czy Raula – których rola malała (po sezonie 2009/10 odeszli z klubu), ale mieli status legend. Innymi słowy: trzon zespołu, czy to na boisku, czy w szatni opierał się właśnie na Hiszpanach.

REMIS SZWAJCARÓW Z HISZPANAMI? KURS: 3,55 W TOTOLOTKU!

Dziś bywa z tym różnie. W kadrze Realu znajduje się aktualnie ledwie siedmiu zawodników, którzy opcjonalnie mogliby wystąpić w reprezentacji. Ale nawet w klubie za piłkarzy pierwszej jedenastki uznać możemy ledwie trzech z nich: Daniego Carvajala, Sergio Ramosa i Marco Asensio. A ostatni z nich ma ten status bardziej z konieczności niż za sprawą dobrej formy. Lucas Vazquez, Nacho, Isco i Alvaro Odriozola są za to rezerwowymi. Jasne, każdy z nich grał już w reprezentacji. Ale obecnie są od tego daleko.

Barcelona Hiszpanów w składzie – nie licząc dwóch rezerwowych bramkarzy z rezerw – ma dziewięciu. Ale, jak już ustaliliśmy, od razu możemy z listy potencjalnych kadrowiczów wykreślić i Gerarda Pique, i Jordiego Albę. Zostaje więc siedmiu. Z tej siódemki w wyjściowym składzie regularnie pojawia się czterech gości: Sergio Busquets, Sergi Roberto, Ansu Fati i Pedri. Z kolei Riqui Puig, Carles Alena i Junior Firpo (ma podwójne obywatelstwo i nie grał jeszcze w żadnej seniorskiej kadrze) grzeją miejsca na ławce.

Innymi słowy: Hiszpanów – zwłaszcza tych, którzy odgrywają ważną rolę – w Realu i Barcelonie w ciągu ostatniej dekady ubyło. A to też ma wpływ na kadrę.

***

Zauważyć trzeba jednak, że oba kluby po części same są temu winne. Zacznijmy od Katalończyków. Za kadencji Josepa Marii Bartomeu jednym z najczęściej powtarzających się oskarżeń w stronę zarządu klubu, było to, że odszedł on od filozofii, która przyniosła wcześniej sukcesy – stawiania na swoich ludzi, piłkarzy z tym słynnym „DNA Barcelony”. O ile bowiem z czasem rzeczone DNA stało się obiektem do żartów, o tyle faktycznie najlepsze okresy w historii klubu to właśnie efekt stawiania na pewną określoną filozofię. Czy to w czasach Johana Cruyffa na ławce trenerskiej, czy gdy zespół prowadził Pep Guardiola.

Barcelona przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku oparta była czy to na zawodnikach wyciągniętych bezpośrednio z La Masii (Xavi, Andres Iniesta, Lionel Messi, Pedro, Sergio Busquets), czy też „odzyskanych” dla klubu, którego byli wychowankami (Gerard Pique, Cesc Fabregas, a później też Jordi Alba). Oczywiście, szkółka nie zawsze będzie dostarczać ekipie wielkich talentów. Ale nawet gracze słabsi, tacy jak – wprowadzani do składu w kolejnych latach – Isaac Cuenca, Cristian Tello czy Marc Bartra, potrafili od czasu do czasu wspomóc zespół i szybko się do niego dopasowywali. Ostatni z nich pojechał zresztą nawet na Euro 2016.

Od odejścia Pepa Guardioli, a zwłaszcza w ostatnich kilku latach, postawiono jednak na inny model. Największe postaci Barcy powoli z klubu odchodziły, a na ich miejsce sprowadzano zawodników za grube miliony. Czasem wychodziło to dobrze (Neymar, Frenkie de Jong), a czasem znacznie gorzej (Antoine Griezmann, Philippe Coutinho). Jedno nie ulegało zmianie: kadra Hiszpanii nie mogła na tym skorzystać.

Real za to wielonarodowościowy jest już od czasów Galacticos i pierwszej kadencji Florentino Pereza. Choć trend ten swoim słynnym „zidanes y pavones” próbował odwrócić Ramón Calderón, to jednak madrycka ekipa nawet w latach 2008-2012, gdy kadra odnosiła największe sukcesy, w dużej mierze oparta była na graczach zagranicznych, na czele z Cristiano Ronaldo. Nie dziwi więc, że Królewscy zawsze dostarczali do reprezentacji mniej zawodników od Barcelony (na MŚ w RPA było to na przykład odpowiednio pięciu i ośmiu graczy).

SZWAJCARIA WYGRA Z HISZPANIĄ? KURS: 4,26 W TOTOLOTKU!

Real jednak mógł (a momentami wydawało się, że nawet próbował) odwrócić ten trend w ostatnich latach. Ostatecznie sam to sobie jednak utrudnił. Przeanalizujmy obecną kadrę, powołaną przez Luisa Enrique na listopadowe mecze. W oczy rzucą się dwie postaci: Sergio Reguilón i Marcos Llorente. O obu mówiło się, że mogliby stanowić wartość dodaną w ekipie Królewskich. Obaj jednak zostali wytransferowani i reprezentują La Furia Roja jako zawodnicy innych ekip. Odpowiednio Tottenhamu i Atletico Madryt.

Zamiast więc dodatkowych zawodników Królewskich, mamy w kadrze graczy dwóch innych ekip.

Decentralizacja, powtórzmy.

Liga jest ciekawsza

Nie byłoby jednak takiego obrazu kadry Hiszpanii, gdyby nie wspólny wysiłek innych klubów. Po okresie dominacji tych dwóch ekip – a więc głównie z czasów „wojny” Guardioli z Mourinho – dla reszty drużyn zza chmur wyjrzało słońce. Nagle okazało się, że ci giganci wcale nie są aż o tyle lepsi. Ba, można było ich napocząć.

Najbardziej skorzystało na tym Atletico Madryt. Diego Simeone stworzył drużynę, która – na ten moment jako jedyna w Hiszpanii – była w stanie rywalizować z Barcą i Realem na dłuższą metę, a nawet wyrwać z ich rąk jeden ligowy tytuł. W dodatku trzon jego drużyny stanowili w dużej mierze Hiszpanie: Juanfran, Koke, Saul, Gabi czy Diego Costa, naturalizowany dla kadry. Los Rojiblancos po prostu musieli tak budować. Czasy wielkich transferów w ich szeregach zaczęły się później, gdy uprzednio na nie zarobili.

HISZPANIA WYGRA ZE SZWAJCARIĄ? KURS: 2,00 W TOTALBET!

W międzyczasie rozwijały się też i inne ekipy. Wiadomo, że po hiszpańskich graczy zawsze można sięgać do Athleticu, który stawia na Basków i tylko z rzadka trafią się tam też Francuzi. Stąd w kadrze Hiszpanii zagościło w międzyczasie kilku tamtejszych zawodników – Mikel San Jose, Aritz Aduriz czy Javi Martinez, wytransferowany potem do Bayernu.

Derbowy rywal graczy z Bilbao, Real Sociedad, też jednak trafił na kilku znakomitych graczy. Na czele z Mikelem Oyarzabalem, który już dziś jest jednym z najlepszych zawodników La Ligi i regularnie otrzymuje powołania do kadry. Co jednak ważniejsze, Mikel ma na karku już 23 lata i od dwóch lat regularnie mówi się o jego odejściu do mocniejszego klubu. A on wciąż gra w ekipie z Estadio Anoeta i stanowi o sile jej ataku. To też pokazuje ważną zmianę: drużyny z drugiego szeregu Primera División są w stanie utrzymać swoich kluczowych zawodników, nawet jeśli interesują się nimi takie ekipy jak na przykład Manchester City, który po Oyarzabala zgłaszał się podobno już kilkukrotnie.

Za plecami Realu i Barcelony (które zresztą też nie zyskują już tak ogromnej przewagi nad rywalami z dalszych miejsc, mają bowiem swoje kryzysy do opanowania) w ostatnich latach stawka naprawdę się zagęściła. O miejsca w europejskich pucharach nie bije się już kilka ustalonych z góry ekip, a wręcz połowa ligi. Pierwsze trzy lokaty pozostają, oczywiście, zarezerwowane dla wspomnianej dwójki i Atletico, ale dalej mamy Real Sociedad, Villarreal, Sevillę, Valencię (choć aktualnie dokonującą autodestrukcji), a nawet takie ekipy jak Getafe czy Granada. W międzyczasie w Europie zagościły też na przykład Betis, Celta czy Athletic.

Wszystkie te zespoły stawiają w dużej mierze na Hiszpanów. To nie dziwi – La Liga nie zyskuje tyle pieniędzy z praw telewizyjnych, by kluby mogły pozwolić sobie na transferowe szaleństwa rodem z Premier League. Do tego nawiązać może co najwyżej pierwsza trójka i stąd właśnie u nich omawiana już wcześniej „dehispanizacja”. Dlatego kadra jest dziś oparta na zawodnikach pochodzących z wielu różnych klubów. Czasem taka sytuacja stwarza problemy – trudno byłoby na przykład wskazać aktualnie prawdziwy trzon reprezentacji, wokół którego buduje się resztę ekipy, raczej trwają jego poszukiwania – jednak ogółem selekcjoner powinien się cieszyć. Ma bowiem dużo większe możliwości dostosowywania składu pod swoje wymagania.

W listopadowych powołaniach Luisa Enrique znalazło się miejsce dla graczy 17(!) zespołów. Dziewięć z nich gra z Primera División, osiem jest z innych lig: pięć z Premier League, dwa z Serie A i jeden z Bundesligi. Tylko z trzech drużyn na kadrę polecieć miało trzech zawodników: Barcelony (ale ostatecznie stanęło na dwóch, przez kontuzję Ansu Fatiego), Realu Sociedad (aktualnych liderów La Liga) oraz… Manchesteru City. Ten ostatni przypadek wytłumaczyć można jednak osobą trenera – Pepa Guardioli.

Złota generacja się wyczerpała

Guardiola jest tu zresztą swego rodzaju winnym. O ile mistrzostwo Europy z 2008 roku było zasługą Luisa Aragonesa, o tyle dwa kolejne mistrzowskie tytuły – na mundialu w 2010 roku i Euro 2012 – gdy kadra Hiszpanii była prowadzona przez Vicente del Bosque, to w dużej mierze również zasługa ówczesnego trenera Barcelony. Na boiskach królowała bowiem wprowadzona przez niego tiki-taka. I to jej wariant – bo nie było to dokładne odwzorowanie – zaadaptowany na potrzeby kadry przez del Bosque, przyniósł Hiszpanii sukcesy.

Selekcjoner La Furia Roja mógł tak to rozwiązać właśnie dlatego, że trzon kadry oparty był w największej części na zawodnikach Barcelony. A oni tę grę rozumieli. Nie było więc potrzeby tworzyć nowej koncepcji dla kadry, wystarczyło wziąć tę, która przyniosła sukcesy Barcelonie (na czele ze zdobyciem sześciu trofeów w sezonie 2008/09) i dostosować pod grę reprezentacji. Efekt był fantastyczny.

REMIS SZWAJCARÓW Z HISZPANAMI? KURS: 3,45 W TOTALBET!

W dodatku tak się wspaniale złożyło, że tam, gdzie Duma Katalonii miała jakiekolwiek słabsze punkty lub braki, Real posiadał znakomitych hiszpańskich zawodników: Ramosa, Xabiego Alonso czy Casillasa. Brakowało jedynie lewego obrońcy. Tę lukę łatał najpierw Joan Capdevila (jedyny piłkarz spoza Realu lub Barcelony, który wyszedł w wyjściowej jedenastce reprezentacji Hiszpanii w finale MŚ 2010), a potem Jordi Alba (on i David Silva stanowili reprezentację innych ekip w podstawowym składzie Hiszpanów w finale Euro 2012).

Już na Euro 2012 widać było jednak – choć wysoko wygrany finał mógł ten obraz nieco zakrzywić – że ta formuła się wyczerpała. Złote hiszpańskie pokolenie powoli odchodziło w cień. I o ile w klubach jeszcze było w stanie osiągać sukcesy, w dużej mierze za sprawą zmian szkoleniowców i innego podejścia taktycznego, o tyle w kadrze – wciąż prowadzonej przed del Bosque – wszystko się posypało. Mundial 2014 i porażka w grupie powinna być końcem tamtej kadry. Ale okres stagnacji przedłużono aż do 2016 roku, a zasłużony selekcjoner odszedł dopiero po francuskim Euro.

Paradoksalnie del Bosque na swój ostatni turniej wziął, jak już wiecie, ledwie siedmiu graczy z Realu i Barcelony. Ale równocześnie nie dokonał rewolucji, która mogłaby Hiszpanii pomóc. Brał w dużej mierze zawodników wyróżniających się w klubach, ale wiekowych – Aritza Aduriza, Nolito czy Bruno Soriano – którzy na dłuższą metę nie mogli pociągnąć tego wózka. Dopiero Julen Lopetegui zauważył potrzebę zmian. I choć za jego kadencji odżyła nieco koncepcja korzystania z zasobów dwóch wielkich klubów (co nie może jednak przesadnie dziwić, Barcelona królowała przecież na krajowym podwórku, a Real podbijał Ligę Mistrzów) to jednak otworzył reprezentację dla perspektywicznych zawodników z innych ekip.

Przede wszystkim jednak: miał na nią pomysł. I tylko jego zwolnienie tuż przed mundialem nie pozwoliło mu go zaprezentować światu na największej scenie. Fernando Hierro, awaryjnie ogłoszony selekcjonerem, nie był w stanie tej idei zrealizować. Więc kadrę w końcu powierzono Luisowi Enrique.

Enrique widzi problem

Byłemu trenerowi Barcelony oddać trzeba jedno: trafnie diagnozuje bolączki Hiszpanii. To już nie ekipa oparta na gwiazdach największego formatu. Real i Barcelona cieniują w Europie, skończyła się tym samym era dominacji Hiszpanii. Trwająca dobrą dekadę. W latach 2009-2018 siedem na dziesięć edycji Ligi Mistrzów kończyło się przecież zwycięstwami tej dwójki. Dwukrotnie w tym czasie do finałów dochodziło też Atletico. A w Lidze Europy – co akurat się nie zmieniło – królowała Sevilla.

Dziś Real i Barca oparte są w dużej mierze na zawodnikach zagranicznych. Do tego przeżywają kryzysy. Królewscy nie są w stanie przejść zapowiadanej od dawna rewolucji i potrzeby odmłodzenia składu. Kryzys Barcelony opiera się w dużej mierze na przyczynach instytucjonalnych. Atletico, które teraz odżyło, w poprzednich sezonach popadło w stagnację i mimo tego nie potrafiło nawiązać z nimi równorzędnej walki. Stąd – a także za sprawą poprawy własnego poziomu – zbliżyła się do nich reszta ekip. W każdej z nich wyróżnia się ktoś, na kogo warto zwrócić uwagę w kontekście reprezentacji.

SZWAJCARIA WYGRA Z HISZPANIĄ? KURS: 4,00 W TOTALBET!

Dlatego Enrique to robi. Obserwuje, powołuje i testuje. Zresztą nie tylko z La Ligi – to trener otwarty na inne pomysły. W kadrze zagościł już Dani Olmo z Lipska, swoje miejsce ma w niej Fabian Ruiz z Napoli, a nawet Adama Traore, powoływany z Wolverhampton. Wiadomo, że jeszcze kilka lat temu trzech graczy z Realu Sociedad czy równoczesna obecność w kadrze zawodników Villarrealu, Betisu, Tottenhamu i Valencii mogłaby budzić zdumienie. Ale dziś to już inna piłkarska epoka.

La Furia Roja się zdecentralizowała. I o ile Real oraz Barcelona nie zmienią swojego podejścia do budowy składu, to w najbliższych kilku, może kilkunastu latach tak to właśnie będzie wyglądało. Czy ten model przyniesie sukcesy? Trudno powiedzieć. Na pewno jednak warto zwrócić na niego uwagę. Bo Luis Enrique to łebski gość, a do dyspozycji ma ciekawych piłkarzy. Na których łakomie zerkają skauci największych klubów Europy.

I to że teraz wielu z tych zawodników jeszcze nie należy do światowej czołówki, nie znaczy, że tak będzie zawsze. Z czegoś w końcu trzeba budować nową potęgę – a innego celu w hiszpańskiej reprezentacji po prostu się na dziś nie zakłada.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Komentarze

4 komentarze

Loading...