Reklama

Szczęście czy fart? I to, i to jest przyjacielem Brzęczka

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

13 listopada 2020, 16:59 • 7 min czytania 21 komentarzy

To nie jest kolejny rozdział książki „Szczęście czy fart?”, więc nie zamierzamy rozstrzygać, czy Jerzy Brzęczek sam pomaga fortunie, czy po prostu ta z jakichś powodów go sobie upatrzyła i hojnie obdarza dużą liczbą sprzyjających zbiegów okoliczności. Ale gdy patrzymy na kadencję obecnego selekcjonera, mamy wrażenie, że to ten typ człowieka, który zapomina z domu portfela, ale nie musi się wracać, bo akurat znajduje na ulicy stówę.

Szczęście czy fart? I to, i to jest przyjacielem Brzęczka

Puszczasz kupon w Lotto? Zadzwoń do Brzęczka, skonsultuj, może coś podpowie. Jeśli w życiu selekcjoner też ma takiego farta, ulewa zastaje minutę po powrocie do domu, a w „Eurobusinessie” zamiast karty „idziesz do więzienia” zawsze  losuje „skarbówka pomyliła się na twoją korzyść”. Gdyby Jerzy Brzęczek był awansem, byłby tym Widzewa do pierwszej ligi. Gdyby Jerzy Brzęczek był utrzymaniem, byłby tym Wigier Suwałki po golu głową Witana w ostatnich minutach.

Nie chcemy przez to powiedzieć, że Brzęczek zawdzięcza fartowi wszystko. Daleko nam od takich wniosków, bo z kilkoma oczywistymi zasługami tego trenera dyskutować się nie da. Ale nie da się też oprzeć wrażeniu, że… żaden z polskich selekcjonerów nie miał takiego szczęścia, jak właśnie Brzęczek.

Mecz z Ukrainą jest idealną metaforą całej jego kadencji. Karny w pierwszych minutach – Jarmołenko trafia w słupek. Nasz pierwszy gol – prezent podarowany przez Łunina. Drugi – tu też pomógł element szczęścia. Mieliśmy pół sytuacji, strzeliliśmy dwa gole. Ukraińcy grali, stwarzali okazje, mogli się podobać, ale – jak to się ładnie zwykło mówić – wynik poszedł świat. I świat dowiedział się z niego o kolejnym pewnym zwycięstwie Polaków nad renomowaną reprezentacją.

Oglądając ten mecz wpadło nam do głowy, że zbierzemy do kupy wszystkie momenty, w których Brzęczek i cała jego reprezentacja mieli niecodziennego farta.

Reklama

KORONAWIRUS I PRZESUNIĘCIE EURO

Jeśli ktoś mógł ucieszyć się z lockdownu futbolowego, to właśnie Jerzy Brzęczek. Przypomnijcie sobie, w którym momencie nasza reprezentacja była po eliminacjach do Euro. Wyniki się zgadzały, owszem, ale gra? Wymęczone zwycięstwa, nieprzekonujące, szczęśliwe. Dostaliśmy zaproszenie na ekskluzywny bankiet, ale każdy, kto spojrzałby wówczas na prezencję biało-czerwonych, zadałby pytanie: – Z czym do ludzi?

Można też zapytać inaczej – czy gdyby nie koronawirus, Brzęczek dalej byłby selekcjonerem? Z dużym prawdopodobieństwem możemy stwierdzić, że nie. Przedłużenie jego umowy było zależne przecież od wyniku na Euro. Mogłoby przez te kilka miesięcy naszej kadrze „coś przeskoczyć”, ale zanosiło się, że pojedziemy, dostaniemy w mazak, wrócimy w takich nastrojach, jak zazwyczaj.

Bez Brzęczka.

Tym samym Brzęczek – dzięki przesunięciu Euro na 2021 – nie tylko popracuje co najmniej rok dłużej, ale też dostanie więcej czasu na ogarnięcie tej reprezentacji, wyciągnięcie wniosków, ponowne poukładanie klocków. I po ostatnich meczach widzimy, że tego czasu cholernie potrzebował. Nie tylko on, ale też młode pokolenie, które z miesiąca na miesiąc dojrzewa i daje kadrze coraz to większy powiew świeżości.

BRAK SPADKU W LIDZE NARODÓW

Wspomnieliśmy wcześniej o utrzymaniu w stylu Wigier Suwałki, ale… to w Lidze Narodów było chyba jeszcze bardziej fartowne. Bo Wigry – jakkolwiek spojrzeć – podniosły potrzebną liczbę punktów z boiska. A nam pomogło to, że z Ligi Narodów miały spadać Niemcy.

Reklama

To oczywiście teoria spiskowa, więc weźcie ją z przymrużeniem oka. No, ale było tak – w naszej grupie Dywizji A zebraliśmy ledwie dwa punkty i potraktowaliśmy te spotkania bardziej jako poligon doświadczalny. Przy starym formacie, po prostu byśmy spadli. Podobnie jak Niemcy, Islandia i Chorwacja. W międzyczasie UEFA zdecydowała jednak, że zmodyfikuje format Ligi Narodów i powiększy grupy do czterech zespołów. A więc odwoła wszelkie degradacje, żeby nie wprowadzać chaosu.

Czyli Brzęczek spadł, ale się utrzymał.

WYSZARPANIE PIERWSZEGO KOSZYKA

W Lidze Narodów Brzęczek odniósł natomiast jeden sukces – utrzymał się w pierwszym koszyku losowania eliminacji do Euro. Żeby to osiągnąć, musiał wyszarpać punkt Portugalii w ostatnim meczu.

Dlaczego możemy mówić o farcie? Choćby dlatego, że w Portugalii nie wystąpił akurat CR7. Inna sprawa, że u nas zabrakło Roberta Lewandowskiego.

Przez większą część meczu zapowiadało się na zwycięstwo Portugalczyków. A jednak daliśmy radę wcisnąć bramkę po rzucie karnym Arkadiusza Milika. To jedno zwycięstwo, ten jeden mecz sprawił, że zamiast zestawu: Szwajcaria, Portugalia, Anglia, Holandia, Belgia, Francja, Hiszpania, Włochy, Chorwacja losowaliśmy rywala z grona: Niemcy, Islandia, Bośnia i Hercegowina, Ukraina, Dania, Szwecja, Rosja, Austria, Walia, Czechy.

Oczywiście, gdyby wcześniejsze wyniki były lepsze, nie trzeba byłoby drżeć o pierwszy koszyk w ostatnim meczu. Ale nie były. Sytuacja doszła do krawędzi, a Brzęczek znów wyszedł z opresji cało, czemu zawdzięczamy kolejny punkt, czyli…

WYLOSOWANIE ŁATWEJ GRUPY ELIMINACYJNEJ

Nawet i z pierwszego koszyka można było wylosować wtedy trudnych rywali – na przykład Niemców, ale też Duńczyków (którzy nas gromili w drodze na mundial), Szwedów czy Rosjan. Otrzymaliśmy Austriaków, czyli ten los z zestawu, po którego obejrzeniu można odetchnąć z ulgą.

Trzeci koszyk? Tu już mieliśmy spore szczęście – Izrael był najniżej notowanym rywalem spośród wszystkich. Uniknęliśmy tym samym Irlandii, Szkocji, Serbii czy Słowacji.

Polska nie dostała na drodze do Euro żadnego rywala, który mógłby boleśnie wypunktować jej mankamenty. No i przeszła przez tę grupę jak burza.

STRZAŁ W STOPĘ, KTÓRY NIE TRAFIŁ W STOPĘ (KSIĄŻKA)

Czy któryś z selekcjonerów w XXI wieku mierzył się z takim kryzysem wizerunkowym, jak Jerzy Brzęczek? Można dyskutować, ale tę dramę wokół Brzęczka różni od innych to, że ogień podłożył sam selekcjoner. Swoją absurdalną książką.

Nie chcemy już nawet przypominać tych haseł o Kazimierzu Górskim naszych czasów, stu stron pisanych z tezą „jestem pokrzywdzony przez świat” czy innych barwnych kwiatków, których obserwowaliśmy więcej niż w ogrodzie botanicznym. Jerzy Brzęczek sam wystawił się na ośmieszenie. Sam sprawił, że piłkarze po przyjeździe na kadrę mogli rzucać między sobą uśmieszki po każdym kolejnym niefortunnym zdaniu selekcjonera. A oglądanie popisów Małgorzaty Domagalik w Hejt Parku, na chwilę przed meczem z Włochami…

No cóż, spodziewaliśmy się wtedy, że podczas motywacyjnych przemów Brzęczek nie będzie traktowany przez reprezentantów jak najpoważniejszy człowiek na świecie. Paradoks tej historii polega na tym, że po burzy wokół tak absurdalnej książki, reprezentacja zaliczyła najbardziej udane zgrupowanie za kadencji tego trenera. Brzęczek postanowił więc samemu strzelić sobie w stopę, ale kula przeszła gdzieś obok.

UNIKNIĘCIE KOMPROMITACJI

Adam Nawałka miał mecz z Danią w Kopenhadze. Franciszek Smuda miał Hiszpanię. Beenhakker miał Słowenię. Wielu selekcjonerów w pewnym momencie doznało totalnego blamażu. Brzęczek nie.

A mógł? Pewnie, że mógł. Przypomnijcie sobie mecz z Portugalią u siebie – skończyło się 2:3, a momentami mieliśmy wrażenie, jakby spotkały się ze sobą dwie różne dyscypliny sportu. Albo nawet historia z ostatnich tygodni, czyli starcie z Holandią w Amsterdamie. Kadrowicze Brzęczka ograniczali się do biegania za rywalami i – od wielkiego dzwonu – rozpaczliwego, nieprzekonującego ataku. Powinno skończyć się wysokim pojazdem, skończyło się 0:1. Włosi także na Stadionie Śląskim wrzucili nas na karuzelę, gdy Brzęczek przekombinował z taktyką – tu także skończyło się jedynie na jednej bramce.

WYGRYWANIE SŁABYCH MECZÓW

Każdy, kto chciał bronić Brzęczka podczas eliminacji do Euro, mógł wyciągnąć z rękawa koronny argument – tak jedziecie po selekcjonerze, a spójrzcie na wyniki. Czego wam jeszcze potrzeba?!

No i zgoda, reprezentacja zdominowała swoją grupę, awans nie był zagrożony ani przez moment. Przypomnijmy jednak, w jakich okolicznościach to się stało. Ciężko zapomnieć o…

  • fatalnym meczu z Macedonią Północną, który wygrywamy po wyrobie przewrotkopodobnym Piątka,
  • meczu z Łotwą, gdy dajemy Łotyszom stworzyć kilka setek, samemu strzelając dopiero w końcówce
  • bezbramkowym remisie z Austrią na Narodowym, gdy w polskiej drużynie nie funkcjonowało praktycznie nic.

Tak na dobrą sprawę jedyną przekonującą wygraną był wyjazd do Izraela. A nawet ostatnio w Lidze Narodów z Włochami mieliśmy farta, bo gdyby Chiesa walnął bramkę na początku spotkania, mecz mógłby potoczyć się inaczej. Ale nie walnął i skończyło się 0:0.

***

Gdy patrzymy na kadencję Jerzego Brzęczka, rysuje nam się obraz gościa, który ma permanentne szczęście. Czy to zarzut z naszej strony? Absolutnie nie. Pozostaje nam się jedynie cieszyć z tego stanu rzeczy – ilu już w polskiej piłce było takich, którym cegłówka spadłaby na głowę nawet w drewnianym kościele?

Niech to jednak nie przesłania nam faktycznego obrazu jego kadencji. Nigdy nie było z reprezentacją tak dobrze, jak mogłyby na to wskazywać gołe wyniki.

Fot. FotoPyK

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

21 komentarzy

Loading...